Rozdział 1 - Teraz - Ernest

45 4 15
                                    

Budzi mnie telefon, jest piąta nad ranem, a ja zastanawiam się, kogo, do cholery przywiało. Przebudzam się porządniej i zerkam za siebie. Miejsce, które zajmuje małżonka teraz jest puste. Zaintrygowany pocieram oczy, drugą ręką sięgając szafkę nocną, w celu uciszenia rozbrzmiałą komórkę.

- Czego? – Rzucam, nie zerkając na numer.
- Witam, mam przyjemność rozmawiać z panem Ernestem Parkins?
- O piątej rano to co to za przyjemność?
- Komisarz O'Connell z tej strony, czy możemy dziś porozmawiać?
Wsłuchuję się w męski głos, który uznał moje słowa za potwierdzenie rozmówcy. Najpierw tłumaczy coś, że nie ma dobrych wieści, po czym prosi, o spotkanie. Podnoszę się i teraz siedzę wyprostowany niczym drut, dociskając nerwowo aparat do ucha.
- Proszę mówić.
- Naprawdę to nie jest rozmowa na telefon, odwiedzę pana niedługo. Proszę być w domu.
Wydaję z siebie ociężałe westchnięcie, bo przecież już ze mną rozmawia. Mam ochotę mu wygarnąć, ale cóż mogę zrobić. Poprzystaję na jego propozycji.
- Do zobaczenia.

Odrzucam telefon między swoje wyprostowane nogi, a ten odbija się od kołdry i niemal spada z łóżka. Nie przejąłbym się, gdyby spadł i się stłukł. Odkryłem się zamaszystym ruchem i najpierw przeciągnąłem prostując kości, po czym w samych bokserkach udałem się na zwiady domu. Począwszy od skanowania otwartej na oścież łazienki, ruszyłem w głąb domu w poszukiwaniu żony.

- Melody?
Mój głos odbija się echem. Oczywiście niedosłownie, bo moja wybranka należy do tych, które składują w domu pierdyliona „przydasiów", które nie oszukujmy się- nigdy nie zostają użyte.
- Melody, kochanie?

Wołam ponownie, choć sam nie wiem po co. Zdążyłem zauważyć, że nie ma jej w żadnym pomieszczeniu. Nasz dom nie należy do małych, ale na litość Boską, nie można się w nim zgubić. Z zewnątrz wdziera się dzienne światło, co wcale mnie nie zaskakuje. Zbliżają się długie dni, a dzień zaczyna się coraz szybciej. Wszystko leży pozostawione tak samo, jak wczoraj wieczorem. Nie ma śladów bójki ani włamania. Poza tym nie słyszałem żadnych krzyków, a jestem pewien, że moja żona umiałaby się porządnie wydrzeć w wymagającej tego sytuacji. Odsłaniam żaluzje w salonie i dopiero teraz dostrzegam puste miejsce na podjeździe. Dziarskim krokiem dochodzę do kuchni i przeszukuję blaty, gdzie mamy w zwyczaju zostawiać klucze. Rzecz jasna nie znajduję tego, którego próbuję wypatrzeć. Uważam się za inteligentnego faceta, tak więc nie sprawia mi trudności połączenie kropek.

Wracam na górę po telefon. Muszę się do niej dodzwonić. Melody nigdy nie wychodzi z domu tak wcześnie. Z niewiedzy zaczynam przypuszczać, że dostała nagły telefon, podczas gdy ja smacznie spałem. Nie chciała mnie budzić i popędziła komuś na ratunek. Potencjalnie tak właśnie mogło być.
Nie wiedziałem jeszcze, że prawda zweryfikuje się szybciej, niż myślałem.
Dzwonię raz.
Dzwonię drugi.
Zaczynam się coraz bardziej denerwować.

Melody wie, że nie lubię, gdy ode mnie nie odbiera. Wręcz zawsze, gdy do niej dzwonię, odbiera od razu. Analizuję. Coś musiało się wydarzyć. Nie dopuszczam do siebie złych myśli. Nie nakręcam się na zapas, choć z trudem utrzymuję nerwy na wodzy. Poranny telefon dodatkowo nasuwa mi na myśl najgorsze scenariusze, które ja świadomie wypieram z umysłu.
Dzwonię ponownie.
Sygnały płyną jeden, po drugim, kończąc swoją drogę na poczcie głosowej.
Słyszę jej przepełniony sztuczną uprzejmością głos. Rozłączam się po pierwszych słowach.
Siadam okrakiem na łóżko, odrzucam za siebie telefon i chowam twarz w dłonie. Dociskam je mocno do oczu, trąc je, jakby mnie paliły. Pod powiekami czuję napływ słonego płynu. Wypuszczam z ust całe powietrze, po czym oddycham głęboko, uspokajając się.

Melody, gdzie ty, kurwa, jesteś...

*

Biorę szybki, zimny prysznic. Potrzebuję się ocknąć i czekać na fakty. Gdybanie do niczego dobrego mnie nie zaprowadza. W przerwach między wykonywanymi czynnościami wydzwaniam po jej koleżankach. Jest już po szóstej, a dzieciate towarzystwo wstaje wcześnie. Żadna z osób odbierających telefon nie jest w stanie przybliżyć mnie do prawdy. Melody zapadła się pod ziemię, a moja teoria z ruszeniem z odsieczą legła w gruzach. Ubieram się w domowy strój. Wciągam na nogi dres i odziewam tors jednolitym t-shirtem. Wyglądam kiepsko, ale nikt nie będzie mnie przecież oceniał.

Wszystko to, czego nie widziszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz