4.

5.3K 447 36
                                    

       „I will always be here for you"

     Napięte mięśnie Lively i jej dziwnie spłycony oddech, nie pojawił się bez przyczyny. Właśnie w tej chwili stał przed nią chłopak, za którym tak niesamowicie mocno tęskniła. Bez skrępowania przyglądał się jej, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Pokazywał przed nią ponownie obraz Luke'a, którego poznała w tym domu. Zimnego, oschłego, niepotrafiącego okazywać uczuć, mężczyznę, ale jednak tym razem wiedziała, że to tylko gra z jego strony. Dla pozorów starał się stworzyć innego siebie, aby nikt nie mógł dotrzeć do jego prawdziwej twarzy, prawdziwego „ja", której tej brunetce udało się poznać. Mógł okłamywać i oszukiwać wszystkich, ale nie mógł okłamywać jej.
Teraz gdy jej obiekt utęsknienia stał przed nią na wyciągniecie ręki, nie potrafiła nawet zrobić kroku w jego stronę. Jej dłonie drżały, a oddech stał się płytki i nierówny. Nie rozumiała co się z nią dzieję, dlaczego teraz, kiedy w końcu ma go przed sobą, nie potrafi poruszyć się nawet o centymetr, aby stanąć obok niego i chociażby poczuć ciepło jego oddechu. Wciąż był dla niej kimś więcej, to nie był Luke Hemmings, który porwał ją, przetrzymywał a na końcu uratował jej życie. I to był właśnie jej Luke, chłopak o przepięknych lazurowych oczach, dłuższych pokręconych blond włosach i dzikim uśmiechu, który teraz zniknął z jego twarzy. Przez cały czas, kiedy wyobrażała sobie ich spotkanie, po tak długim czasie, myślała że rzuci się w jego ramiona bez opamiętania, ale czy było tak teraz? Nie było. Nie potrafiła wykonać najdrobniejszego gestu w jego stronę, mimo że serce wyrywało się z jej klatki piersiowej. Świat brunetki przez rok zmienił się diametralnie, zaznała spokojnego życia, o którym marzyła zawsze i które mogło być już takie do końca. Nie była tą samą Lively, nie wiedziała też, czy on jest tym samym Luke'iem. Stojąc na wprost blondyna, starała się uspokoić i nie spoglądać w jego oczy. Czuła, że jedno spojrzenie w ich lazur powróciłoby jej myśli do tego, jak czuła się przy nim. Głównym powodem, dla którego nie potrafiła wciąż się do niego zbliżyć, był jego wyjazd, ucieczka od niej. Nie potrafiła od tak wybaczyć mu tego, że przez ostatni rok, nie potrafił wysłać jednego krótkiego smsa, jednej małej wiadomości, która dałaby jej nadzieje, że wciąż o niej pamięta, na że wciąż żyje. Należały jej się wyjaśnienia, ale miała świadomość, że ich nie usłyszy. Luke był osobą, która nigdy nikomu nie tłumaczyła się z tego co robi, bądź czego nie robi, chociaż łudziła się, że jest dla niego kimś więcej.
Ciszę, która mogłaby trwać między nimi bez końca, przerwał Nick, ponownie pojawiając się w kuchni. Początkowo nie zauważając Luke'a, spojrzał na brunetkę z niezrozumieniem, kiedy ta stała przy blacie pocierając nerwowo dłońmi swoje ramiona. Kiedy Luke przywitał się z nim krótkim 'cześć', zrozumiał jej zachowanie. Nie zwracając uwagi na blondyna podszedł do Lively i lekko złapał ją za ramie. Brunetka przeniosła na niego swoje zaskoczone czekoladowe spojrzenie, które chwile wcześniej utkwione było w podłodze i obdarzyła go lekkim uśmiechem. Szybko jednak zniknął on z jej twarzy, kiedy zauważyła jego poważną minę.
- Numer, który wysłał Ci wiadomość był na kartę, więc Ashton nie mógł go namierzyć. Jest nieaktywny i myślimy, że więcej nie będzie użyty. Naprawdę musicie wracać z Shanley do Newcastle, dla twojego bezpieczeństwa.
- Wrócę sama, nie będę wam robić kłopotu - Lively westchnęła, starając się ignorować obecność Luke'a, który z zaciekawieniem się im przysłuchiwał.
- Przestań wygadywać głupoty, zresztą Shan sama mówiła, że nie może już tu z nami wytrzymać, wiec napewno z radością z tobą pojedzie - Nick mocniej ścisnął jej dłoń i uśmiechnął się, chcąc dodać jej otuchy. Czuła się niezręcznie, kiedy spojrzenie Luke'a wywierciło dziurę w ich sylwetkach. Jego ciężki oddech usłyszeć można było na korytarzu, ale nadal chłopak nie poruszył się nawet o centymetr. Nie czekając już na kolejne przekonywania ze strony Nick'a i czując się coraz bardziej niezręcznie, skinęła głową na znak, że zgadza się z jego słowami i puszczając jego dłoń wydostała się z pomieszczenia, omijając sylwetkę Luke'a, czując jak odprowadza ją swoim wzrokiem. Tuż za progiem odetchnęła głośno, czując jak stres powoli opuszczał jej ciało i pozwala ponownie rozlanie funkcjonować.
- O jakim numerze mówiłeś? - Lively nim ruszyła do pokoju, usłyszała jeszcze stłumiony przez drzwi, głos Luke'a.
- Nie udawaj, że nie wiesz! - w głosie Nick'a mogła usłyszeć poirytowanie. Chłopak od początku nie cieszył się z obecności blondyna, jednak nie wiedziała czym było to spowodowane.
    - Ty nadal uważasz, że jestem w to zamieszany? Darowałbyś sobie Cooper.
- To wyjaśni, przed kim ukrywałeś się przez ten rok.
- Próbuje jej ponownie w to wszystkie nie mieszać. Teraz to już mój problem, nie jej.
- Dobrze wiesz, że zawsze to był jej problem, tu zawsze będzie chodzić o nią.
Lively przełknęła głośno ślinę i zacisnęła dłonie w pięści, czując jak drżą jeszcze bardziej. Nie wiedział o czym mówił Nick, jednak dotarło do niej, że wszyscy oprócz niej wiedząc coś więcej, coś co w dużej mierze związane jest właśnie z jej osobą. Wszystkie przypuszczenia na temat nieobecności Luke'a przestały mieć sens. Ukrywał się przed kimś, ale dlaczego ? Pojawiały się kolejne pytania, które znów niepotrzebnie zaczynały zaprzątać jej głowę. Czułą się coraz bardziej niepewnie, miała dość kolejnych tajemnic. Wracali do punktu wyjścia, do miejsca, w których musiała postarać się i zobaczyć i zaufanie, a miała nadzieję, że już nigdy nie znajdzie się w takim położeniu.
***
Kiedy Shanley zaparkowała przed jej blokiem, Lively była wdzięczna, że ich podróż dobiegła końca. Shan nie była złym kierowcą, jednak podróże wykańczały w ostatnim czasie brunetkę o wiele bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Całą drogę próbowała wyłapać z podsłuchanej rozmowy mężczyzn, chociaż drobna rzecz, która mogła jej dać punkt zaczepienia. Coś czego mogła się chwycić i dalej drążyć temat, być może już na własną rękę. Początkowo chciała wypytać o tą sprawę przyjaciółkę, mając do tego świetną okazję podczas godzinnej jazdy, ostatecznie jednak zrezygnowała z tego pomysłu. Jeśli przez rok dziewczyna wiedziała gdzie był Luke i nigdy nie wspomniała o tym ani słowem, Lively domyślała się, że teraz również tym razem tłumaczyłaby się, że nic na ten temat nie wiedziała. Zrezygnowana i zmartwiona otworzyła drzwi swojego mieszkania i wraz z blondynką weszły do środka. Już od progu czuła, że ten dzień przyniesie ze sobą coś jeszcze, że to nie koniec złych wiadomości. Nim zdążyła wygodnie rozsiąść się kanapie, telefon brunetki rozdzwonił się, w kieszeni jej spodni. Zrezygnowana spojrzała na wyświetlacz gdzie wyświetlał się zapisany kontakt jej szefa. Przeciągnęła szybko palcem po ekranie urządzenia i przyłożyła je do ucha.
- Hallo?
- Lively jesteś potrzebna w kawiarni. Bonie złamała rękę i jest aktualnie w szpitalu, a nie mogę dodzwonić się do Connor'a. Mogłabyś być za piętnaście minut? - dziewczyna szybko spojrzała na godzinę wyświetlaną na elektronicznym zegarku, postawionym pod telewizorem. Wskazywał on dopiero godzinę dwunastą, nie miała w głowę żadnego sensownego kłamstwa, które mogłaby rzucić na poczekaniu, aby zbyć Szefa.
- Będę - sapnęła niezadowolona do słuchawki i bez większego przekonania zakończyła rozmowę. Westchnęła zmęczona. Nie czuła się na siłach, by z tak pełną myśli głową, była gotowa przestać osiem godzin za ladą i z uśmiechem obsługiwać klientów. Jednak sama wybrała taką pracę, nie chcieć żyć za pieniądze ojca, które mimo że należały do niej, wciąż pochodziły z mało legalnego źródła.
- Muszę iść do kawiarni, potrzebują mnie - Lively wytłumaczyła przyjaciółce, kiedy zauważyła jej zaciekawione spojrzenie na swojej osobie.
- Podwiozę Cię - zaproponowała blondynka.
- Przejdę się. Nie ma sensu byś teraz ze mną jechała i tak nie skończę wcześniej niż przed dwudziestą - brunetka podniosła się z kanapy, na której kilka chwil wcześniej siadała i  udała się do przedpokoju, gdzie założyła na nogi białe trampki i złapała klucze leżące na komodzie.  - Wiesz co gdzie znaleźć, więc rozgość się - uśmiechnęła się lekko w stronę przyjaciółki i zniknęła za drzwiami mieszkania.
Równo piętnaście minut od telefonu szefa, wraz z jej wejściem do przytulnej kawiarni, rozbrzmiał dzwonek umieszczony nad jej drzwiami. Ruch był duży, jak na popołudniową godzinę przystało. Wszyscy pracownicy dużej korporacji, znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy, właśnie w tych godzinach schodzili się na kawę i ciasto, które ich kawiarnia oferowała. Dallas, dość postawny brunet o zielonych oczach, lawirował miedzy stolikami, zbierając kolejne zamówienia. Był jej szefem od kilku miesięcy, chociaż był starszy od Lively zaledwie o dwa lata. Firmę odziedziczył po zmarłym dziadku, od tamtej pory poświęcając jej każdą wolną chwilę. Przerwał studia na architekturze, które zawsze były jego wymarzonym kierunkiem, starając się sprostać marzeniom swojego dziadka, którymi zawsze było aby kawiarnia przetrwała na rynku lata. Lively przywitała się z szefem szybkim cześć i zostawiając swoje rzeczy za ladą, przewiązała w pasie czarny fartuszek z logiem kawiarni, którym był kwiat magnolii i wdzięczna nazwa "Ray". Stając przy ladzie zajęła się przygotowywaniem poszczególnych zamówień, które Dallas zostawił dla niej na wysokim drewnianym kontuarze, pochłaniając się swoim zajęciem.

***

- To już ostatni klient - zaklaskał wesoło w dłonie Dallas, kiedy zamknął za starszym mężczyzną drzwi kawiarni. Osiem godzin, upłynęło brunetce zaskakująco szybko, jednak była wykończona bardziej niż w inne dni. Z radością ściągnęła z siebie czarny fartuch i odwiesiła go na drzwiach od łazienki. Z wielką ulgą zamknęła za sobą drzwi do kawiarni, kiedy w końcu przekroczyła jej próg i znalazła się na ciemnej ulicy. Wieczór o dziwo był chłodniejszy od poprzednich, wiec dziewczyna szczelniej owinęła się bluząs, którą miała tego dnia na sobie i wcisnęła dłonie w kieszenie spodni. Marzyła tylko o szybkim dotarciu do domu i ciepłym łóżku, na którym w końcu mogłaby odpocząć. Nie potrafiła jednak pozbyć się dziwnego uczucia, które pojawiło się od przekroczenia progu kawiarni. Co kilka metrów odwracała nie mogąc pozbyć się dziwnego uczucia, że jest obserwowana. Nie dostrzegała nikogo w panującym mroku, jednak przyspieszyła znacznie kroku, chcąc zgubić ową osobę, mając jednak nadzieje, że to tylko jej pobudzona przez ostatnie wydarzenia wyobraźnia. Przerażona zatrzymała się w miejscu, kiedy zakapturzona postać zagrodziła jej drogę. Rozglądając się dookoła szukała drogi ucieczki, jednak osobnik złapał ją za ramiona  i wcisnęła w jej dłoń niewielką, złożona na pół kartkę. Kiedy już miała zacząć krzyczeć i wyrywać się, poczuła szarpnięcie i w mgnieniu oka, mężczyzna został powalony na ziemię. Kaptur zsunął się z jego głowy, dzięki czemu Lively mogła dostrzec, że atakującą ją osoba, jest wystraszony, na oko szesnastoletni chłopiec. Jego sylwetka została mocno przygnieciona do ziemi, sprawiając mu trudności w oddychaniu.
- Czego od niej chcesz? - niski, niespokojny  głos drugiej osoby, ku zaskoczeniu brunetki należał do Luke'a.
     - Miałem tylko dostarczyć wiadomość - przerażony chłopak wyrywał się, odpychając ramiona blondyna.
- Kto Ci to kazał zrobić? Dla kogo pracujesz? - Luke kontynuował swoje pytania, mierząc chłopaka wściekłym spojrzeniem, nie dając mu szans na wyrwanie się z jego uścisku.
- Nie wiem, nie znam go! Zapłacił mi i kazał dać to właśnie jej, ja nic więcej nie wiem! - nastolatek bronił się i wyglądał na kompletnie przerażonego. Luke warknął żałośnie, ale widząc że nic nie da, jego przepytywanie, podniosł się, rozluźniając uścisk na chłopaku i poprawiając swoją kurtkę, pozwolił mu uciec. Kiedy Lively odprowadziła wzrokiem uciekającego chłopca, spojrzała w kierunku blondyna, czując na sobie intensywne spojrzenie jego niebieskich oczu.
    - Nic Ci nie jest? - Luke zapytał, mierząc ją wzrokiem od góry do dołu.
- Co Ty tu robisz? - Lively zapytała, będąc w nie małym szoku, tym co się przed chwilą stało, jak i obecnością Luke'a w Newcastle.
- Ratuję Cię jak widać - Luke wcisnął dłonie do kieszeni spodni i odwrócił od niej swoje spojrzenie, wzruszając ramionami.
- Nie potrzebuje twojej litości, Luke. Poradzę sobie świetnie sama!
- Właśnie widziałem. Pozwoliłabyś zrobić mu ze sobą co tylko by chciał.
- Przestań! Nie potrzebuję Ciebie abyś mnie chronił, świetnie dawałam sobie radę przez ostatni rok sama! - Lively krzyknęła głośno zirytowana jego cynizmem i sposobem w jaki z nią rozmawiał. Była wykończona pracą i wszystkimi wydarzeniami z którymi od samego rana nie mogła sobie poradzić. Luke swoim obojętnym zachowaniem, sprawiał że miała ochotę krzyczeć ale jednocześnie czuła tak jakby za kilka chwil miała się rozpłakać. Była jak tykająca bomba, która w każdej chwili mogła wybuchnąć, kotłowało się w niej zbyt wiele emocji.
- Co to jest? - blondyn nie przejmując się jej zdenerwowaniem i zachowując się tak, jakby to co przed chwilą powiedziała, kompletnie go to nie obchodziło, wskazał dłonią na białą kartkę, którą Lively ściskała mocno w pięści. Przez wściekłość na chłopaka i jego obecność, zapomniała o wiadomości, którą rzekomo miał przekazać jej obcy dzieciak. Rozchyliła papier i czując uścisk w żołądku, przeczytała kilka zapisanych na niej słów. Od tej chwili wiedziała, że nie uwolni się od prześladowcy.

"Jestem wszędzie tam gdzie ty!"

            ☆☆☆☆☆

W podziękowaniu za wszystkie miłe słowa pod ostatnim rozdziałem znalazłam chwile żeby coś dla was napisać.
Dziękuję wam za wszystko, nie wiecie jak wiele znaczy dla mnie każdy wasz głos i komentarz

Revenge | l.h (EIDS cz.II)Donde viven las historias. Descúbrelo ahora