ROZDZIAŁ 20. cz.3

116 21 12
                                    

ZANE

Światło. Przemierzałem przyciemniony korytarz, na końcu którego widniała otwarta na oścież brama. Z każdym krokiem naprzód dźwięki nasilały się, a obraz stawał się coraz bardziej jaskrawobiały. Nie zatrzymywałem się.

Kolejne uderzenie gongu. Moje uszy wypełniła kakofonia dźwięków dobiegająca z każdej strony. Nogi zetknęły się z ziemią zwycięzców i pokonanych. Nozdrza wypełnił zapach krwi.

Abigail znajdowała się po drugiej stronie areny, prężąc się i wymachując do widowni energicznie. Natomiast ja wypatrywałem wzrokiem Miry na szklanym tarasie. Nigdzie jej nie dostrzegałem. Miałam nadzieję, że będzie mi kibicować zamiast obżerać się w bufecie.

Arbiter prędko dał sygnał do rozpoczęcia pierwszej rundy. Nim się obejrzałem, Abigail zaatakowała mnie serią błyskawic, których uniknąłem albo dzięki zręczności, albo dzięki doświadczeniu. Nie wiedziałem. Po prostu uciekałem.

Szybko pojąłem jej strategię. Atakowała mnie długo, łudząc się na zdobycie przewagi. Nie dawała mi szans na wyprowadzenie elektrycznego pocisku, bo wiedziała podobnie jak ja, że wystarczył jeden celny traf, by to zakończyć.

– Daj spokój, Abi. Oboje wiemy, że nic nigdy ci nie zrobiłem. Powiedz, czego chcesz i po co tu jesteśmy. Dlaczego chciałaś ze mną dziś walczyć?

Domyślałem się, ale chciałem, żeby sama to powiedziała. Hałas wypełniał moje uszy, ale ona mnie słyszała a ja ją. Chciałem usłyszeć jej wyznanie, a to była świetna okazja by wyjaśnić spór między nami.

– Chodzi ci o babcię? – naciskałem dalej. – Wiem, że tak. Chcesz wygrać ze mną, by coś sobie udowodnić.

– Dość! – wrzasnęła nagle. – Wystarczająco długo cieszyłeś się przywilejami, na które nie zasłużyłeś!

Kolejna jej błyskawica pomknęła w moją stronę, lecz nie uciekłem tym razem przed nią. Zablokowałem atak, rozprowadzając energię we wszystkie strony areny. Abigail odskoczyła zwinnie, uchylając się przed jej własnymi piorunami, po czym przygotowała się na kontratak, który nie nadszedł.

– No dalej! Walcz! – burzyła się.

Zrobiłem parę kroków w jej stronę i zatrzymałem się. Byłem dość blisko, by bez trudu mnie trafiła. To było dla niej wręcz upokarzające, o czym nie pomyślałem od razu. Chciałem tylko zakończyć niepotrzebny konflikt między nami.

– Nie chcę z tobą walczyć, ale jeśli to przyniesie ci ulgę, to uderz. Teraz – powiedziałem.

Miałem nadzieję, że się zawaha, ale Abigail była gotowa na wszystko. Już się zanosiła do decydującego ataku, gdy usłyszeliśmy nagle potężny huk. 

Coś uderzyło w budynek. 

Eksplozja zatrzymała momentalnie przebieg rozgrywki. Wszyscy naraz zamilkli, wpatrując się wyczekująco w górę. 

Za drugim razem ogłuszający wybuch przedziurawił sufit starej fabryki. Spojrzałem na trybuny, na których ludzie wydzierali się przerażeni, kierując palce w kierunku sufitu. Ci mądrzejsi zaczęli od razu kierować się w stronę wyjścia, a niektórych porwały w kamienną otchłań spadające części dachu. Ogromne fragmenty betonu i metalowe elementy konstrukcji leciały wprost na nas.

Abigail zachwiała się na nogach i upadła na ziemię. Doskoczyłem do niej prędko i pociągnąłem ją za ręce do góry.

– Zostaw mnie! – wyrywała się. – Nigdzie nie idę. Zbyt długo na to czekałam. Dokończymy tę walkę bez względu na wszystko.

– Abigail, nie. Nie możemy. To niemożliwe...

Doszły nas pierwsze strzały. Nie wiedziałem, co się działo. Panika wśród tłumu narastała. Rozdzierające serca krzyki dochodziły do nas ze wszystkich stron. Nie mogliśmy dalej walczyć.

– Nie rozumiesz? Musimy stąd uciekać! – krzyczałem na nią, żeby tylko zmusić ją do ruszenia się z miejsca,

Wielki kawał betonu spadł blisko nas. W pierwszej chwili nie ogarnąłem, że przygniótł on stopę kuzynce, póki nie zaczęła wyć z bólu. Wrzeszczała, wbijając mi paznokcie w przedramię, a ja trzymałem ją za ręce i ciągnąłem w górę, próbując ją wyswobodzić.

Abi ryczała i wściekała się na mnie nie tylko za ten kamień, ale przede wszystkim za to, że coś przerwało nasze starcie.

– Obiecuję ci, że jeszcze będziemy walczyć i, że to będzie wyrównana walka. – Patrzyłem jej z przekonaniem w oczy.

– Naprawdę? Nie wierzę ci.

– To uwierz. I proszę cię współpracuj.

Abigail uwiesiła się na moim ramieniu mocno i zacisnęła zęby. Z niemałym trudem udało nam się wyciągnąć jej nogę spod głazu.

Wtedy strzały powędrowały w naszym kierunku. Pociski utknęły w piachu zaledwie dwa cale od mojej stopy. Znajdowaliśmy się w końcu na środku areny i tym samym byliśmy najbardziej wystawieni na atak. 

Schowaliśmy się prędko za wielkim blokiem betonu. Rozproszone pociski z impetem uderzyły w kamień, wypalając w nim momentalnie czarne bruzdy. Widziałem agentów Centrali. Maski zakrywały twarze zbrodniarzy, którzy chowali się pod czarnymi kombinezonami.

– To się nie uda, Zane. Już po nas – łkała Abigail.

– Nie mów tak. Wyjście jest niedaleko – przykucnąłem tyłem do niej. – Wskakuj. Zaniosę cię.

Musieliśmy przedostać do bramy prowadzącej do szatni w podziemiach. Abigail niepewna i przerażona wskoczyła mi na barana, a ja złapałem jej kostki. Pędziłem ile tylko sił w nogach z dziewczyną na plecach, omijając jakimś cudem wszelkie wybuchy, zlatujące bryły betonu i zżerające żywcem pociski. W tunelu czekali na nas inni zawodnicy. Padłem na ziemię, a przejście momentalnie przykryła lawina kamieni.

– Soiysce ma was w opiece, dzieciaki! – powiedziała Oszli i wraz z Wilhelmem pomogli nam się podnieść. Teoretycznie mieli walczyć jako następni.

– Abigail jest ranna – wydukałem z niemałym trudem.

Oszli natychmiast opatrzyła rany kuzynki, a potem przyjrzała się moim obrażeniom. Trząsłem się niekontrolowanie. Pot spływał mi po plecach i czole. Ledwo stałem na nogach, opierając się plecami o lodowatą ścianę tunelu.

– Co się tam do diaska wydarzyło? – zapytała Flannery.

– Widziałem agentów.

Te słowa wystarczyły, by zmrozić krew w żyłach wszystkich. Wiedzieliśmy, co to oznacza. Centrala musiała wiedzieć o Próbach Żywiołów i w demonstracyjny sposób chciała zakończyć je raz na zawsze. Nikt, kto dziś się tu znalazł a kogo dopadną agenci, nie ujdzie z życiem. Byliśmy tego pewni.

– No to mamy przejebane – powiedziała Flannery.

– Niekoniecznie – odparł Bneqal, przykładając dłoń do ściany. – Jest stąd wyjście. Czuje je. Wymskniemy się poza zasięgiem wzroku agentów podziemnym tunelem i wyjdziemy kilka mil stąd na zachód.

– Zwariowałeś – stwierdziła Oszli.

– A masz lepsze rozwiązanie?

Zawodnicy po krótkiej wymianie zdań zgodzili się na plan Bneqala. Mężczyzna wziął na ramiona wycieńczoną Abigail, po czym wszyscy ruszyli za nim. Wszyscy, ale nie ja.

– Nie mogę iść z wami– powiedziałem z przekonaniem. – Tam na górze jest ktoś, kogo muszę stąd bezpiecznie wyprowadzić. Nie zostawię jej samej na pastwę agentów. Jestem jej to winien.

– Wiesz, że to szaleństwo, prawda? – Oszli położyła mi rękę na ramieniu. Pokiwałem głową. – Są rzeczy ważne i ważniejsze. Nie zatrzymamy cię. Idź.

Bneqal pokazał mi drogę do wyjścia i obiecał zostawić wskazówki, żebyśmy mogli pokonać tę trasę później we dwoje. Jeśli tylko uda mi się znaleźć Mirę, a nie wyobrażałem sobie, że będzie inaczej, przyprowadzę ją tutaj i na pewno wydostaniemy się stąd cali i zdrowi.

Na pewno.

W blasku żywiołu. Błyskawica ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz