Dobranoc, słodki książę

8 0 0
                                    


„Nie można zmusić serca by wybierało rozsądnie. Samo podejmuje decyzje."

~ Trudi Canavan, Kapłanka w bieli



[szafa grająca: https://www.youtube.com/watch?v=9zZfBBp-j6I ]

Jeżeli kiedykolwiek znaleźć można było pokrzepiające słowa, które mogłyby zostać wypowiedziane przed koniecznością unicestwienia jednej z najdroższych osób twojego bliskiego towarzysza, żaden z kompanów nie potrafił ich teraz znaleźć. Być może nigdy takowe nie istniały, przynajmniej takie mieli w tym momencie wrażenie Vasco i Aphra, patrząc na młodego De Sardeta, który maszerował bijąc się z własnymi myślami, nieskutecznie próbując nie dać po sobie poznać, jak bardzo ostatnie wydarzenia związane z jego drogim kuzynem go dotknęły i doprowadziły do wielkiego smutku. Kurt i Siora trzymali się za nimi z tyłu również w ciszy, zdając sobie jednak dokładnie sprawę z tego co odczuwa. To właśnie Kurt znał młodego De Sardet'a najdłużej ze wszystkich. Został nauczycielem fechtunku zarówno dla niego jak i Constantina wiele lat temu, był przy nich jak dorastali, wiedział jaka relacja ich łączyła i że chłopak, jeżeli uda im się przeżyć ten cholerny dzień, będzie potrzebował sporo czasu, żeby pogodzić się z tak wielką stratą. Z tego powodu Kurt uważał, że wszystko co ważne zostało już powiedziane, a dalsze słowa są zbędne. Próbował skupić myśli wokół nadchodzącej walki, by odtworzyć w głowie wszystkie możliwe kombinacje ciosów, sparowań i uników, które będzie mógł wykorzystać. Siora natomiast spoglądała na niego z wielkim bólem. Nie wiedzieć czemu, podobnie jak Kurt, najbardziej dostrzegała, jak młody legat toczy ze sobą batalię gdzieś głęboko w środku. Może przez to jak bardzo rozumieli siebie, nie chciała dopuścić do głowy i serca myśli, jak musi czuć się w tej chwili jej carants. Pomyśleć, że dopiero co, to on był dla niej największym wsparciem po śmierci jej Mátir i że być może zaraz, o ile uda im się przeżyć, będzie musiała zrobić to samo i być opoką właśnie dla niego. Sama myśl o tym, powodowała, że chciała powiedzieć mu wiele, wiele słów, które nie wiedzieć czemu, nigdy nie wydobyły się z jej ust. Petrusa szedł na czele przed resztą drużyny. Jako najstarszy czuł pewnego rodzaju odpowiedzialność, za los tych młodych ludzi, którzy mieli jeszcze tyle życia przed sobą. Pomyśleć, że po tym wszystkim, co wydarzyło się z jego ukochaną Arelwin, ten sam los miał spotkać jej krew, jej jedynego syna. Nie, nie. Petrusa nie mógł dopuścić do siebie tych myśli. Postanowił skupić się na modlitwie i powierzyć ich los Oświeconemu.

Wszyscy z nich nie wiedzieli, że sama ich obecność znaczy dla de Sardeta więcej niż setki słów, wypowiedzianych przez wszystkich mędrców świata. Był im za to niezmiernie wdzięczny. Bądź, co bądź, nikt z nich nie wiedział, czy po dzisiejszym dniu kiedykolwiek ujrzy jeszcze widok wschodzącego słońca, czy usłyszy śmiech najbliższych im osób. Myśl ta była okropna, potrafiła kłuć w środku i odcinać maleńkimi kawałeczkami wolę walki. Jednak cała szóstka wiedziała, że jest to jedyna szansa, by uratować znany im świat przed zatraceniem. Złe myśli odganiali, przypominając sobie to, co przeżyli razem przez ostatnie kilka miesięcy i jak niespodziewanie, pomimo ich różnorodności i otoczenia, zbliżyli się do siebie. Ich wcześniejsza, a być może też i ostatnia, wspólna rozmowa przed wyruszeniem z obozu w Dogred w stronę bitwy, potwierdziła jak bardzo. Każdy z nich stanął u boku De Sardeta, wiedzieli, że mogą na siebie liczyć i walczyć przy swym boku, pomimo różnie łączących ich więzi byli drużyną, swoimi carants.

Każdy krok w kierunku tego, co nieuniknione, wydawał się im trwać całą wieczność. W końcu dotarli do Anemhaid. Dookoła otaczały ich ściany skał pomiędzy którymi biegła ścieżka wiodąca do sanktuarium. W powietrzu unosił się zapach bitwy i śmierci. Vasco jako pierwszy przerwał ciszę, zauważając, że wejście do sanktuarium zostało sforsowane. Wiedzieli, co to oznacza – walka już się zaczęła, Constantin zdołał się przedrzeć. Nie tracąc czasu, czym prędzej ruszyli naprzód. Biegnąc wzdłuż drogi pośród ciemnych skał po swojej lewej stronie mijali wodę, choć ciężko było dostrzec coś więcej przez unoszący się wszędzie dym. Mieli uczucie, jak gdyby biegli alejkami wydrążonymi przez wulkan. Kto wie, może tak właśnie było. Po chwili przebiegli przez przejście nad strumieniem i wtedy pierwszy zobaczył to Petrusa. Na ziemi przed nimi leżały ciała ludzi z Sojuszu Mostu. Wszyscy zatrzymali się jak na sygnał, Aphra przełknęła głośno ślinę. Vasco ruszył do pierwszego ciała, leżącego w kałuży krwi, a następnie przykucnął przy drugim.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 27, 2023 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Powrót syna marnotrawnegoWhere stories live. Discover now