– Martin! – Nagły wrzask nieznajomej spowodował, że odruchowo zerwałem się z miejsca i wybiegłem z domu. – Weź ją! Te kwiaty są trujące dla Luny!

Pedro próbował utrzymać w swoich ramionach szarpiącą się kobietę, i biorąc pod uwagę, że był potężnym facetem, a ona należała do filigranowych, szło mu gorzej niż mizernie.

Pies świetnie się bawił z Martinem. Machał radośnie ogonem, uciekając mu za każdym razem, gdy ten próbował go złapać za obrożę. Nie zanosiło się na szybkie złagodzenie sytuacji, więc niewiele myśląc, zbiegłem po schodach.

– Pomóż mu – rozkazałem, czym trochę zaskoczyłem Pedra, ale nie tylko jego.

Gdy ślicznotka mnie usłyszała, zamarła, a ja korzystając z jej chwilowego szoku, złapałem ją w pasie i instynktownie przytuliłem. Otoczyła mnie nogami w pasie, przywierając do mnie całym ciałem. Ręce położyła na moich barkach, uwieszając się na mnie.

Przez krótki moment trwała nieruchomo, ale odgłosy zabawy psa z Martinem ponownie przyciągnęły jej uwagę, więc przekręciła głowę, chcąc zobaczyć co się dzieje. Jej pełne wargi prawie otarły się o moje, ale w ogóle tego nie zauważyła.

Starałem się opanować emocje i niewytłumaczalne podekscytowanie, które skrajnie mocno rozbudziło moje ciało.

Pachniała czymś świeżym. Jakąś delikatną słodyczą...

Sam uścisk, trzymanie jej w objęciach było niewinne, ale zaskakująco silne emocje zaczęły mi ciążyć na żołądku, wywołując szalone podniecenie. To było przerażające, ale ekscytujące zarazem.

Już od dawna dotyk kobiety nie budził we mnie tak gwałtownych emocji. Czasy młodzieńczych niepochamowanych żądzy już dawno minęły, a szczeniackie popędy przemieniły się w klarowne potrzeby, które regularnie zaspakajałem.

Z rozmyślań wyrwał mnie głośny pisk nieznajomej. Dodatkowo zaczęła się kręcić w moich ramionach, co sprawiło, że natychmiast otrząsnąłem się z rozmyślań i ponownie rozejrzałem dookoła. Martin leżał na trawie, a pies lizał go po twarzy. Dzięki temu, Pedro podszedł go z zaskoczenia skradając się od tyłu i już bez żadnych problemów złapał go za obrożę.

– O Boże! – jęknęła z ulgą nieznajoma.

Rozluźniła się i pewnie zupełnie nieświadomie położyła głowę na moim ramieniu. Drżała z nerwów, a jej ciepły oddech omiatał moją szyję.

Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego czułem palącą potrzebę, by ją pocieszyć. Jednak wbrew zdrowemu rozsądkowi, dalej trzymając ją jedną dłonią w pasie, drugą zacząłem gładzić ją uspokajająco po plecach.

– Co tu się dzieje? Słyszałam jakieś krzyki i ujadanie psa.

Mama skakała wzrokiem pomiędzy mną, a pracownikami, którzy dalej stali na trawie, trzymając za obrożę wyrywającego się psa.

Blondynka podniosła głowę i kompletnie nie zwracając na mnie uwagi, spojrzała w kierunku domu.

– Maribel? To ty, dziecko?

Mama zaskoczyła mnie znajomością pyskatej istoty.

– Tak. Dobry wieczór, pani Torres. Przepraszam za zamieszanie, ale miałam mały wypadek i... – przerwała, przekręcając głowę. Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. Była tak blisko, że wystarczyło się minimalnie nachylić, a poznałbym smak jej warg.

Po kręgosłupie przepłynął elektryzujący dreszcz. Reagowałem na nią jak rozgorączkowany młokos.

– Santino. – Błądziłem wzrokiem po jej ślicznej buzi, ale najbardziej przyciągały mnie jej czarne jak noc tęczówki, które, miałem wrażenie, przenikały wprost do mojej duszy.

TANIEC Z DIABŁEM - Santino Torres #1Where stories live. Discover now