01. Accident which has been forgotten by me

398 37 1
                                    

Carter
Lekko dociskam pedał gazu, kiedy orientuję się, że mijają mnie wszystkie samochody wokół.

Mała przerwa od Bangkoku, wyjazd za miasto, chęć odpoczynku od zgiełku pięknego, choć wielkiego miasta.

Kątem oka obserwuję coraz bardziej swojskie widoki. Wzdłuż drogi roztaczają się łąki i pola, co stanowi ciekawą odmianę od miejskiego krajobrazu.

Nagle w oddali widzę dym. Dociskam pedał jeszcze mocniej, chcąc jak najszybciej znaleźć się blisko jego ogniska. Kilka sekund później orientuję się, że właśnie zostałam świadkiem wypadku. Samochód płonie. Zatrzymuję pojazd i wysiadam z niego. Z tego, co udaje mi się zauważyć, przyczyną wypadku jest uderzenie w drzewo. Żółte auto oznaczone czarnymi napisami: „Taxi" oraz numerem telefonu. Płonie jedynie jego maska. Niewiele się zastanawiając, podbiegam do niego. W środku znajdują się trzy osoby: mężczyzna i kobieta siedzący z przodu oraz jeszcze jedna osoba płci męskiej zajmująca miejsce z tyłu. Wszyscy są nieprzytomni. Jako pierwszego z samochodu postanawiam wyciągnąć chłopaka siedzącego na tyłach. Pamiętając o wszystkich zasadach pierwszej pomocy, chwytam mężczyznę, który wydaje się dziwnie lekki, prawdopodobnie dzięki adrenalinie, która pulsuje w moich żyłach. Nogi chłopaka szurają po asfalcie, kiedy ciągnę go w stronę trawiastego, wąskiego pobocza. Układam go na nim ostrożnie, po czym biegnę w stronę samochodu, chcąc zrobić to samo z pozostałą dwójką, gdy nagle pojazd wybuchna. Ogień i tumany pyłu unoszą się i odrzucają mnie daleko w tył, aż uderzam ciałem w drzewo. Osuwam się po chropowatej powierzchni, po czym bezwładnie upadam na trawę. Ogłuszający ból dzwoni w moich uszach, a oślepiająca biel, jaką widzę przed oczami, nie pozwala na rozróżnienie jakichkolwiek kształtów. Nie tracę przytomności, może przez świadomość, że tuż obok leży człowiek, który potrzebuje pomocy. Mimo bólu jakoś czołgam się do chłopaka i zaczynam nim potrząsać, chcąc sprawdzić, czy nadal jest nieprzytomny.

- Proszę pana! Niech się pan obudzi! Proszę pana!

Brak reakcji zmusza mnie do wybrania numeru pogotowia ratunkowego. Wyciągam z kieszeni telefon i w skrócie wyjaśniam dyspozytorowi, gdzie jestem i co się stało. Gdy osoba po drugiej stronie się rozłącza, zbliżam ucho do twarzy chłopaka i patrząc na jego klatkę piersiową, sprawdzam oddech.

- 121... 122... 123... 124... - liczę.

Z ulgą spostrzegam, że tors mężczyzny się unosi, a jego oddech drażni moje ucho. Układam go w pozycji bocznej bezpiecznej, po czym upadam bezwładnie na trawę. Ból jest nie do zniesienia. Przymykam oczy, licząc kolejne sekundy, aż słyszę wyczekiwany dźwięk syreny karetki.

Harry
Niepewnie unoszę powieki, rozglądając się po czystobiałym, sterylnym pomieszczeniu. Nie panuję nad bólem głowy, który nasila się, gdy obserwuję jasny pokój. Wszystko mnie przytłacza. Nie pamiętam, jak się znalazłem wśród tej oślepiającej bieli, ani nawet, jak się nazywam. Poza ogłuszającym bólem czuję potworną pustkę w głowie. Chcę się poruszyć, a wtedy orientuję się, że jestem podłączony do różnorakiej aparatury.

- Halo? - jęczę, chcąc kogoś przywołać. - Jest tam kto?

Kilkadziesiąt sekund później do pokoju wchodzi lekarz.

- Dzień dobry - wita się.

- Gdzie ja jestem? - pytam.

- W szpitalu. Miał pan wypadek.

- Nie pamiętam...

Podchodzi do mnie i świeci małą latarką prosto w oczy. Razi mnie jej światło, ból się nasila.

- Wie pan, jak się nazywa? - pyta z poważną miną.

Próbuję odnaleźć cokolwiek wśród pustki, jaka panuje w mojej głowie, lecz nie udaje mi się.

- Nie - odpowiadam.

- Pamięta pan cokolwiek? Jakieś fakty? Miejsce zamieszkania, data urodzenia, szczęśliwa cyfra?

- Nie, nic... - jęczę.

- Niech pan tu poczeka - rzuca, po czym szybko wychodzi.

Patrzę na aparaturę, do której jestem podłączony, uśmiechając się ironicznie. Raczej nie miałbym nawet dokąd się wybrać, myślę.

To, że nie potrafię nawet powiedzieć, jak się nazywam, nie jest normalne, prawda? Tak samo jak to, że nie wiem, gdzie jestem i dlaczego.

Po kilkunastu minutach zasypiam, czując, jak ból i skołowanie się nasilają.

Carter
Siedzę na szpitalnym korytarzu, kołysząc się nerwowo. Przytłaczał mnie natłok różnorakich myśli. O wypadku, o chłopaku... o tych dwóch pozostałych osobach siedzących w taksówce.

Nagle podchodzi do mnie lekarz.

- Pani nazywa się Lewis? - pyta. - Carter Lewis?

- Tak. - Podrywam się. - I co z tym chłopakiem?

- Wygląda dobrze, ale twierdzi, że nic nie pamięta.

- Och - wyrywa mi się. - Ale wróci mu pamięć?

- Może tak, może nie. Doznał dość rozległego urazu głowy i...

- Powiedzieć mu...? - pytam. - O tej kobiecie...?

- Nie, na razie nie. Nie ma sensu go dodatkowo denerwować. Możliwe, że sam sobie przypomni, choć gwarancji nie mamy.

- Mogę do niego pójść? - pytam.

- Tak, ale tylko na chwilę. Musi odpoczywać. Aha. - Mężczyzna wyciąga z kieszeni pewien przedmiot i podaje mi go. - To jedyna rzecz, jaką przy nim znaleźliśmy. Może ona pomoże.

- Dziękuję. - Chwytam rzecz i kieruję się z nią w stronę drzwi sali, gdzie leżał chłopak. Przyglądam się jej. Klucz do pokoju hotelowego z brelokiem. Po jednej stronie liczba: '159', po drugiej biały znak w kształcie albatrosa. Zaglądam do sali i wtedy orientuję się, że szatyn śpi. Podchodzę po cichu do jego łóżka i siadam na twardym krześle. Przyglądam się jego poranionej twarzy, zastanawiając się, czy ta kobieta siedząca na przednim siedzeniu mogła być dla niego kimś ważnym czy nie.

AmnesiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz