Las dziczy Część 5

1 0 0
                                    

,, Nie trać czasu na wyrzuty i narzekanie,

bo czas jest cenny,

a przeznaczony jest na zasiew

i na zbiór.''

Z mądrości tybetańskich


Rozdział piąty

Las dziczy

Wszędzie drzewa i drzewa. Gdzieniegdzie jakieś kępiny krzaków w których mogło kryć się wszystko i nic. Słońce na tej trasie gdzieś schowało się za chmurami i tylko czasami jakiś pojedynczy promień przedostawał się do naszego samochodu, aby i on po chwili mógł zniknąć.

Jechaliśmy już dobre dziesięć minut, gdy nagle zachciało mi się siusiu. A tak naprawdę, to chciało mi się już wcześniej, tylko bałem się przyznać. Nie chciałem wyjść na idiotę, który w porze zagrożenia musi wyjść się załatwić, a teraz bałem się tym bardziej, że nie byłem pewny, czy ta kobieta z autobusu nie czai się gdzieś w krzakach. Nie wykluczone było, że obserwowała nas z daleka, choć pocieszał mnie nieco fakt, że ujechaliśmy już dwadzieścia kilometrów, a skoro była na pieszo, to nie miała szansy, aby nas dogonić.

- Tata, Damianowi chce się siku- powiedziała Sandra zerkając mi na krocze.

- Wcale nie- odparłem i sam spojrzałem jak dziecinnie trzymałem się krocza pocierając nogę o nogę. Wstyd nie z tej ziemi!

- A właśnie, że tak!

Zrezygnowany spojrzałem na mamę siedząc najgrzeczniej jak umiałem, choć w środku czułem już jak moja potrzeba niedługo eksploduje. Aż bałem się wyobrazić co by było, gdybym teraz posikał się w majtki. Duma przecież nie pozwalała mi się przyznawać do tego, że długo już nie wytrzymam, ale z drugiej strony, czy posikanie się w majtki w samochodzie byłoby mądrzejsze? Wątpliwa sprawa. Wstyd sprawił, że na moment musiałem schować dumę do kieszeni i pilnie trzymać, aby nie wyskoczyła nieproszona.

- Zatrzymajmy się Tom- tak mówiła mama do taty skracając jego imię Tomasz do krótkiego Tom.

- Za chwilkę, tylko wypatrzę jakąś drogę. Tyle tu zakrętów. Muszę uważać, aby nikt nie zmiótł nas z drogi- powiedział przysuwając głowę do przedniej szyby.

- I tak jeszcze nie przejechał tu żaden samochód- dodała z sarkazmem mama.

- Bo to jest skrót kochanie, który powstał niedawno. Pewnie nikt jeszcze o nim nie wie- rzekł dumnie rozglądając się na różne strony.

- Tata wie wszystko, bo jest dyrektorem szkoły- powiedziała Sandra wychylając się na przednie siedzenia.

- O tak.

Spojrzałem na tatę i jego wyostrzone spojrzenie czekając na zmianę miny, która by sprawiała, że wypatrzył jakąś drogę. Mama wachlowała się jakąś książką zmęczona równie mocno jak my wszyscy, ale nie narzekała na dłużącą się jazdę. Pewnie myślami już była w jeziorze do którego powoli zmierzaliśmy. Myśl o jeziorze wywołała we mnie dreszcze, bo pęcherz wypełnił się już po brzegi i tylko liczyłem setne sekundy, kiedy to sam zdecyduje o swoim wypróżnieniu.

I wtedy z wielkim hukiem na naszą szybę spadło coś. Tata zachwiał kierownicą i krzyknął razem z mamą przerażony, bo to coś jak szybko się pojawiło tak szybko zniknęło , ale pozostawiło na naszej szybie jakiś mokry biały ślad.

- Cholera, co to było?- wykrzyknął i samoczynnie zjechał na pobocze starając się utrzymać samochód prosto.

- Nie wiem, ale spadło z góry. – Spojrzała na tatę.- No idź i zobacz!

Czerwony autobus widmoWhere stories live. Discover now