Rozdział 3

6.8K 323 33
                                    

Maribel

Poranek przywitał mnie nie tylko lekkim bólem głowy, ale też innych części ciała. Zwłaszcza kostki, która, mimo że nie była poważnie skręcona, to i tak czułam lekki dyskomfort, co przypominało mi o wczorajszym upadku i całym tym groteskowym zbiegu okoliczności.

Zegarek na szafce nocnej wskazywał kilka minut po dziewiątej. Rozciągnęłam zastane mięśnie, które po morderczym biegu przeraźliwie skrzypiały i rozejrzałam się po pokoju, który nic się nie zmienił przez ostatnie lata, kiedy to przebywałam w domu rodzinnym kilkanaście dni w roku.

Rodzice niczego tu nie ruszyli ani nie przestawili. Dzięki temu za każdym razem, gdy przyjeżdżałam, czułam się tu jak dawniej, a wspomnienia beztroskich młodzieńczych lat wracały rozgrzewając stęsknione serduszko.

Większą część nocy przewracałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć, ale też ciągle czując niewytłumaczalne podekscytowanie po spotkaniu Torresa. Było w nim coś surowego, a jednocześnie potwornie apetycznego. Emanowała z niego niewidzialna pierwotna siła, a twarde mięśnie, które wyczułam pod idealnie skrojonym garniturem wskazywały, jak słusznie wcześniej podejrzewałam, że poważnie podchodzi do utrzymania ciała w doskonałej kondycji.

I pomyśleć, że taki przystojniak ukrywał się w ogromnej posiadłości za wysokimi murami niedaleko mojego domu rodzinnego. Oczywiście oprócz ładnego opakowania i tych zniewalająco niebieskich oczu, był okropnym bucem, a dodatkowo jego cholernie irytująca pewność siebie wyraźnie dominowała nad oszałamiającym wyglądem.

Na bank był kobieciarzem.

Zresztą z takim wyglądem, grzechem byłoby nie korzystać z uroków życia kawalera.

Ale zaraz... Może w tej nowoczesnej rezydencji kryła się jego żona lub narzeczona? Pani Torres nic nie wspominała, ale w sumie też nie pytałam, więc wszystko możliwe. Nieważne. I tak mnie to nie obchodziło.

Miałam sprecyzowane plany na przyszłość. Czasami zdarzały mi się chwile szaleństwa, ale zazwyczaj wszystkiemu winna była moja przyjaciółka Diana. To ona wpędzała mnie w tarapaty albo wyciągała na imprezy, podczas gdy ja byłam głosem rozsądku. Dopełniałyśmy się idealnie i chyba tylko dzięki temu skończyłyśmy studia z bardzo dobrymi wynikami, nie robiąc większych głupot w ciągu ostatnich kilku lat w Barcelonie.

Rodziców zastałam w kuchni. Mama stała przy oknie, zawzięcie mieszając coś w misce. Tata siedział przy stole z gazetą w ręku i popijał czarną jak smoła kawę.

Do idealnego obrazka rodziny brakowało tylko mojego brata bliźniaka, który po tym jak wyjechał do Madrytu na studia, rzadko odwiedzał rodziców. Podobnie jak ja, pracował w czasie studiów, a odkąd znalazł swoją drugą połówkę i się zaręczył, czasu miał jeszcze mniej. Planował przyjechać do Montblanc z Eleną za tydzień, więc już się cieszyłam na to spotkanie. Mieliśmy sporo do nadrobienia.

Podczas śniadania spodziewałam się pogadanki. Kiedy wróciłam wczoraj do domu, a w zasadzie, kiedy Martin przyniósł mnie na rękach, uspokoiłam ich tylko, że ze mną wszystko okej i zamknęłam za sobą drzwi sypialni, zbyt padnięta na przesłuchanie.

Zatrzymałam się przy Lunie, która rozłożona w swoim legowisku cicho pochrapywała i pogłaskałam ją za uchem.

– Cześć – rzuciłam luźno, siadając naprzeciwko taty.

Atmosfera była tak gęsta, że można byłoby ją pociąć nożem. Wszystko wskazywało na to, że rodzice zaraz rozkręcą konkretną aferę. Tato spojrzał na mnie gniewnie, po czym powolnym ruchem ściągnął okulary, złożył gazetę na pół i splótł palce dłoni, przez cały czas przyglądając mi się przenikliwie.

Czekała nas rozmowa. Ja będę zmuszona zdać relację z wczoraj, a oni zapewne przygotowali się już do wygłoszenia gadki wychowawczej o braku odpowiedzialności i ryzyku, jakie wynikało z biegania po odludziu.

– No, więc słucham, młoda damo... Co się wczoraj dokładnie stało?

Odetchnęłam głęboko, a następnie opowiedziałam o niefortunnym biegu, z premedytacją pomijając kilka szczegółów.

W międzyczasie mama wstawiła frittatę na palnik i usiadła obok, słuchając opowieści.

– No więc, jak widzicie, nic takiego się nie stało. – Rozłożyłam szeroko ręce, co sprawiło, że oboje zwrócili uwagę na dłonie owinięte bandażem.

– Dobrze, że Martin przywiózł z samego rana krem na te rany. Nie mam nic odpowiedniego w domowej apteczce, a zwłaszcza na receptę.

– Był tutaj?

– Tak. Jakąś godzinę temu.

– Nie rozumiem – szepnęłam zdezorientowana.

– Przyniósł tylko torbę z lekarstwami, mówiąc, że to dla ciebie. Ponoć pan Torres wydał polecenie, żeby dostarczył ci niezbędne leki przepisane przez lekarza. Są tam maści, leki przeciwbólowe i okłady na kostkę. – Mama zmrużyła oczy, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Okej – rzuciłam niepewnie.

Tata z założonymi rękami na klatce, przyglądał mi się, jakby próbował czytać w moich myślach. Pracował jako nauczyciel matematyki w liceum, więc z potrafił z powodzeniem rozpracowywać zachowania młodych ludzi w kilka sekund i zmuszać do mó1)wienia.

– Maribel jesteś dorosła i nie mamy prawa ci niczego zabraniać, ale cholernie się o ciebie martwiliśmy. Nie dość, że wyszłaś z domu po zmroku, to jeszcze nie zabrałaś komórki. Czy ty zdajesz sobie sprawę, co przeżywaliśmy, gdy nie wracałaś do domu? Szukałem cię, Maribel. A jak się okazało, wyjątkowo pobiegłaś w przeciwną stronę niż zwykle. Co ci strzeliło do głowy?! – Sądząc po groźnej minie, to porządnie się wkurzył.

Już dawno nie widziałam go w podobnym stanie. Niestety mieli trochę racji. Zachowałam się nieodpowiedzialnie i mogło się wydarzyć coś dużo gorszego. Sama nie wiem, jakby się to skończyło, gdyby na drodze nie pojawił się Torres.

Czy dostałabym się do domu o własnych siłach?

Raczej nie...

– Przepraszam. Macie rację. Słabo to wczoraj wyszło. Ale wszystko dobrze się skończyło, prawda? – Wzruszyłam ramionami, skacząc skruszonym wzrokiem między rodzicami.

– Tak, ale nawet nie myśl, że ta sytuacja się powtórzy. Bieganie po zmroku odpada, a w pojedynkę to już w ogóle.

– Ale o czym ty mówisz? Przecież opuchlizna zejdzie za kilka dni, może tydzień i będę mogła...

– Nie ma mowy. Ta okolica nie jest już tak bezpieczna, jak kilka lat temu. Kręcą się tu różni ludzie. Nie zdajesz sobie sprawy z niebezpieczeństwa, więc dopóki nie masz z kim biegać, to siedzisz na tyłku. Koniec rozmowy. – Tata zgarnął ze stołu kubek z kawą i zostawił nas same w kuchni.

Mama nawet nie próbowała ukryć radości z faktu, że to ojciec grał podczas rozmowy rolę złego policjanta. Zazwyczaj to ona wyznaczała twarde granice.

– Mamuś? O co tu chodzi? Mam coś na kształt szlabanu? Naprawdę? – zapytałam zaskoczona.

Mama pokiwała delikatnie głową, po czym podeszła do kuchenki, żeby sprawdzić co z moim śniadaniem.

– Na to wygląda, córciu. Bałam się o ciebie. Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale okazało się, że telefon zostawiłaś w domu. Dwie godziny po twoim wyjściu tata poszedł cię szukać. Gdy wrócił i stwierdził, że nigdzie cię nie ma, naprawdę myślałam, że stało ci się coś złego.

– Rozumiem.

Choć wiedziałam, że odrobinę przesadzili z reakcją, bo w końcu nie miałam już szesnastu lat, to i tak potrafiłam zrozumieć, że sytuacja z ich perspektywy nie wyglądała najlepiej.

Wisielczy nastrój minimalnie ratowało ciasto pomarańczowe, które pachniało nieziemsko zgrabnie ułożone na talerzyku, więc nie zamierzałam go sobie odmawiać. 

M.N.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 25 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

TANIEC Z DIABŁEM - Santino Torres #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz