1 - Wiele kluczy, wracając, granicę przekracza

60 6 6
                                    


Ludzie, którzy przyjeżdżają do Dongguan, zawsze zachwycają się porankami. Dziwią się, gdy wstają z łóżek wcześnie rano, niemalże wraz ze słońcem, odsłaniają rolety i oczekują tego, czego zwykle oczekuje się od wielkich miast o tej porze – że będzie niepoprawnie cicho, mgliście, że będzie można zaparzyć herbatę i obserwować z ukrycia, jak budzi się nowy świt. Chcieliby usłyszeć śpiew ptaków, przyglądać się, jak ulice powoli wypełniają się sznurkami samochodów, słuchać, jak rozbrzmiewają ludzkie głosy. Ale nie rozumieją jeszcze, że są w Dongguan, a być w Dongguan to coś znaczy. I kiedy odsłaniają rolety, zauważają, że dzień na nich nie czekał, że wszystko wrze już pełną parą, że tutaj, w tym dziwnym mieście, to pieniądz jest słońcem, to pieniądz decyduje, kiedy wstaje świt.

Tylko nieco ponad trzy lata temu byłem jednym z nich, stojącym przed szóstą rano w oknie ciasnego mieszkania i zastanawiającym się, jak wcześnie budzi się Dongguan. A potem zagadywałem wszystkich znanych mi miejscowych, tak jak dziś przyjezdni zagadują mnie, i mówiłem im "Wasze miasto wygląda, jakby ciągle brakowało mu czasu. Wstajecie wcześnie rano, chodzicie spać późną nocą. Skąd bierzecie tyle energii?". Oni uśmiechali się uprzejmie, choć z lekkim politowaniem i pytanie, na które tak naprawdę nie oczekiwałem odpowiedzi, trafiało w pustkę. Dziś, gdybym chciał, mógłbym jednak spróbować to wytłumaczyć. Dongguan pokazało mi, czym jest. Mógłbym powiedzieć prawdę, ale nie robię tego, nie warto. Uśmiecham się, bo teraz dobrze wiem, że w rzeczywistości Dongguan nigdy nie zasypia. Wiem też, skąd bierze energię – wysysa ją z nas, z naszych mięśni i umysłów, karmi się nami bez umiaru i pęcznieje, wrze od pisku opon i nigdy nie gasnących świateł. Ale oni, którzy są tu tylko na chwilę, nie muszą tego wiedzieć. Niech się cieszą, niech kochają świt.

Po trzech latach tutaj jest trochę inaczej. Przyzwyczajasz się, my, ludzie, tak już mamy – umiemy się przyzwyczajać. Akceptujemy rutynę, nawet jeśli jest okrutna. Zmęczenie, nawet jeśli niemalże nas zabija. Nawet to, że nasze miasto-pasożyt nigdy nie śpi, że buzuje w naszych i tak już kruchych snach, że ściska nas w wieżowcach jak sardynki w puszkach. Nie mamy sił, nie mamy snów, nie mamy czasu. Mamy tylko pracę – misję tworzenia, coś, co codziennie zrywa nas z łóżek przed wschodem słońca.

A ja mam ją – niedościgniony ideał człowieka. Jest dobra, bardzo dobra. Jest perfekcyjna. Jest nadzieją setek ludzi na całym świecie i moim kluczem do wyrwania się z tego chorego miasta. Jest zawsze tym, czego najbardziej potrzebujesz. Żal mi tylko, że nie jest do końca żywa, ale to nie szkodzi, naprawdę nie szkodzi. Życie też można sfałszować.

Rzeczy takie jak ona nazywamy tutaj gōngzuò – dzieło. Jesteśmy wynalazcami, choć wiem, że w rzeczywistości robimy coś znacznie ważniejszego niż bezsensowne majsterkowanie. Kisimy się w Dongguan, bo to, co tu tworzymy, ma pomagać ludziom. Trochę tak, jakbyśmy ratowali malutką cząstkę świata; każdy z nas. Pochylamy się nad tymi, o których rządy i społeczeństwo wolą zapominać, idziemy tam, gdzie jest naprawdę źle. I naprawiamy tyle, ile zdołamy, pomagamy, komu możemy.

To na swój sposób piękne. Niezupełnie takie, jak sobie wyobrażałem, ale piękne. Ona też będzie piękna. Będzie oczami tych, którzy stracili wzrok, uszami tych, którzy nie słyszą, głosem tych, którzy nie mówią i dłońmi tych, którzy nie mają rąk. Nie będą już lądować na ulicy, nigdy więcej nie będą wyrzutkami. Ona ich naprawi. Ja ich naprawię. Czasem chciałbym być bogiem i móc robić to naprawdę, zresztą wszyscy byśmy chcieli. Może kiedyś. Na dziś dzień musi wystarczyć substytut, który jest kłamstwem, ale, przysięgam, będzie kłamstwem idealnym.

Maszyną, która wygląda jak człowiek, myśli jak człowiek i czuje jak człowiek. Która nie odda ci zmysłów, ale wmówi ci, że znów je masz. Moim gōngzuò. I na imię jej będzie Pasithea.

PasitheaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz