IV. Najpiękniejsza przysięga miłości

487 29 495
                                    


Nadszedł najbardziej wyczekiwany dzień. Od kilku miesięcy trwały przygotowania do uroczystości, która miała połączyć dwie ważne rodziny na wybrzeżu Genui. I w końcu data w kalendarzu wskazała 5 lipca 1924 roku.

Edvige nie mogła uwierzyć, jak szybko uciekał czas. I choć nie miała żadnych obaw, wciąż bardzo przeżywała zamążpójście swojej najstarszej córki. Nie potrafiła pozbyć się uczucia, przez które wydawało jej się, że nie była wystarczająco obecna w życiu Emese. Tak szybko dorosła. Tracąc więź z rodzeństwem, utraciła swoje beztroskie dzieciństwo.

Nie obawiała się jednak o jej szczęście. Była spokojna. Wiedziała, że Emese zostanie żoną mężczyzny, którego kochała i który również kochał ją. Była pewna, że pokonają wszelkie trudności, jeśli wciąż będą patrzeć na siebie z miłością i zrozumieniem. Patrząc na młodych, wspominała swoją młodość i cieszyła się, że otrzymają błogosławieństwo obu rodzin, choć tylko jednego ojca.

Nie zamierzała popełnić błędu swego ojca, który wybrał jej odpowiedniego kandydata. I chociaż znała go od lat i bardzo lubiła... zakochała się w Vilmosie — węgierskim żołnierzu, który przecież nigdy nie powinien zostać mężem włoskiej hrabianki.

 Minęło już tyle lat... dzieci dorosły.

Znów poczuła ukłucie w sercu. Nie potrafiła opanować swoich uczuć. Niesprawiedliwość. Smutek. Żal. Wściekłość. Tęskniła za Andrásem i Katalin. Przecież powinni tutaj być i przygotowywać się do ślubu swojej siostry! Minęło tyle lat... a wciąż nie potrafiła ich odzyskać.

Nawet nie wiedziała, czy wciąż są w Budapeszcie. Czy mogła nazywać siebie matką, skoro pozwoliła oddalić się swoim dzieciom? Skoro utraciła ich tylko przez swoją głupotę? Po śmierci Tivadora nie umiała wrócić do tego miasta... bała się, tak bardzo się bała, że znów kogoś straci. Rozerwała swoje serce, nieustannie pragnąc, żeby koszmar, w którym budziła się każdego dnia, w końcu się skończył.

 Wzięła głęboki wdech i złapała swojej szyi. Wyczuła pod palcami, jak tętno spowalnia. I utkwiła wzrok na fotografii — ostatniej, jaką zrobili przed wybuchem wojny. Przyjrzała się ukochanemu mężowi, który dumnie stał za wiklinowym fotelem, w którym siedziała z maleńkim Tivadorem. Tuż obok nich stali András, Emese, Katalin i Mária. Wciąż pamiętała, jak bardzo byli wtedy szczęśliwi. Zanim rozpoczęła się wojna. Zanim otrzymała anonimowy list. I zanim rozdzieliła się z Andrásem i Katalin.

Tak nagle stali się nieobecni w jej życiu. Wodziła opuszkami palców po ich uśmiechniętych twarzach, gdy po policzkach spłynęły ciężkie łzy, których nie potrafiła już wstrzymywać. Tęskniła. Tak bardzo za nimi tęskniła.

— Dziś jest ważny dzień naszej Emese — zwróciła słowa do uśmiechniętego męża. Przetarła łzy z twarzy. „Gdybyś tu był, Vilmosie, odprowadziłbyś naszą córkę do ołtarza". Westchnęła, czując ciepło na sercu. Jej ptaszyna wylatywała z gniazda. Nie mogła uwierzyć, że tak szybko ta chwila nadeszła. Przecież dopiero ją urodziła. Maleńką dziewczynkę z dużymi piwnymi oczkami i jasnobrązowymi kręcącymi się włoskami.

Zatrzymała łzy wzruszenia. Uśmiechnęła się do fotografii i wyrównała oddech, który wyciszył jej stres związany z całą uroczystością. Dłońmi wygładziła materiał ciemnozielonej sukni i opuściła swoją sypialnię. Czuła, że córka może ją potrzebować, w końcu niedługo miała zostać żoną. 

— Dzień dobry, córeczko — odezwała się łagodnym głosem. Posłała uśmiech do wychodzących pokojówek, które przygotowały jej maleńką dziewczynkę do zamążpójścia. — Jak się czujesz? — zapytała, gdy Emese oderwała spojrzenie od swojego odbicia i natychmiast do niej podeszła. Znów chciała się ukryć w jej objęciach jak mała dziewczynka.

Więzy rodzinneOù les histoires vivent. Découvrez maintenant