— Zabawką.. — wyszeptałem biorąc szerokie jeansy, białą bluzkę i czarną bluzę.

Ruszyłem do łazienki ze spuszczoną głową. Przekręciłem zamek w drzwiach i rzuciłem świeże ubrania na blat. Zdjąłem bluzę, w której zasnąłem wraz z bluzką. Spojrzałem na swoje zabandażowane ramiona i cichutko westchnąłem. Odkręciłem bandaż i wyrzuciłem go to kosza. Przemyłem rany z zeszłego wieczoru i nałożyłem nowy opatrunek. Zmieniłem resztę ubioru wraz z bielizną. Przepłukałem twarz zimną wodę, a następnie umyłem zęby. Moje włosy dziś wyjątkowo nie chciały współpracować, więc ograniczyłem się jedynie do ich lekkiego roztrzepania za pomocom palców.

Przybrałem na twarz fałszywy uśmiech i wyszedłem ze swojej łazienki. Opadłem bezwładnie na miękki materac. Zatopiłem twarz w puchatej poduszce i westchnąłem. Chcę odpocząć. Od tego udawania. Chciałbym powiedzieć, że coś jest nie tak. Że wcale nie chce iść do szkoły. Że gnębią mnie tam. Że się po prostu boje. Jak dziecko. Bo do cholery nim jestem. Chciałbym wypłakać się panu Starkowi. Nie wpajać mu tego fałszywego uśmiechu i "wszystko jest okej'. Po prostu powiedzieć jak się fatalnie czuje, i  że wcale nie daje sobie z tym rady.

Jeszcze bardziej będziesz mu zatruwać życie? Już wystarczająco mu zjebałeś wszystko.

— Zamknij się w końcu — warknąłem czując napływające łzy.

Nie, bo to jest prawda. To jebana prawda. Jesteś dla wszystkich tylko problemem. Szkodnikiem.

Przekręciłem się na plecy wlepiając wzrok w śnieżnobiały sufit. Przetarłem twarz zimnymi rękoma, tym samym wycierając pojedyncze łzy, które nawet nie wiem kiedy wypłynęły z moich oczu.

— Panie Parker, szef informuje, że śniadanie jest gotowe — wybrzmiał kobiecy głos FRIDAY.

— Jasne — westchnąłem. — Już idę.

Żmudnie wstałem z łóżka, choć wolałbym nigdy z niego nie wychodzić. Podciągnąłem rękawy upewniając się, że bandaże są niewidoczne i zakładając nieszczery, delikatny uśmiech na twarz wyszedłem z pokoju.

Szedłem powolnym krokiem w stronę kuchni, gdy nagle poczułem czyjąś rękę na moim barku. Lekko się wzdrygnąłem spoglądając w bok.

— Sory dzieciaku — Cint posłał mi przepraszający wzrok, na co tylko machnąłem ręką. Mam bardzo podobne poczucie humoru z Bartonem, przez co dosyć prędko wróciliśmy do relacji jaką mieliśmy kiedyś. Cały czas mówimy żarty, z których tylko my się śmiejemy. Zapanowaliśmy już parę kawałów dla Kapitana. — Słyszałem, że dziś przełomowy dzień. Stresik jest?

— Trochę tak, ale trzeba wrócić do rzeczywistości — wzruszyłem ramionami.

Będzie dobrze młody — starszy potarmosił mnie po włosach, na co przybrałem minę obrażonego dzieciaka. — Zapomniałeś tupnąć nóżką.

— Spadaj — wywróciłem oczami i oboje zaczęliśmy się śmiać.

— Co ty na to, że po szkole pójdziemy na lody całą drużyną — zasugerował po chwili.

— Bardzo chętnie, tylko.. — udawałem posmutniałego, na co Clint zmarszczył brwi oczekująco. — Co jak Kapitan znów będzie wyklinał na zamrażalnik? — dokończyłem na co łucznik zaczął się śmiać, a ja wraz z nim.

— Jesteś bezczelny młody — zażartował.

— Przynajmniej nie krzyczę na zamrażalniki  — skwitowałem, po czym znów parsknęliśmy śmiechem.

— Chodź dzieciaku, bo Kapitan powie, że znów cię demoralizuje.

GODZINĘ PÓŹNIEJ

— Na pewno jesteś gotowy? — wywróciłem oczami słysząc to pytanie po raz setny.

— Tak — odparłem z pewnością.

— Masz wszystko? — pokiwałem znacząco głową.

— Lunch? Naładowany telefon? Picie? Leki? — zaczął dopytywać Kapitan.

— Tak mam — odpowiedziałem wpatrując się w obu mężczyzn siedzących z przodu.

— A broń? — skierowałem zdziwiony wzrok na rudowłosą siedzącą obok mnie. — No co?

— Nat, nie damy mu broni do szkoły — odwrócił się miliarder, na co spotkał się z pytającym spojrzeniem kobiety. — To nielegalne.

— Bla, bla, bla — wywróciła oczami. — Dobra leć bo się spóźnisz. Bezpiecznie tylko..

— Wiem, wiem.

— Pamiętaj Pete, jakbyś się poczuł gorzej, coś by się działo dzwoń od razu dobrze? — powiedział troskliwym głosem mentor.

— Jasne — rzuciłem wysiadając z samochodu. — Pa!

— Papa! — krzyknęli wszyscy równocześnie na co się delikatnie uśmiechnąłem.

Ruszyłem w stronę budynku. Nie chciałem tam wchodzić. Tak bardzo nie chciałem. Boję się zobaczyć Flasha i innych moich prześladowców. Nie jestem gotów znów słyszeć wyzwiska od innych. To za dużo..

Przepchnąłem się przez tłum licealistów, aż w końcu dotarłem do swojej szafki. Wpisałem prosty kod i otworzyłem ją delikatnie. Nie byłem tu jakiejś 3 tygodnie. Wyjąłem książkę i zeszyt od fizyki oraz schowałem lunch od Kapitana. Wolałem nie ryzykować wyrzuceniem go do śmieci przez dręczycieli. Odzwyczaiłem się od głodu i wolałem jego unikać. Zamknąłem szafkę słysząc ciut za głośny dzwonek. Skierowałem się do odpowiedniej sali i usiadłem w ostatniej ławce. Jak zawsze. Sam. Nawet mi z tym dobrze, ale czasem brakuje mi kogoś.

Czasami chciałem, aby moi przyjaciele, jak Max, Harry czy Jake  chodzili ze mną do szkoły. Jednak po chwili przypominałem sobie o Flashu i cała ta chęć ze mnie prędko wyparowywała. Wiem, że by się za mną stawiali, a nie chciałbym za żadne skarby, żeby na tym ucierpieli. Nie zasługują aby cierpieć.

Z moich myśli wyrwało mnie powiadomienie z telefonu, na które się nieznacznie wzdrygnąłem.

— Peter, wyciszaj telefon na lekcji — pouczyła nauczycielka surowym tonem i wróciła do prowadzenia tematu.

Wyjąłem niezauważalnie na telefon. 2 powiadomienia. Kliknąłem w ikonkę wiadomości.

Max: Jak tam Pete? Jutrzejsze spotkanie aktualne?

Uśmiechnąłem się mimowolnie na tą wiadomość. Nie widziałem się z przyjaciółmi tydzień. Dziwnie się z tym czuje po tym jak mieszkaliśmy w 1 pokoju przez 4 miesiące.

Zjechałem niżej wzrokiem aby przeczytać drugą wiadomość.

Chwila.. co?

Czułem jakby moje serce stanęło w miejscu. Oddech się zatrzymał. Kilka razy przeskanowałem wzrokiem 2 wiadomość. To..nie.. nie może.. kurwa!

Nieznany numer: To dopiero początek Petey.

Tylko jedna osoba mnie tak nazywała.

Jedyna osoba na tym świecie.

Pan Smith.

Dzieciaku, przestań | IrondadWhere stories live. Discover now