Witaj San Francisco.

77 5 1
                                    

Nadszedł ten dzień. 

Nie spałam całą noc. Nazywali mnie panikarą i mieli rację. W mojej głowie wirowały same czarne scenariusze. Jeszcze nigdy nie wyjeżdżałam całkiem sama na prawie rok, więc miałam pełno wątpliwości. 

Co jeśli moje kursy angielskiego poszły na marne, a może przez akcent czegoś nie zrozumiem i popełnię błąd, który zaważy na czyimś życiu? Co jeśli zawalę lata nauki? Co jeśli nikt mnie tam nie polubi? Co jeśli uznają mnie za dziwaka i stanę się pośmiewiskiem? Co jeśli zwyczajnie sobie nie poradzę? 

– Każdy na twoim miejscu oddałby życie za taką szansę, a ty wyglądasz jak po upojnej nocy z dementorem. 

Spojrzałam w kierunku siostry nalewającej sobie wody z dzbanka do szklanki. W przeciwieństwie do mnie wyglądała idealnie, a jeszcze nie miała na sobie makijażu. 

Byłyśmy przeciwieństwami i dlatego nigdy nie potrafiłyśmy się dogadać. Miałam wrażenie, jakby już od urodzenia darzyła mnie nienawiścią. Kiedy była niemowlakiem wiecznie na mnie wymiotowała, gryzła i targała za włosy. A kiedy siedziała u innych nagle była jak aniołek. 

Nie odpowiedziałam. Zabrałam swój kubek wypełniony czarną kawą i wróciłam do swojego pokoju. Był już prawie pusty. Nie miałam wielu rzeczy, a i tak najpotrzebniejsze czekały już w San Francisco u przyjaciół rodziców, którzy tam mieszkali. 

Dostałam szansę od życia. W momencie kiedy się zapisywałam, nie wierzyłam, że wybiorą akurat mnie. To było wręcz niemożliwe. A jednak. Ostatni rok studiów spędzę w Stanach Zjednoczonych. 

Wzięłam kalendarz leżący tymczasowo na łóżku i po raz setny sprawdziłam, czy wszystkie rzeczy z listy zostały już wysłane. Każdy ptaszek przepijałam czarną kawą. Nienawidziłam tego smaku. Zmuszałam się do jej wypicia, tylko dlatego, że miałam nadzieję, że pomoże przeżyć mi ten dzień. 

Nie zapomnij:
– ubrania na każdą okazję i pogodę,
– ładowarka, laptop, słuchawki,
– kosmetyki (szczególnie szampon do włosów), szczotka, szczoteczka i pasta,
– teczkę ze studiów, książkę o anatomii,
– notes z kursu angielskiego, fiszki medyczne,
– misia Boryska,

– Proszę. – odpowiedziałam na pukanie do drzwi. 

Otworzyły się na szerz, a w nich stała Marlena. Wyglądała na nieco zakłopotaną, w jednej dłoni trzymała torbę prezentową. Poprawiłam się na łóżku, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. 

– Powiem to tylko raz, więc słuchaj uważnie. Jesteś najmądrzejszą osobą na roku i nie bez powodu dostałaś taką szansę. Dasz radę, baw się dobrze i niczym nie przejmuj. Tutaj wszystko zostaje w moich rękach i postaram się godnie cię zastępować. 

Oniemiałam. W życiu nawet bym nie pomyślała, że usłyszę tego typu słowa od Marleny.

Dziewczyna, widząc moje tymczasowe zamurowanie jeszcze bardziej się speszyła. W połowie odwróciła się z zamiarem wyjścia, ale jeszcze na chwilę stanęła, przyglądając się pakunkowi. 

– Mały prezent ode mnie. – postawiła torebkę na najbliższej szafce i czym prędzej opuściła mój pokój. 

– Dziękuję. – wyszeptałam po paru minutach. Nie było już szans, by Marlena to usłyszała. 

Cholera, to nie tak miało wyglądać. Zmarnowałam prawdopodobnie jedyną szansę na pogodzenie się. 

Wyciągnęłam się na łóżku, by wziąć prezent. Ciekawość dosłownie zżerała mnie od środka. Na szczęście mój pokój należał do małych, dwa metry na trzy, więc łatwo mogłam się przemieszczać nawet nie schodząc z łóżka. 

Panna Blanka w San FranciscoWhere stories live. Discover now