Rozdział dziesiąty

9.1K 497 176
                                    

Następnego dnia Arleen zeszła na dół z samego rana. W krótkich szortach, z rozczochranymi włosami i łzami w oczach. Była bledsza niż zwykle przez co blizna na policzku i cienie pod oczami oznaczały się znacznie bardziej niż zwykle. Nie patrzyła na nikogo, ani nic nie mówiła, gdy mijała kolejnych chłopaków. Jak duch przechodziła pomiędzy nimi nie podnosząc wzroku na ich twarze. Oni natomiast patrzyli, wręcz gapili się na nią, ale nawet jeśli chcieli coś powiedzieć - zachowywali wszystko dla siebie. Szatynka ociągając się weszła do jadalni, jej ręce lekko drżały, gdy splotła je ze sobą opierając się o zimną ścianę.

Bała się. Prawie tak jak w tamtym zaułku, czy jak wtedy, gdy była uwięziona w zatęchłej piwnicy. Minęło sporo godzin odkąd ostatnio jadła, ale nie czuła głodu, ani nawet pragnienia. Strach paraliżował ją do tego stopnia, że nawet nie słyszała tego co dzieje się na około. Stała zgarbiona przy ścianie zaciskając dłonie w piąstki. Nie mogła przestać myśleć o tamtej wiadomości i bała się, że jeśli cokolwiek powie, jeśli tylko zacznie mówić o tym, że jest zastraszana stanie się coś dużo gorszego. Wariowała od wszystkich rozważań na temat tego kim jest człowiek, który do niej napisał. Czy była to ta sama osoba, która ją okaleczyła? Ten sam chłopak, który znęcał się nad nią fizycznie? A może ktoś jeszcze inny? Od samego myślenia na ten temat rozbolała ją głowa. Nie było jej łatwo, nie wiedziała już co powinna zrobić, ani od czego zacząć, by doprowadzić tą całą sytuację do końca.

Nawet nie zauważyła ile osób znajduje się w jadalni, nie zwróciła na nich najmniejszej uwagi. Dopiero, gdy Colin podszedł do niej szybkim krokiem, z groźną miną i zatrzymał się tuż przed jej twarzą zareagowała. Podniosła głowę, zamrugała powiekami i rozchyliła usta czując, że robi jej się słabo. Nie miała już sił ani ochoty na sprzeczki z blondynem.

- Blackwood - powiedział nieuprzejmym tonem. - Do kiedy zostajesz? - zapytał i zrobił krok do tyłu. Arleen przetarła wierzchem dłoni oczy, wzięła głęboki oddech i wzruszyła ramionami.

- Nie wiem... jak tylko wróci moja mama to wrócę do niej - wymamrotała wpatrując się w podłogę. Wiedziała jednak jaką minę zrobił Colin, wiedziała, że znowu się krzywi, wywraca oczami i ma ochotę poderżnąć jej gardło. Ale z drugiej strony, gdy blondyn jęknął wyrażając swoje niezadowolenie poczuła się trochę winna. To przez nią pomiędzy Justinem a Colinem dochodziło do kłótni, to z jej powodu wszyscy chodzili nabuzowani i teraz znowu z jej winy blondyn musi spać na tej przeklętej sofie w salonie, która nie należy do najwygodniejszych. Szczególnie dla kogoś, kto z miękkiego, dużego łóżka przenosi się na coś tak wąskiego i małego.

- Dobra, czyli przyjeżdża twoja matka i od razu stąd spadasz? - zapytał chcąc się upewnić.

- Taki jest plan - westchnęła przebiegając palcami przez włosy. - Słuchaj Colin, naprawdę przepraszam, że masz przeze mnie problemy - dodała cichym, lekko zawstydzonym głosem. - Ja naprawdę tego nie chcę, więc jeśli chcesz mogę wrócić na dół.

- Oh, bo za chwilę się wzruszę - powiedział ironicznie i teatralnie zaczął ścierać niewidzialne łzy z policzków. Arleen patrzyła na niego ze skruchą, ale on uśmiechał się ironicznie, trochę jak Justin, ale w przypadku Colina wyglądało to trochę przerażająco.

- Jesteś strasznym dupkiem.

- Wiem, dziękuję - ukłonił się lekko przyjmując jej uwagę jak komplement. - Zostaniesz na górze. Mam już dość użerania się z Bieberem, a to wywoła kolejną burzę - powiedział. Zrobił krok do tyłu i zmarszczył czoło. - Szlag, będę musiał posprzątać na strychu - dodał pod nosem odwracając się na pięcie. Już ruszył w stronę stołu, gdzie siedzieli jego inni znajomi, gdy nie wiedzieć czemu Arleen znowu się odezwała.

DIABELSKA DUSZAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz