XXII

1.2K 92 8
                                    

Spoglądałam na dziewczynę o jasnych płomiennych włosach. Jej wzrok skierowany był w kierunku ziemi, a ręce miała splecione na piersi. Przypominała strzępek osoby, której upadł cały świat.

Obok mnie Taia i Jonathan wpatrywali się w nią bez wyrazu. Miałam wrażenie, że próbowali przeanalizować całą tę sytuacją pod każdym kątem. Wiedziałam, że podejdą do tej sytuacji sceptycznie i ja sama wiedziałam, że był to dobry kierunek.

— Nie jestem pewien, czy powinniśmy jej ufać. — Usłyszałam cichy głos Jonathana po mojej lewej stronie.

— Czemu? — zdziwiłam się. — Jest taka jak my.

— Skąd to wiesz? — wtrąciła się nagle Taia. — No skąd?! Ponieważ twoja intuicja nie wystarczy w tej sytuacji.

— Ludzie, czy wy siebie słyszycie?! — podniosłam głos, ignorując to, że Layla będzie w stanie usłyszeć każde moje słowo. — Mam wam przypomnieć, że postanowiłam zaufać wam obojgu, a pragnę wam przypomnieć, że budziliście we mnie większe wątpliwości niż ona?! Wydaje mi się, więc, że jednak mam jakieś oko do ludzi. — Wskazałam na Laylę, która stała bez ruchu niepewna co ma robić.

— No ja tam nie wiem, czy zaufanie mi przemawia na twój plus — stwierdziła Taia ze śmiechem.

— Akurat tobie jeszcze do końca nie zaufałam — odpowiedziałam jej z powagą, która zburzyła jej argument.

— Słusznie — powiedziała krótko, wycofując się.

Taia i Jonathan zamilkli. Patrzyłam na nich przez dłuższą chwilę, a gdy nie zyskałam od nich żadnej reakcji, wywróciłam jedynie oczami i odwróciłam się do nich, kierując się w stronę nowej dziewczyny.

— Chodź, Layla. — Ruszyłam na drugą stronę parkingu nadziemnego, machając przy okazji do dziewczyny, namawiając ją, by ruszyła za mną.

Usiadłyśmy w dalekim kącie, tak, by być, jak najdalej od reszty i tak, by nie mogli oni usłyszeć naszej rozmowy.

— Ja ci ufam, jeśli to cię pociesza — powiedziałam, spoglądając na nią z przyjaznym wyrazem twarzy.

— Dzięki — odparła cicho. Znowu usłyszałam ten zagraniczny akcent, musiała przyjechać tutaj z Wielkiej Brytanii. Zawsze uwielbiałam ten brytyjski akcent.

— Jesteś z Anglii? — Chciałam zagaić rozmowę, dowiedzieć się o niej czegoś więcej, by na zawsze udowodnić, że warto jej ufać.

— Z Cambridge. Dwa lata temu przyleciałam tutaj z rodzicami — wyjaśniła.

— Z rodzicami? Czekaj, czyli oni...?

— Nie wiem. Minęły dwa lata, pewnie tak. — Na jej twarzy odmalował się smutek. — Miałam dziesięć lat, kiedy tutaj przylecieliśmy. Zawsze marzyłam, żeby odwiedzić Amerykę. Naoglądałam się hollywoodzkich filmów i zapragnęłam poznać ten „Amerykański sen". W końcu tata zgodził się na to, byśmy przylecieli tu na długi weekend. Jednak, gdy tylko wylądowaliśmy, przy wyjściu zgarnęła nas policja i zamknęła z innymi ludźmi.

— To straszne. — Kiedy Plaga się zaczęła i razem z rodziną wyjechaliśmy z miasta ani razu, nie zdarzyło nam się spotkać żadnych służb porządkowych. Przez to założyłam, że policja, wojsko — wszystko to upadło, i wszyscy jesteśmy zdani tylko na siebie. Teraz, przez to, co powiedziała Layla, zaczęłam się zastanawiać jaka była naprawdę postawa Amerykańskiego rządu wobec aktualnej sytuacji.

— Siedzieliśmy tam bodajże przez kilka tygodni, może dłużej. Po pewnym czasie zaczynasz tracić poczucie czasu. — Dobrze to rozumiałam. — Byłam tam najmłodsza, ja pośród około dwudziestki dorosłych. Ostatecznie jednak to pozwoliło mi ocalić swoje życie. Jednak tylko mi.

PlagaWhere stories live. Discover now