Rozdział 4

18 4 6
                                    

– Zanim powiesz: „Ale takie portale nie istnieją!", pozwól, że ci wyjaśnię – powiedział, kiedy zauważył, że już otwierałam usta, aby wejść mu w słowo i... wstyd przyznać, ale całkiem nieźle trafił z tym, co chciałam wtrącić. – W czasach, kiedy żyłem, masowo palono czarownice. Pojawiały się podręczniki, jak nas rozpoznać, a potem zabić. Wierz mi, że w wojnie przeciwko ludziom, to nie my byliśmy tymi złymi. Nikt celowo nie krzywdził ludzi, chyba że jacyś indywidualiści, którzy nie trzymali się ustanowionych zasad, ale to po prostu przestępcy. Niemniej jednak to zapewne za ich zbrodnie nam się dostało – opowiadał. – Wszyscy czarownicy z Bristol skumulowali swoją moc, żeby stworzyć portal czasu. Liczyli, że jeśli znikną, to prześladowania się skończą. Planowali uciec do bezpiecznej przyszłości i zobaczyć, jak potoczyła się historia. Chcieli wrócić kilka lat później, jak wszystko się uspokoi albo zostać na zawsze w nowym czasie, jeśli okazałoby się, że prześladowania trwałyby dłużej niż ich przewidywany okres życia w tamtych latach. Wracając, udało się stworzyć portal. Matki puściły swoje dzieci przodem, żeby pierwsze były bezpieczne, chociaż teraz myślę, że badały grunt... W każdym razie ja wszedłem pierwszy i... znalazłem się tutaj. Kiedy się odwróciłem, nie było żadnego portalu, co oznaczało, że musiał zostać zniszczony w przeszłości... Tutaj nikt nawet o nim nie słyszał, aż do mojego pojawienia się, z czego wynika, że musiał zostać w jakiś sposób zamknięty od razu po użyciu go... Chyba już zawsze będę się zastanawiał, czy to dlatego, że przeszedłem pierwszy... czy to ja coś zepsułem...

– A może wylądowali w jakimś innym czasie? – zasugerowałam, bo to pierwsze, co przyszło mi na myśl w ramach odpowiedzi.

– Nie wiem, może... ale trochę czuję, że to niemożliwe... mieliśmy wybrany rok, miesiąc, dzień... – dodał. – Nie przyszliśmy tu, żeby smęcić, May. Ewolucja magii, prawda?

Przytaknęłam, bo czułam, że to właściwy moment na zmianę tematu. Nie chciałam go przygnębiać, a widać, że sprawa z przeniesieniem nie stała się dla niego mniej ważna, mimo że minęło siedem lat.

Usiadłam na fotelu i spojrzałam na Caspra.

– Załatwisz mi taki? – zapytałam żartem, żeby trochę rozluźnić atmosferę. – Albo lepiej – naucz mnie taki wyczarować. Co prawda nie wiem, gdzie go postawię, bo w pokojach zwykłych studentów jest tyle samo metrów kwadratowych, ale trzy razy więcej osób.

Uśmiechnął się pod nosem.

– Masz takie same w bibliotece, zawsze możesz iść tam i trochę posiedzieć.

– Żadnego czarowania? Strasznie to nudne... – przekomarzałam się z nim.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej, więc wiedziałam, że jego smętny nastrój prysnął.

– W dzisiejszych czasach jesteście zdecydowanie bardziej wygadane – oznajmił i cały czas się szczerzył.

– Przez siedem lat to powinieneś się już przyzwyczaić. Jezus, Maria, pozwalają ci tu mieć alkohol?! – zapytałam, kiedy zauważyłam niedaleko biurka mały stojak z czterema butelkami wina.

– May, mam dziewiętnaście lat. Nie wiem, czy wiesz, ale nawet ludzkie prawo nie zakazuje alkoholu w tym wieku – teraz już naprawdę się ze mnie śmiał, ale było to nawet miłe.

Cieszyłam się, że nie popadł w jakąś melancholię z powodu wspomnień czy coś podobnego. Zdecydowanie wolałam nabijanie się ze mnie. Smutek jest do bani.

– Wybacz, ale ja żyje zakazami i nakazami z ludzkiej szkoły. Ludzie w internatach na ziemi w życiu nie mogli mieć w pokojach alkoholu, nawet jak mieli osiemnastkę – wyjaśniłam swój tok rozumowania.

– Tutaj chyba mają to gdzieś, dopóki nie zaczynasz się zachowywać jak głupek na oczach innych – odparł. – Zresztą zobaczysz na Selenkach.

– Dobra, z gadania o niczym moja moc się nie powiększy. Gdzie te ciekawe rzeczy? – postanowiłam wrócić do wyjściowego tematu.

– Słusznie. Jaka jest najmocniejsza rzecz, jaką zrobiłaś za pomocą czarów? – zadał pytanie i wyjął z półki jeszcze jedną książkę. Próbowałam odczytać tytuł, ale był chyba po łacinie. Cóż, miałam dopiero jedną lekcję z tego języka i akurat nie było na niej tego słowa.

– Eee... czy to zabrzmi okropnie, jak powiem, że zmieniałam treść szkolnych lektur na dobre streszczenia? Wybacz, jeśli to dla ciebie obelga – powiedziałam, zerkając kątem oka na regały pełne książek.

– Nic mocniejszego? – zapytał, całkowicie ignorując mój żart.

– Nie wiem... Nigdy się nie zastanawiałam nad tym, co jest potężniejszym zaklęciem, a co mniej – mruknęłam zawstydzona. – Może stworzenie łańcuszka telekomunikacyjnego? Dałam go mojej przyjaciółce, żeby mogła mi wysyłać impulsy, jakby chciała ze mną pogadać. Ale nie wiem, czy zadziałał, bo na razie nic się nie stało.

Zmarszczył brwi, jakbym go mocno zaskoczyła swoją wypowiedzią.

– Kontaktujesz się z człowiekiem?

O cholera. Zapomniałam.

– Podkablujesz?

Teraz on spojrzał na mnie, jakby zgłupiał. Okej, mówił tak jak ja, ale ewidentnie nie rozumiał slangu. Zakodować w pamięci.

– Czy powiesz to profesorom i tak dalej...?

– Um, nie, ale osobiście uważam, że dużo ryzykujesz – oznajmił oschle, a ja zrozumiałam, że moje podejście do ludzi ubodło go prywatnie, a nie ze względu na prawo. On uciekł przed ludźmi i stracił przez nich wszystkich bliskich, a ja teraz zadawałam się z jednym z jego wrogów.

– Hej, przypominam, że ja do tej pory żyłam wśród ludzi i trudno było przyjaźnić się z kimś, kto posługiwał się magią, bo rzadko takich spotykałam. Poza tym dzisiejsze czarownice są lamerskie i zadawanie się z nimi rujnuje psychikę, bo ciągle tylko gadają, że czary powinny być zakazane, a my jesteśmy najgorszym gatunkiem – dodałam na swoją obronę.

– Lamerskie?

Okej, jednak nie zakodowałam zbyt dobrze tego o slangu.

– No, beznadziejne. Przepraszam – mruknęłam. – Mówisz tak współcześnie, że się zapominam.

Coś zmieniło się w jego spojrzeniu. Odłożył książkę z powrotem na półkę i spuścił wzrok na niższe rzędy książek.

– Myślę, że dalszy ciąg ewolucji kontynuujemy na zajęciach w poniedziałek – oznajmił zimnym głosem. – Możesz wziąć książkę, tylko nie dawaj jej nikomu innemu.

Zamrugałam kilkakrotnie, bo nie docierało do mnie, co się zmieniło w te kilka sekund, że cały jego humor prysł i właściwie właśnie mnie wywalał ze swojego pokoju. Duma jednak nie pozwoliła mi na zachowanie się inaczej niż po prostu wyjście stamtąd.

Naprawdę nie chciałam go w żaden sposób urazić i nie wydawało mi się, żebym to rzeczywiście zrobiła. Urodziłam się w innych czasach niż on i może czarownice nie były już prześladowane na taką skalę jak w jego czasach, ale też nie trzymały się razem. Nie mogłam, czuć silnego związku z grupą, która przez całe życie jawiła się w mojej głowie jak pozbawiona wiary w siebie i nastawiona negatywnie do każdego, kto używał chociaż trochę magii – jak ja. Zawsze, kiedy spotykałam na swojej drodze czarownicę, szybko zaczynałyśmy się nie lubić ze względu na różnice w poglądach i tak naprawdę to wśród ludzi mogłam się czuć bardziej sobą, na pewno nie pośród takich jak ja. Może to niesprawiedliwe z mojej strony, ale wolałam mieć jako przyjaciółkę człowieka niż czarodzieja, który codziennie przypominałby mi, że znaczę tylko tyle, ile mój popiół, gdyby spalili mnie na stosie. Doprawdy, jest się z kim zżywać...

Może kiedyś będę miała okazję podyskutować z Casperem na ten temat, ale na chwilę obecną na pewno nie zamierzałam go przepraszać, bo nie miałam za co – jeszcze nie poznałam magów, którzy warci byliby zastąpienia Sonyi. Moimi koszmarami były czarownice, nie ludzie.

~*~

Mam nadzieję, że podobał Wam się rozdział.  <3

Koniecznie podzielcie się swoimi przemyśleniami na temat relacji May i Caspra! Buziaczki :*

FortisWhere stories live. Discover now