2. Początek cyrku.

14 0 0
                                    


Nie pamiętam tamtych wakacji. Wiem, że spotykałam się z moją przyjaciółką. Miała na imię Livia. I chyba się w niej zakochałam. Ale jej serce zaczynało należeć do pewnego chłopaka. 

W tamte wakacje zaczęłam interesować się wiarami i wyznaniami. Szukałam czegoś dla siebie w świecie, do którego wtedy nie pasowałam. Wciągnął mnie witchcraft i satanizm. W końcu wiedziałam, że na świecie było więcej ludzi, którzy nie wierzyli w to co "powinni". Zaczęłam medytować, palić różne świece, kadzidła. Czułam się lepiej. Względnie przestałam być sama.

Wtedy nienawidziłam moich rodziców. Nadal zachowywali się, jakby żałowali, że przyszłam na świat. Gdyby to ode mnie zależało, nie urodziłabym się. Nie pisałam się na takie życie. A może właśnie o to mi chodziło? Przynajmmniej coś się działo. Przemoc psychiczna była w naszym domu na porządku dziennym. Fizyczna też miała miejsce, rzadziej. Nie mówiłam o tym nikomu. Pierwszy raz przełamałam się jakiś czas później. Nie wiedziałam, że to nie jest normalne.

Znalazłam się w liceum plastycznym. Tutaj też nie potrafiłam się odnaleźć. Na pierwsze klasowe spotkanie wzięłam ze sobą przyjaciółkę. Zobaczyłam tam jedną osobę, w której byłam pewna, że mogę się zakochać. Nie zamieniliśmy wtedy ani słowa. Imponował mi charakter i wygląd tego człowieka. Nie wiedziałam, że tylko ukrywa zniszczone serce, którego nikt nie był w stanie naprawić.

W pierwszej klasie liceum nie działo się nic znacząco ciekawego. Ciągle zjadał mnie stres. Wszystko mnie bolało. Czułam się okropnie, chyba najgorzej od początku mojego życia. Rodzice zaczęli zabierać mnie do lekarzy. To był okropny okres.

Ale zaczęłam gadać z przystojniakiem z pierwszego spotkania. Z nim i z jeszcze jedną osobą. Byliśmy nierozłączni. Nasza trójka stała się chyba najsilniejszą z przyjaźni pierwszego roku. Uwielbiałam ich. Wtedy oni stali się dla mnie najważniejsi. Mimo wszystko czasami czułam się jak piąte koło.

Od początku nie lubiłam tej szkoły. A przystojniak od początku mną manipulował. Nie widziałam tego i nawet mi to nie przeszkadzało. Zauważyłam tylko spadek energii i to, że czułam się coraz gorzej. Przelewał na mnie wszystkie problemy. Chciałam pomóc, próbowałam pomóc. W jego stanie nie było to możliwe. Od słuchania go, chciało mi się rzygać.

W międzyczasie zaczęłam palić. Przez tą dwójkę znajomych. No, tak właściwie z mojej własnej winy. Chciałam palić, chciałam być ciekawsza, fajniejsza. I nie jestem na nich zła. Dzięki papierosom stałam się inną osobą. Wbrew pozorom - lepszą. 

Wtedy tak właściwie, moje życie się jeszcze nie zaczęło. Zaczęło się dopiero w wakacje po pierwszej liceum. 

W międzyczasie zostałam skrajnie straumatyzowana. Jeden z moich przyjaciół zmienił szkołę, drugi znalazł sobie chłopaka w klasie. Nie byłam mu potrzebna, przestaliśmy rozmawiać. Zaczął mnie oskarżać o to, że go obgadywałam. Nigdy tego nie robiłam, szanowałam go i kochałam jak najlepszego przyjaciela. Zależało mi na nim. Nie wiem czemu tak pomyślał, ale szkoda było mi tej znajomości. Pół wakacji myślałam o tym, co ja ze sobą zrobię w drugiej klasie. Nie chciałam być sama. Ale trwały wakacje, trzeba było z nich korzystać.


Szybko wróćmy do ósmej klasy podstawówki. Wtedy ścięłam włosy. Były krótkie, bardzo krótkie. I mi totalnie nie pasowały. Wyglądałam po prostu źle i miałam tego świadomość. Ale najważniejsze było to, że w nich czułam się dobrze. Ale włosy odrastają.

W te wakacje, wyglądałam ładnie. Moja fryzura wyglądała dobrze, a rudawy kolor na moich włosach mi pasował. Czułam się coraz bardziej kobieco. Miałam w tym czasie też kryzys tożsamości. Ale moja pewność siebie delikatnie wzrosła. I to w odpowiednim momencie.

Wyszłam na dwór z przyjaciółką. Livia i ja w końcu uznawałyśmy siebie nawzajem za najlepsze koleżanki. Obie byłyśmy dla siebie najważniejsze. I bardzo mnie to cieszyło. Dalej była dla mnie ważna, dalej mogłam wskoczyć za nią w ogień.

Siedziałyśmy na ławce, w centrum naszego malutkiego miasteczka. Obok nas przeszedł mój przyjaciel z podstawówki. Czułam się, jakby był dla mnie obcy. Widziałam go tak dawno... Zmienił się. Był nawet przystojny.

Napisałam do niego. Wiem, że to nic specjalnego, ale napisałam. I dla mnie była to jedna z najbardziej szalonych decyzji, jaką podjęłam. Podeszłam do niego i zaczęłam rozmowę. Krótką, miłą rozmowę. I on podszedł do mnie z szacunkiem. Rozmawiał ze mną jak z równą sobie. Był zwyczajnie miły. Pytałam głównie o to, co robi teraz. O to, jaką szkołę wybrał. Spędziliśmy na rozmowie kilka przyjemnych minut. 

Po moim odejściu, dostałam kilka wiadomości.

"Dziękuję za rozmowę." "To było mi potrzebne."

I zaczęliśmy rozmawiać częściej. Wychodziliśmy razem, śmialiśmy się, żartowaliśmy i po prostu spędzaliśmy razem masę czasu. Znowu stał się dla mnie najlepszym przyjacielem. I z wzajemnością. Chyba pierwszy raz miałam kogoś, kto nie postawił nikogo innego ponad mną. Byliśmy dla siebie naprawdę najważniejsi. Tylko my. We dwoje.

I zakochaliśmy się w sobie.

Ja w nim, a on we mnie. Z wzajemnością. W sierpniu zostaliśmy parą. Był moim pierwszym pocałunkiem. Naprawdę go uwielbiałam, chciałam spędzić z nim życie. A miałam tylko 16 lat. 

Widywaliśmy się codziennie. Na początku nawet się nie kłóciliśmy. Lubiliśmy rozmawiać o starych czasach, o podstawówce. Przyznał, że bransoletkę, którą mu wtedy dałam, zachował przez naprawdę długi czas. Faktycznie w niej nie chodził, ale zachował ją. Trzymał ją przy komputerze, na biurku. W zasięgu wzroku. I nigdy o mnie nie zapomniał.

Przez następne miesiące, czuliśmy się ze sobą coraz lepiej. I widywaliśmy się cały czas. Stał się dla mnie dużym wsparciem. Chyba pierwszy raz miałam kogoś, z kim faktycznie mogłam porozmawiać. I zostać wysłuchana.

Trwało to do grudnia. Zaufałam mu. Był moim pierwszym razem. A ja jego. I dalej się kochaliśmy. Dalej byliśmy razem. Później robiliśmy to regularnie. Ale zaczęły się kłótnie.

Oddalaliśmy się od siebie. I kiedy dla mnie kłótnie były potrzebne, dla niego były zbyt dużym problemem. Przerastał go związek. Zdecydowanie nie był na niego gotowy. 

Nigdy nie wymagałam od niego dużo. Przez ostatnie trzy miesiące związku, za każdą kłótnią zaczął mi grozić rozstaniem. Moja psychika na tym skrajnie cierpiała. I wróciłam do samookaleczania. Zaczęłam robić sobie krzywdę z powodu mojej i jego niedojrzałości emocjonalnej.  Pewnego dnia ze mną zerwał. Na jeden dzień.

W szkole znalazłam inne przyjaciółki. Były cudowne. Rozumiały mnie. Nawet, jak czasami się kłóciłyśmy, dalej je kochałam. I dalej kocham.

W trakcie mojego jednodniowego zerwania, w szkole była tylko jedna z nich - Karolina. Cały dzień patrzyła jak chodziłam ze łzami w oczach. Mówiła mi, żebym odłożyła telefon i przestała z nim pisać. I miała rację. 

Po szkole przyszedł po mnie. Przeprowadziliśmy długą rozmowę, płakałam dobre pół godziny. I wróciliśmy do siebie. Ten związek od tamtego czasu nawet nie miał sensu. I po kilku dniach znowu zaczęliśmy się kłócić. A właściwie ja starałam się komunikować, a on czuł się atakowany. Chciałabym powiedzieć, że szybko skończyłam tą relację, ale dalej dawałam mu i sobie kolejne i kolejne szanse. I dalej mam to sobie za złe.

Zerwaliśmy ze sobą na miesiąc przed rocznicą. Nie dałam mu powiedzieć tych słów. To ja zerwałam.

"Mam dość. Mam dość ciebie."

"W porządku. Zrywam z tobą i nienawidzę cię."

"W końcu to przyznałaś."

Wtedy jeszcze nie nienawidziłam go. To zaczęło się dopiero później. Ale on uważał, że tak jest. I dobrze. Przez jakiś czas nawet próbowaliśmy się przyjaźnić. Ja próbowałam. Ale przestał odpisywać. I wtedy zaczęłam go coraz mniej szanować. 

Dzień po zerwaniu, moja kuzynka zorganizowała osiemnastkę. Poszłam do pracy, a zaraz później, pojechaliśmy do niej. Po spotkaniu z nią i alkoholu poczułam się dobrze. Obie moje kuzynki i moja siostra wiedziały co się stało. Właściwie wiedział już każdy. To było ostateczne zerwanie. 

And I couldn't care less. Zaczęło się moje hot girl summer.


Real Deal.जहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें