Pokornie wyczekują tego, aż ktoś ich osądzi. Prawdziwą władzę jednak posiada ten, który potrafi samodzielnie udzielić osądu.

Ktoś, kto jest własnym Bogiem w swoim życiu.

A ten bachor nie uznawał żadnych reguł. To on je tworzył. To inni mieli na nie zważać. Nie krył się za maską świętoszka. Wiedział czego chciał i po to sięgał. Był człowiekiem, który nie uległ presji społeczeństwa i nie wpsowywał się w wyznaczone normy moralne. Wiedział jak ja, że jeśli chciało się być kimś znaczącym na tym świecie, było trzeba przekraczać granice i wyjść z szarej strefy. Strefy strachu i obaw. Myśląc w sposób wyznaczony przez cywilizację zawsze pozostanie się zwierzyną. Świat był z natury okrutny i przeżyją w nim jedynie łowcy. Taka była rzeczywistość i żadna wzruszająca gadka aktywisty o pokoju i miłości nie mogła zmienić tych realiów.

Może to dlatego gnojek tak działał mi na nerwy? Pośród tych wszystkich bezimiennych głosów, jego zdanie mogło mieć jakieś znaczenie. Zdanie człowieka, który znał się na świecie i wiedział jak w nim przetrwać nie mogło paść na głuche uszy. Bo pomimo tego, że w dupie miałem jakiekolwiek opinie, potrafiłem słuchać i wyciągać wnioski. Mogłem nawet ośmielić się stwierdzić, że byłem w stanie okazać swój respekt komuś, kto byłby go godny. Nie moja wina, że otaczali mnie kretyni, więc nigdy nie miałem takiej okazji. I tak zrobiłbym to niechętnie. Bardzo niechętnie. Kładąc nacisk na niechętnie.

Inną kwestią było to, że po prostu kurewsko mnie wkurzał. Było w nim coś, co powodowało, że miałem ochotę przyłożyć mu w tą zarozumiałą facjatę. W swojej niechlubnej karierze miałem do czynienia z licznym gronem pajacy, którzy myśleli, że mogą się ze mną równać. Wsadzałem ich do paki i machałem na pożegnanie. Nigdy potem o nich nie myślałem. Nie zakrzątałem sobie nimi głowy nawet w trakcie śledztwa. Nawiasem mówiąc krótkiego i to bardzo. Czasami można by było mówić o jego braku. Ale to nie było istotne, ponieważ to ja o tym decydowałem. Decydowałem o wszystkim. To oni byli ode mnie zależni. Ich życia. Ich przyszłość. Ich nadzieje, które bezlitośnie miażdżyłem.

Jak Bóg, który sądzi według własnego upodobania.

Dlaczego więc ich słowa miałyby mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie?

- Nie uważasz jednak, że to trochę dziwne? - spytał Rogers, gdy już widocznie znudziło mu się przekomarzanie ze mną. - To tak, jakby nigdy nie istniał. Gdyby został zatrzymany z innych przyczyn, to brak jakichkolwiek informacji wzbudziłby podejrzenia. Policja pewnie zaczęłaby węszyć, czego Satan najprawdopodobniej by nie chciał.

- Pierwsze musieliby go przyskrzynić. - prychnąłem z pogardą. - Co im specjalnie nie wychodziło.

- Mówisz tak, jakbyś do nich nie należał. - powieka mi drgnęła. Miałem już na dzisiaj dość jego docinek. Postanowiłem przemilczeć to degustujące stwierdzenie. Nikt nie miał prawa wkładać mnie do jednego worka z całą tą bandą. - Jednak siedzi teraz w areszcie. Kilkanaście kroków od nas. - zauważył blondyn.

- Nie zapominaj, że teoretycznie to tamten kapuś go udupił. Inaczej tamci nieudacznicy nawet by się do niego nie zbliżyli. - zaśmiałem się sucho. - Jednak Satan musiał być świadom tego, że nie może w pełni ufać swoim sługusom, więc to co mówisz ma sens. - skręciło mnie od środka, gdy przyznałem sierżantowi rację, ale w tym momencie to tamten sukinsyn znajdował się na szczycie mojej listy. Byłem gotowy zawrzeć chwilowy rozejm z moimi negatywnymi emocjami, którymi darzyłem pewne osoby. - Bachor raczej nie należy do takich, którzy często popełniają błędy, więc chciałby zdusić w zarodku wszystkie możliwe zagrożenia. Z pewnością musiał pomyśleć o możliwości skonfrontowania się z policją w cywilu. A pustka w bazach danych nie mówi nic dobrego.

- Mówi za to jedno... - nie dałem mężczyźnie dokończyć.

- Gość oficjalnie jest martwy. - wszedłem mu w słowo. - Jak wcześniej wspomniałeś, to tak jakby nigdy nie istniał. Oczywiście bez bezpośredniej konfrontacji taka kolej rzeczy jest na rękę, ale wciąż stwarza w jakimś stopniu zagrożenie. Bo kto podejrzewałby dzieciaka o bycie geniuszem zbrodni? Raczej nikt nie zwróciłby w żadnym stopniu uwagi na jego profil. To byłaby niezła przykrywka. Niewinne, słodkie dziecko. Ale zamiast tego mamy podejrzaną pustkę.

Wzruszyłem ramionami, nie wiedząc po co mi była ta tyrada. To nie tak, że miało to najmniejsze znaczenie. Gówniarz pójdzie siedzieć. Ja znowu przyjmę potok gratulacji. I zapomnę o nim. Zapomnę o tym cholernym szczeniaku.

- Świetnie. - klasnąłem w dłonie. - To jak zamknięcie ducha. Żadnych ewentualnych członków rodziny, którzy mogliby mieć zastrzeżenia. Nikt by się nie przejął. Wszystko pójdzie szybko i gładko.

Wyciągając papierosa z pudełka, które trzymałem w kieszeni, przyłożyłem końcówkę do ognia i po chwili uczucie przyjemności rozeszło się po moim ciele.

- Przygotuj ludzi, Rogers. - powiedziałem, wydychając dym. - Złote czasy naszego chłopca dobiegły końca.

________

Ohayo!

1344 słów

Na drugie mam regularność:)))))

Neko4751 spierdalaj<<<<<<3

Mam nadzieję, że się podobało<3

DEVILISH JUSTICE  irondadKde žijí příběhy. Začni objevovat