Oh. Czyli to był ich wybawca. Nathanael poczuł skrępowanie. Dobrze, że nie zaczął uciekać. Cóż to byłby za wstyd. Wyprostował się, chcąc zachować niewzruszoną postawę. Nikt nie musiał wiedzieć, co przez ostatnią minutę działo się w jego głowie.
Przybyły mężczyzna prezentował się niepokojąco nawet z bliska, dlatego jego nastawienie wobec niego niewiele się zmieniło. Okej, może nie niepokojąco, lecz gdyby Nathanael spotkał go nocą w ciemnej alejce, to zniknąłby z niej szybciej niż studenci z uniwerku po otrzymaniu legitymacji studenckiej. Był wysokim, dobrze zbudowanym brunetem o orzechowych oczach. Zapadnięte policzki, gęste brwi i trzymana w zębach wykałaczka sprawiały, że wyglądał na zmęczonego oraz chłodno-zobojętniałego. Jego fryzura przypominała samodzielnie ciętego mulleta. Nathanael zauważył też, że spod jego kurtki wystawał kawałek szyi, pokryty tatuażami. Ładnie pachniał. I wyglądał znajomo.

— My się chyba nie znamy — pstryknął palcami. — Julian jestem.

— Nathanael — odpowiedział, kiwając głową. — Wybacz mój nietakt, lecz byłbym wdzięczny, gdybyśmy wszelkiego rodzaju pogaduszki dokończyli już na miejscu. Ta latarnia nie emanuje gościnną aurą.

— Wiadoma sprawa. Proszę za mną.

Nie musieli iść długo. Okazało się, że cel był rzut beretem od miejsca, w którym się zatrzymali. Wystarczyło skręcić w alejkę obok budki z salonem fryzjerskim. Mapy musiały nie wyłapać tego szlaku. Znaleźli się przed malutkim wejściem do pomalowanego na pomarańczowo budynku. Na szybie drzwi było mnóstwo plakatów, promujących nadchodzące wydarzenia muzyczne. Obok nich godziny otwarcia i numer telefonu dla rezerwacji sali. Nareszcie. Studio nagrań.
Przekroczyli próg, wtapiając się we wszechobecne we wnętrzu ciepło. Środek typu undergroundowego. Szara cegła, przykryta przez ulotki i obrazy związane ze światem muzyki. John Travolta posyłał mu czarujące spojrzenie prosto z plakatu “Grease” z roku 1978. Pod sufitem pociągnięto taśmy LEDowe, świecące na zielono. Na czarnym biurku recepcjonisty stał mały głośnik, cicho grający “Lick It Up” zespołu KISS. Za stolikiem wisiała szklana gablota z kluczami. Julian ściągnął swoją kurtkę i rzucił ją na krzesło w recepcji. Został w samym T-shircie, eksponując swoją skórę pokrytą tatuażami. Całe jego ramiona oraz szyja były ozdobione tuszem. Podobizny zwierząt, kompasy, oczy, nieczytelne napisy zapisane cyrylicą - motywów było wiele, lecz udało się je skomponować w jednej schludnej mozaice. Nathanael nie był fanem tatuaży, sam żadnego nie chciał, lecz musiał docenić estetyczność kawałka sztuki na ciele Juliana. Osoby, które nad tym pracowały, naprawdę się postarały.

— Okrycie i dobytek możecie zostawić w szafkach lub na wieszakach. Tylko weźcie kluczyk oraz numerek — poinstruował.

Pozbyli się zbędnego bagażu. Nathanael zostawił przy sobie torbę, w której miał najpotrzebniejsze rzeczy. Stanął przy biurku, przygotowany na poznanie zasad użytkowania sali. Julian w tym czasie kończył wypełniać tabelę godzinową, wpisując nazwisko Marcela w ostatnim wierszu. Po tym wyciągnął z gabloty klucz z fioletową zawieszką.

— Dobra, żeby nie tracić już czasu, na szybko powiem wam, co można, a czego nie można. Można grać na instrumentach, nie można ich gryźć, drapać, lizać, kopać ani rzucać o ściany oraz podłogę. Mieliśmy już przypadek każdego z tych zachowań, dlatego wolę uprzedzić — powiedział. — Gdybyście zgłodnieli, to w sali jest wydzielona część do spożywania posiłków, pod żadnym pozorem nie siadajcie do instrumentów z przekąskami w łapach. Łazienkę macie obok drzwi, dlatego raczej jej nie przeoczycie. Jeśli się ubrudzicie, to wiadomo, lecicie pod kran i zmywacie z siebie wszelkie zanieczyszczenia. Sala jest wygłuszona w ten sposób, że nie musicie martwić się o pogłos i dźwięki z zewnątrz. Ze wszystkimi ewentualnymi problemami zgłaszacie się do mnie. Czy wszystko jest jasne? Jakieś pytania?

gwiazdolity ;Where stories live. Discover now