Traitor's Oath

By Lotthiaa

6.7K 799 3.1K

Rodzeństwo Verhmar nie łączy nic więcej poza nazwiskiem, nawet rodzinna tragedia nie jest w stanie ich do sie... More

Prolog
1. Komiczna ironia losu
2. Wszelkie i jedyne prawo
3. Niepewne ścieżki przyszłości
4. Mur różnic
5. Śmierć rozwiąże wszystkie problemy
7. Błędy ojca
8. Wyrok na własnego brata
9. Zawieszona na sznurkach marionetka
10. Wszystko albo nic
11. Mordercze zapędy znajomych Carvena
12. Labirynt niewiadomych
13. Niedorzeczne pomysły ojca
14. Tylko jedno wyjście
15. Kretyn ma rację
16. Nigdy nie chodziło o pieniądze
17. Imperium kłamstw
18. Grono zdrowych na umyśle Verhmarów
19. Kim właściwie byli oni?
20. Nic tu nie wydarzyło się przypadkiem
21. Wszystko jest dozwolone, jeśli przynosi korzyści
22. Nowy lord Verhmar
23. Ofiara Verhmarów
24. Lepiej zniszczyć życie innym niż sobie
25. Zguba, której szukali
26. Papierowe obietnice
27. Ostatnia część przedstawienia
28. Wieczny spokój

6. Nie za taką cenę

295 39 210
By Lotthiaa

Panujący na trakcie ruch wzmagał się, w miarę jak zbliżali się do Radhmor. A zbliżali się od dziesięciu dni, dziesięciu najdłuższych i najgorszych dni w życiu Carvena. Wymęczony podróżą i niewdzięcznym towarzystwem zaczął liczyć, że napadną na nich rabusie i ktoś przypadkiem go zabije, skracając jego męki.

Wyładowane wozy z trudem mijały się na zatłoczonej drodze. Poruszający się pieszo wieśniacy, prowadzący obładowane woły lub osiołki, utrudniali przejazd, niespiesznym krokiem zmierzając na Festiwal Zwycięzców — coroczny, znany na cały kraj jarmark, przyciągający do miasta mnóstwo ludzi zwabionych oferowanymi w tym dniu atrakcjami. Festiwal Zwycięzców cieszył się popularnością nie tylko ze względu na oferowane w przystępnych cenach towary, ale także przez towarzyszące mu zabawy pełne darmowego wina, muzyki i tańca do białego świtu.

Carven uwielbiał to święto. Nieprzerwanie, odkąd ukończył dwanaście lat, w nim uczestniczył. Jednak nie wszystkie wizyty w Radhmor przyjemnie wspominał. Gdy był młodszy, przyjeżdżał tu z ojcem. Cały dzień był zmuszony stać na nieznośnym upale na zatłoczonym placu, wysłuchiwać przekrzykujących się kupców i narzekania targujących się o niższą cenę klientów, a po zapadnięciu zmroku, gdy wszyscy udawali się za miasto na odbywającą się tam zabawę, jego zamykano w pokoju. Sfrustrowany mógł jedynie wyglądać przez okno na płonące w oddali ognisko, słuchać skocznej muzyki niosącej się ponad uśpionym miastem i wyklinać Teamisa za jego niesprawiedliwą decyzję. 

Dopiero w wieku szesnastu lat, gdy wymknął się z zamknięcia, zrozumiał dlaczego na Festiwal Zwycięzców zjeżdżają się mieszkańcy z całego Faswneshu. I mimo że następnego dnia, po zaangażowaniu straży do poszukiwań, odnaleziono go śpiącego na obrzeżach miasta, Carven nie żałował swojej decyzji. Niedługo potem, natchniony wydarzeniami z tej pamiętnej nocy, po raz pierwszy wybrał ze skarbca pokaźną sumę pieniędzy i niepostrzeżenie opuścił Daleeun, robiąc wszystko to, czego dotąd surowo mu zabroniono.

— Wiesz, że możemy tu spotkać twego brata? — odezwał się niespodziewanie Kieran. Widocznie znudziło mu się zaczepianie mijanych dziewek, które uporczywie go ignorowały. — Tego… średniego. Średnio rozgarniętego i średnio porywczego. Dowie się, że tu jesteśmy.

Przemykający przez twarz Carvena cień irytacji wykrzywił jego usta w paskudnym grymasie. Oczywiście, że o tym wiedział! Nazwa Festiwalu Zwycięzców nie była przypadkowa. Sprzedawać na nim swoje towary mogli jedynie kupcy upoważnieni przez Związek Handlowców. Oficjalnie typowano ich na podstawie osiągniętych w ubiegłym roku zysków i wymogów określonych w statucie oraz po rozpatrzeniu potencjalnych korzyści, jakie mógł uzyskać Związek, lecz w rzeczywistości reprezentantów wybierano po znajomościach. Dlatego udający się do Radhmor skład handlarzy od lat pozostawał niezmienny. Carven, choć ojca nie darzył niczym więcej niż nienawiścią, musiał przyznać, że Teamis miał niezwykły dar. Potrafił kupić wszystko po niedorzecznie niskiej cenie, poczynając od tytułu lorda, a na miejscu na Festiwalu Zwycięzców kończąc. Niezmiennie przez osiemnaście lat przyjeżdżał do Radhmor, aż obecność Verhmarów w tym dniu stała się tradycją i nikt nie wyobrażał sobie, by miało ich tam zabraknąć. Carven był przekonany, że Veiron — od ośmiu lat zajmujący się handlem w zastępstwie ojca — również się tam pojawi, a dzięki licznym przyjaciołom z branży zostanie poinformowany o obecności najmłodszego brata w mieście.

— Nic gorszego niż klęska Raumaera nie może mnie spotkać — odparł sucho Carven. Nie chciał rozmawiać o bracie, nie chciał nawet myśleć, co się stanie, gdy go spotka. Liczył, że uda mu się tego uniknąć.

Kieran podskoczył w siodle, jakby te słowa kopnęły go w tyłek. Skrzące się z podekscytowania tęczówki błyszczały blaskiem dostąpionego zaszczytu.

— Nazwano kataklizm na cześć mojego przodka? — Rozejrzał się, upewniając się, czy wszyscy go słyszeli. — Co spowodował?

— Przyrost kretynów.

— Masz szczęście — odparł Kieran. Z uznaniem przytaknął głową. — Zawdzięczasz mu istnienie.

— Twoje też — odburknął ponuro Carven. Czy tego głupka nie dało się obrazić? — Dlatego nazywa się to klęska.

— Wiesz…

— Nie — wtrącił ostro Verhmar. — I nie chcę wiedzieć. To nie moja sprawa.

— Twoja sprawa, bo cię dotyczy. W końcu to twoje rodzeństwo, a nie moje. Oni… — mimowolnie się wzdrygnął — są wściekli, a już na co dzień nie bywają przyjemni.

— Nikt cię nie prosił, żebyś się wtrącał.

— Gdyby nie ja, wciąż byłbyś w Daleeun, zamknięty jak szczur w klatce z kotem. — Uśmiechnął się wyniośle, wypinając pierś, jakby chciał przypomnieć Verhmarowi, jaki herb zwykle nosił wyszyty na odzieniu. — Ojciec kazałby cię zatrzymać na bramie i…

— Co my tu robimy? — przerwał Carven. Od dziesięciu dni pytał o to samo i za każdym razem uzyskiwał identyczną odpowiedź. Wkrótce zrozumiesz. Jednak czas nieubłaganie płynął, zdążyli przebyć połowę kraju i dotrzeć do Radhmor, a on nadal nie dostrzegał sensu w ich podróży. — Jeśli powiesz, że przybyliśmy na Festiwal Zwycięzców, to sprzedam cię na jarmarku i odzyskam wszystkie utracone pieniądze.

— Wysoko mnie wyceniłeś! — Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz Kierana, jakby usłyszał ujmujący komplement. Błyszczące radośnie zielone tęczówki nadawały mu dziecinnej niewinności. — Ale muszę cię zmartwić, przyjacielu, handel ludźmi jest niedozwolony.

— Nie szkodzi, każdy zapłaci mi fortunę, by zobaczyć twoją gębę. Takiej parszywej jeszcze nie widzieli.

— O ile zyskami podzielimy się po połowie… — zamilkł, udając, że zastanawiał się nad odpowiedzią — mogę na to przystać! To również rozwiązałoby nasze problemy.

— Na razie jedynym moim problemem jesteś ty! — Carven wbił rozdrażniony wzrok w łeb konia. Może nie patrząc na drogę, kogoś rozjedzie? To na pewno poprawiłoby mu humor. — Miałeś pomóc mi uniknąć bankructwa, a nie do niego doprowadzać!

— Żeby wygrać, najpierw trzeba zaryzykować i zainwestować.

Carven nie wytrzymał. Od dwóch tygodni musiał znosić tego kretyna, jego męczącą obecność, durne uśmieszki oraz niekończące się opowieści. I tak od brzasku do zmroku, aż zmożony trudem codziennej podróży Kieran zasypiał, pozostawiając Verhmara z własnymi, czarnymi myślami. Często, leżąc na posłaniu w upragnionej ciszy i wsłuchując się w równy oddech Kierana, zastanawiał się, dlaczego jeszcze nie uciekł lub nie udusił denerwującego towarzysza we śnie. Coś go przed tym powstrzymywało, choć nie potrafił wyjaśnić co, lecz z każdym kolejnym przebytym dniem, sfrustrowany i rozdrażniony, coraz poważniej rozważał pozbycie się natrętnego kompana.

Nie był w stanie dłużej tego znieść. Jak Kieran mógł mówić o inwestowaniu, gdy całą podróż, włącznie z posiłkami, noclegami, odzieniem i wszystkimi przyjemnościami, na jakie pozwalali sobie po drodze, opłacał Carven z własnych środków? Stracił większość złota, które zabrał z rezydencji w Daleeun, i na powrót oraz dalsze życie pozostała mu niedorzecznie niska suma. Ta myśl w połączeniu z poczuciem gnębiącej go bezsilności wznieciła w nim niemożebny gniew. Zamroczony rozpierającą go od środka złością nie myślał, co robił. To nie było ważne, nie liczyły się konsekwencje, musiał dać jakoś upust swoim emocjom. Zbyt długo pobłażał temu idiocie, cierpiał w milczeniu i starał się zapanować nad własnymi czynami. Dłużej nie zamierzał gnieździć tego w sobie.

Szarpnął za wodze wierzchowca, zmuszając go do gwałtownego skrętu. Koń parsknął z niezadowolenia, ale posłusznie wykonał polecenie, mimo że na zatłoczonym trakcie nie było miejsca na zawrócenie. Carven zbliżył się do Kierana i wyciągnął w jego stronę rękę, wychylając się z siodła. Zepchnie go na ziemię, przy odrobinie szczęścia uderzy się w łeb i może zmądrzeje albo odgryzie sobie język, a jeśli nie, to chociaż na drugi raz pomyśli, nim się odezwie.

Carven uśmiechnął się perfidnie, dumny ze swojego pomysłu. Na samo wyobrażenie całej sytuacji i jej zakończenia niemal od razu poczuł się lepiej. Cisza. Tylko tego pragnął, odrobiny spokoju. Czy tak wiele wymagał? Był gotowy na podjęcie drastycznych kroków, byleby tylko osiągnąć cel.

Jednak nie przewidział, że zanim zdąży Kierana pchnąć, ten z niezwykłą zręcznością chwyci go za nadgarstek i szarpnie ze zdumiewającą siłą.

Uśmiech zamarł Carvenowi na ustach, a widoczna na jego obliczu pewność przeobraziła się w przerażenie, gdy stracił równowagę i runął w dół. Rozpaczliwie zamachał rękami, próbując uchronić się przed upadkiem, ale nie zdołał zacisnąć palców na wyślizgujących mu się z dłoni wodzach ani chwycić łęku.

Zdążył jedynie przekląć.

Zderzenie z gruntem nie było tak bolesne, jak przewidywał, lecz dopiero gdy jego oszołomiony umysł dokładnie przetworzył całe zdarzenie, uświadomił sobie, co zamortyzowało upadek. Docierający do jego nozdrzy paskudny odór łajna stanowił dla niego wystarczającą odpowiedź.

Przez kilka uderzeń serca do Carvena nie docierało, co właśnie się stało. Po prostu wpatrywał się w sunące po firmamencie postrzępione jak kłaki waty chmury. Wokół niego panowała niezmącona choćby szumem wiatru cisza. Ucichł gwar rozmów, parskanie koni, a nawet ćwierkanie ptaków. Spokój. Tego właśnie chciał.

Ale nie za taką cenę.

Carven skrzywił się z odrazą i zerwał na nogi. Potrząsnął głową, powtarzając sobie, że to się nie wydarzyło. Nie mogło się wydarzyć! Nie mógł się tak upokorzyć! Odrażający smród unoszący się znad jego ciała nie pozostawiał mu jednak żadnych złudzeń.

Poczuł, jak się czerwieni. Ze wstydu nie ośmielił się podnieść wzroku, więc tylko z niedowierzaniem wpatrywał się w ubrudzone ciemną breją odzienie. Ten widok całkowicie go dobił i pozbawił wszelkich sił. Nie miał ochoty nawet się rozzłościć, choć tlącej się w nim iskierce gniewu wystarczył jedynie delikatny podmuch, by przekształciła się w niszczycielską pożogę. Zacisnął dłonie w pięści. Ohydny fetor przyprawiał go o mdłości. Starał się oddychać ustami i skupić na czymś przyjemniejszym, by ułatwić sobie zapanowanie nad buntującym się żołądkiem.

Nagły wybuch śmiechu przypominał Carvenowi o licznej publice, będącej świadkiem jego żenującego wystąpienia. W zasnutych rezygnacją oczach młodego Verhmara zaczęło pojawiać się jak gwiazdy na wieczornym niebie rozdrażnienie, narastające, w miarę jak wrzawa wokół niego zaczęła się wzmagać. Wściekle poderwał głowę. Zamierzał zwyzywać szydzącą z niego gawiedź, ale słowa nieoczekiwane ugrzęzły mu w gardle, gdy uświadomił sobie, ile osób widziało jego upadek. Wszyscy się śmiali — nawet ci, którzy dołączyli do zbiorowiska po całym zdarzeniu, a o jego przebiegu dowiedzieli się od najbliżej stojących gapiów — wytykali go palcami, a ich obelżywe komentarze Carven słyszał mimo panującego gwaru.

— Co tam moja parszywy gęba, dopiero za taki występ ludzie zapłacą fortunę! — Kieran odchrząknął, nieudolnie starając się nad sobą zapanować. — Koniecznie musimy to powtórzyć, ale w większym tłumie.

Carven prychnął. W większym tłumie? Kpiące śmiechy tych ludzi zapamięta do końca życia, a on mu kazywał poniżać się w jeszcze większym tłumie? I to dla czego? Pieniędzy, żałosnej garści aklingów, podarowanej niczym jałmużna dla jakiegoś obskurnego nędznika. Carven nie zamierzał się tak upokarzać, może upadł, ale nie aż tak nisko, by żebrać i ośmieszać się ku uciesze publiki, nie, gdy niepojęte bogactwo, przekraczające wyobrażenie nabijających się z niego prostaków, czekało tuż na wyciągnięcie ręki. Musiał tylko je zdobyć. Dlatego tu był, w Radhmor, uwiązany do najbardziej irytującego człowieka, jaki kiedykolwiek istniał. Nie mógł o tym zapominać.

Myśl o złocie pozwoliła się Carvenowi uspokoić, jakby jego cierpienie od razu wydało mu się bardziej znośne. Nie zważając więcej na wciąż śmiejący się z niego tłum, powoli rozchodzący się w swoją stronę, zaczął się rozbierać. Odpiął pas, ściągnął kaftan oraz koszulę i cisnął nimi na pobocze. Unoszący się znad odzienia smród był zbyt intensywny i odrażający, by mógł iść dalej w tym samym stroju. Wzdrygnął się lekko pod wpływem chłodnego dotyku wiatru na skórze, ale wargi rozciągnęły się w szelmowskim uśmiechu, gdy widok jego półnagiego ciała wywołał wdzięczny chichot u młodych dziewcząt.

— To niesprawiedliwe, że brudny, śmierdzący i upokorzony wciąż wzbudzasz większy zachwyt niż ja — mruknął Kieran, odprowadzając rozbawionym wzrokiem oddalające się młódki. Nie wyglądał mimo swoich słów na szczególnie zmartwionego. — Może też powinienem jechać z gołym torsem?

Carven zmierzył uśmiechniętego mężczyznę nienawistnym spojrzeniem — przez tę całą sytuację zamordowanie go we śnie stawało się coraz bardziej kuszącą propozycją — narzucił czystą koszulę na plecy i ruszył w kierunku miasta, prowadząc konia za wodze. Nie mógł jechać wierzchem w brudnych od łajna spodniach. Musiałby potem czyścić siodło, a na to nie miał najmniejszej ochoty, podobnie jak na rozbieranie się na środku traktu. Pozostawało mu jedynie iść pieszo.

— Wiesz dlaczego Radhmor? — zapytał Kieran.

Carven westchnął z irytacji. Czy ten kretyn nie rozumiał, że uporczywe ignorowanie zadawanych pytań było równoznaczne z brakiem chęci do rozmów? Widocznie nie, gdyż po chwili ponownie się odezwał:

— Ile zamierzasz się jeszcze obrażać? Nie moja wina, że jesteś tak przewidywalny i zauważyłem to, co zamierzasz, nim ten durny pomysł pojawił się w twojej głowie.

Znajdujące się przed nimi miasto rosło z każdym przebytym jardem. Carven utkwił wzrok w przybliżającej się bramie i nie odrywał go od niej, aż znaleźli się po drugiej stronie murów okalających Radhmor. Tak łatwiej było mu zapanować nad gniewem i znosić drwiny mijających go osób. Główna, wybrukowana droga prowadziła prosto do ogromnego placu w centrum, gdzie odbywał się Festiwal Zwycięzców, i w tamtym kierunku zmierzała większość przyjezdnych. Jednak oni skręcili w boczną uliczkę, odrywając się od nieustannie płynącego strumienia ludzi. Skryta w cieniu rzucanym przez budynki alejka doprowadziła ich do spokojniejszej części miasta.

— Jesteśmy na miejscu, księżniczko — odezwał się Kieran. Zamaszystym ruchem ręki wskazał na piętrzącą się przed nimi drewnianą budowlę. — Tutaj się zatrzymamy.

Wiszący nad drzwiami szyld sugerował, że była to karczma, a z kolei wylewający się przez otwarte na oścież drzwi gwar rozmów stanowił o jej popularności. Carven spochmurniał. Nie wyobrażał sobie, by mógł wejść na salę pełną ludzi, śmierdząc, jakby dotąd sypiał w oborze. Na samą myśl poczuł, jak czerwienią mu się policzki. Jedno upokorzenie na dzień w zupełności Verhmarowi wystarczało.

— Nie znajdziemy tu noclegu — powiedział tylko, licząc, że tymi słowami przekona Kierana do poszukiwań mniej zatłoczonej oberży.

— Trwa Festiwal Zwycięzców, wszystkie inne karczmy będą miały komplet. To jest jedyne miejsce, w którym o tej porze dostaniemy pokój. Wiesz dlaczego? — Zsunął się z siodła, uśmiechając się tak beztrosko, jakby nic tego dnia między nim a Verhmarem się nie wydarzyło. — Bo znam właściciela. Mówiłem, że mam znajomości!

— Jak na razie nie były szczególnie pomocne. — Carven posępnym wzrokiem omiótł budynek. Obawiał się, że to był ostatni dzień, w którym widział złoto w swojej sakiewce. — Kiedy przyniosą mi jakieś korzyści?

— Jeszcze dziś wieczorem będzie ci wstyd za tę twoją absurdalną nieufność, zobaczysz! — Wcisnął Verhmarowi w dłoń wodze swojego wierzchowca. — Zajmij się końmi, niedługo wrócę.

— Czy ja wyglądam jak stajenny?

Prychnął gniewnie. Nie był służącym i nie zamierzał zniżać się do wykonywania ich obowiązków.

— Ale podobnie pachniesz. — Uniósł jeden kącik ust w kpiącym uśmiechu. — Łatwo was pomylić.

— Nie. — Stanowczo potrząsnął głową. — Nie zrobię tego.

— To możesz tu stać i ich pilnować. — Kieran obojętnie wzruszył ramionami. — Ale jak ktoś ukradnie nam konie, to będziesz mnie nosił na plecach.

— Gdzie idziesz? — warknął Carven. Zacisnął palce na wodzach, zdeterminowany, by zarzucić je Kieranowi na szyję i go udusić, jeśli tylko zobaczy jego kretyński uśmieszek.

— Wykorzystać swoje nazwisko.

— Do czego? — Machnął ręką w kierunku centrum miasta. Był tak zdezorientowany, że nie wiedział, co miał myśleć o tym wszystkim. — Nie jesteśmy w Daleeun, tutaj nic nie znaczy.

— Moje może nie, ale ojca tak, a że nieszczęśliwie dla niego nosimy to samo, to wykorzystam jego renomę.

— A co ja mam robić? — zapytał bezsilnie Carven. Czuł się zagubiony i zmęczony, a trudna do zrozumienia sytuacja zaczynała go przytłaczać, jedynie zachęcając do porzucenia marzeń o spadku.

— Jak zajmiesz się końmi? Umyć się. — Kieran zmarszczył nos. — Cuchniesz. Jak mogłeś doprowadzić się do takiego stanu? — Odwrócił się i odszedł, lecz nim zniknął za pobliskim zakrętem, krzyknął: — Postaraj się, to twój wielki dzień. Być albo nie być, przyjacielu, być albo nie być!

***

Znajdująca się po przeciwnej stronie dziewczyna wodziła za Carvenem powłóczystym spojrzeniem, odkąd Kieran posadził ją na ławie obok siebie. Nawet nie ukrywała swojego zainteresowania młodym Verhmarem, natarczywie się w niego wpatrywała, bawiąc się końcówką złocistych, związanych w warkocz włosów, a jej i tak już głęboki dekolt powiększał się z każdym kielichem wina, który w siebie wlewała. W piciu rozdawanego na Festiwalu Zwycięzców trunku nie ustępowała otaczających ją biesiadnikom, pomimo że w pobliżu była jedyną kobietą. Głośno wznosiła z resztą pospólstwa toasty i dołączała do niemilknących śpiewów, prowadzonych przez znanego barda ściągniętego do Radhmor specjalnie na tę okazję.

Carven bez skrępowania ją obserwował, napawając się jej powabnym ciałem. Nie zamierzał udawać przyzwoitego i odwracać wzroku, gdy dziewczyna sama niemal się przed nim obnażała. Była całkiem urodziwa i w pełni świadoma swoich walorów, które z premedytacją wykorzystywała do manipulowania zaślepionymi jej urokiem mężczyznami. Kieran nazywał ją Mai, a przynajmniej tak Carven usłyszał, gdy przedstawiano mu młódkę. Uznał jednak, że to imię do niej pasowało — proste, łatwe do zapamiętania i wręcz idealne dla karczemnej dziewki do towarzystwa. Bo kim innym mogła być? Była zbyt nieokrzesana i wyuzdana jak na damę z porządnego domu oraz zbyt śmiała i wyrafinowana jak na pospolitą chłopkę. Zresztą kogo innego mógł przyprowadzić zapijaczony syn dowódcy Czarnych Płaszczy?

Wzmagające się wokół poruszenie sugerowało, że zbliżał się środek nocy. Bawiący się ludzie zerwali się z ław i zbliżyli się do ustawionego na polanie ogromnego stosu, który tradycyjnie rozpalano równo o północy. Strzelające ku niebu płomienie były widoczne z odległości kilku mil, a zabawa trwała tak długo, jak ogień płonął. Rozentuzjazmowana Mai chciała pobiec za tłumem, lecz nim zdążyła się podnieść, Kieran chwycił ją za nadgarstek i z powrotem usadził na miejscu. Było zbyt głośno, by Carven mógł usłyszeć, co mężczyzna do niej mówił, ale grymas oburzenia wpływający na jej piękną twarzyczkę ukazywał nastawienie dziewczyny do tego pomysłu. Mai rzuciła szybkie spojrzenie Verhmarowi, rozchmurzyła się, zauważywszy, że ten także nigdzie się nie wybierał. Carvena nie interesowały tańce wokół ogniska — zawsze wtedy przypominał sobie o zamknięciu w tym przeklętym pokoju, gdy płonący stos oglądał przez okno — znacznie bardziej intrygowała go relacja tej dwójki.

— Wszystko nie tak — wymamrotał Kieran. Odległe piski i śmiechy nie zagłuszyły jego słów. — To nie tak miało wyglądać.

Z wyrzutem spojrzał na dziewczynę, podrygującą w rytm niosącej się z oddali pieśni, jakby była przyczyną wszystkich jego nieszczęść. Iskrzący się w jego zielonych tęczówkach gniew był dla Carvena niedorzeczny i niezrozumiały. Bawiło go rozdrażnienie Kierana, należało mu się za to upokorzenie, którego przez niego doświadczył.

— Co się stało? — zapytał rozbawiony. Mierzwiący jego włosy wiatr pachniał dymem i suszem. — Czyżby irytowało cię, że twoja towarzyszka jest bardziej zainteresowana mną niż tobą?

— Nic nie rozumiesz. — Pokręcił głową z żałością. — Mamy jedną szansę, a ona przez swoją porażającą głupotę wszystko niweczy.

Carven nieznacznie uniósł brwi. Niepewnie zerknął na Mai, ale ona zamroczona działaniem wina zdawała się nie słyszeć lub nie przejmować zasłyszanymi obelgami. Dostrzegając spojrzenie Verhmara, uśmiechnęła się zalotnie i zatrzepotała okalającymi duże oczy długimi rzęsami. Prosta, dopasowana sukienka zmysłowo podkreślała zgrabne ciało dziewczyny, odwracając uwagę od jej żenująco niskiego poziomu inteligencji. Carven odpowiedział jej szarmanckim uśmiechem, może była głupia — widocznie miał szczęście do nierozgarniętych dziewuch — ale uznał, że grzechem byłoby nie wykorzystać nadarzającej się okazji.

— Przyda się do czegoś innego. 

Malująca się na twarzy Kierana złość była wręcz zabawna. Cały poczerwieniał, otworzył usta, lecz ściśnięte od gniewu gardło uniemożliwiło mu wyrażenie jego oburzenia. Carven, niecierpliwie stukając palcami w ściankę trzymanego kubka, oczekiwał, aż Kieran wreszcie wydusi coś z siebie. Nie rozumiał jego absurdalnego zachowania, a te wszystkie zdawkowe wypowiedzi nie były nader pomocne, dlatego on także nie zamierzał być wyrozumiały.

— Nawet się nie waż. — Wycelował palcem wskazującym w pierś Verhmara. — Musimy poczekać do jutra.

Wybuch radości za plecami Carvena pogłębił pojawiający się na jego ustach drwiący uśmieszek. Szczęście znów zaczynało mu sprzyjać.

Wybiła północ.

— Już jest jutro. — Spojrzał wyczekująco na Kierana, jakby liczył, że zdradzi mu ten wielki, przyprawiający go o zły humor sekret. — Wyjaśnisz mi, o co chodzi?

— Nie mogę! — Z rezygnacją zwiesił ramiona. Miał tak żałosną minę, aż Verhmar parsknął śmiechem. — To ona musi.

— To dlaczego nie może zrobić tego teraz?

— Bo jest w takim stanie, że prędzej odgryzie sobie język, niż się wysłowi. — Westchnął ciężko. — Teraz do niczego się nie przyda.

— Nam może nie, ale mi już tak. — Skinął głową do Mai, która niemal natychmiast się podniosła, jakby od początku na to oczekiwała. Potykając się i zataczając, próbowała obejść stół, by dojść do Carvena. — Możemy siedzieć tu do świtu i czekać, aż wytrzeźwieje, lub spędzić ten czas o wiele przyjemniej i pożyteczniej.

Dopił wino z kubka. Z donośnym hukiem, sugerującym definitywny koniec tej bezsensownej dyskusji, odstawił naczynie na blat i wstał z ławy. Objął Mai ramieniem, przyciągając ją do siebie, by ustrzec ją przed upadkiem. Nie miał najmniejszej ochoty zbierać ją z podłoża, a i tak już pachniała ziemią, jakby miała wątpliwą przyjemność spotkania się z nią.

— Poczekaj! — Kieran zwinnie przeskoczył nad stołem i dopadł do oddalającego się Verhmara. — To nie mnie skrzywdzisz, tylko siebie samego.

— Dlaczego? — warknął Carven, rozdrażniony swoją dołującą niewiedzą. Każde kolejne słowo sprawiało, że czuł się jeszcze głupszy. — Podaj mi chociaż jeden powód, to może go rozważę. — Lekceważąco wzruszył ramionami, gdy ponownie musiał zadowolić się milczącą odpowiedzią. — To ty tu pomyśl, a o świcie, gdy wrócę, opowiesz mi, co mądrego wymyśliłeś.

— Nie możesz! Bo… — Carven beznamiętnie zerknął przez ramię na pozostawionego za plecami Kierana. Rozmowę uważał za skończoną, jednak następnych słów, które usłyszał, nie mógł już tak łatwo zignorować: — Bo to twoja siostra!

Continue Reading

You'll Also Like

233 80 16
Zuzanna,która po **rozstaniu z wieloletnim partnerem próbuje na nowo ułożyć swoje życie. Zuzanna przeprowadza się do nowego miasta gdzie poznaje dwóc...
189K 15.6K 125
~Manga nie jest moja, tylko tłumaczę! ~ Zreinkarnowano mnie w ciele fałszywej świętej, które pięć lat później umrze, gdy pojawi się kolejna święta. J...
Mate By GS

Fantasy

247K 10.4K 42
- Skąd wiesz? - Wykrztusiła wreszcie, po pięciu minutach pustego wgapiania się we mnie. Miała duże orzechowe oczy poplamione jasną zielenią. Były hip...
1.1K 111 39
Przeznaczenie różnie kreśli ludzkie losy. Draco, młody smok, mieszka w królewskiej stolicy - Dagos. Ze względu na czarny kolor łusek często staje się...