2. Moje potworne nieżycie

42 11 30
                                    

Idąc wąskim podziemnym korytarzem w kierunku, w którym prowadził mnie lump, próbowałem na wszystkie sposoby wytłumaczyć sobie położenie, w jakim się znalazłem.
Martwy, ale nie zupełnie? Stan nieżycia? Czego chciał ode mnie ten dziwny brodaty koneser denaturatu?

,,Nie mam bladego pojęcia, co mi strzeliło do głowy, żeby wczorajszego dnia wychodzić z domu. Mogłem być teraz w pokoju hotelowym w Dallas lub jeździć po Teksasie, mając cały czas przy sobie moje ulubione kapcie" – myślałem.

Tymczasem szlajałem się po zapyziałych korytarzach piwnicy tego śmierdzącego brodacza.
Miałem jednak ułożony pewien plan. Chciałem zwiać przy pierwszej lepszej okazji. Tak od razu, zaraz po wydostaniu się z piwnicy. I potem, nie czekając na wyjaśnienia, namierzyć delikwenta i przeznaczyć go na materiał do lobotomii. Resztę organów wewnętrznych można sprzedać staremu wodzowi Indian. Co mogłoby wynagrodzić mu wszystkie próby nuklearne przeprowadzane na terenie rezerwatu, w którym mieszkało jego plemię. Ciekawość była jednak silniejsza niż zdrowy rozsądek i coś podpowiadało mi, że warto wysłuchać brodacza.

Kiedy tylko wyszedłem z piwnicy, z mojej lewej strony, dosłownie kilka kroków dalej, ujrzałem drzwi wejściowe otwarte na całą szerokość, nazywaną potocznie ,,Wejdź i okradnij moją chałupę". To była moja szansa. Mogłem wybiec, oznajmić światu, że żyję, a potem bawić się bombami atomowymi, jak było u mnie w zwyczaju.

Coś jednak podpowiedziało mi, żeby tego nie robić i pójść za lumpkiem. Może zdrowy rozsądek? Może Bóg? A może lump w międzyczasie zrobił mi lobotomię, wskutek czego nie byłem w stanie przemóc się, by uciec z tego popapranego miejsca. Tak czy siak, koniec końców poszedłem za nim do kuchni na kawusię.

– Więc co mi Pan powie o moim stanie, który tak poetycko nazwał Pan ,,stanem nieżycia"? – spytałem, siadając przy stole w kuchni, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z delikwenta.

– Cóż, otóż znalazł się Pan w dość ciekawym położeniu.

– Przy stole w kuchni, obok okna.

– To także, ale przede wszystkim to, że cały świat uznał Pana za martwego.

– Proszę mi tu nie fanzolić średniowieczną polszczyzną, tylko wyłożyć kawę na ławę, bo inaczej będę zmuszony zbesztać Pana wszystkimi znanymi mi przekleństwami oraz nazwać Pana niewymytym fiutem.

– Już, już. Już przechodzę do rzeczy. Żyje Pan, aczkolwiek nie. Wczoraj około godziny 12:30 został Pan zastrzelony przez jednego ze specjalnie nasłanych ludzi z organizacji Morderstwa Prezydentów Stanów Zjednoczonych Na Zamówienie, w skrócie MPSZNZ. Ta sama, która zajęła się morderstwem Abrahama Lincolna.

– Ano tak, już wszystko jasne... ZNACZY SIĘ CO?! – Powoli zaczęło dochodzić do mnie, że znalazłem się w sytuacji potocznie określanej mianem wyjątkowo gównianej.

– Wiem, że to nie do pojęcia, ale taka jest prawda. Abraham również żyje, ale umarł, aktualnie jednak przeżywa załamanie nerwowe na wyspach Kanaryjskich, gdyż Pan, jako obecny prezydent Stanów Zjednoczonych, wydaje się nam bardziej przydatny w obecnej sytuacji. Poza tym wie Pan więcej na temat bomb atomowych.

– Chyba jestem skołowany... Jakiej obecnej sytuacji?

– Pan oraz kilku innych ludzi, ale o nich kiedy indziej, został wybrany. Wybrany do misji zapobiegania wybuchowi Trzeciej Wojny Światowej. Jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało. Chodzi głównie o loże masońskie. Nie jestem w stanie podać Panu szczegółów tej misji, gdyż tego nie zna nawet Autorka.

– Kto?

– Nikt, nikt. Wiem, że to dla Pana trudne i raczej pogodzenie się z tym faktem zajmie Panu jakiś czas. Jednak mam dla Pana propozycję nie do odrzucenia.

Panie Kennedy, jest pan martwyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz