Właściwie nie pamiętam jej dobrze, ale wiem, że nie używała za często magii. Jeśli już, to jakieś drobne zaklęcia uzdrawiające, jak zamknięcie rany, albo pozbycie się kataru, ale nawet to sprawiało, że czuła się potworem. Wszystkim pomagała, a wręcz nadskakiwała im, jak dzieciom. Ciągle byli u niej jacyś smutni znajomi, w których wpompowywała pozytywną energię za pomocą dotyku. Właściwie pewnie nie jedną osobę uratowała od samobójstwa. Jednak miała jedną wadę – ufała wszystkim zbyt mocno.

Pamiętam, jak przyprowadziła tego wampira do domu. Wyglądał zupełnie inaczej, niż nieśmiertelni ze Strix. Jego skóra była wręcz chorobliwie biała, a białka oczu miał nabiegłe krwią, tak samo jak tęczówki. Sprawiał wrażenie, jakby nie potrafił ukryć swojego wampiryzmu pod maską człowieka – nawet kły miał cały czas na wierzchu.

Mama nigdy wcześniej o nim nie wspominała, więc zakładałam, że to kolejny jednorazowy znajomy z depresją, która zniknie po jednym zaklęciu. Tata tego dnia schował się w swoim pokoju, właściwie jak zawsze – nie mógł patrzeć ani na mnie, ani na moją matkę, odkąd dowiedział się, kim jesteśmy. Jej znajomych też nie chciał spotykać, bo wierzył, że wszyscy byli magiczni, podczas gdy kogoś takiego przyprowadziła tylko raz i o ten raz za dużo. Dotąd zawsze zapewniała mnie, że jej goście są ludźmi, ale wtedy nie dałabym się nabrać – za bardzo było widać, kim był.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że wampiry wyczuwają aurę i moja matka prawdopodobnie też tego nie wiedziała, bo nigdy jej nie zależało na dowiadywaniu się czegokolwiek na temat magicznych istot. Po prostu była dobra, nawet jeśli gdzieś w środku wiedziała, że nie każdy to doceni. Chciała pomóc komuś, kto od samego początku nie miał wobec niej dobrych intencji.

Ten wampir... zabił ją. Ona najprawdopodobniej chciała mu pomóc, mimo że unikała wszystkich tych, którzy nie byli ludźmi. Dla niego zrobiła wyjątek, a on ją zabił. Nie wiem dlaczego, ale mówi się, że niektóre wampiry, te najbardziej zdziczałe, robią to po prostu dla sportu. On wyglądał właśnie na kogoś takiego, kto pragnie cudzej śmierci tylko po to, by patrzeć, jak znika w oczach ostatnia iskierka życia.

Zawsze sobie obiecywałam, że kiedyś będę na tyle silna, aby się na nim zemścić.

Kiedy tato ją znalazł... a potem przyszedł i mi powiedział, że matka nie żyje... Miałam wrażenie, że mu ulżyło. To był ten moment, kiedy przestałam się starać, aby mnie pokochał. Wiedziałam, że dla niego jestem tym samym, co matka – ciężarem. Kimś, kogo musiał ukrywać przed światem, żeby nas obojga nie spalono na stosie – mnie za moją magię, a jego za udzielanie mi schronienia przez tyle lat. Widział we mnie jedynie demona, a nie człowieka, nie córkę...

Tamten dzień odcisnął na mnie piętno. W końcu miałam tylko osiem lat, a już w pamięci wyryto mi obraz własnej matki leżącej na podłodze z rozdartym gardłem. Taką cenę płaciło się za nieakceptowanie własnej natury i próbowanie zdobycia za wszelką cenę odkupienia za nią, chociaż wcale nie było potrzeby, aby być bardziej dobrym niż inni tylko dlatego, że urodziło się z dodatkową cechą.

Nagle poczułam łzy cisnące mi się do oczu, dlatego spróbowałam odegnać złe wspomnienia. Pozbycie się negatywnych myśli stało się o wiele prostsze, gdy usłyszałam czyjś śpiew. Nie miałam pojęcia, w którym momencie znalazłam się obok jeziorka za szkołą. To z niego dochodził ten anielski głos. Czułam, że nie powinnam, ale mimowolnie zaczęłam się zbliżać do wody. Dostrzegłam wśród zarośli jedną z syren. To ona śpiewała i do tego patrzyła na mnie tymi swoimi niesamowicie błękitnymi i świecącymi oczami. Jej blond włosy wiły się na powierzchni wody jak macki.

– May? – usłyszałam głos i dopiero wtedy zobaczyłam, że na ławce obok jeziorka siedział Casper. Przez tę syrenę kompletnie zapomniałam o otoczeniu. – Nie patrz im w oczy. Tylko wtedy ich muzyka na ciebie działa.

FortisWhere stories live. Discover now