Dark • Fred Weasley

By iirrelevante

7.3K 626 191

Podobno miłość to coś pięknego. Podobno ma mnóstwo kolorów, a świat jest lepszy. Jeżeli tak jest, dlaczego ja... More

Rozdział 1 - Bal Bożonarodzeniowy
Rozdział 2 - Wcale cię nie ignoruję!
Rozdział 3 - Wyznanie prawdy
Rozdział 4 - Ratunek
Rozdział 5 - Musimy porozmawiać
Rozdział 6 - Plan idealny
Rozdział 7 - Niezapomniane urodziny
Rozdział 8 - Najgorszy błąd
Rozdział 9 - Pierwsza próba
Rozdział 10 - Paczka niechcianych uczuć
Rozdział 11 - Próbować aż do skutku
Rozdział 12 - Czy to miłość?
Rozdział 13 - Pogrzebane urodziny
Rozdział 14 - Czekoladowe ciasto
Rozdział 15 - Rodzinna wizyta
Rozdział 16 - Dzień pełen rozmów
Rozdział 17 - Bez skazy
Rozdział 18 - Dzień bez koszulek
Rozdział 19 - Przełamać lody
Rozdział 20 - W pociągu
Rozdział 21 - Szlaban
Rozdział 22 - Hogsmeade
Rozdział 23 - Szyfry i spiski

Rozdział 24 - Gwardia i Fred

160 9 4
By iirrelevante

Sophie

Minęło parę dni, gdy wraz z Lucy otrzymałyśmy wiadomość o pierwszym spotkaniu najnowszej grupy samoobrony. Angelina złapała je podczas drugiego śniadania i przekazała to co powiedział jej Harry chwilę wcześniej - o ósmej, na siódmym piętrze, naprzeciwko gobelinu z Barnabaszem Bzikiem i trollami. Doprowadziło to do tego, że przez resztę dnia nie mogłam się skupić na niczym innym, niż nadchodząca lekcja z Harrym. Zresztą McCartney nie mówiła już o niczym innym, choć starała się zachować najlepszą dyskrecję, na jaką była w stanie.

Za dwadzieścia ósma razem wyszłyśmy z pokoju wspólnego Gryffindoru. Po drodze natknęłyśmy się na resztę naszych współlokatorek. Razem dotarłyśmy do pustej ściany naprzeciw wielkiego gobelinu, nie mając pojęcia co dalej. W pewnym momencie, gdy już myślałam, że Potter zwyczajnie sobie z nas zakpił (bo po nim i innych uczniach, którzy wzięli udział w spotkaniu w gospodzie, nie było żadnego śladu), w ścianie pojawiły się wypolerowane, błyszczące drzwi.

Lucy wystrzeliła jak torpeda i chwyciła za mosiężną gałkę. Zamaszystym ruchem otworzyła drzwi, wchodząc do ukrytego pomieszczenia bez ociągania. Za nią ruszyła reszta dziewczyn. Tylko ja stałam tam parę sekund dłużej, patrząc z niepokojem jak czwórka dziewczyn znika za drzwiami. W końcu sama postanowiłam przejść dalej; patrzenie w te drzwi nic mi nie da.

Znalazłam się w obszernym pokoju, oświetlonym migotliwymi pochodniami, podobnymi do tych, które oświetlały lochy. Wzdłuż ściany stały drewniane szafy z książkami. W dalekim końcu pokoju na półkach leżały różne magiczne instrumenty, takie jak fałszoskopy, czujniki tajności, i wielki, popękany monitor wrogów. Zamiast krzeseł na podłodze leżały jedwabne poduszki, z czego większość była już zajęta. Odnalazłam wśród nich Lucy, która znalazła miejsce, by móc oprzeć się o ścianę, i podeszłam do niej, siadając obok. Jej niebieskie oczy błyszczały, gdy rozglądała się po pomieszczeniu, co rusz wskazując na coś palcem i komentując entuzjastycznie. Zachowywała się trochę jak małe dziecko, które po raz pierwszy odwiedziło Pokątną.

Pokój szybko się zapełniał i o ósmej wszystkie poduszki były już zajęte. Harry podszedł do drzwi i przekręcił klucz, przez co zamek głośno szczęknął. Wszyscy momentalnie ucichli, czekając w napięciu.

— No więc... — zaczął trochę nerwowo Harry — to jest miejsce, w którym będziemy ćwiczyć i widzę, że... ee... chyba się wam podoba.

— Jest fantastycznie — powiedziała Cho Chang - Krukonka z roku niżej - a kilkanaście osób głośno wyraziło to samo.

— To dziwne — odezwał się Fred i dopiero wtedy uświadomiłam sobie o jego obecności, a krew zaczęła szybciej krążyć mi w żyłach. Chłopak zmarszczył czoło, rozglądając się po pokoju. — Kiedyś ukryliśmy się tu przed Filchem, pamiętasz, George? Tylko że wtedy była to po prostu komórka na miotły...

Ktoś zapytał o coś Harry'ego, a ja nadal wpatrywałam się w miejsce, gdzie siedział Weasley. Obok niego poza Georgem i Lee siedziała czarnowłosa dziewczyna, której lewe ramię było ewidentnie zbyt blisko Freda, bo co jakiś czas przypadkowo się o nie ocierało. Po żółto-brązowym krawacie przewieszonym na jej szyi rozpoznałam, że jest Puchonką. Nie tyle ten fakt, a świadomość, że dziewczyna nie wyglądała na skrępowaną siedzeniem obok starszych Gryfonów, pozwolił mi dać jej ciału imię i nazwisko. Miałam do czynienia z Gabrielle Finnigan - młodszą siostrą Seamusa Finnigana - chłopaka z roku Harry'ego i Rona.

Dziwnie znajome uczucie ogarnęło moje ciało, gdy wpatrywałam się w jej nieskalaną twarz. Właśnie mówiła coś do Freda, bo chłopak parsknął pod nosem. Zazdrość. Z pewnością to była zazdrość i nie zamierzałam temu przeczyć tym bardziej przed sobą. To byłoby na nic, skoro serce i rozum zgadzały się co do uczucia wobec tego rudowłosego Gryfona.

Nie mogłam jednak dłużej przypatrywać się tej dwójce, bo nagle wszyscy podnieśli ręce. Poszłam za ich przykładem, choć nie miałam pojęcia na co właśnie się zgadzałam. Gdy zapytałam o to Lucy, ta jedynie syknęła w moim kierunku, bym była cicho. Zmarszczyłam brwi, patrząc, jak z zafascynowaniem przysłuchuje się rozmowie, która nadal się toczyła. Raz albo dwa nawet sama się odezwała, jednak wtedy już wiedziałam, że chodzi o to jak nazwiemy nasze wspólne zajęcia. Ostatecznie stanęło na Gwardii Dumbledore'a, w skrócie GD.

— Świetnie — rzekł Harry, kiedy Hermiona usiadła na swoje miejsce, po tym jak napisała na górze listy z nazwiskami członków nową nazwę. — Możemy zabrać się do ćwiczeń? Pomyślałem sobie, że najpierw powinniśmy przećwiczyć Expeliarmus, no wiecie, zaklęcie rozbrajające. To jedno z podstawowych zaklęć, ale nieraz mi się przydało...

— Daj spokój! — przerwał mu jakiś Puchon, podnosząc oczy do góry i krzyżując ręce na piersiach. — Co, myślisz, że Expeliarmus pomoże nam przeciw Sam-Wiesz-Komu?

— Mnie pomógł — powiedział spokojnie Harry. — W czerwcu to zaklęcie uratowało mi życie. — Puchon zamilkł. — Ale jeśli uważasz, ze to poniżej twojej godności, to możesz wyjść. — Kiedy nikt nie ruszył się z miejsca Potter kontynuował, ale nieco bardziej oschłym tonem. — W porządku. No, to dobieramy się w pary i ćwiczymy.

Natychmiast odwróciłam głowę w kierunku Lucy. Nasze oczy się spotkały i posłałyśmy sobie uśmiechy. Wstałyśmy, a gdy Harry odliczył do trzech obie wypowiedziałyśmy zaklęcie, celując w siebie różdżkami.

Podczas ćwiczeń okazało się, że McCartney jest naprawdę dobra. Niemal wszystkie jej próby, sprawnie mnie rozbrajały, podczas gdy nie mogłam tego samego powiedzieć o swoich. Ponadto wcale nie tak daleko od nas bliźniacy przeszkadzali owemu Puchonowi, który wcześniej wyraził swoje niezadowolenie jeśli chodzi o ćwiczenie, i sprawiali, że różdżka co rusz wylatywała mu z ręki. Przestali dopiero gdy podszedł do nich Harry.

Po jakimś czasie po pomieszczeniu rozległ się przeciągły gwizd. Opuściłam różdżkę, patrząc na Harry'ego, który wydał ten dźwięk gwizdkiem.

— Nie było tak źle — powiedział — ale niektórym sporo brakuje do doskonałości. Spróbujmy jeszcze raz...

Tym razem nie dane mi było pozostać w parze z Lucy. Nim się spostrzegłam Fred pojawił się przede mną z tym swoim uśmiechem na ustach. Zignorowałam go i spojrzałam ponad jego ramię. Lucy właśnie żywo gestykulowała w kierunku George'a, który prowadził ja na drugą stronę pokoju. Nie miałam możliwości manewru, bo wszyscy mieli już swoje osoby do ćwiczeń. Zostałam zmuszona do bycia w parze z Fredem.

— Chcesz czegoś? — zapytałam niby od niechcenia. Prawdę mówiąc nawet miło było mi na myśl, że Fred wolałby ćwiczyć ze mną aniżeli z tą Gabrielle, jednak nie zamierzałam się do tego przyznać za żadne skarby. — Mamy zadanie do wykonania.

Nie patrzyłam na jego twarz, bo bałam się tego co mogłabym poczuć. Mój upór malał z każdym dniem i nic nie mogłam na to poradzić.

Fred nic nie powiedział. Odszedł parę kroków w tył i ustawił się przede mną z wyciągniętą różdżką, gotów do działania. Spojrzałam na niego zaskoczona, upuszczając ręce wzdłuż ciała. Fred się mnie posłuchał?

— Zanim zaczniemy... — odezwał się — czy będziemy mogli w końcu pogadać?

No tak. Nie rozmawialiśmy od czasu zakończenia wspólnego szlabanu. Wtedy skreśliłam naszą relację w całości i definitywnie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Ale skoro oboje powiedzieliśmy już to co nam leżało na sercach, czy był sens prowadzenia kolejnej bezowocnej rozmowy?

— Rozważę to — mruknęłam, a rudowłosy pokiwał głową.

W ciągu następnych minut zaklęcia latały w obie strony. Raz to mi udawało się obezwładnić chłopaka, a innym razem robił to on. Dałam się nieco ponieść emocjom i na nic nie zwracałam zbytniej uwagi. Liczył się tylko Fred, ja i moja różdżka, która w następnej chwili miała go rozbroić.

Dopiero gdy Harry dmuchnął w gwizdek, zaprzestałam. Okrzyki zaklęcia rozbrajającego ucichły i ostatnie kilka różdżek spadło na podłogę. W tym ta Freda. Oddychałam ciężko, a parę kropel potu pojawiło się na moim czole. Szybko je starałam.

— Było bardzo dobrze — powiedział Harry — ale trochę się zagapiłem, musimy szybko wracać do domów. Za tydzień o tej samej porze, w tym samym miejscu, tak?

— Wcześniej! — krzyknęła Gabrielle i wiele osób pokiwało gorliwie głowami.

Później Potter wypuszczał wszystkich stopniowo - po trzech lub czterech. Tak się akurat złożyło, że ja, Lucy i Angelina wyszłyśmy z pokoju jako jedne z pierwszych i niestety nie miałam możliwości, by porozmawiać z Fredem.

☁ 

Od czasu pierwszego spotkania Gwardii Dumbledore'a minęły dwa tygodnie. Przez cały ten czas Fred, jakby zachęcony tym, że wciąż nie rzuciłam na niego zaklęcia, które mogłoby go poważnie uszkodzić, na każdych lekcjach brał mnie do pary. Jakby tego było mało zaczął się do mnie przysiadać niemal na każdym posiłku, rzucając przy tym formy grzecznościowe, typu: „Dzień dobry", czy też: „Smacznego". Niby nic takiego, ale po tygodniach milczenia to jednak było coś. Rzucałam mu wtedy chłodne spojrzenie, ale się nie odzywałam, a on uśmiechał się niemal tak samo, jakby zbliżała się gwiazdka. Po tym oboje odwracaliśmy się do siebie plecami i zaczynaliśmy rozmowy ze swoimi znajomymi. Nie rozumiałam zachowania chłopaka. Było ono dla mnie jedną wielką niewiadomą. Cały Fred taki był.

— Czy między tobą i Fredem coś się w końcu wydarzyło? — zagadnęła Lucy.

Szłyśmy właśnie pustym korytarzem do pokoju wspólnego. Dziś, tak jak w inne dni, kiedy nie było spotkań w Pokoju Życzeń, siedziałam w bibliotece z nosem w książkach. Jedyna różnica polegała na tym, że McCartney postanowiła pouczyć się ze mną.

Zmarszczyłam brwi, odwracając głowę w jej stronę, ale blondynka nawet na mnie nie spojrzała i z zamyśloną twarzą szła przed siebie.

— Nie, dlaczego pytasz?

— Bo, jakbyś nie zauważyła, ostatnio spędza z tobą coraz więcej czasu. Czuję się zazdrosna, Clark.

— O Freda? — parsknęłam. — Nie rozśmieszaj mnie. Ty nigdy nie byłaś o niego zazdrosna. Nawet jak przesiedziałam z nim siedem dni z rzędu, a o tobie podobno nie pamiętałam.

— Może i racja. — Dziewczyna wzruszyła ramionami. — W końcu to tylko Fred no nie? Facet jakich wiele i żadne szczególne uczucie nie ma z nim nic wspólnego.

Blondynka posłała w moją stronę figlarny uśmiech. Na chwilę mnie zamurowało. Słowa Lucy były tak bliskie temu co czułam, że było to aż przerażające. Ale przecież McCartney miała przez te wszystkie lata tyle okazji i niczego nie zauważyła. Co mogło się zmienić, że nagle dałoby jej to do myślenia?
— Tak czy inaczej lepiej dowiedz się co mu chodzi po łepetynie, bo staje się jak prawdziwy wrzód na tyłku. — Kiwnęłam głową, bo już od paru dni układałam w głowie plan jak wypytać Freda (a najlepiej to George'a) co takiego urodziło się w jego umyśle tym razem. — Poczekaj tu chwilę, dobra?

Nie czekając na moja odpowiedź Gryfonka przyspieszyła, zostawiając mnie w tyle. Patrzyłam zaskoczona na jej plecy, kiedy żwawym krokiem zmierzała w kierunku trójki uczniów. Powiedziała coś w ich kierunku, na co dwoje z nich odwróciło się z kpiącymi uśmiechami. Wtedy też rozpoznałam w nich Ślizgonów, a co więcej udało mi się ich nawet dopasować do reprezentacji domu węża w quidditchu. No przecież! Pierwszy mecz quidditcha w tym sezonie zbliżał się wielkimi krokami, a uczniowie Slytherinu robili co mogli, by zmniejszyć szanse Gryfonów na wygranie.

Czerwona lampka pojawiła mi się w głowie, ale nim zdążyłabym powstrzymać Lucy, ta stała już przed nimi, w jednej dłoni trzymając różdżkę, a drugą chroniąc kogoś kogo widocznie tamci przed chwilą gnębili.

Obaj byli od niej wyżsi niemal o głowę, jednak to nie przeszkadzało McCartney by warknąć w ich stronę, jak się domyślałam, ostrzeżenie. Nawet z takiej odległości w jakiej byłam słyszałam kpiący śmiech jednego z nich. Sekundę później rozległ się huk i ciemny strumień światła wydobył się z różdżki mojej przyjaciółki, odrzucając dwóch Ślizgonów na odległość paru metrów. Szybko podnieśli się do pionu, a jeszcze szybciej popędzili w głąb korytarza, znikając mi z pola widzenia.

Blondynka teraz odwróciła się w stronę osoby, którą dotychczas ochraniała. Była to dziewczynka na oko z trzeciej bądź czwartej klasy. Gryfonka powiedziała coś do niej, na co ta energicznie pokiwała głową i i również pobiegła w swoja stronę.

— Co ty im zrobiłaś? — zapytałam, gdy tylko blondynka na powrót znalazła się blisko mnie.

— Jeden ma teraz problemy z pęcherzem, a drugi chyba ze wzrokiem. — Wzruszyła ramionami. — Nie wiem, powiedziałam przypadkowe zaklęcia. Jak ja nie znoszę takiego wywyższania się.

Skrzywiła się.

— Przyznaj jednak, że fajnie było nieco okaleczyć zawodników przeciwnej drużyny.

— To tylko taki bonus

Uśmiechnęła się, puszczając oczko w moją stronę.


Mecz Gryffindor - Slytherin trwał w najlepsze i gdyby nie to, że na najbliższy poniedziałek miałam do napisania dwa eseje z dwóch różnych i tak odmiennych przedmiotów, to zapewne komentowałabym jego przebieg podobnie jak Lucy zamiast ślęczeć z nosem w książce od numerologii. Byłam nieświadoma tego jak mocno przegrywał Gryffindor, a nawet nie słyszałam tej okropnej pieśni, śpiewanej przez Ślizgonów, by jeszcze bardziej zdołować już i tak mało pewnego siebie Rona. Tak bardzo się w tym zatraciłam, że nawet nie zauważyłam, kiedy rozległ się gwizdek pani Hooch oznajmiający koniec meczu. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy Lucy potrząsnęła moim ramieniem, krzycząc coś w moim kierunku, z czerwonymi policzkami i iskrzącymi oczami.

— C-co? — wyjąkałam, mrugając oczami, by oprzytomnieć. — Co się dzieje?

— Potter i Weasley tłuką Malofy'a!

— CO?!

Natychmiast zerwałam się z miejsca, patrząc w stronę boiska. Z trybun widziałam jedynie dwie sylwetki chłopaków z czego jedna - z czarnowłosą czuprynom ewidentnie należała do Harry'ego, natomiast druga - z rudym kolorem włosów mogła w zasadzie należeć do każdego z rodziny Weasley'ów. Obaj uderzali w coś o blond kolorze. Łatwo było zidentyfikować to jako Draco Malfoy'a.

W jednej chwili porzuciłam wszystkie swoje rzeczy i to nad czym pracowałam od ostatniej godziny, by w następnej łokciami przepchać się przez tłum i wylądować na boisku. Nie wiem co niby miałam zamiar zrobić, ale nie mogłam tylko bezczynnie patrzeć.

Dotarłam na dół i wtedy zorientowałam się, że to George bije się z Malfoy'em, a wyrywający się Fred jest przytrzymywany przez Angelinę, Alicję i Katie. Niewiele myśląc rzuciłam się w jego kierunku. W zasadzie w tamtym momencie mogłam już nie myśleć.

— Fred uspokój się! — krzyknęłam. — Nie warto, zrozum!

Jednak chłopak nie reagował. Dyszał, a w jego oczach widać było wściekłość i pewnie gdyby nie dziewczyny, także i on rzuciłby się na Ślizgona. Tymczasem pani Hooch w końcu znalazła się na miejscu.

— Uspokój się wreszcie, bo za chwilę to ja urządzę cię tak, że wylądujesz w skrzydle szpitalnym na tydzień.

Stanęłam przed Gryfonem z rękami na biodrach, starając się jak najbardziej zasłonić widok krwawiącego Malfoy'a. Pani Hooch właśnie wysłała Harry'ego i George'a do profesor McGonagall. Fred w końcu został zmuszony, by spojrzeć mi w oczy i dopiero wtedy zauważyłam, że w końcu zaczął odzyskiwać rozum.

— Uspokoiłeś się, czy nadal zamierzasz się zachowywać jak rozzłoszczony byk na rodeo?

Widocznie towarzystwo Jake'a dawało mi się we znaki aż za bardzo. Chłopak uwielbiał używać każdego powiedzenia z bykiem na rodeo w roli głównej i mówił jakieś za każdym razem gdy poczuł się rozzłoszczony, albo urażony, albo po prostu miał na to ochotę. Co dziwne uczęszczał on do szkoły w Brazylii, a nie Meksyku.

Fred mruknął coś niezrozumiałego, ale mnie to wystarczyło. Przynajmniej na tę chwilę. Nie wyglądał już, jakby zamierzał zabić każdego kto stanie mu na drodze do obicia twarzy Malfoy'a, a nawet przestał się wyrywać z mocnego uścisku dziewczyn.

— Widzimy się później — powiedziałam w stronę trzech ścigających, które tylko kiwnęły głowami. Rzuciłam ostatnie spojrzenie w kierunku Freda po czym odeszłam w kierunku zamku.

— Jak to zostali zdyskwalifikowani? — zapytałam zaskoczona, gdy wieczorem Angelina pokazała się w naszym dormitorium. — Cała trójka? Fred też?

— Ta — mruknęła dziewczyna, przecierając twarz dłońmi.

— Przecież on nic nie zrobił!

— Obie wiemy, że gdyby nie my to i on rzuciłby się na Malfoy'a. Idę spać. Może to wszystko jest jakimś koszmarem, a ja obudzę się jutro i okaże się, że tego meczu jeszcze nie było...

Continue Reading

You'll Also Like

13.9K 774 47
Vivienne Stonewall, 16 letnia dziewczyna, przenosi się do szkoły swojego brata, Caleb'a, czyli do Akademii Królewskiej. Tam poznaje grupę przyjaciół...
15.7K 1.4K 16
Draco kocha syna ponad wszystko. Dlatego, kiedy była żona planuje odebrać mu dziecko, Draco zwraca się o pomoc do ostatniej osoby, o której by pomyśl...
16K 1K 28
O Natalie Horner krążyła jedna plotka - dziewczyna nie istnieje. Córka szefa zespołu Formuły 1 po raz pierwszy w swoim życiu została pokazana publicz...
125K 9.3K 55
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...