Prolog

5 2 0
                                    

Między budynkami miasta Anturium - stolicy Królestwa Nortumbrii, cień przeciął mroki nocy. Mężczyzna przekradł się ciemnym korytarzem. Co chwilę rozglądał się, by mieć pewność, że na pewno jest sam.

Skryty pod płaszczem, podkradł się  do wyrwy w murze i przeszedł na drugą stronę. Po przedarciu się przez szczelinę, raz jeszcze obejrzał się, bacznie wpatrując się w ciemne uliczki, gdzieniegdzie oświetlone jedynie przez lampy. Nasłuchiwał dłuższą chwilę, a gdy do jego uszu nie doszedł żaden dźwięk, skręcił na wąski ciemny trakt wydeptany przy ścieżce. Szedł tak przez chwilę, aż zatrzymał się przy porośniętym bluszczem murze. Odgarnął roślinę, która dotychczas, gęsto spowijała stare, masywne drzwi z ciemnego drewna.

Wędrowiec zapukał trzy razy, w miarowych odstępach czasu. Ktoś mu otworzył i mężczyzna wkroczył do pomieszczenia. Półmrok rozświetlał jedynie blask kilku świec. 

Wąsaty mężczyzna, który mu otworzył, odsunął się i ruszył za nim, by zająć miejsce. Przy długim stole na przeciwko wejścia zebrało się już sporo osób. Większość z nich stanowili dowódcy i generałowie. Młody mężczyzna przeszedł wzdłuż stołu, przyglądając się bacznie każdemu z nich. aż w końcu zajął miejsce.

– Każdy z nas wie, czemu służyć ma to spotkanie - zaczął, lustrując pomieszczenie wzrokiem. – Nasze miasta zrzerane są przez korupcję. Zniewieściali urzędnicy i szlachcice, którym obcy jest ciężar miecza, trwonią naszą potęgę w idiotycznych sporach. Są puści! - Warknął mężczyzna uderzając pięścią w stół. - Zepsuci do szpiku kości, a ich słabość jak zaraza rozprzestrzenia się i kala nasze państwo. Orkowie żerują na ludzkich ziemiach. Obmierzłe kreatury, które nie tak dawno zarzynały naszych braci, dziś ucztują, handlują i orzą nasze ziemie, zabierają naszym ludziom to, co im się prawowicie należy.

Król, nie ma już dość sił. Ząb czasu stępił ostrość jego umysłu. Z dnia na dzień jego łagodność, zmienia się w naszą słabość, a jego bezsilność jest drogą ku naszej zgubie. Czas ukrócić ten chaos! Kraj nie ma już dość siły, by znosić majaki słabego człowieka. Potrzebuje zmian! Przebudzenia, z agonii, jaka nasila się przez ostatnie lata! Potrzebuje Mnie. Wy potrzebujecie mnie, bo tylko Ja jestem w stanie dać wam potęgę, o jakiej nie śniliście. To Ja, nikt inny, jest w stanie zapoczątkować nową erę, w której to nasze słowo jest prawem.- Mężczyzna, który dotychczas stał, pochylony z rękami na stole, dominując swą obecnością resztę zebranych, skończył przemówienie.

Wyprostował się, z iście arystokratyczną gracją i rozejrzał się po zebranych, których ciche szepty wypełniały teraz pomieszczenie.

– Kto jest ze mną? - spytał. Tym razem głosem chłodnym i opanowanym, zupełnie odmiennym od wcześniejszego, pełnego pasji żaru, jaki wypełniał każde słowo jego odezwy.

Zebrani po kolei kiwali głowami, tylko nieliczni zdawali się nie do końca przekonani. Jeden z nich ukradkiem wtopił się w tłum zebranych postaci i bezszelestnie wycofał spoza stołu. Prześlizgnął się do drzwi i chwycił za klamkę. Nie zdążył zrobić nic więcej, ponieważ w następnej chwili zimna stal przebiła jego prawe płuco, przechodząc na wylot. Stojący cały czas z tyłu sali wąsacz, wyciągnął sztylet z ciała zszokowanego mężczyzny, zalewając jego strój posoką, a także bryzgając nią na pozostałych, stojących najbliżej wyjścia.

– Nie ma miejsca na słabość - powiedział lodowatym tonem mężczyzna, zwracając się do zszokowanych słuchaczy.

Zaraz potem, część przybyłych niespodziewanie dobyła mieczy i zaczęła się rzeź.

Sprzeciw rojalistów zamarł na ich ustach, gdy mordowano ich jednego po drugim, a ich krew plamiła posadzkę. Po pewnym czasie znalazły się w niej również uszy członków królewskiego wywiadu, odcięte schwytanym wrogom nowego porządku. 

Kroniki Mroźnego ŚwituWhere stories live. Discover now