ᛋ Awanturnik, to nie ja ᛋ

Start from the beginning
                                    

Jako podoficerowie możemy sobie pozwolić na mieszkanie z rodziną, poza obozem. Ja jednak rodziny raczej nie za bardzo posiadam. Znaczy... Żony z dziećmi. Wuj Henryk, jak go tytułuję spolszczoną wersją imienia, ma wprawdzie willę poza obozem i tym zasranym polskim miasteczkiem, ale nie mógłbym wytrzymac z nim i kuzynem Matthiasem w jednym domu. Dlatego śpię razem z szeregowymi w jednym budynku. Poza tym podoficer to nie taki znowu wysoki stopień. Czuję się o wiele bardziej zintegrowany z wszystkimi pod moją komendą niż tymi, którzy komenderują mną. Oczywiśćie jak ten jełop Hugo dowiedział się, że śpie w obozie, zostawił żonę na miasteczku za drutem i wprowadził mi się do pokoju. Dobrze. Jego mogę przynajmniej znieść. 

Oprócz Meistera, moim stałym towarzyszem do kieliszka jest... Dietmar Schmidt (Dmitrij Schmidt, przed wojną). Ukrainiec, niemieckiego pochodzenia. Co on, zapytacie mnie, robi za przeproszeniem, w Hundesstaffel KL Auschwitz? Ukraińcy w mundurach SS nie są wielką abstrakcją, ale nieczęsto widzi się ich w tej części Gubernatorstwa. A wyjaśnienie jest proste. Koleś na psach zna się jak mało kto. Niemiecki zna na poziomie zadziwiająco dobrym,  jak na swoje pochodzenie. W którymś momencie przeniesiono go z SS-Wachmannschaften do naszego Hundesstaffel i tyle. Choć mam wrażenie, że może mieć to też jakiś związek z jego znajomością  z wujem Henrykiem. Mądrością to ta jednostka nie grzeszy(Dietmar, nie Heinrich), ale posiada cenną wiedzę i doświadczenie. A fizjonomię ma dziwną. Jasne włosy, ale twarz jakby od kozaka. 

W każdym razie nasze kółeczko wzajemnej adoracji to ciekawa mieszanka charakterów. Dlatego w kantynie trzymamy się z dala od tłumu. I dlatego tłum trzyma się z dala od nas. Zazwyczaj. 

Taka sceneria: 

Siedzimy w kantynie i dojadamy obiad po ciężkim dniu pracy. Dietmarowi buzia się nie zamyka. Zjadł pierwszy i jego gadanina słyszalna jest na cały lokal. Opowiada głównie o psach i szukaniu Żydów w lesie. Nie za bardzo skupiam się na tym co mówi, ale Hugo co jakiś czas przytakuje z przejęciem. W tym potoku słów, pojawiło się jednak coś, co sprowokowało innego ss-mana, a na co ani ja, ani Hugo, nie zwróciliśmy z początku większej uwagi. 

-Zastanawiam się tylko -powiedział nagle Schmidt, zmieniając temat z psów -jakie jeszcze narodowości znaleźć można w Schutzstaffel? Bo skoro jesteśmy my i  Rosjanie, to na pewno już SS nie jest czysto Niemiecką organizacją -tu zachichotał. Dla niego oczywiście, była to satyra i po prostu śmieszył go ten fakt, że tyle papierów musiał przewechtować, aby dostać się do SS, a był tylko w 25% Niemcem. Przyznam, mnie też to do dzisiaj śmieszy. A są przypadki, gdzie te procenty są jeszcze niższe, a wręcz znikome. Ale nie dla wszystkich był to powód do śmiechu. Nie wiem czy w ogóle wytykanie tego na głos nie byłoby uznane za działanie przeciwko władzy. A reakcja była prawie natychmiastowa.

-Cofnij te słowa, Słowiańska Świnio! -rozległ się krzyk na całą kantynę. Wszyscy utkwili wzrok w agresorze. Stał na jednym ze stołów. Był niski i miał duży, krzywy nos, co nie dodawało mu powagi. Byłem tu już z miesiąć. Nigdy nie widziałem jescze jego twarzy w tej części obozu ani w ogóle nigdzie. 

-A co to? -podchwycił zaczepkę Dietmar -karzełek się odezwał? Sam wyglądasz na Żydowskie Ścierwo!

-Mitia, Mitia, proszę nie rób tego! -Hugo zbladł i złapał Schmidta za rękaw, gdy ten wstał z siedzenia. Wyglądał jakby przestraszył się tego, że może dojść do jakiejś bójki. Tamtego niziołka też jego kompani poczeli zdejmować ze stołu. W Niemieckich zwyczajach nie leży awanturnictwo, lecz widać było, że dwaj mąciciele nie zważają na ogólnie wpajaną mentalność.

-Dlatego SS powinno pozostać Niemieckie i tylko Niemieckie! -wrzasnął mały i wymachiwał palcem w stronę Dietmara.

-Baba jesteś, miękki i humoru nie masz! -zawołał już z lekką obojętnością Ukrainiec.

Nie ma żywych, nie ma martwychWhere stories live. Discover now