201 • lets get down to business

Start from the beginning
                                        

— Oh daj spokój! — traciła ją ramieniem dziewczyna. — To był tylko jeden wybryk i serio, to że biegał nago po dziedzińcu i zrobił sobie z... pewnej części ciała helikopter, to było nieszkodliwe! Ekshibicjonistów się wysyła ewentualnie na prace społeczne, ale nie do puszki — zażartowała.

— Nie przypominam mi, błagam — wyjęczała rudowłosa, teatralnie zakrywając sobie oczy an samo wspomnienie pewnej części ciała blondyna. Wolała nie przywoływać tego we wspomnieniach, nawet jeśli była wtedy pijana jak Messerschmidt, a do tego to był jej pomysł.

To możemy pominąć w tej historii.

— Przynajmniej na starość będziesz miała, co wspominać. A przypominam, że zaraz zostaniesz stateczną żoną, więc o podobnych wyskokach będziesz mogła zapomnieć.

— Ja i stateczna żona? Prędzej spale nasz dom, próbując robić jajecznicę, niż zostanę stateczną żoną — prychnęła Anne, chichocząc lekko pod nosem.

Dziewczyny spojrzały na siebie, po czym wybuchnęły głośnym śmiechem. Nagle rudowłosa poczuła za sobą czyjąś obecność i w pierwszym momencie dostała lekkiego zawału. Po chwili zaś do jej nosa dotarł zapach tych perfum, które tak doskonale znała i wiedziała, że jest w swoim bezpiecznym miejscu.

— To prawda, Anne potrafi spalić nawet wodę na makaron — powiedział Gilbert, całując swoją narzeczoną w czubek głowy, następnie siadając obok niej na ławce.

Narzeczoną.

Nie mógł przyzwyczaić się do tego słowa. Było  to tak abstrakcyjne dla niego, że spędził długie godziny wpatrując się w nią porankami, żeby upewnić się, że ona i to wszystko jest prawdziwe. Tak długo był w niej zakochany,
świadomie i nieświadomie, że było to dla niego spełnienie marzeń. I przypominał sobie o tym za każdym razem, kiedy tylko na nią patrzył. A gdy tylko ich oczy się spotykały, zapominał o całym świecie.

I mógł się tylko modlić, by ona miała tak samo.

— Możecie już przestać, zaraz zwymiotuje z tej słodkości — powiedziała Gina, która teatralnie udała, że jest jej niedobrze.

Narzeczeni zaśmieli się oboje, po czym odwrócili się do czarnowłosej.

— Będziemy już chyba lecieć — powiedziała Shirley-Cuthbert. — Mamy masę nauki, a ja muszę dokończyć swój artykuł. Do zobaczenia jutro na zajęciach?

— Jak tylko będę w stanie jutro na nie dotrzeć, to pewnie — zażartowała Gina, która była typem szalonej imprezowiczki, która nie dbała czy jest środek tygodnia, czy jest weekend. Impreza to impreza. Dlatego tak dobrze dogadywała się z Cole'm, kiedy już ich odwiedzał. — Do zobaczenia, gołąbeczki.

Anne i Gilbert pomachali jej na pożegnanie, po czym sami wstali z ławki i ruszyli w stronę akademika dziewczyny.

— Jak ci minął dzień, kochanie? — zapytał brunet, poprawiając pasek plecaka na ramieniu.

— Globalne ocieplenie, walka kobiet o równouprawnienie, rasizm i homofobia. Dzień jak codzień. A jak tam twoje trupy? Dziwne, że puścili cię dzisiaj tak wcześnie.

— Ktoś zwymiotował na jednego z trupów, więc puścili nas wcześniej z zajęć. Stary się trochę wkurzył, że na tym etapie studiowania medycyny, powinniśmy mieć żołądki ze stali. Nie wziął pod uwagę jednak, że nie każdy w życiu widział na żywo trupy ludzi, którzy ginęli ratując ci życie. Więc nie każdy jest na to uodporniony — odrzekł z przekąsem chłopak, nie patrząc w kierunku swojej ukochanej.

Anyway ■ Shirbert (I&II)Where stories live. Discover now