sześć

1.1K 163 12
                                    

a/n - z tym hasztagiem to był żart, który mi nie wyszedł, bo moje poczucie humoru jest skomplikowane jak instrukcje do mebli z ikei. pozdrawiam z tego miejsca pindziołka i królowę blatu, stołu i rosołu. i stajls. i asiulę. i pinky. i pozdrowiłabym mysti z małej, ale ona myśli, że może dostać harry'ego stylesa na własność.

calamity westchnęła i odsłoniła trochę kołdry, po czym wodząc palcem po nagich plecach ashtona  zastanawiała się, jak to wszystko było możliwe, skąd u chłopaka, który „tylko” grał na perkusji takie mięśnie?

- to łaskocze – mruknął ashton w poduszkę, powodując cichy chichot u calamity. – tak trochę-mocno.

- i dobrze – odparła natychmiastowo calamity, uśmiechając się. – ma łaskotać.

ashton wymruczał coś niezrozumiale i powoli przekręcił się tak, by móc spojrzeć na uśmiechniętą calamity, która z wręcz błogim wyrazem twarzy lekko musnęła policzek chłopaka.

- cześć – rzucił irwin, posyłając calamity senne spojrzenie. – jak się spało?

- nie powiem, żebym była wyspana – zachichotała calamity, czerwieniąc się lekko. ashton jej zawtórował i chwyciwszy kołdrę, przykrył się nią prawie po czubek głowy i dosłownie położył na calamity, ukrywając twarz w zagłębieniu między szyją a obojczykiem.

- ładnie pachniesz – wymamrotał chłopak. – tak… po swojemu.

calamity roześmiała się perliście i mocno przytuliła do ashtona, który zachowywał się jak niedźwiadek zbudzony ze snu zimowego; mruczał i mlaskał, otulając się kołdrą.

- wiesz, zastanawiałam się kiedyś, jaki masz głos z samego rana – odezwała się calamity, opierając podbródek na głowie ashtona. – i nie spodziewałam się tej chrypki.

- hm – mruknął chłopak, a calamity poczuła tuż przy swojej skórze, jak usta irwina wyginają się w uśmiechu. – a skąd takie przemyślenia?

- ludzie zawsze mają inny głos, gdy wstają – westchnęła calamity, oddając się całkowicie swojej filozoficznej stronie charakteru. – tak, jakby byli innymi ludźmi przez te dwadzieścia minut. trochę bezbronni, wrażliwi ciut.

ashton przesunął się, by móc położyć się obok calamity i patrzeć na nią, gdy ta opowiada o tym, co jej siedzi w głowie; gdyby ktoś chłopaka zapytał, co najbardziej lubi w calamity, bez wahania odpowiedziałby, że wyraz twarzy, gdy cammie opowiada o swoich wyobrażeniach. wtedy lekko przymykała oczy i uśmiechała się z rozmarzeniem, czasami gestykulowała, a czasami tylko podpierała głowę na dłoni i mówiła, mówiła, mówiła, przeskakując z tematu na temat.

- bo wtedy jesteśmy podatni na wszystko – wtrącił ashton, kreśląc palcem esy-floresy na barku calamity. – wiesz, jak się budzisz z drzemki to nagle wszystko jest świeże, przez jakieś dwadzieścia sekund, a mózg pusty.

- a potem wszystko wraca – pociągnęła calamity, kręcąc się na łóżku, by w końcu obrócić się na bok. – i nagle już mamy maskę, bo mózg nam mówi, że tak musi być.

- och, calamity – westchnął ashton, uśmiechając się. cammie przysunęła się jeszcze bliżej chłopaka, by go pocałować i w tej samej chwili do sypialni dziewczyny weszła mama calamity, dzierżąc kosz z praniem.

- calamity, tutaj masz… och. och, ja… uhm… - kobieta ewidentnie nie wiedziała, gdzie podziać oczy, gdy dostrzegła porozrzucane po pokoju ciuchy zarówno własnej córki, jak i jej chłopaka. ashton zarumienił się po cebulki włosów i pomachał ręką.

- dzień dobry, pani mamo – bąknął chłopak, mentalnie dając sobie solidnego kuksańca w bok. – my sobie tutaj, tak… uhm, rozmawiamy.

- widzę – mruknęła kobieta, odzyskawszy rezon. – calamity, proszę się ubrać i zejdź na dół – dodała mama calamity, ciężko wzdychając.

- jasne – rzuciła cammie, i  jak gdyby nigdy nic wstała z łóżka, podniosła koszulkę ashtona i założyła ją przez głowę, po czym, nadal bez żadnego skrępowania, wyszła z pokoju.

- ashton… - powiedziała mama calamity, kręcąc głową. – ja naprawdę mam nadzieję, że wy…

- jasne, pani mamo! – chłopak zaczerwienił się jeszcze bardziej (o ile to w ogóle możliwe). – wszystko było tak, jak powinno być, nie musi się pani martwić.

- mam nadzieję – kobieta ze świstem wypuściła powietrze z płuc i postawiwszy kosz z praniem na komodzie, odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju, rzucając na odchodnym coś o odpowiedzialności.

- jest za zimno – jęknął ashton, gdy calamity, podskakując jak mały szczeniak, zaczęła prosić go o kąpiel w oceanie. – nie mamy strojów kąpielowych, cammie.

- no i co! – pisnęła calamity, klaszcząc w dłonie. – wykąpmy się nago!

- jezus maria, calamity. – ashton pokręcił głową, nie bardzo wierząc w to, co słyszy. – nawet nie mamy ręczników.

 - no i co?! – calamity usiadła obok chłopaka na piasku i mocno wtuliła w jego ramię. – ashton, proszę.

irwin chwilami nienawidził tego, że musi być rozsądkiem ich związku; nie lubił tego wtedy, gdy musiał calamity odmawiać wykonania jej kolejnego szalonego pomysłu - tak jak wtedy, gdy chciała iść na spacer podczas tornada (tutaj, na szczęście, ashton miał solidne wsparcie mamy calamity) albo wtedy, gdy chciała wejść do ogromnej opony zostawionej przez sąsiada i stoczyć się z górki nieopodal domu irwina.

- ashton – jęknęła calamity, wydymając usta. – nie bądź taki, chodź.

- och, calamity… - westchnął chłopak i ze zrezygnowaniem ściągnął bluzę i podkoszulek. – nie będziemy się kąpać nago! – zaznaczył od razu, gdy zobaczył, że calamity, z radością godną pięcioletniego dziecka w sklepie z zabawkami, zaczęła ściągać kolejne części ubrania.

- dlaczego? – jęknęła calamity raz jeszcze, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – psujesz zabawę.

- zapalenie płuc ci zepsuje zabawę – mruknął ashton, kręcąc głowę. w końcu oswobodził się z dżinsów, a gdy dostrzegł kątem oka, że calamity też już jest gotowa, chłopak bez ostrzeżenia przerzucił cammie przez ramię i szybkim tempem zaczął iść w kierunku morza.

- ejże! – zawyła calamity, uderzając piąstkami w plecy irwina. – chciałam sama wejść!

- wrzucę cię tam – zarechotał ashton, przystając na skraju plaży. gdy poczuł, jak zimna woda dotyka jego stóp, całą siłą woli powstrzymał się od ucieczki i z miną człowieka, który widział już wszystko, wszedł do wody.

- to jest zimne! – wrzasnęła calamity, gdy ashton zanurzył się na tyle, by calamity też była mokra. – cofam pomysł, postaw mnie i daj uciec!

- nie – uciął ashton, uśmiechając się szeroko. w końcu postawił calamity (woda sięgała jej mniej-więcej do pleców) i spojrzał na nią rozbawiony.

- ashton! – pisnęła calamity, gdy kolejna fala uderzyła w ich ciała. – wyjdźmy!

- nie – powtórzył chłopak, przysuwając calamity do siebie. dziewczyna w końcu roześmiała się perliście i zarzuciwszy mu ręce na ramiona, mocno pocałowała, nadal się śmiejąc.

- och, calamity… - westchnął ashton, opierając czoło o głowę cammie. – kocham cię jak idiota.

/ the a team /Where stories live. Discover now