— Muszę iść do domu.

— Jeśli chcesz możesz poczekać na mnie — Lily zaproponowała, ale Ophelia pokręciła szybko głową. — Dlaczego nie?

— Mam do oddania kilka projektów, a dodatkowo muszę przeszukać moje stare rzeczy.

— Czego szukasz? — blondynka zaciekawiła się. 

— Mojego starego laptopa.

— Nie używałaś go od...— Lily urwała. — Zgodziłaś się?

— Nie miałam wyboru — odetchnęła. — Potrzebuję pieniędzy, a oni oferują naprawdę wiele za kolejną książkę. Przeleją mi zaliczkę w dniu podpisania umowy.

— Zaliczka pokryje koszty leczenia?

— Nie całe, ale pokryje kilka pierwszych wizyt, a to wystarczy, żeby ją zapisali na leczenie— odparła.

— Obiecałaś, że nigdy już nic nie napiszesz.

— Wtedy moja mama pamiętała moje imię — odparła. — Nie chcę, żeby o mnie zapomniała.

— Skarbie, ostatnio lekarze mówili, że widać poprawę. 

— Nie było tego widać podczas kilku ostatnich wizyt. To nic, nie umrę od napisania kolejnej książki — odparła i posłała przyjaciółce delikatny uśmiech.

— Napisanie pierwszej prawie pozbawiło cię życia, więc nie wiem czy druga nie zamierza dokończyć dzieła pierwszej.

— Ej — Ophelia skarciła przyjaciółkę. — W naszej przyjaźni to ja jestem od wymyślania czarnych scenariuszy, nie podkradaj mi mojej roli.

— Po prostu...

— Przepraszam, możemy prosić o dodatkową kawę? — obie odwróciły się w stronę, z której dobiegał głos. Ophelia zauważyła tych samych dwóch mężczyzn, których Lily obsługiwała kilka chwil temu. Teraz mogła zobaczyć twarz ciemnowłosego. Miał wyjątkowo jasne oczy i ciepły uśmiech. Dziewczyna dostrzegła, że ma on całą szyję w tatuażach. Miał na sobie bluzę z kapturem. Całkowicie nie pasował do ponurego blondyna, który mu towarzyszył. To było całkiem śmieszne. Ciemnowłosy wyglądał na kogoś z kim nie chcę się zadzierać, ale jego uśmiech zdradzał jego ciepłą stronę. Ten drugi, blondyn, mógł wyglądać jak te wszystkie anioły, które są opisywane przez poetów. A jednak wyraz jego twarzy sugerował, że lepiej nie wdawać się z nim w żadną rozmowę.

— Tak, jasne — Lily pokiwała szybko głową i zbliżyła się do nich.

Ophelia odruchowo wyciągnęła telefon i jak na zawołanie zobaczyła powiadomienie o nowej wiadomości.

Eleanor: Umówiłam nas we wtorek na dwunastą. Pasuje?

Ophelia: Tak. Dziękuję, El.

Do wtorku zostało jeszcze trochę czasu, ale nagle dziewczyna poczuła jakby wszystkie zegarki przyśpieszyły. Nie była przerażona samym spotkaniem z wydawcą, a następstwami tego spotkania. Obiecała sobie, że już nigdy nie napiszę książki i na pewno nigdy żadnej nie wyda. A wystarczyły problemy finansowe i od razu zamierzała wrócić do swojego koszmaru. Jej pensja nigdy nie pokryje kosztów leczenia. Była graficzką w jednej z firm reklamowych, ale wykonywanie projektów nie przynosiło aż takich dochodów. 

Wzięła głęboki oddech i poczekała aż Lily do niej wróci. Chciała się z nią pożegnać zanim wróci do mieszkania i zacznie szukać swojego starego laptopa. Może później pomyśli nad kupnem nowego.

Próbowała tłumaczyć swoje decyzje na wiele sposób, ale żaden z nich nie sprawił, że poczuła się spokojniejsza.

***

— Nie znam osoby, która osiągnęłaby coś bez cierpienia — powiedział spokojnie. — Bez wylanego potu, a czasem nawet krwi. Wszyscy, których znam, wszyscy, którzy osiągnęli sukces, mają go, bo wiedzą co to cierpienie. Wyrzeczenie. Nieprzespane noce, fizyczne wyczerpanie materiału.

Jego kroki idealnie przerwały ciszę. Wędrował wzdłuż sceny i przyglądał się twarzom, które prezentowały cały przekrój emocji. Był tam strach, fascynacja, podekscytowanie, a nawet znudzenie. Zanotował sobie, żeby zapamiętać osoby z ostatniej grupy i dać im nauczkę przy kolejnych zajęciach praktycznych.

Szedł dalej, a jego kroki zaczęły przypominać rytmiczne uderzenia o drewnianą posadzkę. wszystko co robił Victor musiało brzmieć idealnie. Mieć ściśle ustalony rytm. Inaczej nie miało to sensu.

— Zastanawiam się czy wy wiecie co to cierpienie — ponownie się odezwał. — Większość z was to bogate dzieciaki, które myślą, że pieniądze rodziców przykryją wasz brak talentu. Chcecie być wielcy, wybitni. A jedyne co robicie to płaczecie w ramię tatusia i publikujecie świńskie posty o koleżankach z akademika — Victor zatrzymał się przy chłopaku, którego głowa była pochylona. Wzrok miał wbity w ekran telefonu, a na twarzy zadowolony uśmieszek. Zniknął szybko, gdy jego wzrok spotkał buty Victora. Uniósł wzrok na twarz mężczyzny i pośpiesznie zablokował ekran telefonu. — Proszę opuścić moją salę.

— Przepraszam, nie zrobię tego ponownie.

— Owszem, nie zrobisz — powiedział. — Bo więcej tu nie przyjdziesz.

— Ale zapłaciłem i te zajęcia są mi potrzebne, żeby...

— Naprawdę mnie to nie interesuje — przerwał mu. — Wstań i wyjdź.

— Panie Callahan...

— Profesorze Callahan — ponownie mu przerwał. Wsunął dłonie do kieszeni spodni i wykonał krok w tył. — Zabieraj swoje rzeczy, dzieciaku. Nie chcę cię tu widzieć — po tych słowach wykonał kolejny krok do tyłu i kolejny. Odwrócił się do studentów plecami i pomaszerował w stronę niewielkiej drewnianej sceny, która mieściła się w auli. Za swoimi plecami usłyszał szmery, a potem głośne trzaśnięcie drzwi. Był pewny, że dzieciak zamierza teraz wydzwaniać do swojego ojca i prosić o załatwienie problemu. — Jest kilka rzeczy, które musicie o mnie wiedzieć — odwrócił się do reszty studentów.

Na żadnej twarzy nie widział już znudzenia.

Był tam jedynie strach. Słodkie przerażenie.

Nigdy nie zamierzał być profesorem na uczelni muzycznej. Wolał spędzać czas ze swoją orkiestrą, ale był winny mała przysługę staremu przyjacielowi rodziny i zgodził się na prowadzenie zajęć przez jeden semestr.

— Moje komunikaty zawsze są proste i klarowne. Nie wymagają powtarzania, więc nie zmuszajcie mnie do tego — powiedział. — Nie będziemy mieli zajęć w tej sali. Wszystkie w tym semestrze będą odbywały się na sali koncertowej uczelni. Dodatkowo nie chcę widzieć żadnych telefonów. Nie toleruje spóźnialstwa. Nie akceptuje pyskowania, a jakikolwiek brak szacunku automatycznie wykreśla was z listy studentów chodzących na moje zajęcia.

Rozejrzał się po sali, żeby nasycić oczy reakcjami tych przerażonych dzieciaków. Mogli być młodsi od niego kilka lat, a wyglądali jak pięciolatki, które zgubiły rodziców w sklepie. Wysunął dłonie w kieszeni spodni i rozpiął guziki w mankietach swojej koszuli. Powoli zaczął podwijać prawy rękaw do wysokości łokcia.

— Muzyka to cierpienie — Victor uniósł lekko brodę. — A mnie poproszono o to, żebym was go nauczył. Więc będziemy cierpieć. Cały semestr. 

jbovska. 

The Melody Book | +16Where stories live. Discover now