Czerwony szalik » one shot

By antyfreudystka

331 31 141

Wercia napisała świąteczne opowiadanie nawiązujące do tematyki skoliozy idiopatycznej. Nikt się tego nie spod... More

𝐤𝐚𝐫𝐭𝐲 𝐩𝐨𝐬𝐭𝐚𝐜𝐢

Czerwony szalik

192 24 141
By antyfreudystka

To nie tak do końca była jego wina, że Amelia musiała zostać w szpitalu. Dwa razy pytał ją, a potem jej rodziców, czy to jest w porządku, żeby tę operację zrobić w grudniu. Zgodzili się, ona też. Uprzedził ich także, że Amelka zostanie na Święta w szpitalu, bo on nie może wypuścić jej wcześniej. Oni na to także się zgodzili, a ona się rozpłakała. Próbował ich jeszcze przekonać, że równie dobrze dziewczyna może być operowana w czerwcu albo nawet z początkiem wakacji, że to nawet lepiej, bo nie będzie musiała się niczym stresować, tylko na spokojnie wróci sobie do szkoły we wrześniu.

Dobre sobie. Nie ważne, jakich słów Łukasz by użył i tak nie przekonałby tej dwójki bogatych, bezdusznych wygodnisiów, żeby zgodzili się na operację w późniejszym terminie. Swój sprzeciw rodzice Amelii argumentowali tym, że oni urlop mają dopiero w sierpniu, więc nie byłoby nikogo, kto mógłby zostać w domu z dziewczyną dochodzącą do siebie po operacji. Zaznaczyli także, że nie zamierzają tracić urlopu, bo w tym roku planują wyjechać do Grecji. Taka podróż dla osoby w stanie świeżo-pooperacyjnym byłaby niezwykle ciężka do zniesienia.

Wtedy, podczas ustalania terminu operacji, kiedy Amelka ciągle jeszcze pochlipywała, matka odezwała się do niej:

— Jakoś to przebolejesz. Ja nie zamierzam przez cały urlop opiekować się wrakiem człowieka.

Ten "wrak człowieka" to twoja córka, ty wywłoko... — pomyślał Łukasz. Z trudem powstrzymał samego siebie przed wypowiedzeniem tych słów na głos.

Mężczyzna zastanawiał się, jak ktoś może w taki sposób traktować własne dziecko. Całe swoje życie marzył, aby mieć dzieci.

Łukasz to w ogóle bał się samotności. Przerażała go od dzieciństwa i od dzieciństwa przed nią uciekał, lecz ostatecznie ona i tak go dopadała. Nawet kiedy był w podstawówce, inne dzieciaki jakoś go od siebie odpychały. Były momenty, że chciał pograć w nogę razem z innymi chłopcami. Jeśli którakolwiek z drużyn go przyjęła, robiła to z litości, ponieważ każdy wiedział, że Łukasz nie potrafi nawet porządnie kopnąć piłki. Ani jako młody chłopak, ani jako dorosły mężczyzna, Łukasz nie miał w sobie niechęci do aktywności fizycznej. On po prostu wolał czytać książki, szczególnie te o tematyce medycznej. Już jako mały dzieciak wiedział, że chce zostać w przyszłości lekarzem, że pragnie pomagać ludziom i czynić ich życie lepszym.

Na studiach pewnie też pozostałby samotną wyspą, gdyby nie wpadł na Alicję. Pierwszego dnia przyszła spóźniona na zajęcia i poprosiła go, aby pożyczył jej swój zeszyt z notatkami. Niedługo potem umówili się na kawę, a potem... potem to już jakoś samo wyszło. Pokochał ją, zresztą z wzajemnością. Po studiach wzięli ślub, zamieszkali w dość ładnym mieszkaniu blisko centrum miasta. Wtedy Łukasz czuł, że jego samotność go opuściła, że to przygniatające do ziemi poczucie pustki i dziwny, paskudny chłód w sercu wreszcie odeszły. Poczuł się w jakimś stopniu szczęśliwy. Do pełni szczęścia brakowało mu tylko jeszcze tej malutkiej, cudnej pociechy, która przecież miała narodzić się z wzajemnej miłości jego i Alicji.

Próbowali. Starali się. W końcu udali się do specjalisty, który orzekł, że Alicja nie jest w stanie zajść w ciążę drogą naturalną. Delikatnie zasugerował im zapłodnienie metodą in-vitro. Odmówili. Alicja była wtedy zbyt roztrzęsiona, aby się na coś takiego decydować. To roztrzęsienie i rozstrojenie emocjonalne chyba w niej pozostało, bo nigdy później już nie chciała rozmawiać z Łukaszem ani o in-vitro, ani o tej przeklętej wizycie u ginekologa.

Łukasz przyjmował coraz więcej młodych pacjentów: od osób w wieku licealnym poczynając, poprzez gimnazjalistów na przedszkolakach kończąc. Szalenie kochał swoją pracę i cały jej się oddawał, chociaż pewnie nie do końca było to po nim widać. Z biegiem lat zauważył, że nie tylko w nim, ale także w Alicji zaszła jakaś zmiana. I o ile on, Łukasz, lekarz, ortopeda i chirurg w jednym, który codziennie brudzi swoje ręce czyjąś krwią i który codziennie ratuje czyjeś życie, z tą zmianą jakoś sobie radził, tak Alicja — miał wrażenie — stała się całkowicie inną osobą.

W łóżku uciekała z jego objęć. Kiedy pytał czy coś się stało, kobieta odpowiadała wymijająco, że jest zmęczona. Łukasz przez pewien czas dał jej odetchnąć. Jednak kiedy znowu chciał się do niej zbliżyć, pozwolić sobie na małą chwilę czułości z nią, czy chociaż przytulić po powrocie z dyżuru (bo kiedy on wracał o dziesiątej wieczorem do domu, to ona wciąż jeszcze nie spała) ona wciąż uciekała od choćby najmniejszego dotyku, od najdrobniejszego muśnięcia jego dłoni.

Pewnego wieczoru, kiedy ona leżała odwrócona do niego plecami, a on sunął wzrokiem po jej łopatkach, które pozostawały odkryte z powodu trójkątnego wcięcia w koszuli nocnej kobiety, Łukasz zapytał cicho:

— Ala, co się dzieje?

Odpowiedziała mu cisza.

— Wiem, że nie śpisz, Alicja do cholery, powiedz co się dzieje!

Chciał położyć dłoń na jej ramieniu, lecz zanim zdążył to uczynić, kobieta załkała:

— Nie dotykaj mnie!!!

Mężczyzna cofnął rękę jak oparzony. Nie miał odwagi wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Nie spodziewał się takiej reakcji ze strony swojej żony. Odwrócił się na drugi bok i ze złamanym na pół sercem (cóż za ironia, że ze złamaniem otwartym potrafi się uporać, a nie umiał pozszywać własnego serca) starał się zasnąć. Kiedy jego myśli znajdowały się już na granicy snu i jawy, usłyszał cichy, stłumiony zapewne przez połykane łzy, głos Alicji:

— Ja się sobą brzydzę. Proszę, nie dotykaj mnie.

Nic jej nie odpowiedział. Nie miał siły odpowiedzieć.

— Tobą też się brzydzę... — Kobieta starała się tłumić szloch. — Brzydzę się NAMI... — wycedziła szeptem i zaniosła się cichutkim i delikatnym płaczem.

Jakże bardzo chciał ją wtedy wziąć w ramiona, ukołysać, przytulić, powiedzieć, jej, że to wcale nie prawda, że bardzo ją kocha i że wszystko będzie dobrze. Bardzo tego pragnął, ale nie uczynił tego.

I później bardzo długo pluł sobie w brodę, bo wkrótce po tej nocy zdał sobie sprawę, że jego żona jest już zupełnie wyzuta z pozytywnych emocji.

Łukasz na powrót stał się samotny. Miał wrażenie, że jedyne co jest w nim, to pustka, że pustka wypełnia go całego, że on fizycznie jest pustką (choć zdrowy rozsądek i wiedza medyczna mówiły mu inaczej). Chciał uciec przed tą samotnością i o ile w pracy jeszcze jakoś mu się to udawało, to kładąc się wieczorem do łóżka obok Alicji czuł, jak wszechobecna nicość zgniata jego klatkę piersiową i odbiera możliwość głębokiego oddechu. Pustka wlewała mu się do gardła, pochłaniał ją, choć tak bardzo tego nie chciał, to chłonął jej w siebie coraz więcej, a przecież pustka to nicość, to ciemność, więc nie powinien niczego czuć, no na litość Boską — pustka to pustka. I pustka jest pustką. Tymczasem Łukasz czuł ogrom pustki w sobie i to uczucie każdego wieczora wgniatało go w łóżko, a potem dręczyło i to dręczyło nieraz do białego rana.

Najpewniej właśnie z powodu tej pustki, którą w sobie nosił, starał się okazać jak najwięcej serca swoim młodym pacjentom, w tym także Amelii.

Łukasz może i czuł się wybrakowany i przeżarty rozpaczą aż do rdzenia kręgowego przez niespełnienie marzenia o założeniu rodziny, ale starał się okazywać empatię (która dzięki Bogu całkowicie z niego nie wywietrzała) swoim pacjentkom i pacjentom. A młode pacjentki, które miały przed sobą całe życie, (a jakość tego życia miała zależeć od tego, w którym miejscu on — to jest chirurg — umieści śruby) szczególnie tej empatii potrzebowały.

Zdawał sobie sprawę, że przymusowe zatrzymanie pacjentki w szpitalu w Święta Bożego Narodzenia jest czymś, co niewątpliwie odciśnie się piętnem na jej duszy. Gdyby to było zszywanie rozcięcia na opuszku palca, to pewnie nikt by nawet o tym nie mówił, ale to był zabieg ogromnej wagi, do którego Łukasz przygotowywał cały personel na oddziale, a Amelia przygotowywała do niego swój kręgosłup poprzez systematyczne rozciąganie. Nie wolno mu było bagatelizować ani znaczenia tego zabiegu, ani obaw młodej dziewczyny i lekarz doskonale o tym wiedział.

Kiedy w przeddzień operacji dziewczyna zjawiła się na oddziale, Łukasz traktował ją najuprzejmiej jak tylko mógł, byleby tylko jakoś zniwelować jej negatywne emocje.

Amelia zaś zachowywała względny spokój, nie płakała, niemal w ogóle się nie odzywała. Posłusznie poszła za pielęgniarką na salę, cicho ułożyła się na łóżku, wyszperała słuchawki z torby i zajęła się sobą. Późnym popołudniem Łukasz zajrzał do dziewczyny.

— Wszystko w porządku? — zapytał stając w drzwiach.

Na dźwięk głosu mężczyzny Amelia podniosła wzrok znad swojej robótki ręcznej wyszywanej na drutach i kiwnęła głową.

— Dzisiaj jesteś bez kolacji, to chyba wiesz? I nie próbuj zajadać stresu, bo inaczej jutro mi umrzesz na stole, a ja naprawdę nie mam ochoty na wypad do więzienia, rozumiemy się?

Do świadomości Łukasza nagle zawitało przeczucie, że na siłę stara się rozładować atmosferę, a przecież żadne słowa nie są w stanie rozładować tego wewnętrznego napięcia wytworzonego pod wpływem stresu. Mężczyznę dodatkowo przygnębiał fakt, że Amelia sprawiała wrażenie, jakby wiedziała, że tak po prostu musi być. Tak jakby się dobrowolnie i bez większego przymusu zgodziła na to, co ma ją czekać. Z jednej strony było to dobre, bo lekarz nie musiał uspokajać dziewczyny w potencjalnych atakach paniki, ale z drugiej strony odrobinę się dziwił, że Amelia zachowuje tak ogromny spokój.

Łukasz wszedł w głąb sali i stanął przy końcu łóżka dziewczyny.

— Potrzebujesz czegoś, czegokolwiek? — wyrzucił z siebie szybko.

Amelia spojrzała na niego, a on zauważył, że w oczach dziewczyny czają się łzy, gotowe w każdej chwili uciec po drabinie rzęs z więzienia jej gałek ocznych, by w wolności pobiec po bladych policzkach. Łukasz nie był pewien, czy powinien coś jeszcze powiedzieć, aby ją pocieszyć, czy ona w ogóle potrzebuje pocieszenia, czy może chce mu zdradzić jakiś sekret, którego on i tak nikomu nie wyjawi z uwagi na szacunek do oryginalnej przysięgi Hipokratesa (ach, jakże mężczyzna kochał swoją pracę!).

— Ja się boję... — jęknęła dziewczyna, a łzy wydostały się z jej oczu i pobiegły po policzkach drogą do wolności, kończąc swoją podróż wniknięciem w czerwoną tkaninę — szalika wyszywanego przez Amelię na drutach.

— Wiem — odparł lakonicznie Łukasz. — Nie pracuję tu od wczoraj. — Uśmiechnął się słabo.

Ona także uśmiechnęła się przez łzy.

— Nie będę ci mówił, że wszystko będzie dobrze, ani że masz się wziąć w garść, bo to nie o to w tym chodzi. Nawet nie musisz mi ufać...

— Ale ufam — przerwała dziewczyna i pociągnęła nosem.

Mężczyzna przez dłuższą chwilę nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. Niby lekarze znajdują się na uprzywilejowanej pozycji, niby cieszą się powszechnym szacunkiem wśród społeczeństwa, ale ile spośród jego pacjentów, czy pacjentów jego kolegów im naprawdę ufa? Ilu z rodziców jego pacjentów, przeklina i wyzywa lekarza swojego dziecka przez całą drogę powrotną z poradni do domu, tylko dlatego, że coś poszło nie po ich myśli? Kiedy dzieje się coś złego, kiedy umiera pacjent, kiedy diagnoza jest niepomyślna, kogo ludzie obwiniają? Lekarza. Kiedy operacja się powiedzie, kiedy umierający wyzdrowieje, kiedy wszystko nagle przybiera pomyślny obrót — ludzie nie dziękują temu, który na całodobowym dyżurze czuwał nad pacjentami. Krzyczą wtedy, że to cud, i wysławiają Boga, tudzież — w przypadku ateistów — los. Rzadko kiedy ktoś podejdzie do lekarza i powie głupie "dziękuję". Bo nieczęsto zdarza się, że ktokolwiek ma pojęcie, ile to "dziękuję" znaczy dla człowieka, który cały poświęca się drugiemu człowiekowi.

— Naprawdę, ufam — powtórzyła Amelia, jakby dla zapewnienia ich obojga, że jej ufność w doświadczenie chirurga i w powodzenie tej operacji jest silniejsza niż jej lęk.

— Dziękuję. — Uśmiechnął się słabo Łukasz.

Po dłuższej chwili milczenia i kilku kolejnych wylanych łzach, Łukasz odezwał się:

— Powiedz mi — zaczął. — Czego ty się boisz?

Rozmawiali o operacji kilka razy i były to niezwykle wyczerpujące rozmowy, jednak główny przedmiot lęków Amelii jakoś umknął z pamięci mężczyzny.

— Samotności — odparła dziewczyna niemal od razu. — Pomimo tego, że jestem już do niej przyzwyczajona, to wciąż się jej boję. — Otarła łzy i spojrzała na Łukasza swoimi dużymi oczami, które w białym świetle lampy dochodzącym z korytarza przypominały dwie zroszone łzami perły.

Nic nie powiedział, tylko patrzył na nią i kiwał głową.

— Ale do samotności można się przyzwyczaić — powiedziała jeszcze dziewczyna. — Można z nią żyć. — Starała się tłumić w sobie szloch.

— Przyzwyczajenie się do samotności nie oznacza jej akceptacji. Zaczynasz z nią żyć dopiero wtedy, kiedy się poddajesz i dochodzisz do wniosku, że ona jest ci przeznaczona. Wtedy żyjesz z nią we względnej harmonii i spokoju, godząc się na to, że ona jest twoją jedyną towarzyszką i przyjaciółką.

Samotność była wierna Łukaszowi już bardzo długo.

— Nie wcześniej — dodał. — Wcześniej zaprzeczasz, starasz się ją od siebie odpędzić, usilnie szukasz bodźców, które mogłyby ją zagłuszyć. Niekiedy nic nie jest w stanie sprawić, aby ona wyniosła się z twojego życia, a wtedy jakaś cząstka ciebie poddaje się i ostatecznie akceptujesz tę samotność.

— Nie chcę jej akceptować.

— Nie musisz.

Lekarz wyciągnął z kieszeni fartucha paczkę chusteczek i podał ją dziewczynie. Podziękowała mu.

— Jeśli to możliwe, to idź spać dzisiaj o przyzwoitej porze. Ja się zbieram, zobaczymy się pewnie jutro rano na sali operacyjnej. — Puścił jej oczko. Nie znał innego sposobu radzenia sobie ze stresem u pacjenta niż dyskretne umniejszanie powagi sytuacji, w jakiej ów pacjent akurat się znajdował. — Ja idę teraz do domu, zmierzam się wyspać. Tobie też to radzę, bo zmęczenie i stres to okropne połączenie. Jak coś, to wołaj panią pielęgniarkę. — Uśmiechnął się jeszcze raz i ruszył w stronę wyjścia z sali.

Gdy był już jedną nogą na korytarzu, usłyszał za sobą ciche, lecz wyraźne:

— Dziękuję...

Ponownie się uśmiechnął i z tym uśmiechem na ustach opuścił szpital. Nawet oziębła postawa żony, z jaką się spotkał wracając do domu, nie była w stanie zmazać tego delikatnego uśmiechu z jego twarzy.

Operacja przebiegła pomyślnie. Dla Amelii niemal bez żadnego uszczerbku, wszystko wyglądało tak, jak wyglądać powinno, a nawet lepiej. No, może tylko twarz Łukasza nie wyglądała zbyt pięknie, bo w stanie głębokiego zamyślenia tuż przed operacją ubrał zbyt ciasną maseczkę, a później uznał, że to zbyt błaha sprawa, aby się nią przejmować, więc w spokoju pracował dalej. Odciski i otarcia na twarzy odczuł dopiero, kiedy po skończonej operacji ściągnął maseczkę z twarzy.

Najwyraźniej — pomyślał Łukasz. Jestem już w tym wieku, w którym pewne bodźce docierają do człowieka z półtoragodzinnym opóźnieniem. Cóż, bywa i tak.

Operacja co prawda nie wyczerpała go jakoś doszczętnie, ale pragnął już udać się do domu, dlatego upewnił się, że pielęgniarki dobrze zajmą się Amelką i wyszedł ze szpitala. Od razu po przekroczeniu progu drzwi placówki, gardło Łukasza przeszył dławiący chłód. Mężczyzna nie miał na szyi szalika, a więc nic nie było w stanie go ochronić przed lodowatym dotykiem wiatru.

Dawniej Alicja nie wypuściłaby go z domu bez szalika. Pewnie jeszcze kazałaby mu włożyć jakąś idiotyczną czapeczkę z pomponem na głowę. Jak oni byli szczęśliwi jeszcze kilka lat temu! Kiedyś trzymali się za ręce idąc razem ulicą. Kiedyś ona wyglądała go w oknie, kiedy wracał z dyżuru. Kiedyś wpadała radośnie w jego ramiona i z czułością składała głowę na jego ramieniu. Kiedyś byli po prostu szczęśliwym małżeństwem.

Chirurg nie wiedział, czy wspomnienia tamtych dobrych dni sprawiły, że z jego oczu wytrysnął potok słonych łez, czy może spowodował to mróz, który obejmował jego gardło swoimi lodowatymi szponami niemal odbierając mężczyźnie możliwość oddechu.

W dzień przed Wigilią Łukaszowi przypadł dyżur nocny. Wśród społeczeństwa panuje powszechne przekonanie, że lekarze na nockach śpią, tyle tylko, że w miejscu pracy. Łukasz na nocnych dyżurach nie spał nigdy. Zawsze przed pójściem na nockę pamiętał wypić przynajmniej dwie kawy i zdrzemnąć się na kilka godzin. Kiedy rozpoczynał pracę, jako młody lekarz, ciężko mu było regulować zegar biologiczny. Jednak już po trzech latach takiego stylu życia zdążył się do niego przyzwyczaić.

Tej nocy także nie spał. Przeglądał w milczeniu stosy dokumentów piętrzące się na jego biurku, zerknął okiem na zdjęcia rentgenowskie. Amelka także nie spała, więc zajrzał do niej na chwilę.

— Jak się czujesz? — zapytał stając w progu.

Dziewczyna podniosła wzrok znad swojej robótki ręcznej i zapytała zupełnie poważnie:

— A jak wyglądam?

Łukasz postąpił kilka kroków do przodu i przyjrzał się dziewczynie. Jej policzki były blade i zapadnięte, a oczy mokre od łez i sine od zmęczenia. Dolną wargę dziewczyny pokrywały drobne rany, które najpewniej sama sobie zadała, przegryzając zębami usta.

— Marnie — odparł zgodnie z prawdą Łukasz. — Wyglądasz marnie.

— I tak też się czuję. — Amelia spuściła głowę.

Łukasz dostrzegł, że rozmowa się nie klei, więc desperacko podjął się zmiany tematu:

— Co to jest? — Wskazał ruchem głowy wełnianą robótkę.

— To będzie szalik. — Uśmiechnęła się Amelia słabo.

— Szalik? — powtórzył Łukasz.

Dziewczyna kiwnęła głową. Po chwili milczenia Łukasz zapytał:

— Jest coś co chciałabyś dostać na Święta?

Amelia spojrzała zdziwiona na mężczyznę.

— Wełnę — odpowiedziała po chwili. — Wełna by mi się przydała, bo tej mi nie wystarczy, żeby skończyć szalik.

— Wełnę — powtórzył znowu Łukasz. — Dobra.

— A dlaczego pan pyta?

— Nieważne. Idź już spać — wyrzucił z siebie szybko mężczyzna. — Ale zanim to zrobisz, to bądź tak dobra i utnij mi kawałek tej wełny.

Amelia już o nic nie pytała, bo uznała, że to chyba i tak nie miałoby sensu, tylko posłusznie obcięła nożyczkami kilkucentymetrowy kawałek wełny i wręczyła go chirurgowi.

— Dzięki — rzucił Łukasz na odchodnym. — Śpij dobrze!

Kiedy rano Łukasz zjawił się w domu, Alicja przywitała go chłodno słowami:

— Mama dzwoniła. Prosiła, żebym do niej przyjechała dzisiaj i bardzo nalega, żebym została na Święta.

To powiedziawszy, kobieta wyszła z przedpokoju i przeszła do kuchni, tak jakby czekała na męża tylko po to, żeby przekazać mu tę informację, a potem nie musieć już z nim wchodzić w jakąkolwiek interakcję.

— Wiesz, że nie mogę z tobą dzisiaj jechać? — zapytał Łukasz, kiedy już zdjął buty i stanął w progu kuchni.

— Wiem — odparła Alicja obojętnie. — Przecież masz jeszcze dzisiaj dyżur.

— Pamiętałaś... — zdziwił się mężczyzna.

Alicja nic nie powiedziała, ani nie spojrzała na swojego męża. Stała odwrócona do niego profilem i od niechcenia smarowała kromki chleba konfiturami. Łukasz wszedł w głąb kuchni, stając kilka kroków od żony. Chciał ją dotknąć, ale obawiał się jej reakcji. Bał się, że ona znowu go odrzuci, tak jak czyniła to zawsze. Westchnął głęboko.

— Kocham cię — wyznał drżącym głosem.

— Co?

— Nic — wycofał się Łukasz. — Idę do sklepu, chcesz coś? Kupić coś dla mamy?

— Nie, wszystko mam, dzięki.

Łukasz ponownie odczuł całym sobą lodowatą obecność samotności, która kolejny raz oddzieliła go od żony. Pragnął bliskości Alicji, ale jednocześnie nie chciał wywoływać u niej jakiegokolwiek uczucia dyskomfortu. Pomimo tego, w jak fatalnym stanie była ich relacja, to Łukasz wciąż kochał Alicję i pragnął jej dobra.

— Czy jeśli cię przytulę, to dźgniesz mnie tym nożem? — zapytał Łukasz, w najmniejszym stopniu nie przemyślawszy swojego pytania.

— No ja bym nie ryzykowała — odparła Alicja beznamiętnie.

Łukasz nie wiedział już, co powiedzieć. Podszedł do żony od tyłu i delikatnie objął jej drobną postać swoimi mocnymi ramionami. Alicja nawet nie próbowała się wyrywać, co go niezwykle pozytywnie zaskoczyło, jednak nie zaprzestała przygotowywania posiłku.

— Nie uciekniesz? — wyszeptał jej do ucha.

— Nie — odpowiedziała. — Wszystko mi jedno.

Łukasz nachylił się do przodu, całując żonę w policzek. Nie protestowała, nic nie powiedziała, ale wypuściła z ręki nóż.

— Czego chcesz? — Kobieta nie krzyczała, ale w jej głosie pobrzmiewała wyraźna nuta irytacji. — O co ci chodzi?

— Kocham cię — powiedział głośno mężczyzna.

— Puść mnie! — Szarpnęła się kobieta.

Odepchnęła od siebie Łukasza i stanęła w rogu kuchni. Skuliła ramiona, co sprawiło, że wyglądała na jeszcze bardziej bezbronną, niż zazwyczaj.

— Kocham cię — powtórzył mężczyzna i wyciągnął rękę w jej stronę. Do jego oczu zaczęły napływać łzy.

Alicji także zbierało się na płacz. Jej oddech przyśpieszył, serce biło jak oszalałe w klatce piersiowej, a oczy wypełniły się łzami.

— Chodź do mnie — poprosił Łukasz. — Chodź, proszę cię.

— Nie chcę!!! — krzyknęła rozpaczliwie kobieta.

— Proszę cię, Ala, chodź. Wszystko będzie dobrze.

Alicja zaczęła niekontrolowanie szlochać. Łukasz wykorzystał ten moment słabości. Podskoczył do niej i mocno ją przytulił, najspokojniej jak potrafił zapewniając ją, że jest przy niej i że teraz już wszystko będzie dobrze. Kobieta wbiła paznokcie w skórę na plecach Łukasza, ale na nim nie zrobiło to żadnego wrażenia. Im dłużej przytulał Alicję, tym ból na jego plecach stawał się lżejszy, aż w końcu ustąpił zupełnie. Po chwili kobieta przestała szlochać i wtuliła się w mężczyznę.

Mój Boże, nareszcie. — pomyślał Łukasz.

— Kocham cię — powtórzył po raz kolejny tego dnia.

Zanim Alicja pojechała do matki, spędzili ze sobą całe przedpołudnie, nic specjalnego nie robiąc. Wypili po herbacie i położyli się na łóżku przytuleni do siebie. Łukasz wieki temu nie był tak szczęśliwy. Dodatkowo radości przysparzała mu myśl, że teraz już będzie tylko lepiej, że już nie może być gorzej. Gorąco pragnął odbudowy relacji z żoną i wierzył, że jest ona możliwa.

Kiedy Alicja miała już wyjść z mieszkania złapała jeszcze męża za ręce i wahając się, powiedziała:

— Kocham cię.

Łukasz pochylił się, aby ją pocałować, jednak kobieta wystraszyła się i powstrzymała go, przykładając dłoń do ust mężczyzny.

— W czółko — usprawiedliwił się Łukasz.

— Dobra, niech będzie.

Złożył pocałunek na jej czole. Ona z kolei odczuła, że czułość już nie wywołuje u niej obrzydzenia, ale przeciwnie — radość i poczucie bezpieczeństwa.

— Wesołych Świąt — Uśmiechnęła się do niego.

— Wesołych Świąt.

Po wyjściu Alicji, Łukasz także zebrał się i ruszył do pasmanterii w poszukiwaniu wełny.

— Dzień dobry — powiedział, kładąc na ladzie kawałek tworzywa, który ubiegłego wieczoru dała mu Amelia. — Byłaby pani tak dobra i dała mi wełnę w kolorze jak najbardziej zbliżonym do tego? — zwrócił się do sprzedawczyni.

Kobietka stojąca za ladą leniwie przeżuwała gumę. Zdawało się, że bodźce z otoczenia docierały do niej z niemałym opóźnieniem. Otępiałym ruchem ręki sięgnęła po koszyk pełen kordonków wełny.

— Pan sobie wybierze.

— Jasne... — westchnął Łukasz.

Mężczyzna znał się na kolorach równie dobrze, jak na jeździe konnej, czyli można by rzec — wcale. Przyjrzał się uważnie wszystkim czerwonym kordonkom, jakie znajdowały się w koszyku, ostatecznie wybierając — jego zdaniem — najjaskrawszy z nich.

— Czerwony jest zawsze czerwony, proszę pana. — Mlasnęła ustami sprzedawczyni.

Łukasz zapłacił, schował kordonek do kieszeni, życzył sprzedawczyni "wesołych Świąt" i ruszył z powrotem do mieszkania, aby nieco się jeszcze odświeżyć, a z niego wyjechał samochodem do szpitala.

— Cześć! — rzucił wpadając radośnie do sali Amelii.

— Dzień dobry...? — Dziewczyna spojrzała pytająco na mężczyznę.

— Jak się czujesz? — zapytał żywo Łukasz.

— Wie pan, tak sobie. Zimno mi strasznie. Na sali zimno, na dworze pewnie też jest zimno, w sercu mi zimno... — urwała. — Znaczy, no...

— Dobra, zaraz ci kaloryfer włączę. Widzę, że oboje nie cierpimy zimna — zaśmiał się Łukasz. — I jako, że ja dłużej już nie wytrzymam, bo tak dziwne uczucie mnie rozpiera, że muszę ci to dać to... wesołych Świąt! — powiedział i w tym samym momencie wyjął z kieszeni fartucha kordonek wełny.

Amelia przez dłuższą chwilę nic nie mówiła, jedynie otworzyła szeroko oczy. Wzięła z rąk chirurga podarunek.

— Dziękuję, Jezu, ale, ale nie trzeba było, panie doktorze, co pan... znaczy się, ja dziękuję bardzo, ale... — Dziewczyna była okropnie zdziwiona, ale widać było, że więcej jest w jej sercu radości, niż faktycznego zdziwienia.

— Wesołych Świąt, Amelka. — Łukasz położył dłoń na ramieniu dziewczyny.

— Wesołych Świąt — odpowiedziała. — Dziękuję! — krzyknęła jeszcze za lekarzem, kiedy ten już wychodził.

Łukasz miał nadzieję, że ten prezent sprawi, że Amelia zajmie się swoim szalikiem i nie będzie myślała o tym, że musi spędzić te Święta samotnie. Bo nikt nie powinien być w Święta sam. Samotni to w ogóle powinni być tylko pustelnicy, którzy się na tę samotność dobrowolnie godzą i z pełną radością obierają los samotników. Przebywanie z dala od innych ludzi od czasu do czasu nie jest niczym złym, czy niewłaściwym, ale Łukasz uważał, że wieczna samotność, jest absolutną katorgą i do niej trzeba być powołanym, żeby nie powiedzieć wybranym.

Wieczorem podzielił się opłatkiem z członkami swojego personelu i odśpiewał z nimi kilka kolęd. To były niezwykle radosne chwile, biorąc pod uwagę, że na co dzień niewiele go łączyło z tymi ludźmi, oprócz faktu, że pracował z nimi na jednym oddziale.

Później zajrzał jeszcze na chwilę do Amelii. Przystawił sobie taboret, który stał w kącie sali i usiadł na nim obok łóżka dziewczyny. Amelia uśmiechnęła się i wyciągnęła spod poduszki swoje ukończone dzieło — czerwony wełniany szalik.

— Proszę. To jest dla pana. — Wyciągnęła rękę wręczając mężczyźnie prezent.

Dziewczyna pragnęła jakoś odwdzięczyć się lekarzowi za to, co dla niej zrobił. Nie miała niczego, co mogłaby mu dać, więc dała mu szalik, ponieważ to było jedyne, co mogła mu podarować.

— Chyba sobie żartujesz... — jęknął Łukasz przyjmując szalik z rąk dziewczyny. — Boże...

— Wesołych Świąt. — Uśmiechnęła się Amelia.

Łukasz kręcił głową z niedowierzaniem, ale jednocześnie był niesamowicie wzruszony.

— Dziękuję. Naprawdę, dziękuję. Dawno nie dostałem lepszego prezentu.

W ten wieczór — jak i w czasie kolejnych dni Świąt — pomimo tego, że na dworze szalał śnieg, a mróz otaczał swoimi ramionami wszystko wokół, to serca ludzkie rozgrzewały płomienie radości. Samotność musiała ustąpić miejsca radości, ponieważ to radość powinna zwyciężać w ludzkich sercach, jednak aby tak się stało, to człowiek musi chcieć jej zwycięstwa. Łukasz pragnął odegnać samotność od siebie, od Alicji i od swoich pacjentów. Już nie musieli się jej bać, bo nawet gdyby wróciła, to Łukasz przepędziłby ją ponownie, ponieważ wiedział już, jak postępować, aby samotność trzymała się od niego z daleka.

Continue Reading

You'll Also Like

87.9K 5.7K 20
Pierwsza wersja Śmierci Motyla z 2018 roku. Aktualnie pisany jest remake. W 2045 roku spokój zwykłych szarych ludzi został zakłócony. Nieznana dotąd...
4.6K 137 25
Główna bohaterka to Livia Wiśniewska czyli siostra Karola Friza Wiśniewskiego jest menadżerką i fotografką Genzie w skrócie dużo pomaga Karolowi Nata...
8.7K 218 21
Ona spokojna i nieśmiała dziewczyna która żyje z dnia na dzień. Nie ma znajomych lecz poznaje jego. Wszystko się zmienia. On szalony pewny siebie chł...
492K 48.4K 63
Rok 2053 Wysoko rozwinięte badania genetyczne doprowadziły do powstania wielu odmian ludzi. Rodzice zapragnęli wybierać cechy własnych dzieci, mimo ż...