ROZDZIAŁ 1 | Sąsiad Z Sercem

50 4 5
                                    

1981

   Gdzieś w Brazylii na schodach od frontu obskurnej kamienicy siedział sobie sam zaniedbany 5-letni chłopiec z świeżo podbitym okiem.
  Mały Brazylijczyk wychowywany jedynie przez matkę, ojca nigdy nie poznał, a rodzicielka... no cóż, stosowała wobec niego przemoc fizyczną i stąd właśnie jego cierpiące od niedawna oczko.
  Skąd ta przemoc? Kobieta mimo upływu czasu nie mogła zdzierżyć faktu, iż musi być matką, a zwłaszcza tą samotną.
  Koło ów kamienicy stał odkąd tylko pamiętał ten mały człowiek, piękny dom.
  Dom w którym mieszkał pewien kierowca wyścigowy.
  I tak tego właśnie dnia pewien młody sportowiec postanowił zabrać się za porządki w swym garażu, jako że pogoda dopisywała od jakiegoś czasu stwierdził, że już czas właśnie na takie zajęcie.
  Z grubsza udało mu się uprzątnąć wnętrze z wszelakich śmieci i zapakować to wszystko w worki, więc przyszła pora na wyniesienie całości, tak więc za jednym zamachem zebrał zbiór odpadków i wyszedł z posesji, aby wrzucić je do kosza.
  Miał już właśnie odchodzić, jako że wwalił już wszystko do pojemnika, a to, co się nie zmieściło postawił obok niego, kiedy zauważył zaniedbanego i przygnębionego chłopca – coś mu nie pozwoliło wrócić do wcześniejszego zajęcia, coś poruszyło go do żywego i zakręciło w kotle jego duszy wzbudzając w nim niebywałe współczucie które zatrzęsło mocno jego sercem.
  Nie wiedział nawet kiedy, a nogi same powiodły go do malca przed którym ukucnął.
  - Hej, masz może chwilkę? Potrzebuję pomocy przy ogarnięciu mojego garażu – zaczął. - A ty wydajesz się idealną osobą, aby mi pomóc - uśmiechnął się ciepło.
  Dzieciak spojrzał na niego spode łba, nieco przerażony poświęconą mu uwagą, której nikt mu nigdy w życiu nie ofiarował, jak i faktem, że ktoś obcy go zaczepia – jednak gdy zobaczył twarz rozmówcy - jego uśmiech i jakiś taki anielski błysk w oku poczuł, mimo wcześniejszego kształtowania się w nim zawahania, że to dobra osoba; osoba godna podarowania jej zaufania, mimo iż ma się z tym trudności względem wszystkich innych i gdy mężczyzna wyciągnął ku niemu dłoń, aby pomóc mu wstać ten bez słowa przyjął pomoc i z lekkim uśmieszkiem na twarzy podreptał za nim, aby mu pomóc.
  Ta mała dusza właśnie wtedy pierwszy raz w swym króciutkim życiu poczuła się potrzebna, poczuła, że może nieść pomoc nawet jeśli nikt nie chce takowej podarować mu samemu – poczuł pierwszy raz dumę z własnej małej osoby.
  Gdy obaj weszli do środka do oczu kierowcy dziwnym trafem wpadł jego stary dawno niewidziany ani tym bardziej nieużywany gokart, przez co spojrzał na malca u swego boku i nagle go olśniło.
  - Zaczniemy od tego – wskazał na pojazd, aby powoli wprowadzić dziecko w swój plan.
  Po chwili obaj już kucali przy drogiej niegdyś właścicielowi maszynie, a chłopiec uczył się od konesera jak myć gokarta tak, aby go nie zalać, co ciekawe chłonął to wszystko jak gąbka, która pożerała brud z konstrukcji pojazdu.
  Dobrze im się obu pracowało w swym towarzystwie mimo widocznej różnicy wieku jaka niezaprzeczalnie ich dzieliła, ale nie przeszkadzało to im w żadnym stopniu – starszy opowiadał, młodszy słuchał i to z fascynacją, innymi słowy, układ idealny gdyby tak dłużej się zastanowić.
  W pewnym momencie doszło jednak do zawstydzającej sytuacji z perspektywy chłopca – zaburczało mu niekontrolowanie w brzuchu i to dosyć głośno, przez co wręcz się zaczerwienił, jednak starszy Brazylijczyk umiejętnie udał, iż nic takowego nie zarejestrował i po chwili przeprosił go na moment idąc tym samym do środka przez drzwi łączące dom z garażem.
  Wrócił po paru minutach z tacą na której miał talerz pełen kanapek oraz dwie duże szklanki soku pomarańczowego i doznał szoku – chłopiec wręcz idealnie wyczyścił sam bez jego pomocy do reszty karta, który teraz spokojnie sobie przesychał w temperaturze zbliżającego się brazylijskiego wieczoru, a on sam siedział sobie po turecku tyłem do niego i układał z kluczy obrazek – domek.
  Brazylijczyk uśmiechnął się i postanowił zasłużenie pochwalić swego kompana:
  - Dobra robota, mały.
  Już nie do końca obcy przybysz przerwał układankę, wstał, otrzepał się i uśmiechnął się szeroko w podzięce, ten zaś rzucił w jego stronę szmatkę, aby chociaż jako tako przetarł przybrudzone pracą dłonie; po czym usiadł na podłodze i położył przed sobą tacę następnie zachęcił go ruchem dłoni, aby siadł przed nim, co z lekkim zawahaniem uczynił.
  - Właściwie to jak masz na imię? - zmusił go tym pytaniem do pierwszego odezwania się w stronę jego osoby kolejno złapał za jedną ze szklanek i upił trochę soku.
  - Ricardo Diogo Jesus - powiedział dumnie chłopiec.

  - Pytałem tylko o imię i to w dodatku to pierwsze, ale okej – zaśmiał się. - Ja jestem Ayrton.

  - A nazwisko? - zapytał ciekawski malec.

  - Senna. - uśmiechnął się i wziął do ręki jedną z kanapek, a Ricardo już bardziej ośmielony poszedł w jego ślad.
  I tak oto zaczęła się ich relacja przy wspólnym naprawianiu starej miniwyścigówki należącej do jednej z przyszłych legend Formuły 1.
  Relacja dzięki której Ayrton nie przeprowadził się na stałe do Europy tylko został w Brazylii.



~'𝘾𝙤𝙢𝙚 𝙖 𝙡𝙞𝙩𝙩𝙡𝙚 𝙘𝙡𝙤𝙨𝙚𝙧 𝙩𝙝𝙖𝙣 𝙮𝙤𝙪 𝙨𝙚𝙚𝙢

𝘾𝙤𝙢𝙚 𝙤𝙣, 𝙘𝙤𝙢𝙚 𝙤𝙣, 𝙘𝙤𝙢𝙚 𝙤𝙣

𝙏𝙝𝙞𝙣𝙜𝙨 𝙖𝙧𝙚𝙣'𝙩 𝙖𝙡𝙬𝙖𝙮𝙨 𝙬𝙝𝙖𝙩 𝙩𝙝𝙚𝙮 𝙨𝙚𝙚𝙢 𝙩𝙤 𝙗𝙚

𝘾𝙤𝙢𝙚 𝙤𝙣, 𝙘𝙤𝙢𝙚 𝙤𝙣, 𝙘𝙤𝙢𝙚 𝙤𝙣

𝘿𝙤 𝙮𝙤𝙪 𝙪𝙣𝙙𝙚𝙧𝙨𝙩𝙖𝙣𝙙 𝙩𝙝𝙚 𝙩𝙝𝙞𝙣𝙜𝙨 𝙩𝙝𝙖𝙩 𝙮𝙤𝙪'𝙫𝙚 𝙗𝙚𝙚𝙣 𝙨𝙚𝙚𝙞𝙣𝙜'~


Sąsiad/Mentor/OjciecWhere stories live. Discover now