zdrada i nadzieja

7 2 0
                                    

     Słońce chowało się za horyzontem, rzucając ostatnie, ciepłe promienie na rozłożyste korony drzew. Niektóre z nich przedarły się przez osłonę liści i gałęzi, słabym blaskiem oświetlając leśną ścieżkę. Wiatr delikatnie kołysał wysoką trawą, która obrosła dawno zapomniany szlak. Spomiędzy źdźbeł słychać było świerszcze i cykady, które szykowały swój co wieczorny koncert dla lasu i jego mieszkańców. Zwierzęta szykowały się do snu po pracowitym dniu, podczas gdy inne budziły się do życia, prowadząc nocny tryb życia. 

     Panował niezmącony spokój, las i jego mieszkańcy żyjący w zgodzie ze sobą.

     Nie było im jednak dane wysłuchać muzycznego występu cykad i świerszczy do końca. 

     Owady i zwierzęta rozbiegły się w popłochu, gdy Reevan opadł na jedno z drzew wyczerpany ucieczką. W oddali wciąż słychać było pościg, wściekłe psy myśliwskie z determinacją i zajadliwością deptały mu po piętach, dając również znać swoim ludzkim panom o jego położeniu. Nie był jednak już w stanie określić, jak blisko są, ich szczekanie było zagłuszone głośnym, panicznym biciem jego serca, oraz szumem, który szalał w jego głowie, nie pozwalając mu zebrać myśli. Adrenalina zdążyła opaść, zaczynał odczuwać ostry ból ze swoich ran — zarówno tych zasklepionych, jak i wciąż krwawiących. Dopadło go również zmęczenie — jego mięśnie trzęsły się, nie będąc w stanie utrzymać jego ciężaru, osłabione dodatkowo ranami. Ledwo łapał oddech, płuca paliły i błagały o chwilę odpoczynku. 

     Nie miał czasu na odpoczynek. Nie miał czasu na radzenie sobie z tą słabą, ludzką powłoką, którą przybrał. Nie miał czasu na słabość. 

     Odepchnął się od drzewa, zakręciło mu się w głowie, ale nie upadł. Nie umknęło jego uwadze, że drzewo, zarówno jak i trawa dookoła zostały zabarwione jego krwią. Postanowił wykorzystać to na swoją korzyść, korzystając z jednej z najstarszych sztuczek na świecie. Z pośpiechem zdarł z siebie rękaw tuniki, zaczepił go o jedną z niższych, wystających gałęzi i uciekł w stronę przeciwną od zostawionego śladu. 

     Wiedział, że nie zwiedzie ich to na długo, wciąż zostawał za nim krwawy ślad. Ale oby nadrobiło to czas, w którym przecenił swoje ludzkie ciało. Oby się zawahali. 

     Zmusił się do wysiłku, chociaż świat wirował mu przed oczami. Jego stopy potykały się o kamienie, czy same o siebie, ale to go nie powstrzymywało. Za kilka minut powinien dotrzeć do jednego z większych miast, położonych w centrum jego królestwa. Jeśli tylko dobrze zapamiętał mapy, za kilka chwil powinien mieć większe szansę skryć się wśród tych, którzy go zdradzili. 

     Poczuł pieczenie pod powiekami, po którym obraz zamazał mu się, a gorące łzy spłynęło po policzkach, zostawiając na nich brudne smugi. Zagryzł wargi, chcąc powstrzymać się od wypuszczenia kolejnych zbędnych łez. Nie udało mu się, uczucie żalu, smutku, rozpaczy i zdrady doprowadzały jego serce do żałosnego ucisku. Jak mogli?

     Czym sobie zasłużyli na taki los? Całe wieki spędzone na chronieniu tych słabych istnień. Życia tych, którzy walczyli za tą słabą i żałosną rasę, by doprowadzić ją do dzisiejszej chwały, dobrobytu i szacunku wśród innych. Wielkość smoków doprowadzona do usługiwania ludziom poprzez ich wieloletnią przyjaźń... Czego mogli pragnąć więcej?! Oddali im wszystko, przełknęli swoją dumę, a jednak..!

     Złość na krótką chwilę przyćmiła smutek. Złość napędziła jego determinację do walki. Złość pchała go do granic możliwości, jakie miało to słabe, ludzkie ciało. Złość na chwilę pozwoliła mu zapomnieć o bólu i wyczerpaniu. Biegł, dopóki nie znalazł się w plątaninie mrocznych uliczek miasta, które znał tylko z map. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 12, 2021 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

long live the dragonsWhere stories live. Discover now