Kiedy tylko wszedł do środka, wspomnienie zapachu z poprzedniego spotkania z Amortencją uderzyło go mocno w nozdrza i nawet się uśmiechnął. Świeża kawa pachniała tak dobrze i przez kilka następnych tygodni starał się w domu jak tylko mógł, ale ani on, ani skrzaty domowe nie byli w stanie odtworzyć jakości naparu, jaki serwowali ci mugole.

Cztery lata później Draco miał już swoją rutynę. Kiedy wybijała siódma trzydzieści, aportował się w alejce, wygładzał krawat garnituru, dwukrotnie sprawdzał wewnętrzną kieszeń marynarki na piersi w poszukiwaniu różdżki, a potem wchodził do kawiarni. Mugole za ladą z łatwości rozpoznawali go już po tylu latach, a ponieważ był jednym ze stałych bywalców, znali też jego nawyki. Wiedzieli, którzy poranni klienci potrzebują przyjacielskiej pogawędki, a którzy chcą tylko kawy. Draco zdecydowanie należał do tej drugiej kategorii klientów. To był właśnie jeden z powodów, dla których był tak przywiązany do tego miejsca.

Chwycił za swój parujący kubek, opierając się pokusie, by zamówić również bułeczkę z jagodami, ponieważ wciąż czuł lekkie mdłości, i zajął swój zwykły stolik. Dokładnie tak, jak to robił każdego ranka, by móc zagrzebać nos w raportach zwiadowczych lub magazynach Quidditcha (zaczarowanych, by wyglądały jak mugolskie gazety) lub po prostu siedzieć wygodnie, delektując się porannym napojem.

Był to jeden z tych poranków, które określał jako „nie tak wspaniałe", kiedy sączył swoją kawę i starał się nie rozpamiętywać tego, jak okropnie dziś wyglądał. Zawsze był blady, ale noc spędzona na kilku chwilach okropnej jakości snu, skutkowała cieniami pod jego oczami, które stały się szokująco widoczne na jego skórze.

Skończywszy kawę, dźwignął się na nogi, by zebrać się do pracy. Tylko po co? Naprawdę, jaki jest sens tego wszystkiego?

Draco nie podobało się, jak często ostatnio o tym myślał. Przyspieszył swoje kroki, kierując się biura.

Zanim dotarł do swojego małego gabinetu i zamknął drzwi, prawie dyszał. Poluzował krawat i próbował kontrolować oddech, zaciskając dłonie na brzegu biurka. Masz to pod kontrolą.

Usiadł, gdy poczuł się spokojniejszy i przyciągnął do siebie kilka teczek. Rutyna, rutyna, rutyna, trzymaj się swojej rutyny. Masz to pod kontrolą.

***

Następnego ranka koszmary Draco pozwoliły mu pospać aż do 4:48. Kolejny powracający faworyt zawładnął jego snami: ten, w którym Voldemort kazał mu torturować wytwórcę różdżek, Ollivandera. Draco wyciągnął rękę, by chwycić różdżkę ze stolika nocnego, starając się nie myśleć o tym, jak używał jej na mężczyźnie, który ją dla niego zrobił i na jak bardzo złamanego wyglądał po kilku rundach Cruciatusa.

Draco zmusił się do zejścia na dół, aby wykonać swoje performatywne zadanie, czyli siedzieć przed nietkniętym śniadaniem. Rozmyślał nad stygnącą herbatą aż do siódmej trzydzieści, po czym aportował się do kawiarni. Sączył kawę i wpatrywał się w nicość. Jego oczy nie mogły skupić się na żadnej z gazet, które przyniósł ze sobą. Przejście do biura. Niestety w tym konkretnym tygodniu nie było pracy w terenie, a on próbował zagrzebać się w papierkowej robocie aż do końca dnia. Rutyna. Rutyna. Masz to pod kontrolą.

W środę rano obudził się z drżącymi kończynami. Tym razem koszmary zaprowadziły go do Wieży Astronomicznej Hogwartu, jednak w tej wersji skoczył on przed zielony promień Klątwy Zabijającej rzuconej przez Snape'a, i zamiast bezwładnego ciała Dumbledore'a spadającego z wieży, to Draco z niej spadał. Obudził się tuż przed uderzeniem o ziemię. Była 5:22.

Stał przed pozłacanym lustrem w łazience, dzierżąc w dłoni brzytwę. Kilka minut temu skończył poranne golenie, ale nie umiał odłożyć brzytwy. Wpatrywał się w narzędzie zaciśnięte w swojej dłoni, zastanawiając się, czy naprawdę mogłoby spowodować śmiertelne cięcie na jego nadgarstku. Czy bardzo by bolało? W końcu to niezwykle drogi, ostry przedmiot.

[T] Remain Nameless | DramioneWhere stories live. Discover now