Otchłanna ewolucja

4 1 2
                                    

Nigdy nie zapomnę jednej rzeczy, która do tej pory koi moje nerwy i uspokaja ducha. Widoku z okien autobusów i pociągów, którymi podróżowałem. Widoku teraz tak nieskazitelnie pięknego i spokojnego pomimo swej zwykłej prostoty, czego wcześniej zapewne nie zauważyłem. Łąki w pełni okazałości rozlewające się po horyzont, z których gdzieniegdzie swe ciekawskie łby unosiły w stronę moich środków transportu krowy, konie i wiele innych zwierząt gospodarczych, na które nie spojrzę, już z takim spokojem jak dawniej spoglądałem. Były tam też lasy ciche, nieskażone hałasami oraz zapachami ludzkości, były domem dla wielu swoich dzieci jak ich grobem. Pola ozłocone żytem zapewniające pożywienie dla okolicznych wiosek, jak bogowie decydujące o ich życiu lub śmierci. Wszystko to jedynie wspomnienie przemykające za oknem dusznego autobusu lub też pociągu wśród ludzi po upychanych na niewielkich siedzeniach. Długie 10 godzin zakończyło się, gdy ostatni mój przystanek spowity zachodzącym słońcem przywitał mnie swymi szarymi i obdartymi ścianami, brudnymi i zdemolowanymi ławkami oraz tułającymi się tu i ówdzie pasażerami i pracownikami kolei. Wysiadłem bardzo niechętnie w porównaniu, z przystankiem obskurny pociąg wydawał się mimo wszystko przytulny, a przede wszystkim bezpieczny. Wiedziałem, jednak że już czeka na mnie kierowca, który ma mnie dostarczyć pod drzwi w domu, w którym miałem spędzić trochę dłużej, a może kto wie dożyć tam swoich ostatnich chwil. Z krwawo pomarańczowego nieba z końca przystanku padał na mnie cień kobiecej postaci. Smukła sylwetka powolnym krokiem podchodziła w moją stronę. Eleganckie, rytmiczne kroki i ruchy bioder wskazywał na kobietę. Ciemne, czarne włosy opadały swobodnie na wątłe ramiona. Niewielka postura sięgająca niecałe metr i sześćdziesiąt centymetrów wysokości. Brązowe, wielkie oczy spojrzały na mnie, przebijając moją pewność siebie.

-Laura Szatler -powiedziała, krótko podając przy tym dłoń

-Bastian Chryzma- odpowiedziałem

-Mój mąż dużo mi o Tobie opowiadał.

-Znamy się od dziecka jednak, przez ostatnie kilka lat nasz kontakt nie był najlepszy dlatego też trochę się, wahałem z przyjazdem po tym wszystkim, co się działo i również biorąc pod uwagę mój stan, nie sądziłem, że przyjmie na siebie to brzemię.

-Spokojnie u nas na pewno ci się polepszy, spędzisz trochę świeżym powietrzu i w ciszy- zachęcała mnie z uśmiechem, a w tym uśmiechu było coś tak nieodparcie szczerego, że nawet pomimo niezbyt dobrego humoru i zmęczenia podróżą odwzajemniałem uśmiech.

Szliśmy stacją, mijając idące w obie strony tłumy pasażerów, wciąż się uśmiechałem, czułem się tak dziwnie, robiąc to mięśnie twarzy, napinały się przy tym w bólu, ale nie potrafiłem przestać. Na dworze bezpośrednio przy wejściu do stacji stał zaparkowany samochód, za kierownicą siedział tęgiej postury mężczyzna o bardzo nie zdrowo wyglądającej żółtawej skórze. Jego wielka postura sprawiała, że samochód wydawał się mały. Zwalista postać z obrzydliwą zachłannością pożerała właśnie kanapkę, łapczywie zapijając zawartością termosu. Dodatkowo jawiące się na twarzy ciemne również jak reszta skóry wory pod oczami oraz ciemny, długi, i przetłuszczony oraz bardzo zaniedbany wąs. Osoba ta od samego początku nie wywarła na mnie najlepszego wrażenia. Niechlujny ubiór wraz jego lekko mówiąc nieprzyjemnym, zachowaniem od razu zapewniły temu człowiekowi miejsce na mojej czarnej liście. Wsiedliśmy do auta, kierowca w niemej ciszy odpalił silnik. Warkot zagłuszył i tak ledwie słyszalny śpiew ptaków. Ruszyliśmy w drogę, a mnie ogarnęło dziwne uczucie niepokoju, atak paniki tak potworny, jakiego dawno jeszcze nie doświadczyłem. Przejmujący lęk napędzał serce tempem, jakim zwykle bić nie powinno natomiast, mózg każe ciału jak najszybciej uciekać co w połączeniu z przejmującym kontrolę nad mięśniami kompletnemu odrętwieniu mięśni oraz kakofonicznym dzwonieniem i piskiem w uszach sprawiło, że czułem jakbym, tracił łączność z ciałem. Siedząc tak i nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku, w końcu uderzyłem bezwładnie w szybę samochodu.

Obudziłem się wieczorem. Jasne światło księżyca wpadało przez okno, oświecając pomieszczenie. Dalej kręciło mi się w głowie. Czułem jakbym, stracił kontrolę nad swoim ciałem, a jedyną świadomą częścią mnie był tylko mózg. Usiłowałem wstać, walka z samym sobą zawsze należała do najtrudniejszych. Zawroty głowy i miękkość w nogach były wciąż na tyle silne, że nie byłem w stanie za pierwszym razem w pełni wyprostować. Runąłem z powrotem na łóżko. Od dawna już tego nie czułem, odebranie mi samodzielności w jakikolwiek sposób było dla mnie najgorszą możliwą torturą. Stan psychiczny momentalnie pogorszył mi się w chwili upadku. Wstawałem po raz kolejny tym razem praktycznie już ze łzami w oczach. Gdy mi się to udało, a kości i stawy dały o sobie znać w dość głośny sposób. Spostrzegłem, że znajduję się w niewielkim pokoju dość skromnie umeblowanym co prawda, ale było w nim właściwie wszystko, czego było mi trzeba. Pojedyncze łóżko, stolik, z lampką nocną oraz niewielką komodę, nad którą wisiała półka z książkami. Moje bagaże były już w środku, co było dla mnie jednak ważniejsze w tej, chwili zauważyłem na stoliku dzbanek, z nie do końca znaną mi na tę chwili ciemną cieczą korzystając z kubka obok, piłem, napełniając go raz za razem, ledwo łapiąc dech. Opróżniłem w taki sposób cały dzbanek, gasząc pragnienie ledwo w pewnej części Postanowiłem tym samym wyjść z pokoju rozejrzeć się za czymś jeszcze do picia i przy okazji dać znać moim gospodarzą, że żyję. Gałka w drzwiach chodziła dość opornie, a drzwi skrzypiały. Korytarz był ciemny, roznosił się na nim bardzo przyjemny zapach jakby grzanego wina z przyprawami. Na samym jego końcu spostrzegłem światło. Ostrożnie stawiając kroki, ponieważ nie mogłem znaleźć włącznika, światła kierowałem się ku schodom na niższe piętro, których balustrada rzucała cień na ścianę. Kilka stopni w dół zaprowadziło mnie wprost, do otwartej przestrzeni na wpół okrytego w ciemnościach salonu na jego drugim końcu stał kominek rozświetlający wszystko, czego tylko światłem płomieni był w stanie dosięgnąć. Na, przeciwko do niego stała luksusowa kozetka, a po obu jej bokach dwa fotele. Zapach wina nasilał się jeszcze, bardziej im bardziej zbliżałem się do źródła światła. Na kozetce leżała sylwetka oświetlana przez blask płomienia. Zbliżyłem się na kilka metrów gdy podłoga pod moimi stopami. Z kozetki podniosła się dość szybko i odwróciła ów osoba, to była Laura. Trzymając w ręce kieliszek z winem prawie włos go nie puściła gdy stanęła na równe nogi.

-Przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć- powiedziałem, przerywając chwilę trwającą między nami ciszę, co prawda było to kłamstwo, od dziecka sprawiało mi przyjemność straszenie ludzi, tak jak i tym razem również poczułem lekką satysfakcję i podchodziłem bezszelestnie, w sumie bardziej podświadomie niż świadomie nie do końca nawet planując ciche podejście.



















-

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 21 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Otchłanna ewolucjaWhere stories live. Discover now