Żniwiarz

33 2 0
                                    


 - Widzisz go? Tam jest - szepnął młodszy mężczyzna wskazując ręką niewielkie wzgórze za farmą.

- Gdzie? - Starszy stojący obok przyłożył automatycznie rękę do czoła, jakby chciał spojrzeć pod słońce i wytężając wzrok wpatrywał się we wskazanym kierunku.

- No tam! Czekaj, zaraz będzie go lepiej widać.

- O cholera. Rzeczywiście.

Na tle nocnego nieba, spomiędzy drzew wychynęła przygarbiona istota z długim, podłużnym łbem. Człapała powoli schodząc z polany z podkurczonymi pod siebie chudymi łapami.

- Jeszcze tak blisko nigdy go nie widziałem!

- I obyś nie zobaczył, bierz strzelbę. Diabelec pewnie chce się dorwać do owiec.

Młodszy z mężczyzn zniknął na chwilę w chacie, po czym powrócił trzymając ciężka dubeltówkę na niedźwiedzie. Zamknęli drzwi i ruszyli w mrok.

Szli powoli, lustrując stale skraj lasu. Po chwili doszli do szopy, w której spały zwierzęta. Starszy spojrzał na psa stróżującego na podwórzu, jednak ten spał spokojnie. „Bezużyteczny kundel" - pomyślał. Przykucnęli obaj oparci o boczną ścianę stodoły.

Dookoła panowała absolutna cisza. Wiatr ucichł. W ciemności rozjaśnianej jedynie przez gwiazdy trudno było cokolwiek dojrzeć. Czekali dobrą chwile, jednak nic się nie wydarzyło.

- Może wcale nie szedł do nas... tym razem?

- Ćśśś.

- Słyszysz coś?

- Nie. Chyba tym razem mamy szczęście.

Wyprostowali się powoli i jeszcze raz obejrzawszy skraj lasu ruszyli z powrotem.

- Ale nam stracha narobił, co? Ciekawe, gdzie poszedł.

- Byle jak najdalej. Dreszcze mnie przechodzą, ile razy... Czekaj. Słyszysz?!

[ ...k - r - r - r - r - r - k... ]

Struchleli. Przerażający odgłos rozległ się blisko! Właściwie tuż obok. Obejrzeli się powoli, jeden za drugim, jednak podwórze było dalej puste. Tylko pies gdzieś zniknął. Nie drzemał już w swojej budzie, jak przed chwilą.

[ ...k - r - r - r - r - r - k - k... ]

Podobny do klikania lub strzelania palcami dźwięk się powtórzył. Zaniepokojeni stanęli do siebie plecami, posuwając się równocześnie ku bezpiecznej chacie. Kroczek po kroczku. Dotarli wreszcie na ganek.

- Aaaarrrrghhhh! - „To głos starego!"

Młodszy mężczyzna odwrócił się jak oparzony. Jego starszy towarzysz leżał na ziemi. A pod nim rozkwitała ciemna kałuża krwi. Zszokowany wytrzeszczył oczy.

[ ...k - r - r - r - r - k... ] - rozległo się tuż za jego plecami. Zimny dreszcz przeleciał po jego plecach. Odruchowo odskoczył unikając ostrych, jak brzytwa, długich pazurów upiora. Przeturlał się po ziemi. Zerwał się na równe nogi i wycelował w źródło dźwięku. Nie myśląc pociągnął za oba spusty. Błysk wystrzału rozjaśnił na chwile nocne ciemności. Wystarczająco długa, by zorientował się, że chybił. Stwora nie było.

Sięgnął do pasa po zapasowe naboje i przeładował strzelbę. Odwrócił się za siebie na wszelki wypadek i zamarł. Dosłownie pół metra od niego stał on. Jak mógł go nie zauważyć? Jak tak wielkie coś może poruszać się tak cicho?!

Pysk potwora był ostatnim, co pamiętał. Paskudny. Ohydny. Przerażający! Cienka, prawie prześwitująca skóra nawet w tak ciemną noc ukazywała bladą, podobną do niedźwiedziej, zębatą czaszkę z przypominającymi łopaty łosia rogami. Jednak najupiorniejsze były jego oczy. Małe. Czarne. Błyszczące perełki. Takie... spokojne. Takie... ludzkie?

Rano obudził się leżąc w kałuży własnej krwi. Bolała go żuchwa, którą musiał rozbić padając na ziemię. Z niej też pochodziła krew. Łapiąc się za pulsującą tempem bulem, jak na kacu głowę, usiadł. Po chwili uderzyły go wspomnienia ostatniej nocy. Rozejrzał się dookoła przerażony. Wszystko wyglądało, jak zwykle.

Drewniany ganek, małej chatki zapraszał do środka. Zwierzęta z pobliskiej szopy zaczynały się powoli upominać o wypuszczenie na pastwisko. Bury, kulawy piesek drzemał u wejścia do budy ignorując wszelkie odgłosy.

Wstał. Spojrzał tam, gdzie wczoraj widział padającego ojca. Nie było nawet śladu jego krwi. Ziemia była jednak jakby... zagrabiona?

Tak. To nie był sen. Żniwiarz tu był i przyszedł po starego...

MonstrumWhere stories live. Discover now