Rozdział pierwszy

133 10 3
                                    

Biegłam. Biegłam ile sił w nogach, aby jak najszybciej uciec przed moim oprawcą. Krzyczałam w głębi siebie, żeby mnie zostawił, jednak żadne słowo nie było w stanie przejść mi przez gardło. Czułam, że moja krtań się zaciska, do oczu zaczynają napływać łzy, a ja opadam z sił przez co moje nogi stały się jak z waty i powoli, stopniowo odmawiały posłuszeństwa. Wiedziałam, że jeśli teraz odpuszczę to po mnie, dopadnie mnie, zrobi coś strasznego... skrzywdzi mnie. Odniosłam wrażenie, że lecę, lecę na ziemię, potykam się i upadam, a on jest coraz bliżej. Uderzyłam głową o ziemię — omdlałam, straciłam przytomność czy umarłam? Gdy próbowałam odnaleźć coś, co pomoże mi znaleźć odpowiedź na moje pytanie, usłyszałam w oddali charakterystyczną melodię, melodię budzika.

— Cholera, dziewiąta! Spóźnię się... — zaklęłam pod nosem i wybiegłam z łóżka, o mały włos z niego nie spadając po zaplątaniu nogi w kołdrze.

Nie miałam czasu na głębszą analizę snu, ze względu na okrojony czas, który pozostał mi do wyjścia, mianowicie było to niecałe pół godziny — najwidoczniej musiałam wyłączyć każdy dzwoniący budzik. Ze względu na to darowałam sobie poranne mycie włosów, wiążąc je w ciasny kok, a makijaż ograniczyłam do niezbędnego minimum, aby nie przestraszyć studentów swoim niecodziennym wyglądem. Zazwyczaj starałam się wyglądać schludnie i kobieco, lubiłam czuć się piękna, stąd raczej stawiałam na nienaganny makijaż, zwyczajny, lecz zahaczający o klasyczny i elegancki ubiór oraz wymodelowaną fryzurę. Sama byłam dość przeciętna. Włosy ciemny blond, lekko opadające na ramiona, niezgrabny nos, który według niektórych dodawał mi uroku, a zaś inni byli zwolennikami stwierdzenia, iż potrzebuje on operacji plastycznej. Muszę przyznać, że miałam dość kobiece i seksowne kształty, objawiające się szerokimi biodrami i wąską talią. Jedną cechą wyglądu, wyróżniającą się wśród tłumu były oczy — niebieskie, momentami wręcz turkusowe, duże i przyozdobione długimi, naturalnymi rzęsami.

Stałam przed ogromną szafą garderobianą z lustrem i rejestrowałam wzrokiem ubrania, głównie te niewymagające prasowania, które byłyby odpowiednie na tamten dzień. Po kilkukrotnym przesunięciu wieszaków, wywróceniu kupek z koszulkami, bądź spodniami, finalnie wybrałam stylizację — czarne jeansy z niewielkimi, ledwo widocznymi przetarciami na udach oraz biała koszula, którą zdążyłam parę dni wcześniej wyprasować. Zarzuciłam na siebie kurtkę dżinsową, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy do torby i wybiegłam z mieszkania. Zegarek wskazywał dwadzieścia po dziewiątej, więc miałam zaledwie dwadzieścia minut do przekroczenia progu uczelni, stąd też zdecydowałam się na złapanie nadjeżdżającego tramwaju. Tramwajowa dwunastka podwiozła mnie pod samo wejście Wydziału Filologicznego, skąd szybko wbiegłam na trzecie piętro, gdzie zaczynał się wykład. Zauważyłam sporą grupę studentów stojących pod salą wykładową, którzy czekali na wykład, dzięki czemu wysunęłam wniosek, że pani profesor jeszcze nie dotarła na zajęcia.

— Matko dziewczyny! Biegłam ile sił w nogach... — przerwałam zdanie w połowie, aby spróbować unormować oddech. ­— Zaspałam i ledwo zdążyłam na tramwaj.

— Wera spokojnie. Kobieta się spóźnia, więc wyluzuj. W sumie to jeszcze dziesięć minut i możemy sobie iść ­— odparła Natalia.

— Muszę usiąść, bo chyba zaraz serce mi wypadnie z klatki piersiowej! ­— usiadłam na parapecie, łapiąc oddech i wtem zauważyłam profesor Kowalczyk, zmierzającą w stronę sali.

— Moi drodzy bardzo was przepraszam! Już jestem i zaraz możemy zaczynać. Przypomnijcie mi proszę na czym skończyliśmy w poprzednim semestrze. — powiedziała, wchodząc do sali i zaczynając rozpakowywanie swoich toreb i podłączając laptopa do projektora, uruchamiając tym samym prezentację multimedialną.

— Skończyliśmy na definicji dyzartrii i anartrii — odezwał się jakiś dziewczęcy głos z końca sali.

— Dziękuję, w takim razie przejdziemy do metod postępowania, bo dla przypomnienia powiem, że prowadzę dla państwa zajęcia z przedmiotu o nazwie „metodyka postępowania logopedycznego" — odparła, rzucając krótkie spojrzenie znad okularów.

Przełączała slajdy prezentacji jeden po drugim, tłumacząc pochodzenie, genezę oraz podstawowe sposoby postepowania w tym przypadku zaburzenia mowy. Przy okazji podała literaturę, z której powinniśmy korzystać przygotowując się do zajęć i egzaminów. Głównie były to książki najbardziej znanego „ojca logopedii", mianowicie autorstwa Stanisława Grabiasa, ale poza nimi w spisie widniały takie nazwiska jak Irena Styczek, bądź Leon Kaczmarek. W środowisku logopedów, jak i studentów, nazwiska te przewijały się kilkukrotnie nawet w ciągu jednej godziny. Nic w tym dziwnego, gdyż Grabias i Kaczmarek są uznawani za pionierów tej dyscypliny. Wśród studentów można nawet zaobserwować podziały ideologiczne, dzielące się na zwolenników obu panów, jednak jako feministka ubolewam, że badania kobiet — Ireny Styczek, Barbary Ostapiuk czy Grażyny Jastrzębowskiej — nie są aż tak wychwalane i przedstawiane z taką częstotliwością na zajęciach.

Spojrzałam na kolejny slajd i przepisałam jego treść do notatnika, gdyż należałam raczej do „staroświeckich" studentów, którzy notowali wszystko w zeszytach i nie korzystali z zasobów technologii na zajęciach, tak jak robiła to zdecydowana większość moich rówieśników oraz starszych kolegów. Na każdy wykład i ćwiczenia przychodziłam z plecakiem bądź torbą zarzuconą na ramię, w których zawsze miałam zestaw długopisów i zakreślaczy. Byłam zwolenniczką jednego zeszytu z którego następnie wyrywałam kolejno kartki i uporządkowywałam je w grubym segregatorze. Słynęłam z tego, że byłam perfekcjonistką praktycznie pod każdym względem, nie biorąc tutaj wyłącznie nauki pod uwagę, ale także zachowania podczas wykonywania czynności życia codziennego. Wszystko musiałam mieć uporządkowane w wydziałowej ławce, biurku w mieszkaniu, szafce w łazience czy półce z książkami. To już chyba podchodziło nie tyle pod perfekcjonizm, co pedantyzm, czyż nie?

Wyciągnęłam na ławkę telefon komórkowy, żeby sprawdzić, która jest godzina. Jak można się domyśleć, jestem pokoleniem uzależnionym od komórek, w związku z tym na czasie się nie skończyło, gdyż zaczęłam przeglądać od razu wszystkie dostępne media społecznościowe. Poza tym miałam fioła na punkcie kontrolowania skrzynek mailowych, a z racji tego, że miałam ich kilka, trochę mi to zajęło. Kiedy w końcu dotarłam do uniwersyteckiego adresu mailowego zobaczyłam następującego maila od opiekunki praktyk:

Drodzy Państwo,

Z przykrością muszę Państwa poinformować, iż zgodnie z najnowszymi rozporządzeniami Rektora uniwersytetu czas, który mieliście Państwo na znalezienie placówki, w której będziecie odbywać praktyki został skrócony. W związku z tym proszę o przesłanie informacji o miejscu oraz nazwie placówki, która wyrazi chęć przyjęcia Państwa na praktyki zawodowe, na mojego maila do KOŃCA NAJBLIŻSZEGO TYGODNIA (07.10.). Przypominam, że odbycie 120 godzin praktyk jest niezbędne do ukończenia studiów.

Z wyrazami szacunku,

Aneta Dobosz-Radwańska

— Kurwa — przysięgam, że mi się to wymsknęło. — Czy wy to widziałyście?

Pokazałam wyświetlonego maila dziewczynom siedzącym obok mnie w auli wykładowej. Każda po kolei nachylała się nad ekranem mojego smartfona i z coraz większymi oczami czytała tekst wiadomości.

— Ale niby jak mamy to załatwić w tydzień?! — powiedziała trochę za głośno Anka.

Ania była typem typowej choleryczki, która wybucha w sposób strasznie ekspresywny w najmniej odpowiednich momentach. Tak też się stało wtedy, wszystkie pary oczu były skierowane w nasza stronę, łącznie z wykładowczynią, która była zmuszona przerwać swój wykład.

— Przepraszam bardzo drogie panie. Mogę wiedzieć skąd u was ta ekscytacja? Może podzielicie się tym z nami wszystkimi? — profesor Kowalczyk skierowała te słowa w naszą stronę.

Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy i momentalnie brakuje mi języka w buzi.

— Przepraszamy pani profesor. — któraś z nas wydukała cokolwiek, aby potem napisać na czacie grupowym swoją opinię na ten temat.

Rozwinęła się z tego niezła dyskusja, gdyż dało się słyszeć szepty studentów między sobą z opinią i kilkoma niecenzuralnymi słowami w związku z danymi okolicznościami. Jeśli ktoś z nas myślał, że jest głęboko w ciemnym lesie — mylił się. Był w znacznie gorszej sytuacji...


_________________________________________

Cześć.

Po długiej przerwie postanowiłam w końcu coś stworzyć. So... wiecie, co robić :)

Logopedyczna

PraktykantkaWhere stories live. Discover now