Historia Rufusa sięga dalej, niż sądzą mieszkańcy Zimowej Twierdzy, lecz znany jest im tylko skrawek, odkąd tam przybył. A wydarzyło się to pewnego mroźnego popołudnia, kiedy wichry pchały śnieg przez północne równiny, a lód leniwie skuwał wody okalające wybrzeże. Dla Rufusa ów popołudnie nie okazało się szczególnie sprzyjające, bowiem grupka bandytów atakowała wówczas karczmę. Rufus znalazł się w centrum zamieszek i przypłacił to raną na tułowiu wielkości słodkiej bułki. Czy celem była Akademia Magów? Cóż, patrząc na jego historię, niekoniecznie. Tam, skąd pochodził, nie pałano sympatią do czarów; znacznie bardziej ceniono twardy oręż, jaki wykuwali kowale. Rufus mógł być podatny na magię, lecz tego nie uświadamiali sobie nawet mistrzowie Akademii.
Chcąc nie chcąc, człek trafił do skrzydła, gdzie zajmowano się rannymi. Niewiele pamiętał z tamtych chwil, więc chwała Talosowi. Nie mógł jednak zapomnieć tępego od złowrogości grymasu, jaki sprezentował mu pewien elf. „Następna gęba do wykarmienia", rzekł wtedy. Zwał się Ancano i każdy w Akademii wiedział, kim jest. Każdy też plotkował o jego stanie – niczym po butelce cyrodilskiej brandy. Podobno Rufus musiał go ostatnio prowadzić, tak się zataczał. Omal nie spadł z mostu! Następnego dnia zapewne palił się ze wstydu. Tak poważny elf wysokiego rodu i takie rzeczy? Niemożliwe.
Ale o tym kiedy indziej.