III rozdział

27 6 0
                                    

Wracając z lasu, po skończonej i przegranej bitwie, wraz z Ann zmierzaliśmy w stronę Izby Chorych, zobaczyć w jakim stanie jest Thalia. Tej nowej nie znaliśmy, więc nie zamierzaliśmy jakoś jej odwiedzać, a przynajmniej ja. Przemieszczając się między domkami, zostaliśmy zatrzymani przez Nico, w chwili gdy przechodzilismy akurat obok domku numer trzynaście.
– Czy... Czy wy też to słyszeliście? – spytał trochę niepewnie.
– Chodzi ci o muzykę? Moje bębenki zostały prawie zniszczone. Do teraz słyszę te "Are you ready motherfuckers?"
– Idziemy zobaczyć co z Thalią... – zacząłem.
– I tą nową, Marion. – Zostałem przez swoją dziewczynę szurnięty w żebra. Auć. – Chcesz iść z nami?
– Nie wiem czy to dobry pomysł.
– A dlaczego nie? Chodźmy wszyscy razem, przy okazji ją poznamy.
– Dobra, ale mam co do tego złe przeczucia.

Gdy Thalia się wkurzała, było źle. A teraz? Jeszcze gorzej. Po jej przebudzeniu, musieliśmy ją siłą powtrzymywać, by nie rzuciła się na Evans (miały łóżka akurat obok siebie). Czułem jej złość, tak bardzo chciała za obrazę stłuc trzynastolatkę. Ta tylko przyglądała się w milczeniu albo ziewała, siedząc na swoim łóżku.
– Ty mała gnido! Zaraz ci spuszczę łomot! – krzyczała łowczyni. Musiałem przytrzymać jej ręce, co było trudne, bo okropnie się wierciła. Nigdy jeszcze aż tak wściekle nie reagowała na nawet wroga. Widać ta młoda zaszła jej za skórę.
– Kim ty w ogóle jesteś?! – wrzasnęła w stronę dziewczyny. Mi pasowałaby na córkę Aresa, no gdyby nie wyglądała trochę tak... Nędznie? Ta... To dobre określenie. W duszy zaśmiałem się, widząc jak przypomina mi żabę, przez wzgląd na te ciężkie obuwie.
Ale sam widok jej wychodzącej z domku Władcy Olimpu zniwelował to stwierdzenie przynależności do dzieci boga wojny.
– Po co ci ta wiedza? – spytała brązowowłosa marszcząc brwi.
– Po prostu zwykła ciekawość – warknęła z niechęcą.
– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – odparła beznamiętnie, choć udało mi się dostrzeć lekkie uniesienie kącika ust, który tak szybko opadł, jak się pojawił.
– Za ten twój numer to ja ci urządzę piekło.
Przewróciła oczami. Znowu zauważyłem ten mroczny lekki uśmiech. Przez chwilę miałem wrażenie, że jesteśmy w obecności jakiegoś świra. Nagle zaczęła się cichutko chichotać. Ale zaraz potem nastąpił ochrypły mokry kaszel. Dosyć nieprzyjemnie brzmiał.
– Z czego się cieszysz? – wymsknęło mi się.
W odpowiedzi usłyszałem tylko ciche, a zarazem poważne "Nie ważne".
– Odpowiesz na moje pytanie? – Thalia zmierzyła ją zimnym spojrzeniem.
– Czy wy jesteście tacy tępi, żeby się nie domyślić?
– Gadaj!
– Możliwość kontrolowania urządzeniami elektronicznymi... Jak telefon i słuchawki... Nie mówi wam to czegoś?
Oczywiście nasza trójka wiedziała, oprócz niedoinformowanej Thalii.
– Co ty... - zaczęła.
– Nie chciałabym się do tego sukinsyna przyznawać... Ale widocznie muszę. – Schowała twarz w dłoni.
Trochę zszokowało mnie, jakiego słownictwa używa. Ale to był tylko początek...
– Dlaczego nie chciałabyś się do niego przyznawać? – zapytała ją Ann, siadając na jej łóżku. Ona natomiast, odsunęła się od niej jeszcze dalej.
– Nie powinno was to interesować.
– Powiedz nam. – Thalia próbowała opanować swoje emocje.
– Ech... – westchnęła. – Zeus to skurwiel. Tyle w temacie.

Sądziłem, że do swoich boskich rodziców powinniśmy się odnosić z szancunkiem. A raczej do wszystkich bogów. No cóż, ta tu, była wyjątkiem jeśli o to chodzi.
Jej odpowiedź, aż tak nie zdziwiła mnie, Ann i Nico, jak Thalię, bo w końcu my widzieliśmy ją wychodzącą z domku jej ojca.
– Co... – Zawiesiła się na chwilę łowczyni. Ale potem zrobiła coś, czego aż tak się po niej nie spodziewałem. Wyrwała mi się, chwyciła za ostre nożyczki leżące na stoliku i wbiła Marion w udo. Akurat nigdzie w pobliżu nie było herosów, którzy powinni sprawować pieczę nad szpitalem.
– Kurwa mać! – krzyknęła brązowooka upadając na podłogę i krzycząc z bólu. – O ja pierdzielę, kurwa, kurwa! Cholera!
– Thalia! Uspokój się! – Próbowałem zatrzymać moją przyjaciółkę przed chwyceniem za jakieś ostre narzędzie, tym razem igły od strzykawek. – Thalia! Co ci odbiło?!
– To cholerstwo... Nie może! – wrzeszczała mi do ucha.
– O co ci chodzi?! – Ann rzuciła się, by mi pomóc utrzymać ją w bezpiecznej odległości.
– Ta klątwa! Nie może!
Mimo krzyku czarnowłosej, nadal słyszałem jęki Marion, która widocznie cierpiała. W końcu nożyczki były wbite na głębokość około trzech czy czterech centymetrów. I na dodatek te dziwne drżenie nóg...
– Nico, weź coś zrób! Pomóż jej – powiedziałem.
– Niby jak? – spytał.
– Nie wiem, wymyśl coś.
– Zatamuj krwawienie – oznajmiła córka Ateny. Chłopak nie za bardzo wiedząc co robić, krzykucnął obok córki Zeusa, ostrzegając ją:
– Będzie bolało.
– No co ty kurwa nie powiesz? – odpowiedziała mu. Gdy Nico wyciągał nożyczki (choć nie powinien tego robić, bo mogłoby to pogorszyć stan kończyny, a tak przynajmniej kiedyś powiedział mi Chejron), ta, nie mając jak rozładować swojego bólu, ugryzła go w rękę. Syn Hadesa zaklnął bo grecku, odrzucając nożyczki gdzieś w kąt i chwytając za pierwszy lepszy materiał, jakim była sflaczała poduszka. Przycisnął ją do rany, przy okazji brudząc sobie ręce krwią. Tia... A na stoliku leżaly bandaże... Thalia cały czas majaczyła coś o klątwie, która nie może się spełnić.
– Thalia! Ogarnij się i powiedz o co chodzi! – krzyknąłem pełen złości. W końcu została przywrócona do porządku.
– Percy... Ona nie może zostać w obozie. Nie może za nic – powiedziała ze śmiertelną powagą. Muszę przyznać, poczułem pewien niepokój.

SamodestrukcjaWhere stories live. Discover now