5.

128 13 0
                                    

We wtorek, Olive szła spokojnie na lekcje zielarstwa razem z Krukonami. Lekcje odbywały się w cieplarni na błoniach, więc ze swoimi koleżankami ubrały swoje najcieplejsze płaszcze, na głowę założyły czapkę, a na szyję szalik Hufflepuffu.

Po sobotnim szlabanie, jedyne, co zaprzątało jej głowę, to pytanie, na czym będzie polegał następny szlaban. Obawiała się najgorszego - szlabanu z Filchem. Słyszała, że kiedyś uczniowie musieli umyć całe lochy zwykłym mopem. Tego bała się najbardziej. Nie chciała też iść do Zakazanego Lasu, wiedziała, że czają się tam straszne stwory, mówił jej o tym kiedyś Gruby Mnich. Ale z drugiej strony, kiedy on umarł?

Rodzaj szlabanu nie był jednak taką zagadką, jak pytanie jak ma w spokoju odbywać swój szlaban, gdy siedzi obok niej ten tchórzliwy konfident? Cały czas zawracało jej to głowę.

Wchodząc do szklarni, przyjrzała się nowym grządkom profesor Sprout. Były to zwykłe krzewy, ale z kilkoma paszczami, które wynurzały się zza listków. Kłapały nimi, ukazując swoje malutkie zęby, jednak wyglądając dość groźnie. Olive przypomniało się, że uczyli się tego w piątej klasie na SUM-y. Były to Samonawożące Się Krzewy.

– Ałć! – Usłyszała głos gdzieś z tyłu cieplarni i wychyliła się zza grządki. Westchnęła. To znowu on.

Zoet masował swój nadgarstek, z którego leniwie ciekła krew. Olive nie mogła uwierzyć, że dał się ugryźć temu krzewowi. Po to dostali rękawiczki ze smoczej skóry, by to się właśnie nie stało!

Potrząsnęła głową z niedowierzaniem i zignorowała chłopaka. Wróciła do swoich koleżanek i udawała, jakby niczego nie zauważyła. To nie było przecież nic wielkiego, tylko leciała mu krew, tylko...

– Cholera – powiedziała ledwo słyszalnie i wróciła do Samonawożących Się Krzewów. Wychyliła się zza jednego z nich i widząc Zoeta, który poruszał się, jakby coś zgubił, wyciągnęła swoja różdżkę i wyszeptała szybko - Episkey!

Brunet przestał się krzątać i spojrzał na swoją dłoń, która zaczęła się powoli goić. Zmarszczył brwi i rozejrzał się po cieplarni. Wokół nie było nikogo, prócz niego samego. Przesunął wzrok na drzwi i w ułamku sekundy dostrzegł fragment czarnych włosów, po czym drzwi z impetem zamknęły się.

Kane wybałuszył oczy i z nietęgą miną, założył rękawice ochronne. Zabrał się do przycinania liści tych roślin, ale nadal nie mógł przestać myśleć, kto mu pomógł. Skąd wiedział, że zapomniał różdżki w zamku? Fragment czarnych włosów stał cały czas przed jego oczami i próbował dopasować je do ich właściciela, ale nic nie przychodziło mu na myśl.

Żałował, że nie zobaczył, kto to był. Czarne włosy...

Szlaban, panno Thompson!Where stories live. Discover now