XI rozdział

16 5 0
                                    

W samej Izbie Chorych spędziłem ponad półtorej godziny. Głupki od Apolla, pomyślałem, wyleczyli moje rany, ale i tak kazali mi leżeć na łóżku. A miałem tu tylko przyjść, wyleczyć się i pójść do Chejrona, żeby w końcu wycisnąć od niego jakieś cenne dla mnie informacje. No i cały ten plan poszedł się bujać.
Oczywiście miałem również towarzystwo, dzięki czemu przynajmniej nie musiałem się nudzić. Annabeth też wylądowała tu, bo... Cóż, zwymiotowała podczas powrotu, za okno Rydwanu Potępionych. Nasz kierowca postanowił trochę docisnąć gazu, niż za ostatnim razem. Dobrze, że wtedy ja byłem półprzytomny, przeszła przez mą głowę myśl.
– Ciągle chce ci się wymiotować? – zapytałem.
Znowu puściła pawia, prosto do różowego wiaderka, któro wcześniej otrzymała od jednego z dzieciaków Apolla.
– Uznam to za "tak" – odparłem.
– To zatrucie... pokarmowe... – powiedziała, ze skwaszoną miną.
Chwilę się zamyśliłem.
– Fakt, zupka pana Maysona do tych szczególnie jadalnych nie należała.
Znudzony patrzeniem na rzygającą Annabeth, postanowiłem wyrwać się z tego miejsca bólu i rozpaczy.

Wstałem i udając się do wyjścia, usłyszałem za sobą słowa "Percy, gdzie idziesz?", na co już nie odpowiedziałem. Jeszcze po drodze zajrzałem pod swoją koszulkę, sprawdzając czy ślady po pazurach Empuzy zniknęły.

Po niedługim czasie, krążenia bez celu wokół Wielkiego Domu, postanowiłem w końcu zapukać do drzwi i zapytać Chejrona. Tak, zrobię to, pomyślałem.
– Czego chcesz Johnson? – zapytał Pan D. otwierając mi.
– Em... Witam... Jest może Chejron? – Zmusiłem się do uśmiechu.
– Nie.
– A czy...
– Czołem Percy – powiedział centaur podchodząc do drzwi. – Dionizosie, mógłbyś...?
Bóg ulotnił się.
– Chciałeś coś? – spytał.
– Ta... W zasadzie mam do ciebie, Chejronie, parę pytań.
– Ach, rozumiem. Chodźmy się przejść. Na świeżym powietrzu lepiej zbierają się myśli. – Ruszył przed siebie, wyprzedzając mnie. Podążyłem za nim.
– O co takiego chciałeś mnie zapytać? – przerwał, po dłuższej chwili ciszy, nie spuszczając wzroku z wieczornego nieba.
– Um... Powiedz mi, wiesz dlaczego Marion pluła krwią, prawda?
Mężczyzna po dłuższym namyśle, pokiwał głową.
– Więc co to było?
– Ach. To może być dla ciebie trochę trudne do zrozumienia.
– Powiedz mi.
– No... Dobrze. W czasie, kiedy Hades rzucił klątwę na wyrocznię, zadecydował, że po kolei będzie również obrzucał nią każdego następnego potomka Zeusa.
– To znaczy, że Thalia...
– Tak. Ona nosiła w sobie klątwę.
– "Nosiła"?
– Gdy zamieniła się w sosnę, przekleństwo nie miało możliwości postępować i wyparowało. Wraz z dojściem wieści o narodzeniu następnego pół-boskiego dziecka Zeusa, Hades rzucił na nie klątwę.
– Wytłumacz mi, dlaczego Thalia wbiła jej nożyczki w nogę?
– To był gest troski.
Nie ukryłem zdumionego wyrazu twarzy. Zabawne, skoro zranienie to gest troski, to znaczy, że jeśli odciąłbym głowę mojej mamie to byłby znak miłości?
– Ale to...
– Wiem, iż myślisz, że to dosyć dziwne. Chodzi w tym o to, że im więcej jest w osobie energii życiowej, tym więcej klątwa jej zużywa, powodując częstsze ataki.
– "Ataki" – powtórzyłem. – Czyli to plucie krwią?
– Mhm. Słyszałeś jak jej matka mówiła o pluciu z miejscach publicznych. Myślałeś, że jest jakaś niewychowana?  Chodziło tu o plucie krwią. Ma to od dawna. Ale nigdy wcześniej nie powodowało to pojawienia się tych stworzeń, tak mówiła Dionizosowi pani Evans. Z biegiem lat stan Marion się pogarszał i oto rezulat. Potwory, które wtedy widzieliście... – Spochmurniał.
– Tak?
– One... – mówił tak, jakby usiłował w to wszystko nie wierzyć. – One były prosto z Tartaru.
– Co takiego? – Rozszerzyłem oczy.
– Ta dziewczyna przywołała je z Tartaru. Ale nie mam pojęcia, dlaczego w stosunku do was były płochliwe...
– No ale chyba nie specjalnie je przywołała....
– Masz rację. To wina przekleństwa. Działa jak choroba... Im więcej ataków, tym szybciej wyniszczy tylko ciało i umysł.
Czułem jak po moich kręgach przechodzi nieprzyjemnie zimny dreszcz.
– Bogowie... – mruknąłem.
– Jest bliska śmierci. Właściwie przez cały czas była i jest coraz bliżej.
– Więc to dlatego Nico wyczuwa od niej aurę śmierci?
– Sądzę, że tak.
– Straszne. A czy nie próbowałeś jakoś tego przekleństwa... zniwelować?
– Nie myśl, że nie próbowałem. Rozmawiałem już z Zeusem i Hadesem. Zeus nie chce jej widzieć. Jest uznana, ale twierdzi, że nie nadaje się, tym bardziej w takim stanie, na wojownika.
– A Hades?
– Powiedział, iż przekleństwa nie cofnie. Nawet poprzysiągł na własną krew.

SamodestrukcjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz