Rozdział 6

137 11 7
                                    

  Tamara po kilku minutach podjechała pod dom Clarice. Zaparkowała wzdłuż chodnika, i zgasiła auto.

- To w takim razie, cześć, Clar – uśmiechnęła się

Ale dziewczynie nie było do śmiechu. Tylko jedna jedyna osoba na całym bożym świecie mogła do niej mówić tym zdrobnieniem. Ale tej osoby nie było już przy Clarze. Odjechała dokładne 6 dni temu. 25 czerwca roku 2023, dokładnie dwa dni po tym kiedy miał się rozpocząć dwu miesięczny najlepszy okres wszystkich nastolatków. Ale nie dla niej. Dla niej właśnie wtedy otworzyły się wrota do prawdziwego piekła. Pełnego zwrotów akcji, morderstw, krwi i kłamstw. Nie było już odwrotu.

- Ta, pa – odburknęła jej blondynka

Szatynka zmarszczyła brwi w niezrozumieniu, ale dziewczyna nie miała siły na żadne wytłumaczenia. Zwłaszcza dla takiego kogoś. Co raz częściej przyłapywała się na myśleniu o Kevinie. Od dziecka Clarice starała się aby wszystkie dzieciaki ją polubiły. Robiła wszystko żeby idealnie wpasować się w grupę, i móc się z wszystkimi dogadywać. Lecz czy kiedykolwiek znalazła ona własną siebie? Taką żeby to jej pasowało to co robi, jak się zachowuje, jak wygląda. Odpowiedź przyszła do głowy dziewczyny nagle. Jakby czekała tam tylko na to kiedy Clara sobie to uświadomi. Może czasem nie warto było być kameleonem który dopasowuje się do innych. Może w końcu powinna znaleźć ludzi przy których będzie mogła stać się leniwcem, lwem, i słodkim króliczkiem. Czyli po prostu sobą. Tylko kim tak właściwie była prawdziwa Clarice Villy? Możliwe że wcale nie różniła się zbyt wiele od ojca…
Złotowłosa chwyciła za klamkę od drzwi i szarpnęła nimi tak, aby się otworzyły. Niemalże wyskoczyła z wielkiego auta, i biegiem ruszyła w stronę jednorodzinnego domu.
  Pokonała kilka schodków za jednym krokiem, i szarpnęła za klamkę od drzwi wejściowych. Zamknięte.
Nie, nie, nie.
Clarice próbowała natarczywie poinformować domowników że stoi tutaj, poprzez ciągłe pukanie, a bardziej walenie pięściami w drzwi, oraz naciskanie dzwonka do drzwi.
Jednak wszystko na nic. Nikt nie otwierał, wszędzie światło było zgaszone, a ona miała przy sobie tylko telefon, który także już był prawie na wyczerpaniu.

- Okej, spokojnie, Clarcia, pomyśl co możesz zrobić… - dziewczyna zaczęła mówić sama do siebie uspokajająco.

Zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich wdechów, a następnie wydechów. Wiedziała zaś że nie będzie mogła myśleć racjonalnie podczas gdy w jej wnętrzu zrobił się istny rozgardiasz.

- Okej, nie zabrałam torebki, ale mam telefon… - zaczęła myśleć – zadzwonię jeszcze do drzwi kilka razy. Tak, to dobry pomysł.

Jednak tak jak za poprzednimi razami, nikt nie otwierał. Pustka, którą poczuła Clarice na myśl że jej macosze lub siostrze mogło się coś stać, była za wielka żeby można było ja w jakikolwiek sposób opisać słowami.
Dziewczyna opadła kolanami na cementową podłogę, i schowała głowę w dłoniach. Z jej oczu zaczęły wydostawać się pojedyncze łzy. Tak naprawdę, tylko one utwierdzały Clare w przekonaniu że jeszcze nie zniknęła. Czuła się jakby była obecna tylko fizycznie, jakby jej dusza była już gdzie indziej. Myśl że mogła stracić dwie pozostałe osoby na tym świecie, które szczerze ją kochały, i uwielbiały, bolała zbyt mocno. Jakby ktoś wyjął jej serce z klatki piersiowej.

- Clara?! – wykrzyknął ktoś

Dziewczyna znała tan głos. Słyszała go już dziś, i doskonale wiedziała do kogo on należy. Bowiem w tym małym miasteczku, Rye,  liczącym niecałe pięć tysięcy mieszkańców, trudno było kogoś z kimś pomylić.
Nadal panikująca dziewczyna podniosła głowę, aby zobaczyć czy umysł aby na pewno nie chciał zrobić sobie z niej w tym momencie żartów. Ale nie, bo oto przed nią stała ta sama brunetka o czarnych oczach, w których właśnie znajdował się smutek, przerażenie i zdziwienie.

- Clar? Co się stało kochana? – powiedziała z troską Mel, a następnie przysiadła na schodkach.

Ale dziewczyna nie wiedziała co mogła jej powiedzieć. Ona sama nie wiedziała co się dzieje, i to doprowadzało ją do szaleństwa.
Jednak czarnooka jakby czytała jej w myślach, po prostu zrobiła jeszcze bardziej smutną minę, i przyciągnęła Clarice do siebie.
  Gdy dziewczyna nareszcie była w stanie poprawnie złożyć jakiekolwiek zdanie, usiadła na podłodze ganku, i oparła się o ceglaną ścianę. Nogi podkurczyła tuż pod brodę, i zapatrzyła się w domy naprzeciwko.

- Mel, ja nie wiem co mam zrobić – Chociaż w jej głosie było słychać ból, nie był on nawet w połowie tak duży jak ten, który odczuwała.

- Oh, kochana… - westchnęła – Chcesz mi o tym opowiedzieć?

Tym razem to ona wzięła głęboki wdech, i zaczęła mówić:

- Moja macocha zadzwoniła do mnie cała zapłakana, mówiąc że mam szybko przyjechać, więc wybiegłam z imprezy cała zaaferowana, po drodze prawie mnie potrącił samochód, w którym jak się później okazało siedziała niejaka Tamara, chyba dziewczyna Kevina, a teraz gdy wreszcie udało mi się dotrzeć pod dom, nikogo w nim nie ma. – mówiła ciągle na jednym wdechu, bo wiedziała że kiedy wypuści powietrze z płuc, znów wybuchnie płaczem. Ale ona nie chciała tego, ona jak zawsze musiała być twarda. Musiała być silna. – Mel, ona mi nie powiedziała co się stało, ale płakała, mocno, bardzo, ja… a co jeśli coś się stało mojej siostrze? Co jeśli są teraz w szpitalu, i dlatego ich nie ma? – wreszcie wypuściła powietrze z płuc.

Ku jej zdziwieniu, z jej oczu nie od razu zaczęły lecieć łzy. Najpierw poczuła jak jej klatka piersiowa co raz częściej się unosi, a oddechy brało jej się co raz ciężej. Niczym klatka. Głowa zaczęła boleśnie pulsować, a ręce lekko drżeć.

Co się ze mną dzieje? – pomyślała – Przecież jestem silna, robię wszystko dobrze…

- Hej, hej, hej. Clarcia, popatrz na mnie słonko. – zaczęła Melody troskliwym głosem, widząc co się dzieje. – Wiem że ci ciężko, ale przecież one wcale nie muszą być w szpitalu. Może poszły do sklepu? Hm? Albo na spacer? Ja często chodzę na spacery gdy jest mi smutno, albo gdy musze pobyć sama ze sobą. – Blondynka próbowała skupić się na jej słowach. – a teraz musisz oddychać, okej? – Clar pokiwała głową – Wdech… i wydech… Wdech… i wydech…

***
 
- Clarice? – w głosie Melody było słychać nie pewność.
Dziewczyny siedziały oparte o ścianą domu, a tuz przed nimi właśnie zaparkował duży, szary jeep. Clara dobrze wiedziała do kogo należy. Wstała z miejsca tak szybko, że aż zakręciło jej się w głowie, ale ona się tym nie przejmowała. Czym prędzej pognała do drzwi od strony kierowcy, i otworzyła je z impetem, aby upewnić się że to na pewno te osoby, na które czekała ostatnie pół godziny.

- Melanie! – wykrzyknęła i rzuciła się w ramiona kobiecie siedzącej na fotelu kierowcy. Po jej policzkach znów spłynęły łzy, tylko że tym razem nie były to łzy smutku, czy bólu. Tym razem były to łzy szczęścia. Nic im nie jest. – pomyślała. - Gdzie wy byłyście?! – krzyczała, w jej ciele było za dużo sprzecznych emocji. Była już na skraju. – Czekałam na was!

Melanie popatrzyła na siedzącą obok Grace, i z powrotem przeniosła wzrok na złotowłosą.

- Clarice, chodź do środka. Musimy porozmawiać na spokojnie.
Dziewczyna przez chwilę patrzyła na ich poważne, i nie znoszące sprzeciwu miny, a następnie usunęła się z przejścia, aby jej macocha mogła wyjść z pojazdu.

- Mel, pójdziesz ze mną? Poczekaj u mnie w pokoju. – powiedziała do niej Clar, bowiem dziewczyna nie chciała teraz zostawać sama.

- Jasne.

Gdy cała czwórka weszła do domu, blondynka zaprowadziła nową koleżankę do swojego pokoju, zapewniając że zaraz przyjdzie, a sama zeszła po chwili na dół i usiadła na dużej kanapie, naprzeciwko macochy, która siedziała na wygodnym fotelu.
Melanie westchnęła, i zaczęła opowiadać:

- Kotku, wiem że jest ci ciężko, tak jak nam wszystkim. Ale dziś ktoś jakimś cudem zdołał włamać się na nasze wszystkie konta bankowe, i ukraść nasze wszystkie pieniądze. Jedyne co nam zostało to kilka tysięcy w gotówce. Byłyśmy razem z Grace na policji, jednak oni nie obiecują że odzyskamy tak dużą kwotę. Grace będzie pracować w naszym hotelu Castle Mill cottages holiday let. Ale to nie wystarczy, więc chciałam cię poprosić abyś też gdzieś znalazła pracę. Najlepiej na już.

***

- Oh, okej, czyli podsumowując, musisz znaleźć pracę na już… A może ta pobliska restauracja? Pracuje tam parę osób w naszym wieku. Podobno spoko płacą. – Podsuwała kolejne pomysły Melody.

- Nie, z moim szczęściem wywróciłabym się na jakiegoś klienta i szybciej by mnie zwolnili niż w ogóle bym tam przyszła. – obaliła pomysł

Teraz obie leżały na dużym łóżku u Clarice w pokoju, i wgapiały się w biały sufit.

- No dobra, a coś sportowego? Nie wiem, jakiś ratownik czy coś?
- Nie lubię sportów wodnych. – westchnęła ze zmęczenia i przetarła twarz rękami

- Hmm… Czekaj, a ta hala na przeciwko to wasza, nie? Może jako instruktor dla dzieciaków? Myślę że masz wystarczające umiejętności. – klasnęła w dłonie Mel.

Brunetka mimo iż wiedziała że Clarice była w naprawdę słabej sytuacji, nie traciła nadziei.

- To nie jest taki zły pomysł. – wzruszyła ramionami. – ostatnio chyba nawet cos mówili że brak im instruktorów. – Jutro się zapytam.

Melody uśmiechnęła się szeroko i wtuliła się w ciało Clar. Złotowłosa objęła ją ręką i przymknęła oczy. Ten dzień był za bardzo wyczerpujący.

Mam nadzieję że nie zabijecie mnie za przeciągnięcie jednej sytuacji na cały rozdział 🫶.
Trzymajcie sie,
Hanka 😘

Let's play one more timeWhere stories live. Discover now