Traitor's Oath

By Lotthiaa

6.7K 799 3.1K

Rodzeństwo Verhmar nie łączy nic więcej poza nazwiskiem, nawet rodzinna tragedia nie jest w stanie ich do sie... More

Prolog
1. Komiczna ironia losu
2. Wszelkie i jedyne prawo
3. Niepewne ścieżki przyszłości
4. Mur różnic
5. Śmierć rozwiąże wszystkie problemy
6. Nie za taką cenę
7. Błędy ojca
8. Wyrok na własnego brata
9. Zawieszona na sznurkach marionetka
11. Mordercze zapędy znajomych Carvena
12. Labirynt niewiadomych
13. Niedorzeczne pomysły ojca
14. Tylko jedno wyjście
15. Kretyn ma rację
16. Nigdy nie chodziło o pieniądze
17. Imperium kłamstw
18. Grono zdrowych na umyśle Verhmarów
19. Kim właściwie byli oni?
20. Nic tu nie wydarzyło się przypadkiem
21. Wszystko jest dozwolone, jeśli przynosi korzyści
22. Nowy lord Verhmar
23. Ofiara Verhmarów
24. Lepiej zniszczyć życie innym niż sobie
25. Zguba, której szukali
26. Papierowe obietnice
27. Ostatnia część przedstawienia
28. Wieczny spokój

10. Wszystko albo nic

204 29 42
By Lotthiaa

Ostatnie słowa króla Galidana Dariona Vaalardala zwieńczono gromkimi brawami. Mężczyzna obdarzył zebranych wdzięcznym uśmiechem i zajął miejsce u boku swej małżonki, pozwalając gościom kontynuować przerwaną na krótką przemowę zabawę. Ujął zdobiony kielich, ale nie skosztował znajdującego się w naczyniu trunku. Nawet z drugiego końca sali, stojąc w cieniu rzucanym przez otwarte na oścież wrota, Lyramie dostrzegła bladą, smukłą dłoń królowej Natyrhii zaciskającą się na przedramieniu męża. Ledwo widoczny gniewny grymas wykrzywił dostojne oblicze króla, lecz zgodnie z życzeniem kobiety zrezygnował z wina. Z niechęcią osunął się na oparcie obitego czerwonym aksamitem fotela.

Korona na jego głowie — wykonana ze złota, pozbawiona ozdób, o kolcach ukształtowanych w symbol kwiatu lilii — niknęła pośród gęstych pukli mężczyzny. Prezentowała się blado w obliczu mieniącego się jak kryształki lodu diademu królowej, odciągającego uwagę od jej niezbyt urodziwej twarzy. Siedziała sztywno wyprostowana, z wysoko zadartym podbródkiem, a wyzierający z jej oczu chłód upodobniał ją do nieporuszonej, kamiennej rzeźby. Sprawiała wrażenie osoby pewnej, decydującej, trzymającej w rękach — dzięki uległości małżonka — nieograniczoną władzę.

Lyramie jednak znała prawdę. Nie dała się zwieść mylnemu, wykreowanemu przez wyniosłą prezencję królowej wyobrażeniu, z którym również sam monarcha nie zamierzał walczyć. W towarzystwie pozwalał kobiecie naginać realia, przyćmiewać go swoim majestatem, podczas gdy w rzeczywistości na wszelkie zapadające w państwie decyzje nie miała żadnego wpływu. Była jedynie ustawionym na politycznej szachownicy pionkiem, zapewniającym mu niezakłócony buntami pokój w kraju i wymuszającym na jej krnąbrnej rodzinie z zachodu posłuszeństwo.

Lyra odwróciła wzrok od zasiadającej na podwyższeniu rodziny królewskiej. Znała zbyt wiele ich mrocznych i wstydliwych sekretów, by patrzeć na nich z takim umiłowaniem jak reszta poddanych. Uważnym spojrzeniem przeczesała tłum rozchodzących się do swoich stolików gości. Mnogość krojów i kolorów damskich toalet była aż porażająca. Lyramie nie była nawet pewna, czy potrafiłaby wymienić wszystkie barwy, wymieszane niczym farby na palecie malarza, tworzące unikalne odcienie materiałów, mieniących się w blasku światła. Jej skromna sukienka wyróżniała się na tle wytwornych kreacji innych arystokratek. Nie pasowała do panującej na salonach mody i przepychu — krawcowa, dokonująca ostatnich poprawek w stroju panny Verhmar, natrętnie powtarzała jej to podczas ich ostatniego spotkania. Ale Lyramie nic to nie obchodziło i gdyby to od niej zależało, odmówiłaby udziału w bankiecie, tak jak zwykła to robić co roku.

Była tu wyłącznie przez niego.

Wszystko albo nic.

Na jego wspomnienie znienawidzone przez Lyramie słowa same rozbrzmiały w jej głowie. Gwałtownie odbiła się od ściany. Jej twarz pozostawała nieruchoma niczym wyrzeźbiona z lodu maska, choć rozpierający kobietę od środka gniew zmusił ją do ruchu. Niespiesznym, niezdradzającym jej poirytowania krokiem ruszyła przez salę i skierowała się do prowadzącego do ogrodu wyjścia. Czuła na sobie jego przeszywające spojrzenie, nieustępliwie podążające za nią jak wspomnienie bezpowrotnie utraconej przeszłości. Siedząc na podwyższeniu, nie mógł jej nie zauważyć, zwłaszcza że nie spuszczał z niej oczu, odkąd przybyła na bankiet.

Lyra sprawnie wymijała rozmawiających w niewielkich grupkach gości i kręcących się między nimi służących. Pozwoliła, by dźwięk stukających o posadzkę obcasów i płynąca muzyka całkowicie ją wypełniły oraz wyparły nagromadzoną w niej złość. Nim dotarła do oszklonych drzwi, prowadzących do pogrążonego w mroku ogrodu, odzyskała nad sobą panowanie. Tylko on potrafił wyprowadzić ją z równowagi samym swoim istnieniem.

— Nie odzywaj się — mruknęła chłodno Lyramie, gdy dostrzegła zbliżającego się w jej stronę brata. Merran zatrzymał się w połowie dzielącej ich odległości. — To moje zmartwienie, ty się nie wtrącaj.

— Nie twoje, gdy dotyczy nas wszystkich. — Wyminął roześmianą parę i stanął obok o wiele niższej od niego siostry. — Co zamierzasz zrobić?

— Wyjść — odparła krótko. Wydało jej się to oczywiste, zważywszy na kierunek, który obrała; jasno wskazywał, co planowała.

Merran z poirytowania wywrócił oczami. Lyra doskonale wiedziała, że nie o to pytał i nie to chciał usłyszeć, ale nie mogła powiedzieć mu prawdy. Jeszcze nie. Nie tu i nie teraz.

— Coś mi w tym wszystkim nie pasuje. — Przeczesał palcami elegancko ułożone włosy, z których nie wymykał się nawet pojedynczy brązowy kosmyk. Jego fryzura zawsze musiała być porządna jak on sam. — To było zbyt proste! Zbyt szybko odnalazł tę kobietę. — Nerwowym ruchem wyprostował materiał na piersi, by opanować narastającą w nim złość. Już spokojniejszym głosem dodał: — Zupełnie nie widzę w tym sensu.

Lyramie westchnęła i nie odpowiedziała. Ostatni raz omiotła pomieszczenie wzrokiem, jak gdyby po powrocie chciała ocenić, co się zmieniło, i wyszła na zewnątrz. Wieczorne powietrze owiało jej okryte lekkim materiałem ciało, otulając swymi chłodnymi ramionami. Machnęła lekceważąco ręką na wołającego ją po imieniu Merrana — nie zamierzała trwonić czasu na wysłuchiwanie bezużytecznych domysłów — i marmurowymi schodami zeszła do ogrodu.

Rozpościerający się przed nią widok, skąpany w czerni nocy, nie prezentował się szczególnie zachęcająco, lecz mrok od zawsze był jedynym wiernym przyjacielem Lyramie i z przyjemnością się w niego zatopiła. Spacerujący strażnicy mijali ją obojętnie, ze znudzeniem odciśniętym w zmęczonych twarzach. Wielu z nich nawet jej nie zauważyło, obecności panny Verhmar nie zdradzał chrzęst ani jednego kamyka. Tyle razy przemierzała te tereny, surowo karana za spowodowanie głośniejszego niż szum trawy dźwięku, aż nauczyła się przemieszczać przez nie niepostrzeżenie. Znała wszystkie skróty, ukryte przejścia i miejsca sekretnych spotkań kochanków. Wiedziała o wszystkim.

To było jej zadanie — widzieć i wiedzieć. Była obserwatorem, niewidocznym, dyskretnym i spostrzegawczym, dlatego sprzeczający się przyciszonymi głosami mężczyźni nie dostrzegli zbliżającej się w ich stronę Lyramie. Zamarła w bezruchu, a jej czoło przecięła głęboka zmarszczka, gdy rozpoznała brzmienie jednego z głosów. Powinna iść dalej, nie zostało jej już wiele czasu do spotkania z tym zdrajcą, ale wrodzona ciekawość, wokół której zbudowano legendę Lyramie, okazała się silniejsza niż rozsądek. Ostrożnie zeszła ze ścieżki i ukryła się za rosnącymi na poboczu krzewami. Z ust kobiety wyrwało się mimowolne prychnięcie, gdy materiał kreacji, mimo głębokiego, aż niestosownego rozcięcia, ograniczył swobodę jej ruchów. Zdmuchnęła zwisającego na srebrnej nitce pająka i znieruchomiała, nasłuchując. Nie mogła zbytnio się wychylać, w panującym mroku jej jasne włosy były widoczne niezgorzej niż światło latarni w Daoss na nadbrzeżu.

— Zrobiłem, co uważałem za słuszne — odezwał się obcy Lyramie mężczyzna, niskim, zimnym głosem, zupełnie pozbawionym pokory czy szacunku do stojącego przed nim lorda.

— Twoim obowiązkiem jest wykonywać moje polecenia, a nie myśleć — warknął rozdrażniony Lauvelon. Był niemal o dwie głowy niższy od swojego towarzysza, mimo to zachowywał się, jakby mówił do podrzędnego parobka, a nie do rosłego zbira, który jednym ruchem mógł skręcić mu kark. Lyra nie potrafiła stwierdzić, czy był to przejaw kompletnej głupoty, czy jednak skutek zwykłej zuchwałości.

— Martwy jest bezużyteczny, zastraszony skłonny do współpracy. Strach jest prawą ręką władzy.

Lyramie prychnęła poirytowana. Przez szpary między liśćmi widziała jedynie barczyste plecy postawnego opryszka, który przysłaniał jej widok na pozostałych dwóch mężczyzn.

— Nie, złoto nią jest. Dla złota człowiek sprzeda nie tylko swoją wolność, ale również godność i całą rodzinę. — Lauvelon parsknął, jakby rozbawiony niedorzecznością zasłyszanych słów, choć jego ton pozostawał twardy jak ręka, którą rządził. — Należy jedynie podać odpowiednią cenę.

— Jaka jest twoja cena, lordzie Lauvelon?

Znajomy głos trzeciego z mężczyzn poruszył struny wspomnień w pamięci Lyramie, wygrywając znaną pieśń, której brzmienia przez upływ czasu zapomniała. Nie mogła sobie przypomnieć, gdzie już spotkała tego młodzieńca. Formułujący się przed jej oczami obraz chłopaka był zbyt niewyraźny, przysłonięty mgłą dzielących ją od dzieciństwa wydarzeń, by mogła zgadnąć, kogo przedstawiał. Lyra zdmuchnęła opadający na twarz jasny kosmyk włosów, wraz z wydmuchiwanym powietrzem pozbywając się nagromadzonej w niej chęci na zmianę pozycji. Nie mogła ryzykować, choć umiejscowienie kryjówki i zakręcająca ścieżka ograniczały jej szansę na przyjrzenie się twarzom kompanów lorda Radhmor.

— Pieniądze nie mają dla mnie znaczenia — odparł żarliwie Lauvelon. Spowity w płaszcz nocy ze swą gorliwością mógł uchodzić za młodzika. — Cały mój majątek jest do waszej dyspozycji, możecie swobodnie z niego korzystać, o ile poczynione wydatki będą niezbędne do realizacji naszego celu.

Rosły facet drgnął jak zniewolony ptak, czujący podmuch wiatru w skrzydłach, na wypowiedziane szeptem słowa Lauvelona, których Lyramie nie zrozumiała. W posępnym milczeniu wysłuchał rozkazu lorda. Sztywnym kiwnięciem głowy potwierdził jego przyjęcie. Po otrzymaniu stosownego przyzwolenia odszedł w kierunku zamku.

Potężna budowla niczym pochylający się nad więźniem gwardzista rzucała monstrualny cień na wewnętrzny ogród, bezdusznie przypominając wszystkim zgromadzonym gościom, iż wciąż byli jedynie poddanymi. Sługami cieszącymi się iluzoryczną wolnością, zamkniętymi w żelaznych celach władzy monarchy. Wylewający się z sali bankietowej blask oświetlał grafitowe ściany, otaczające ogród ze wszystkich stron. Nawet tutaj ludzie, mimo że na zewnątrz, nadal byli ograniczeni i zdani na łaskę władcy. Bankiet, choć organizowany dla uczczenia zawartego między zwaśnionymi rodami pokoju, niezmiennie demonstrował tylko potęgę zasiadającej na tronie osoby.

— Jesteś niezwykle hojny, panie — odezwał się młodszy chłopak. Znany Lyramie głos nie pasował do twarzy, którą ujrzała. Wydała jej się obca. — Ale w tym przypadku złoto nie rozwiąże twoich problemów, obie strony je mają. — Widząc nieprzekonaną minę Lauvelona, dodał: — Zapewniam, że to prawda, choć na razie znana nielicznym.

— Komu?

— Nie licząc mnie, to jeszcze trzem osobom. W stosownej chwili zostanie ujawniona. — Zamaszyście machnął ręką, jakby starał się przepędzić wątpliwości lorda, odciśnięte na jego pomarszczonym licu. — Tak trzeba. W stadzie szakali szczenię potrzebuje ochrony, inaczej nigdy nie wyrośnie na wilka.

— Nie potrzeba nam wilka… — Lauvelon urwał, a wykrzywiający jego usta uśmiech sugerował, iż zrozumiał, co chciano mu przekazać — ale jego skóry.

Odgłos zbliżających się kroków odwrócił uwagę Lyramie od rozmawiających mężczyzn. Utkwiła wzrok w zakosie ścieżki, po narastającym z każdą chwilą dźwięku starając się ocenić, ile pozostało jej czasu, nim zza zakrętu wyłonią się strażnicy. Może i byli znużeni wykonywaniem żmudnego obowiązku, ale nie głupi i ślepi. Nie mogli przejść obojętnie obok czającej się w zaroślach kobiety. Zaczęliby zadawać niewygodne pytania, na które Lyramie nie miała ochoty, a tym bardziej sposobności, odpowiadać zgodnie z prawdą. Wyprostowała się z ociąganiem, niezadowolona z powrotu do tłocznej, gwarnej sali z interesującymi, ale zupełnie niezrozumiałymi informacjami. Czuła, że mogłaby dowiedzieć się czegoś pożytecznego, istotnego, łączącego uzyskane wiadomości w całość, gdyby tylko postała tam odrobinę dłużej.

Obrzuciła młodszego towarzysza Lauvelona przeciągłym spojrzeniem — zamierzała przyjrzeć się jego twarzy w blasku światła — i podwinąwszy suknię, wkroczyła między dumnie rosnące krzewy. Smukłe witki natrętnie chlastały ją po policzkach, czepiały się włosów i materiału kreacji, jakby chciały uświadomić pannie Verhmar, iż zboczyła z właściwej drogi i powinna zawrócić. Lyramie uparcie brnęła do przodu, nie przejmując się zbytnio zniszczeniem stroju oraz fryzury. Wolała przypominać pracującą w polu przez pół dnia chłopkę niż tłumaczyć się z podsłuchiwania. Nabyta przed laty wiedza i spędzone na beztroskich zabawach w tym ogrodzie dzieciństwo ułatwiły jej orientację w terenie. Mimo to i tak stanowczo zbyt wiele razy potknęła się na nierównym gruncie i zahaczyła stopą o wystający korzeń. Obcasy grzęzły kobiecie w ziemi, a podrażniona gałązkami skóra nieprzyjemnie piekła i swędziała niczym posmarowana asbaliusem — przyrządzaną przez jej matkę maścią na otarcia i drobne obrażenia.

Lyramie przecisnęła się przez szparę między równo przyciętymi krzewami i zdyszana wypadła na wysypaną żwirem ścieżkę. Zaciągnęła się głęboko rześkim powietrzem, by ustatkować nie tylko oddech, ale również rozszalałe myśli. Nie bardzo wiedziała, czego świadkiem była. Zawsze uważała Lauvelona za wpływową, ale niegroźną osobę, lecz podsłuchana rozmowa i szemrani towarzysze mężczyzny przeczyły wykreowanemu w umyśle wyobrażeniu lorda. W jej głowie nieoczekiwanie rozbrzmiały słowa ojca. Nigdy nie zbliżaj się do Radhmor. Wtedy nie rozumiała, dlaczego Teamis nie chciał pozyskać przydatnych informacji o swoim największym konkurencie na rynku. Uważała, iż robił to z ostrożności, obawiając się zerwania stosunków z Lauvelonem, nad których poprawą pracował latami. Teraz jednak sądziła, że musiało chodzić o coś więcej. Wzdrygnęła, choć po jej rozgrzanym ciele ciekły kropelki potu. Błędna ocena mogła poważnie zaszkodzić rodzinie Verhmarów.

Lyramie ogarnęła zagubione kosmyki z czoła, by zająć czymś myśli, i rozejrzała się po części ogrodu, w której się znalazła. Niemalże od razu pożałowała swojego podyktowanego zniecierpliwieniem pośpiechu, gdy jej wzrok natrafił na siedzącego na krawędzi fontanny mężczyznę.

Czekał na nią.

Woda opadająca do krystalicznie czystego basenu z cichym pluskiem rozbijała się o taflę. Nuciła uspokajającą pieśń, wspieraną cykaniem ukrytych w trawie świerszczy i kojącym szumem, która niezawodnie uśpiła gniew Lyramie. Tłukące się serce w piersi utrudniało jej zebranie myśli i zapanowanie nad malującymi się na twarzy emocjami, z czym zwykle nie miała żadnego problemu.

Ale w jego obecności wszystko stawało się problemem, a on był największym z nich.

Lyramie drgnęła. Miała ochotę odwrócić się i odejść, a najlepiej ponownie zgubić się w labiryncie krzewów. Nie mogła jednak tego zrobić. Musiała ten jeden raz złamać złożone przyrzeczenie i rozmówić się z tym zdrajcą — dla dobra rodziny. Westchnęła, zmęczona unikaniem spotkania, które było wyłącznym powodem jej obecności na bankiecie, i niechętnie zbliżyła się do mężczyzny.

Rozbryzgujące się kropelki wody osiadały się na wyciągniętej ręce księcia Adriela. Smukłymi palcami wodził po powierzchni cieczy, bawiąc się pływającym po niej żółtym listkiem. Rękaw wamsu z czarnego aksamitu miał zmoczony aż do łokcia, ale młodszy syn króla Galidana zdawał się zupełnie tym nie przejmować. Odziany w prosty, dopasowany strój mógłby uchodzić za zwykłego służącego, ukrywającego się przed swoim przełożonym, gdyby nie szlachetne rysy twarzy wyróżniające go spośród pospolitego motłochu.

— Gdybym cię nie znał, mógłbym pomyśleć, że przed czymś uciekasz, kruku — odezwał się Adriel. Lodowaty ton głosu pasował do chłodu wyzierającego z jego stalowych tęczówek, wciąż nieruchomo utkwionych w tafli wody.

— Gdybym cię znała, mogłabym pomyśleć, że cię to obchodzi… zdrajco.

Lyramie założyła ręce na piersi, zadowolona z ignorancji księcia, bardziej zaintrygowanego zjawiskiem marszczenia się wody pod wpływem jego ruchów niż stojącą przed nim kobietą. Nie miała nic przeciwko temu. Nie była pewna, co mógłby wyczytać z jej oblicza, choć starała się, by nasunięta na twarz maska stała się wzorowym odbiciem obojętności. Czuła jednak, że stworzonemu obrazowi daleko było od ideału. Jej czoło i brwi zmarszczyły się w gniewnym wyrazie, złość delikatnym różem zabarwiła policzki i wygięła wargi w pogardliwym grymasie. Lyramie wbiła palce w przedramię, sfrustrowana drżeniem dłoni. Jak miała nad sobą zapanować, jeśli sam widok gęby Adriela ją drażnił? Niegdyś był jej jedynym przyjacielem, powiernikiem dzielącym z nią sekrety oraz wsparciem w chwilach zwątpienia. Znała go dłużej niż własnych braci, ufała mu i podziwiała za umiejętności i osiągnięcia, a on jednym słowem intencjonalnie zniszczył całe jej życie, zabierając wszystko, na co ciężko przez lata pracowała. 

— Przecież mnie znasz, kruku, lepiej niż ktokolwiek.

Adriel wsadził rękę do wody i wyłowił z niej pochłaniający całą jego uwagę przedmiot. Nie był to liść, jak początkowo Lyra sądziła, lecz list, który do niego napisała, wyjaśniający powód ich spotkania. Papier rozpadał się w jego dłoni, a rozmyty atrament czarnymi łzami spływał na skórę księcia.

— Też tak sądziłam, ale za tę naiwną wiarę najwyższą cenę zapłaciłam. Drugi raz nie popełnię tego samego błędu.

— Takich błędów się nie wybacza — odparł cicho książę, niespotykanie rozczarowanym głosem. Zgniótł papier między palcami i rzucił go do stóp kobiety. — A ty popełniłaś go o ten jeden raz za dużo, kruku.

— Nie jestem już krukiem, dzięki tobie już nie. — Lyra widziała, jak Adriel wykrzywił wargi w paskudnym jak jego charakter uśmiechu, nic jednak nie rzekł, więc mówiła dalej: — Kruk odszedł, stając się jedynie pozbawioną osobowości nazwą w kronikach Bractwa. Tyle po mnie pozostało.

Książę wymownie poprawił złoty pierścień na serdecznym palcu lewej ręki. Lyra zacisnęła usta, powstrzymując wyrywający się z piersi krzyk. Przekleństwa utknęły jej w gardle. Nie mogła ich z siebie wydusić, niechętnie więc zmusiła się do ich przełknięcia wraz ze stojącą w przełyku goryczą. Doskonale wiedziała, jakie słowa wygrawerowano na sygnecie — niegdyś identyczna biżuteria zdobiła jej dłoń — i nie potrzebowała, by jej o tym przypominano. Maksyma Bractwa Przeklętych prześladowała ją od dnia, w którym została z niego wyrzucona.

— Ile razy mam…

— Zrobisz to? — wtrąciła chłodno Lyramie. Przypuszczała, że Adriel, jak to miał w zwyczaju, zamierzał obarczyć ją winą za całą sytuację, a ona nie chciała tego słuchać. Dość jego kłamstw w życiu się nasłuchała. — Moi bracia nalegają, nieświadomi, że to niemożliwe.

— Niemożliwe dla nich. — Uniósł wzrok i wreszcie spojrzał w oczy panny Verhmar. Jego tęczówki były puste i zimne jak dwa szare kamienie. Kto raz umarł za życia, już na zawsze pozostawał martwy. — Ale nie dla mnie. Mogłabyś sama to zrobić, ale…

— Ale z nas dwóch tylko ty jesteś bezkarny. — Lyramie westchnęła. Wiedziała, iż proszenie księcia o pomoc nie było zbytnio rozsądne, ale przyszłość rodziny Verhmarów była ważniejsza niż cena, jaką przyjdzie jej zapłacić za jego przysługę. — Co zrobisz, zostanie ci zapomniane.

— Co powiesz, zostanie ci wybaczone — odparł Adriel, w zamyśleniu przeczesując dłonią czarne włosy. Złoty sygnet na jego palcu zdawał się kpić z bezsilności kobiety. — Obejść prawo, tworząc nowe. — Przytaknął głową, jakby oceniał szanse na powodzenie tego pomysłu, i uśmiechnął się przebiegle. — Uwłaczasz moim umiejętnościom taką żałosną prośbą.

Lyramie nie odpowiedziała. Nie żądała od Adriela wiele, lecz to, co dla Przeklętego było prostą, trywialną czynnością, dla innych znajdowało się na nieosiągalnym pułapie. Odwróciła wzrok w stronę wejścia do budynku, tę rozmowę uważała za skończoną.

— Pożałujesz tej decyzji — rzekł więc Adriel. Błysk jego białych zębów w szalbierczym uśmiechu przypieczętował zawartą między nimi umowę. — Nim wybije północ, dostaniesz to, czego chcesz.

Wrócili na bankiet osobnymi ścieżkami, a odbyte w ogrodzie spotkanie stało się jedynie ich kolejną wspólną tajemnicą. Tajemnicą, którą Adriel stosownie wykorzysta, gdy tylko jej ujawnienie przysporzy mu lukratywnych korzyści. Lyramie starała się o tym nie myśleć, choć upierdliwy głosik w głowie wyzywał ją od głupców i powtarzał, iż popełniła fatalny w skutkach błąd, ufając po raz drugi komuś, kto już raz ją zdradził.

Wszystko albo nic.

Przed wejściem na salę Lyramie oczyściła buty z ziemi i włosy z zaplątanych między kosmyki liści — na lekko przybrudzony i pozaciągany materiał kreacji nie mogła już wiele poradzić. Przy drzwiach czekał na nią Merran, zmartwiony, niespokojny i zatroskany — starszy brat, na którego Lyra zawsze mogła liczyć. Nie rozumiała, dlaczego ich ojciec nie dostrzegł w najstarszym synu, utożsamiającym wszelkie pożądane cechy niezbędne do godnego reprezentowania nazwiska Verhmarów, swego następcy. To jednak nie miało znaczenia, tego wieczora wszystko powinno się zmienić i wrócić na należne miejsce.

— Gotowe — powiedziała krótko i odeszła, zostawiając skonsternowanego Merrana samego.

Wmieszała się w tłum. Wirujące na parkiecie pary utrudniały jej odszukanie młodzieńca z ogrodu. Nie zdołała dokładnie przyjrzeć się jego twarzy, ale widziała ją na tyle dobrze w nikłym blasku księżyca, by mogła rozpoznać oblicze chłopaka, gdy tylko ujrzy je wśród bawiących się gości. Lauvelona nietrudno było dostrzec. Zawsze otaczało go grono obmierzłych pochlebców — pomniejszych lordów, ambitnych kupców i majętnych mieszczan — starających się zjednać sobie przychylność kapryśnego lorda i zdobyć wsparcie w prowadzonych interesach. Przytakiwali na każde jego słowo, śmiali się z żartów i głośno wznosili toasty, a płynącym z ich ust pochwałom i komplementom nie było końca. Po Adrielu na podwyższeniu zostało tylko puste krzesło, ale pozostałe dwa miejsca, przeznaczone dla jego starszego brata i siostry, również były wolne, więc nikt nie przejmował się nieobecnością młodszego syna króla Galidana.

Czas jednak nieubłaganie płynął, wieczór zdążył przemienić się w noc, a Lyramie nie odnalazła ani księcia, ani chłopaka z ogrodu. Od hałasu jedynie rozbolała ją głowa, a od nieustannego spacerowania między gośćmi i tańców stopy. Nigdzie też nie mogła dostrzec swego najmłodszego brata. Widziała, jak Carven opuszczał salę, ale już nie wrócił, mimo że jego towarzyszka — córka Lauvelona — samotnie siedziała przy stole, zerkając niecierpliwie w stronę wyjścia. Merran udał się za Carvenem, ale zgubił go w plątaninie dostępnych dla gości korytarzy. Niezadowolony wrócił na bankiet, przekazując siostrze niepomyślne wieści. Na tę wiadomość Lyramie odłożyła wypełniony trunkiem kielich na tacę niesioną przez przechodzącą służącą i uśmiechnęła się do siebie.

Carven przepadł.

Continue Reading

You'll Also Like

182K 11.2K 108
Chłopak kulił się w swojej celi, nie miał imienia, przynajmniej już nie. Kiedyś jego ojciec wołał go nim, jednak minęły lata od kiedy ostatni raz je...
1.1K 62 3
Kochani już niedługo będzie dostępna całość 💜 Najlepsza książka roku! Sam się przekonaj! Główny bohater, zwykły nastolatek posiadający marzenia, któ...
49.6K 3.7K 57
Deku to 16-sto letnia omega żyjąca w świecie 5 królestw. Królestwo z którego pochodzi deku jest na 4 pozycji pod względem siły więc by zapewnić sobie...
9.1M 43.4K 6
Spotykając swojego wroga po latach możesz myśleć, że wyrósł z dziecięcych zachowań i obrażania się. Stare spory z dzieciństwa są zapomniane i można s...