Rozdział 4

120 9 0
                                    

Jednak nie umarłam

Uświadomiłam to sobie w momencie, w którym wypadliśmy ze spirali. Gdzie "wypadliśmy" było słowem klucz.

Po wspaniałej grze kolorów, tysiącach migocących świateł i stanie nieważkości znaleźliśmy się po drugiej stronie tego czegoś. Gdy grawitacja powróciła, kaskadą uderzyły we mnie wszystkie bodźce. Znów czułam ciepłe łzy na swoich policzkach, słabość i zmęczenie własnego ciała, ból serca, gdy wracałam myślami do ostatnich wydarzeń, szloch który dalej dobiegał z moich ust. Na dodatek powrócił pajęczy zmysł. Ten normalny, nie było igieł, nie było rozdzierającego bólu, tylko delikatnie łaskotanie pod czaszką.

I w tym momencie mogłam się założyć że wszyscy ludzie znajdujący się w pomieszczeniu to czuli. Choć może bardziej powinnam powiedzieć: Spider-Ludzie.

Gdy opuściliśmy grawitację spirali, nie tylko mnie przytłoczyła nowa rzeczywistość. Pod moim wybawcą ugięły się nogi, a mężczyzna ciężko upadł na kolana. Podparł się jedną ręką o ziemię, drugą wciąż przyciskał moją głowę do swojego torsu. Nabrał parę ciężkich oddechów, jakby to co właśnie robił, kosztowało go wiele wysiłku.

No przepraszam bardzo, aż taka ciężka chyba nie byłam...

- Miguel! - Usłyszałam głos kobiety, którą wcześniej widziałam na motorze. Mój pajęczak wołał na nią wtedy "Jess", więc przyjmijmy, że właśnie tak właśnie się nazywa. Kobieta ruszyła w naszą stronę, ale Miguel zatrzymał ją ostrym tonem.

- Nic mi nie jest - powiedział, normując oddech. Następnie wstał, zostawiając mnie siedzącą na ziemi. Już drugi raz! Nawet na mnie nie spojrzał. Zresztą oni wszyscy zdawali się nie zwracać na mnie szczególnej uwagi. Jakbym była co najwyżej jakąś ozdobną figurką, nie przerażoną kobietą, która nie wiedziała co się dzieje.

Skuliłam się na podłodze, starając się otrzeć łzy i rozglądając wokół. Gdzie ja do cholery byłam? To nie mogło dziać się na prawdę, wszystko to jakieś cholerne nieporozumienie! Całe pomieszczenie było chłodne, obleczone w jakiś ciemny metal... lub metalopodobne coś. Wszędzie były nowoczesne ekrany i hologramy, wszystko było... nowsze niż w moim świecie. Architektura była bardziej specyficzna, bardziej ostra i zimna. Na środku pokoju, tuż nad ziemią unosiła się platforma. Wyglądała jak jakiś rodzaj centrum dowodzenia. Jeszcze więcej ekranów, jeszcze więcej hologramów i blatów. I tylko jeden fotel. Można było się domyślić do kogo należy to miejsce.

Zwłaszcza, że ten cały Miguel kierował się w tamtą stronę.

Po zeskanowaniu pomieszczenia, przeniosłam wzrok na osoby w nim zgromadzone. Nie było ich wiele. Poza mną w pomieszczeniu były cztery pajęczaki, jednak moje spojrzenie w pierwszej kolejności skierowało się właśnie na mojego wybawcę/porywacza/niepotrzebne skreślić. Dopiero teraz mogłam mu się dokładniej przyjrzeć.

Był wysoki, bardzo wysoki, spokojnie mierzył ponad dwa metry. W moim mieszkaniu zapewne zawadzałby głową o każdą framugę. Barkami zapewne też. Wysoki i cholernie umięśniony, co jego kostium dobrze podkreślał.

A patrząc na kostium...

Ciemnogranatowy z czerwonymi elementami i czaszkopająkiem na klacie. Wszystkie elementy mieniły się cybernetycznie, sugerując jasno, że nie jest to zwykły kawałek poliestru. Wiedziona impulsem, przeniosłam wzrok na jego dłonie. Miał duże dłonie, przeszło mi ponownie przez myśl, jednak zaraz potem moje spojrzenie przyciągnęły opuszki jego palców. A raczej wystające z nich szpony. Zadrżałam mimowolnie, przypominając sobie, że te szpony były w moich włosach, że to tymi szponami trzymał moją głowę. Gdyby chciał, mógłby mnie zabić jednym ruchem ręki. Jeśli nie szponami to zmiażdżeniem mi czaszki dłonią.

Złota Arachnid || Miguel O'HaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz