One Shoty 2020

By FortunateEm

30.2K 869 642

Prace konkursowe, wakacje, 2020. More

!Regulamin głosowania!
Don't Forget Me
Happily Ever After
Hellish Love Fantasy DustAndNothing
I am awake
Innocent
ONE NIGHT
Marietta.
Melancholic Reflection
Nadzieja
Niestandardowy stróż
O U T O F S I G H T
Od dzisiaj Verity należy do mnie
Nie pozwolę ci odejść
Ángeles caídos
We'll be alright
MISTAKE
Perfezione nelle imperfezioni
Tell No One
The Pale Moonlight
Three Cigarettes
To się nazywa przeznaczenie
County of Bloody Revenge/ Zedia 4
You don't do it for me anymore
Wyniki pierwszej części głosowania

Życie jest pełne niespodzianek

651 11 12
By FortunateEm

Kategoria: nastolatki

Autor: Kaja

Liczba słów wg Wattpada: 7915

____________

Życie jest pełne niespodzianek.

Serio. Podać przykład? No dobrze. Zatem weźmy pod uwagę moje.

Jeszcze dwa dni temu byłam szalejącą na imprezach nastolatką. Dobra młodą dorosłą.

Byłam szczęśliwa młoda i piękna.

Dobra nie zmieniłam się jakoś bardzo przez ten czas ale jednak, moje życie zostało odwrócone o sto osiemdziesiąt stopni, po czym porządnie kopnięte.

Odczułam tego kopniaka.

To wszystko potoczyło się tak szybko. Nie miałam nawet szansy na przystosowanid do zaistniałej sytuacji. Ale to chyba raczej normalne.

Nie wiem i nie chce wiedzieć co by się mogło dziać z moim życiem gdyby coś nie potoczyło się tak jak się potoczyło. Czy w ogóle jeszcze chodziłabym po ziemi?

Podobno nic nie jest bez przyczyny.

Dlatego intrygowało mnie, po jasną cholerę imbyła dwudziestoletnia niemota życiowa? To nie ma sensu. Ale no nie ważne. Nie jestem od oceniania.

Może gdyby mnie poinformowali o ich zamiarach to doszlibyśmy do porozumienia. Może dałabym radę się przygotować, spakować, wziąć kota?

Chociaż chyba jednak na coś takiego nie byłabym w stanie się przygotować. Nikt by nie był.

No bo nie oszukujemy się. Gdy na twoje dwudzieste urodziny, gdzie ty jesteś już dość ostro nietrzeźwa. Bawisz się w najlepsze, a twój chłopak właśnie dobiera się do ciebie mimo, iż jesteście w miejscu publicznym, wpada grupa uzbrojonych, ubranych w skóry facetów, którzy nie wyglądają na pokojowo nastawionych. Zaczynają strzelać i krzyczeć. Twój chłopak pada na ziemię i zakrywa głowę. Wściekła, że zaprzestał całowani po szyi, co oczywiście uwielbiasz, krzyczysz na niego, jak jakaś popaprana idiotka zamiast wziąć z idioty przykład. To zwraca uwagę jednego z wielkich zamaskowanych facetów. Chwiejąc się na nogach chcesz odejść, bo jednak w twoim popaprany mózgu coś zaczyna funkcjonować poprawnie, lecz no nie jesteś w stanie. Zostajesz złapana w pasie i wyniesiona ze swojej własnej imprezy! To dość nietypowe doświadczenie prawda?

Tak wygląda moje życie.

Jest popieprzone i nieprzewidywalne.

Ale to takie je lubię. Nie nauczyłabym się cieszyć z małych rzeczy i czerpać z życia garściami bez takich doświadczeń. Wciąż marnowałabym cenny czas na ludzi, których nie potrzebuje. Nie miałabym tego co jest mi dane teraz. A powiem szczerze, kocham to co ma.

Nazywam się Genevieve. Spłodzili i chowali mnie źli ludzie. Na szczęście, w odpowiednim momencie mojego życia pojawiła się opieka społeczna, a ja po dość krótkim czasie samotności i strachu trafiłam do Katy i Marni Miller. Wspaniałe kobiety, które mam szczęście nazywania mamami. Rozpieszczały mnie jak tylko mogły. Mogłam wszystko i dostawałam wszystko. Dały mi tyle miłości... Dla dziesięciolatki, która wcześniej otoczona była złym światem oraz złymi ludźmi było to coś naprawdę niezwykłego. Wygrałam los na loterii. Wiodłyśmy spokojne życie za które jestem niesamowicie wdzięczna. Gdyby nie one, nie było by mnie tutaj.

Później zaczęłam dorastać, poznałam chłopaka i zaczęły się imprezy. Zaczęłam odcinać się od najważniejszych kobiet w moim życiu i delikatnie staczać. Znaczy nigdy jakoś bardzo nie przesadzałam.

Z własnej woli.

Po prostu w moje dwudzieste urodziny każdy chciał się ze mną napić. A po jednym kieliszku moja asertywność paruje mi przez uszy. No i jakoś tak wyszło, że przestałam kontrolować to co się dzieje wokół mnie.

Ale to pierwszy raz! Przysięgam. To znaczy pierwszy raz z własnej woli.

Wracając.

Po tym jak mnie wynieśli z imprezy zostałam wrzucona na pakę jakiegoś dostawczaka. Moi porywacze zadbali o mój komfort, bo podłoga była wyłożona materacem, w kącie leżało kilka butelek wody i 7daysów. Niestety picie szybko się skończyło a w całym bagażniku unosila się woń wymiotów. Byłam po ostrej imprezie a kierowca nie oszczędzał ani auta ani mnie. Nie wiem ile jechaliśmy, odkąd mnie wpakowali do tego auta byłam tak zmulona ze jedynym moim celem było zasnąć. Wtedy też modliłam się żeby się nie obudzić.

Leżałam właśnie skulona na materacu i zalewałam się łzami. Dawno przestałam krzyczeć. Nie mam siły. Przerażenie przejęło władz nad mym umysłem i ciałem a gdy tylko byłam w stanie przeanalizować feralny wieczór i aktualną, na tamten moment, sytuację traciłam kontakt z rzeczywistością.

Ubrana w bardzo krótką sukienkę, no bo przecież musiałam zaimponować swojemu ówczesnemu chłopakowi, zamarzałam a w głowie powtarzałam sobie, że jeśli za chwilę mnie nie wypuszczą to zasikam cały materac.

Przestrzeń, w której się znajdowałam pozwala mi na wyprostowanie nóg tylko w momencie, w którym siedziałam. Niestety nie było to zbyt komfortowe bo od dłuższego czasu jechaliśmy wyboistą drogą, na której ciągle rzucało mnie na wszystkie strony. To była piekielna przeprawa. A pomyśleć że to dopiero początek!

W tamtym momencie moją głowę nawiedzało wiele myśli. Wyrzucałam sobie, że nie mówiłam Katy i Marni, jak bardzo je kocham. Nawet nie podziękowałam za niespodziankowe urodziny. Za nic nie podziękowałam. A dały mi tyle dobrego. Byłam dla nich okropna. Topiłam się w żalu i smutku gdy samochód nareszcie się zatrzymał. Pamiętam trzaśnięcie drzwiami i głos którego nie rozumiałam. Nie wiedziałam nawet do kogo należał. Zadecydowałam się działać, dłużej przecież bym nie wytrzymała.

- Halo? - zawołałam uderzając w drzwi otwartą dłonią - Muszę skorzystać z toalety! Proszę przysięgam, że nie ucieknę. Po prostu pozwólcie mi się wysikać - ostatnie słowa prawie wyszeptałam. Byłam załamana, smutna i przerażona. To takie upokarzające, w tamtym momencie byłam w stanie zrobić wiele za dostęp do łazienki oraz możliwość opuszczenia śmierdzącego wnętrza samochodu. Moje działania pozostały bez odzewu więc zrezygnowana położyłam się, podciągając nogi pod brodę. Tak jakoś łatwiej było kontrolować pęcherz. Cały czas płakałam. Miałam nadzieję, że wypłaczę nadmiar wody z organizmu... szkoda, że to ni jak się miało do pęcherza. Nagle niespodziewanie drzwi się otwarły. Do środka wpadło świeże powietrz i oślepiające światło. Syknęłam zasłaniając głowę przedramieniem.

- Wysiadaj – wtedy po raz pierwszy go usłyszałam. Był to niski, lekko zachrypnięty głos. Z sercem na ramieniu, jak najszybciej mogłam wykonałam jego polecenie. Było tak bardzo jasno, że nic nie widziałam - Chodź - mężczyzna złapał mnie za ramię po czym bardzo nie delikatnie pociągnął w kierunku jakiegoś budynku. Gdy tylko odzyskałam zdolność względnego widzenia zaczęłam rozglądać się na boki. Nie było nic w okolicy. Tylko jeden średniej wielkości domek przed nami. Nie miałam pojęcia co się dziej, oraz gdzie się znajdowałam. Moje nogi trzęsły się jak galareta a z gardła wydobywał się szloch. Tak bardzo się bałam.

Wnętrze było stare i brudne. Z resztą cały dom nie był pierwszej, ani nawet drugiej świeżości. Przechodzi mnie dreszcz. Bardzo przypomina mi to mój dom z dzieciństwa. Oczy zaszły mi łzami. Znów. Właściwie, jak sobie przypominam pierwsze dni to ciągle ryczałam.

- Pospiesz się - zostałam popchnięta w głąb domu a drzwi się za mną zamknęły. Przestraszona rozglądałam się po pomieszczeniu. Jakie było moje zadowolenie gdy zorientowałam się, że jestem toalecie.

Po załatwieniu potrzeby starałam się trochę oporządzić. Rozmazany makijaż zdecydowanie mi w niczym nie pomagał. Chociaż może powinnam była go zostawic? Tak żebym była bardziej... odstraszająca? Wtedy rozlega się pukanie. A raczej walenie w drzwi. No zawał na miejscu ja się dziwię, że moje serce jeszcze pracuje prawidłowo.

- Uwaga. Wchodzę - wielki, to znaczy wysoki i umięśniony, łysy facet o ostrych rysach twarzy tak jak zapowiedział wtargnął do pomieszczenia - już? - patrząc mi w oczy uniósł brew. To był nasz pierwszy kontakt wzrokowy. Przeszedł mnie dreszcz, co spotęgowało mój strach. Pospiesznie pokiwałam głową - Dobrze. Chodź – nie ruszając się z miejsca wskazał głową w kierunku wyjścia. Ruszyliśmy do nieznanego mi celu. Bardzo mi się tam nie podobało - Zostaniemy tu na noc - odzywał się stając przed ostatnimi w korytarzu drzwiami. Otworzył je kluczykiem po czym wszedł do środka. Pchana nieznanym impulsem weszłam za nim - rozgość się – mruknął i zostawił mnie sam na sam ze sobą. Straciłam okazję zapytania o cokolwiek. Stałam tak przez chwilę rozmyślając nad tym co powinnam zrobić, po czym rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Nie było tam nic poza łóżkiem. A właściwie materacem przykrytym kocem. No zapowiadało się pięknie. Z nadzieją podeszłam do okna. Kraty. Jedno westchnięcie za drugim opuszczało mój usta. Zapowiadały się ciężkie czasy. Po mojej głowie krążyły scenariusze mojego końca. Przez pewien czas myślałam czy nie lepiej by było żebym sama sobie życie odebrała. No bo halo ja przynajmniej będę delikatna.

Zostałam sama, z nieznanym mi facetem nie wiadomo gdzie, nikt mnie tu nie usłyszy, będzie mógł ze mną robić co chce.. Bardzo dużo myślałam a to wcale mi nie pomagało. Właściwie już spisałam się na straty, stwierdziłam, że przeżyłam już dość sporo, byłam kochana, miałam złamane serc, wspaniałą rodzinie, jak i taką okropną. Ludzie raczej za mną przepadali a ja sama jakoś nie miałam do siebie większych zastrzeżeń.. Co prawda nie spełniłam się zawodowo ani nie zwiedziłam świata. Nie odznaczyłam wszystkich punktów na liście „zrobisz to". Ale cóż przecież nie zawsze jest nam dane to czego chcemy. Już miałam to na co zasłużyłam i powinnam być za to wdzięczna. I byłam. Naprawdę.

Żałowałam że nie spisałam testamentu. Kazałbym spalić wszystkie moje prywatne rzeczy a resztę oddać potrzebującym.

Dużo czasu tego wieczoru spędziłam stojąc przy oknie. Słońce zaczynało już chylić się ku zachodowi. Przymknęła oczy łapiąc jego ostatnie promienie. Niestety przez bród na oknie niewiele zdołało się przedrzeć. Strasznie się bałam, że widzę ostatni raz.

Starałam się przygotować na mój koniec i jak najbardziej oswoić z tym lecz no chyba w każdym człowieku zostaje odrobinka nadzieji. Chociaż gdyby kazali mi wybierać śmierć czy bycie niewolnicą seksualna gwałconą co dnia. Sama bym sobie gilotynę budowała.

Podskoczyłam gdy zamek zaczął hałasować a ktoś złapał za klamkę. Oddech mi przyspieszył. Drzwi zamaszyście się otworzyły. Łysy mężczyzna ostrożnie wszedł do środka starając się nie trząść tacką, którą niósł. Wyglądał tak niezgrabnie. Zaciskał usta tak mocno... a knykcie to aż mi zbierały od ściskania gej biednej blaszce. Powoli, szurając nogami po podłodze przesuwał się do przodu. Rozglądnął się, a jego oczy zatrzymał się na mnie. Nie wiedziałam, że jestem w stanie tak szybko oddychać. Po chwili tackę, którą trzyma w rękach odłożył na łóżko, wyglądał na zadowolonego z siebie. Cieszył się z doniesienia jej w całości? Nie wiem co się działo w jego głowie ale moja to chciała wybuchnąć z natłoku myśli. Szybkim krokiem zbliżył się do mnie.

Zostawił otwarte drzwi. To dodatkowo potęgowało mój niepokój jaki i budziły wolę walki. Dlaczego moje nogi przyrosły do podłogi i nie jestem w stanie zrobić nawet kroku? Zastanawiałam się co jeśli to test? I jak spróbuję się wydostać to zrobią mi krzywdę? Prędzej czy później coś mi przecież zrobią. Ale po co kusić los? Z resztą i tak by mnie złapał zanim wyjdę z domu. Moja kondycja zawsze była równa zeru. Pozdrowienia dla astmatyków. Mężczyzna cały czas uważnie mnie obserwował, czekał na mój ruch. Byliśmy jak ofiara i drapieżnik zamknięci w jednej klatce. Postanowiłam zachowywać się jak opis i zemdlałam... z tym że ja naprawdę upadłam a nie tylko udawałam.

Gdy otworzyłam oczy zdezorientowana nie wiedziałam co się dzieje. Zaczęłam przeżywać wszystko na nowo. Sytuacji nie poprawiał fakt, że porywacz stał bardzo blisko mnie. Jego wzrost i atletyczna budowa robiły porażające wrażenie. Wzięłam kilka uspokajających oddechów i przetransportowalam się na łóżko. Zamrugałam starając się unormować oddecha.

Złapałam kubek, który ze sobą przyniósł i powąchałam.

- To zwykła czarna herbata. Nie musisz się bać. Nic ci nie jest? - Jego głos i odstraszający wygląd nie dawały mi jednak poczuć się choć trochę bezpiecznie. Właściwie jak ja miałabym się nie bać? Zostałam porwana! Nie miałam pojęcia co mnie czeka. Moje próby wytworzenia przestrzeni okazały się gówno wartę, bo facet już po chwili przysiada zaraz przy mnie. Pociągam łyk ciepłego napoju. Lepiej zginąć od trucizny niż... Nie wiem jakiegoś dźgnięcia nożem. Automatyczni zrobiło mi się lepiej, gdy okazało się, iż herbata jest ciepła, mocna i słodką tak jak lubię. Idealna - Przyniosłem ci dres – nie wiadomo skąd wyciągnął granatowy, gruby materiał. Kiwnęłam głową, potwierdzając przyjęcie komunikatu. Przeszło mi nawet przez głowę, że nie ubierałabym tamtej krótkiej obcisłej kiecki, gdybym wiedziała co mnie czeka. Mogłam zarządzić dres party - potrzebujesz czegoś jeszcze? – nie zwracając uwagi na mężczyznę wzięłam się za jedzenie bułki. Jeśli dobrze pamiętam była z szynką , serem i pomidorem.

Gdy połowa kanapki już zniknęła w odmętach mojego wygłodniałego zmarzniętego ciała podniosłam głowę. Nieśmiało, bo nieśmiało ale zaczęłam się przyglądać mojemu oprawcy. Przystojny był skurczybyk.

Szaroniebieskie oczy, mocno zarysowane kości policzkowe i kompletnie niepasująca do niego łysina tworzyły bardzo nieprzystępny wizerunek.

-Zadalem pytanie - zmarszczyłam brwi szybko kręcąc głową. Co prawda, zawsze byłam strasznym zmarzlakiem więc dobrze by mieć kołdrę oraz coś pod głowę. No i moje myśli wciąż krążyły wokół prysznica, ale wolałam się nie wychylać – Na pewno?

- Chciałabym – skoro tak naciskał, mimo wszystkich moich obaw i niechęci do odzywania się w jego towarzystwie postanowiłam zaryzykować. W końcu raz się żyje prawda? Chęć zmycia z siebie całego dnia zwyciężyła nad przerażeniem -Chciałabym wziąć kąpiel.

- Jasne. Wszystko przygotuje. Ty skończ jeść, zaraz wracam – mężczyzna wstał i ruszył do drzwi, lecz zatrzymał się przed nimi jakby zastanawiał si nad czymś. Przyglądałam mu się, stał tam naprawdę dlugo, bez ruchu, nie widziałam o co chodzi. Gdy już zaczęłam się hiperwentylować ten gwałtownie ruszył przed siebie. Wtedy pierwszy raz nie zamknął drzwi na klucz. Byłam zdezorientowana, zastanawiałam się czy to znów jakiś test. Bardzo wielu rzeczy nie rozumiałam, a mój mózg wciąż nie chciał przyswoić tego co się działo wokół mnie. C zastanawiałam się tak długo że szansa na próbę ucieczki zniknęła, a herbata wystygła.

- Ręcznik i mydło leżą na umywalce. Ciepła woda jest na niebieskim a zimna na czerwonym – poinstruował mnie gdy byliśmy w łazience. Zmarszczyłam twarz. Przecież to zbrodnia przeciwko ludzkości. Jakiś żartowniś musiał nieźle się bawić podłączając tam wodę – nie jestem hydraulikiem i już nie chciało mi się zamieniać gdy się zorientowałem – wtedy oczy mi chyba wyszły w orbit. Spojrzałam na niego z dołu. Jego twarz nie wyrażała totalnie nic. Zaczęłam się jeszcze bardziej stresować.

Nasze porozumiewanie się polegało na tym, że on mówił a ja kiwałam głową. Chyba go to irytowało bo dość często wzdychał, przez co ja się wzdrygałam, a on krzywił - Masz piętnaście minut - warknął wychodząc i trzaskając. Rany Julek. Włączam wodę i szybko pozbyłam się odzienia. Boże, modliłam się żeby nie złapać jakiegoś syfu z tej wanny. Ale nie chcąc marnować czasu wskoczyłam pod strumień wody, nawet nie sprawdzając czy w szafeczce pod umywalką są środki czystości.

- Wychodzisz? – chyba trzy razy zadał mi to pytanie, lecz nie wszedł do środka. Sprawił, że poczułam się trochę pewniej. Zastanawiając się co mam zrobić na przemian patrzyłam to w lustro to na drzwi. Nie chciałam się z nim konfrontować więc wróciłam do wpatrywania się w odbicie.

Miałam wtedy różowe, krótkie włosy roztrzepane po całej głowie, moczyły granatową bluzę, która była wielka ciepła, miała jakiś napis z klejnocików i pasowała do dresów. Tak, miały identyczny napis ze świecidełek, ale nie umiałam go rozszyfrować. W tamtym momencie przypomniało mi się, że miałam fryzjera umówionego na za trzy dni po imprezie. Czyli farbowanie szarobrązowych odrostów, które już zdecydowanie były za długie musiało poczekać. Moje bardzo blade niebieskie oczy były zaczerwienione i spuchnięte a na brodzie pojawiły się chrostki. Ogólni wyglądałam jak jedno wielkie nieszczęście.

Przeczesuje włosy palcami starałam się ogarnąć bałagan na głowie ale niestety przez to jak je ostro traktowałam rozjaśniaczem i różnymi farbami nie były w zbyt dobrej kondycji, a porywacz nie miał odzywki - Wchodzę – jak powiedział tak zrobił - Nie możesz mi odpowiadać jak do ciebie mówię? - warczał przyglądając się mojej twarzy. To był pierwszy moment, w którym okazałam sprzeciw, ignorując go totalnie, zajmowałam się sobą. Zostawił mnie samą w łazience. Wlepiłam wzrok w miejsce, w którym chwil wcześniej stał. Nie miałam już siły, ręce opieram o blat umywalki – masz – zaskoczył mnie więc podskoczyłam przestraszona - Nie używam szczotki ale kiedyś miałem brodę i z przyzwyczajenia noszę grzebień - łysogłowy wyciągnął ku mnie rękę ze wspomnianym przedmiotem. Odwróciłam się w jego stronę chwytając grzebyk.

- Dziękuję – mruknęłam wracając wzrokiem do lustra. Na nowo zaczęłam męczyć się z włosami.

- Chodź. Wystarczy tego czesania – odezwał się, gdy już doprowadziłam się do ładu. Pamiętam, że cały czas byłam pd ostrzałem jego spojrzenia, co silnie próbowałam ignorować - przyniosę ci koc – powiedział zaraz po wejściu do pokoju - Jak będziesz czegoś potrzebować to zawołaj. Przyjdę - jak to już miałam w zwyczaju, kiwnęłam głową. Wtedy zrobił coś dziwnego. Wyszedł zostawiając otwarte na całą szerokość drzwi. Aż mnie wcieło. Patrzyłam na nie szeroko otwartymi oczami próbując przełknąć gole w gardle która mi uprzykrzał życie. Gdy się otrzasnelam i postanowiłam spróbować wyjść... mężczyzna wrócił z naręczem pościeli. Uniosłam oczy na sufit starając się nie rozpłakać. Znów straciłam szansę.

Facet przyglądnąć mi się uwaznie i uśmiechnął pod nosem - Wiesz co? - Nie sądziłam, że będzie chciał ze mną rozmawiać. Na filmach o uprowadzonych porywacze raczej żądają ciszy. A poza tym, ja nie miałam ochoty nawiązywać z nim jakiegokolwiek kontaktu - Nie spodziewałem się, że będziesz tak grzeczna – patrzył na mnie jakoś tak dziwnie. Aż mnie ciarki przechodziły - Spodziewałem się jakiejś rozwrzeszczane gówniary próbującej na każdym kroku uciec. A ty – przerwał jakby nie mógł ubrać w słowa tego, co chciał powiedzieć - nawet się nie ruszyłaś gdy zostawiłem otwarte drzwi – jakieś dziwne uczucie przeszło przez moje ciało gdy przyznał się do testowania mnie. Jakby uraza? Byłam zła, że sprawdzał mnie jaki i że przypomniał mi o mojej wewnętrznej porażce. Nawet on mi sugerowal że powinnam spróbować! - co z tobą? Nie chcesz wrócić do domu?

- Jasne, że chce – straciłam wtedy moje pokazowe opanowanie. Odezwałam się zanim zdążyłam pomyśleć - Bardzo chcę wrócić.

- Do tej ćpunki i jej przydupasa? – posłałam mu tak nienawistne spojrzenie... powinien od niego spłonąć.

-Jak śmiesz – warknęłam znów zapominając o myśleniu. Wydaje mi się, że wtedy nienawidziłam go jeszcze bardziej niż po tym jak ogarnęłam co się ze mną dzieje.

Dla mnie był popaprańcem i niedojdą, która nie potrafiła sobie znaleźć porządnej pracy i żerowała na życiu innych. Nie wiedział jak żyje. Albo wiedział, specjalnie przywołał wspomnienia znienawidzonej przeszłości.

-O co ci chodzi? Nazywam rzeczy po imieniu – kompletnie nie przejmował się, ani moim tonem, ani złym nastawieniem. Cały czas traktował mnie na chłodno lecz nie zimno. Tak po prostu lekko obojętni ale w jego głosie pobrzmiewało zainteresowanie. Nie miałam pojęcia jaki ma do mnie stosunek i strasznie mnie to złościło jak i przyprawiało o ciarki. Chciałam wiedzieć czego się spodziewać.

- Jak masz na imię? - Zmieniłam temat odciągając go od poprzedniego. Nie miałam najmniejszej ochoty z nim dyskutować, a zwłaszcza na prywatne tematy. Chciałam żeby zostawił mnie samą i najlepiej już nigdy nie wracał.

- Co? - zdezorientowany wytężył wzrok przyglądając mi się jeszcze intensywniej.

- Nie ważne – wymamrotałam opuszczając głowe. Nie dość, że idiota to jeszcz przygłuchy, pomyślałam.

- Loyd – coś we mnie drgnęło gdy to powiedział. Siedzieliśmy w ciszy od dłuższego czasu a on ni z tego ni z owego się przedstawił. Czyli jednak usłyszał o co pytałam - Mam na imię Loyd.

- Fajnie - pokiwałam głową.

- A ty?- chciałam parsknąć mu w twarz za takie pytanie. Byłam pewna, że zna moje imię. W końcu mnie przecież porwał, a poza tym chwilę wcześniej wypominał mi kim są moi rodzice!

- Dlaczego ja? – wypaliłam po kilkunastu minutach siedzenia w ciszy. Irytował mnie to jego ciągłe przyglądanie mi się. Patrzył i nic nie mówił. Chciałam, żeby sobie poszedł, lecz on nie miał takiego zamiaru.

- Co? - przekrzywil głowę na bok jakby nie wiedział o co mi chodzi.

- Dlaczego zostałam - głęboki wdech, weź się w garść dziewczyno, mówiłam sobie w myślach, wcale nie pomagało a jeszcze bardziej dołowało - Dlaczego zostałam porwana – mogłam wstąpić do kociej orkiestry, tak mi się głos załamywał. Jednak starałam się jak najbardziej kontrolować, przecież nie chciałam, żeby oglądał jak doprowadza mnie do kresu sił.

- Tego nie wiem – tak nonszalancko wzruszył ramionami... aż mnie ze złości ścisnęło, a łzy odeszły w niepamięć - Ja jestem tylko przewoźnikiem.

- Co? – nie chciało mi się w to wierzyć. To nie on mnie porwał? To dlatego jestem wciąż żywa? Mój umysł nie nadążał za wymyślaniem coraz to dziwniejszych zapytań. Patrząc na to z perspektywy czasu, powinnam była zapytać go skąd w takim razie wie, kim są moi rodzice. Jednak wtedy całkowicie o tym zapomniałam.

- Zostałaś wrzucona na tył mojego samochodu i zamknięta w nim. Ja tylko mam cię dowieźć w odpowiednie miejsce. Ciągle je zmieniają, dlatego zostaniemy tu chwilę.

- Dlatego się zatrzymywaliśmy? – posłał mi spojrzenie, które jasno dawało do zrozumienia, że nie wie o co mi chodzi – podczas jazy, były przerwy gdzie wychodziłeś i gadałeś.

- Tak. Musiałem dzwonić po dokładne wytyczne – wzruszył ramionami i posłał mi coś na kształt uśmiechu - A nie lubię prowadzić rozmawiając przez telefon – pokiwałam głową, zastanawiając się, jak to jest. Transportuje porwaną kobietę i nie wykazuje jakichkolwiek obaw z tym związanych, natomiast telefonu nie odbierz. Co z tymi złoczyńcami jest nie tak?

- Czyli jesteś pośrednikiem – dodałam po chwili namysłu. To by miało trochę sensu patrząc na to, że się mną w ogóle nie przejmował. Ale lepiej. że jest do mnie dość przyjaźnie nastawiony, niż jak by miał mnie traktować jak szmatę.

- Coś w tym stylu – zmarszczył nos. Tak uroczo, że nie mogłam od niego oderwać wzroku - Nic nie wiem o tobie, ani co się z tobą stanie gdy już powiedzą mi gdzie masz być. Po prostu prowadzę i zostawiam cię gdzie trzeba.

- Genevieve

- Piękne imię.

- Wolę Eve.

- Okay Eve.

- Kiedy będziemy na miejscu? – to pytanie nie chciało przejść przez moje gardło. Strasznie bałam się przyszłości, jednocześnie nienawidząc teraźniejszości. Znajdowałam się w sytuacji bez dobrego zakończenia. A przynajmniej tak myślałam.

- Jeżeli nie zmienia go? – parsknął. Zastanawiałam się czy on próbuje mnie do siebie przekonać, tylko po co? Za chwil miałam przecież zniknąć z jego życia – Myślę, że droga zajmie jakieś dziesięć godzin. Coś koło tego.

- To miejsce, w którym mnie przewozisz, jest nie wygodne.

- Zamontowałem materac - wydał wargi - Co z nim nie tak? - wydawał się serio zdziwiony że mam jakieś zastrzeżenia. A ja byłam zaskoczona że o nich mówię.

- Mało miejsca i nie ma gdzie się załatwić. A do tego jak jedziesz po dziurach cała podskakuję. No i śmierdzi.

- Sprawdzę to i pomyślę co da się zrobić... a co do załatwiania koło wody i drożdżówek były woreczki – myślałam, że oczy wyjdą mi z orbit gdy przyswoiłam to co powiedział. Wciąż jestem ciekawa jak on sobie to wyobrażał. Znów zaczęłam unikać jego wzroku. Skupiłam się na ciemności za oknem. Zastanawiało mnie, która godzina oraz co moja rodzina robi. Chciałam przekazać im jak moje samopoczucie zapewniając że nic mi nie jest - Zawsze jesteś taka smutna czy to przez obecną sytuację?

- Nie wierzę, że zadałeś mi takie pytanie – prychnęłam coraz bardziej zła. Przerażona swoją odzywką przyjrzałam się porywaczowi. Wydawał się nie zwrócić na ten mini eychuch uwagi. Zadawałam sobie pytanie dlaczego zachowuje się tak jakbyśmy byli dobrymi znajomymi.

- No co? Chce cię poznać. Wydajesz się Okay – Z uniesionymi brwiami spojrzałam na niego jak na idiotę. Co z tym człowiekiem jest? No jaki porywacz się tak zachowuje?

- A Czy nie powinieneś trzymać się ode mnie na dystans? Za chwilę oddasz mnie tym, którzy zapłacili ci żebyś mnie dowiózł – dość mocno zaakcentowałam słowo „zapłacono". Stwierdziłam, że skoro chce się ze mną zaprzyjaźnić to zacznę wzbudzać w nim poczuci winy.

- Ej zaprosiłem cię do mojego domu- parsknął padając plecami na materac. Nie miał zamiaru wychodzić... a mnie to coraz bardziej drażniło - To znaczy, że musimy się poznać. Nie lubię tutaj obcych.

- To twój dom? – miałam ochotę pacnąć się w głowę za tak głupie pytanie. Przecież chciałam się go pozbyć a nie prowadzić wieczorek zapoznawczy, nieprawdaż?

- Yup – poruszył brwiami zakładając ręce za głowę. Jego koszulka lekko się podwinęła odsłaniając pasek włosków na brzuchu. Nie chciałam tam spoglądać, jakoś samo tak wyszło - Wiem ekstra jest.

- Sprzątasz tu czasem? – prychnęłam odwracając głowę. Moje zachowanie wywołało głupi uśmieszek na jego twarzy i samo zadowolenie w oczach. Dupek.

- O widzę, że kocica pokazuje pazurki – parsknął a jego twarz rozluźniła się. Wtedy po raz pierwszy zdałam sobie pytanie, czy on na pewno jest tak zły jak sądziłam – rzadko tu bywam, a sko...

- Moja rodzina wie? – nie chciałam słuchać opowieści o jego życiu. Dlatego rzuciłam nurtujące mnie pytanie.

- Nie mam pojęcia - jego twarz ponownie się napięła, spoważniał, podniósł się na równe nogi. Czułam strach gdy tak patrzył na mnie z góry - śpij dobrze Eve. Jutro ruszamy w dalszą drogę – opuścił pokój.

Nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok całą noc. Już świtało gdy stwierdziłam, że dłużej nie wytrzymam leżąc.

Wstałam a mój pęcherz jak na zawołanie przypomniał o sobie. Musiałam skorzystać z toalety. Całą noc zastanawiałam się czy mężczyzna zostawił otwarte drzwi, bałam się to sprawdzić. Po naciśnięciu klamki przeżyłam szok. Loyd zostawił otwarte drzwi. Cichutko opuściłam pomieszczenie zostawiając je otwarte. Serce waliło mi niczym galopujący koń. Bałam się.

Gdy kończyłam korzystać z toalety po domu rozszedł się krzyk. Loyd zaczął wyrzucać z siebie wiele przekleństw, po czym ruszył biegiem po mieszkaniu. Szybko założyłam spodnie i umyłam ręce.

Niestety zatrzymało mnie lustro. A właściwie dziewczyna w nim. Nie wygląda jak ja. Nie miała ani grama makijażu, jej policzki się zapadły a oczy były tak podkrążone jakby nie spała miesiąc. Nie mogłam uwierzyć w to jak moje ciało się zmieniło w tak krótkim czasie. To stres brak posiłków czy zmęczenie? Myślę że wszystko na raz.

Ruszyłam w kierunku drzwi. Niestety zanim chwyciłam za klamkę one gwałtownie się otworzyły, przez co dostałam w głowę. Straciłam równowagę i upadłam. Z głośnym jękiem złapałam się za pulsujące czoło. Promieniujący ból rozchodził się po całej czaszce.

- Genevieve! Boże święty – zjawił się tuż obok mnie - co cię boli? – panika w jego głosie była wręcz namacalna. W końcu, kto by się nie bał po uszkodzeniu towaru? Dziwną satysfakcją napawała mnie myśl , że może mu się za to dostać.

- Głowa – warknęłam przykrywając oczy dłońmi.

- Tylko?

- I tyłek

- To nic ci nie będzie – w tym momencie przekroczył wszelkie granice. Ignorując wszelkie protesty chwycił mnie w ramiona i poniósł przed siebie - Przyniosę ci wodę – mruknął gdy już leżałam na materacu w pokoju.

- Nieźle mi przywaliłeś tymi drzwiami - mamrotałam ledwo słyszalnie.

- Wybacz – po chwili gdy zaczęłam się oswajać z bólem, wrócił i przyłożył mi coś do czoła. Piszcząc chciałam się odsunąć lecz mi na to nie pozwolił. Szczypało- czekaj muszę to oczyścić, rozcięła ci się skóra.

- Sama się rozcięła – prychnęłam rozjuszona. W tamtym momencie po prostu znów go nienawidziłam.

- Oj no dobra, dobra. Przepraszam. Wystraszyłaś mnie - przykleja mi plaster do czoła. Zmarszczyłam twarz, no bo kto przykleja plastry do twarzy, przez co syknęłam a on cmoknął posyłając mi karcące spojrzenie.

- Czym? Poszłam się tylko wysikać. Wciąż tu jestem tak? - podciągnęłam się na rękach. Chciałam odsunąć mężczyznę pochylającego się nad moją twarzą. To było dla mnie niekomfortowe. Bardzo lubię moją przestrzeń osobistą i jak dług mogłam to chciałam z niej korzystać. A poza tym jeszcze chwila i by dostał odemnie w twarz. Byłam wściekła że nie zdecydowałam się uciekać.

- Nie było cię w pokoju – westchnął. Poczułam jak złość rozpoczyna bieg po moich żyłach, nie mogłam uwierzyć, że to mnie o to obwinia. Zostawił otwarte drzwi powinien się cieszyć, przecież wciąż tam byłam - Przestraszyłem się, mogłaś uciec

- Wiesz jestem taką pizdą, że musiałam się najpierw wysikać.

- Nie klnij – upomniał mnie lodowatym tonem. Aż przeszedzi mnie dreszcz na samą myśl tym głosie.

- Kiedy jedziemy? – poczułam się nieswojo, dlaczego mnie upomina? Chciałam skierować jego myśli z daleka ode mnie - Chce to już mieć za sobą.

- Nie dziś

- Dobrze – miałam wiele pytań, lecz wolałam zachować je dla siebie.

Chyba zaczęłam zaprzyjaźniać się z Loydem. Uświadomiłam to sobie pewnego wieczoru gdy przygotowywaliśmy kolację żeby zasiąść przed telewizorem i wspólnie oglądnąć jakiś film. Tak jak robiliśmy codzienni, od przeszło tygodnia.

- Eve ale drobniej krój tego ogórka to ma być kosteczka, a nie to co tam robisz.

- Zajmij się swoją cebulą specjalisto. O mnie się nie martw, ja sobie dam radę.

- W to nie wątpię – zaśmiał się. Podobała mi się ta beztroska, którą mnie częstował zdecydowanie polubiłam takiego Loyda– tak samo jak dałaś sobie radę z umyciem okien?- wypomniał mi. Loyd okazał się być zadziornym żartownisiem lubiącym dokuczać i irytować. Choc z natury byłam nisamowicie spokojna i cierpliwa tak przy nim wystarczała mi sekunda a wpadałam w szał. Odłożyłam nóż i odwróciłam się w jego kierunku. Drań podśmiechiwał się pod nosem.

- Mieliśmy do tego więcej nie wracać – warknęłam niby wściekle.

- Ale gdy to jest takie zabawne- parsknął podrzucając nóż. Serce podchodzi mi do gardła jak sobie przypominam te jego akrobacje. Ten facet ma dziwne zamiłowani do prowokowania mnie.

- Nie śmiałeś się tak gdy przerażony biegłeś na pomoc.

-Ale teraz gdy przypomnę sobie ciebie całą mokrą i z tym spojrzeniem zbitego pieska nie mogę się powstrzymać - puścił do mnie oczko, cały czas coś siekając.

- Tyyy – rzuciłam w niego ogórkiem. Nie mogłam się powstrzymać, powinien się cieszyć, że odstał warzywem a nie nożem, który również miałam pod ręką. Lecz on tego nie docenił tylko posłał mi niedowierzające spojrzenie.

- Nie zrobiłaś tego

- Zrobiłam.

- Lepiej uciekaj.

-Co? – Skrzywiłam się. Zaczął do mnie podchodzić z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Automatycznie zrobiłam krok w tył. Nie wiele mi to dało bo wpadłam na szafkę. Podszedł tak blisko, że nasze klatki piersiowe się ze sobą stykały a przez to, iż się nachylił oddechy mieszały. Patrzyłam na niego z lękiem. Odciął mi każdom możliwą drogę ucieczki układając ręce, na nieszczęsnym meblu za mną, zaraz przy mym cile. Jego oczy świdrowały moje usta. Wiedziałam co chciał zrobić. Pragnęłam tego. Uświadomiłam sobie, że czekałam aż mnie pocałuje. Wstrzymałam oddech gotowa na jego ruch. Wtedy się wycofał. Uciekł i zamknął w swoim pokoju. Uczucie zawodu ogarnęło moje ciało. Czułam się jakbym zrobiła coś złego, a przecież nie zrobiłam nic.

Przestaliśmy ze sobą rozmawiać, wszystko co zbudowaliśmy runęło.

Rozdział drugi.

- Eve wsiadaj - minęło kilka dni. Nie wiem ile, przestałam liczyć w momencie gdy przestał ze mną rozmawiać a czas spędzałam samotnie w swoim pokoju. Tamtego dnia od samego rana łaził jakiś taki nie spokojny. Wszystko stało się jasne gdy wyszłam z łazienki a on nic nie mówiąc złapał moje ramię i wyszarpał za nie na zewnątrz. Czyli to dziś.

Auto się zatrzymało a zaraz po tym rozlega się hałas - Wsiadaj – warknął na mnie zaraz po tym jak otworzył tylnie drzwi. Staliśmy pod jakimś podrzędnym motelem, a mój towarzysz cały czas nerwowo rozglądał się na boki. Był bardzo niespokojny. Mimo iz nie chciałam, martwiłam się. Zdążyłam się do niego przyzwyczaić i na jakiś dziwny sposób polubić.

Loyd zaraz po tym jak wepchnął mnie do wynajętej sypialni, zakazując włączać telewizora, zniknął. Dochodziła trzecia w nocy a po nim wciąż ani śladu. Podczas meldowania pani z recepcji zaćwierkała, że śliczna z nas para, aż mi się przewróciło w żołądku. Gdyby tylko wiedział...

Po prysznicu założyłam rzeczy, które miałam na sobie poprzedniego dnia. Idąc za radą mojego dobrego przyjaciela, majtki odwróciłam na lewą stronę, tak by wydawały mi się świeższe i muszę przyznać, że ta rada jest gówno warta.

- Powinnaś spać - warknął Loyd. Przeszedł mnie dreszcz niespokojnie przestapilam z jednej nogi na drugą po czym spojrzałam na niego przez ramię. Poczułam się jeszcze gorzej, facet ledwo stał na nogach - twój odbiorca znów zmienił miejsce docelowe. Będzie mi chuj sporo winien za takie zachowanie – bulgotał pod nosem opierając się o framugę.

- Jesteś pijany - wytknęłam mu. W końcu jest kierowcą, nie powinien doprowadzać się do takiego stanu. A po za tym, co tu dużo mówić niepokoił mnie w takim stanie bardziej niż zwykle.

- A ty porwana - parsknął śmiechem - I kto ma gorzej?

- Nie będziesz mógł jutro prowadzić.

- Nie będziesz mi kurwo mówić co mam robić - warczał zataczając się w kierunku łóżka. Albo do mnie, w każdym bądź razie spanie stało mu na drodze.

- Wybacz – mruknęłam odwracając od niego wzrok. Cały czas o nim myślałam, zajmował całą moją głowę i nie mogłam pozbyć się tego dziwnego uczucia, że stał się mi bliski. Mimo tego w jaki sposób traktował mnie od kilku dni.

- Kładź się

- Nie jestem śpiąca.

- Powiedziałem, że masz się położyć! – krzyknął. Spoglądnęłam na niego przez ramię. Leżał rozwalony na całym łóżku niczym rozgwiazda. Gdzie miałam się położyć, gdy on nie zostawił mi nawet trochę miejsca? Moja sympatia, jaką zyskał gdy mieszkaliśmy u niego i był dla mnie miły, zabawny... malała z sekundy na sekundę. Byłam rozdarta.

- Spałam prawie całą drogę – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Cała podróż w tym zakichanym bagażniku to była mordęga więc starałam się spać - Wolę spać w samochodzie. Szybciej mi leci siedzenie w pustym bagażniku.

- Gówno mnie to obchodzi – wycharczał oddychając ciężko. Bardzo źle wyglądał, zaczynałam sie martwić o siebie ale też i o niego - Masz tu się kurwa położyć, bez żadnych sprzeciwów. Bo wstanę do ciebie i...

- I co? – Przeszedł mnie dreszcz gdy zbliżyłam się do łóżka - Co mi zrobisz Loyd? Już i tak odebrano mi moje życie, a do mnie zaczęło to naprawdę docirać – Oddech mi drżał, oczy zaszły łzami. Bałam się - jestem zdana na jakiegoś bipolarnego dupka i nie mam pojęcia co będzie ze mną dalej – oddech Loyda stał się wolniejszy - Proszę bardzo zabij mnie, tak będzie dla mnie najlepiej.

- Eve masz w tej chwili iść spać - mamrotał coraz mniej przytomnym głosem. Przysypiał. Z westchnięciem wykonałam jego polecenie. Położyłam się na boku tyłem do niego podciągając nogi pod brodę, która zaczęła drgać. Znów poczułam strach. Loyd mnie zawiódł.

Łóżko zaczęło się trząść i wydawać dziwne dźwięki. Zesztywniałam gdy wielka włochata ręka owinęła moją talię, po czym przyciągnęła do torsu mężczyzny śmierdzącego alkoholem. Gdybym miała wybierać siedzenie w bagażniku, który wciąż śmierdzi moimi wymiocinami, a bycie przytulaną przez pijanego faceta, sama bym się zamknęła na pace samochodu.

- Wyluzuj nic ci nie zrobię - mruknął w moje włosy, gdy próbowałam się wydostać. Znieruchomiałam, odczekałam chwilę i gdy myślałam, że już śpi chciałam się odsunąć. Wtedy przycisnął mnie o siebie mocniej – zostań – wyszeptał tak delikatnym i miękkim głosem - Potrzebuje tego. Chce tylko się przytulić - Resztę nocy spędziłam wciśnięta w tors mężczyzny. Nie wiem dlaczego mu uległam. To było tak dziwne... nie poznawałam sama siebie.

Gdy księżyc i gwiazdy, które tej nocy świeciły wyjątkowo jasno, zniknęły a słońce zaczęło wędrować po niebie mój pęcherz przypomniał o swoim istnieniu i potrzebie opróżnienia go. Zastanawiało mnie jak to się stało że moje życie zaczęło tak wyglądać. Przecież nigdy nie zrobiłam nic czym bym na coś takiego zaslozyla.

Po chwili gdy swterdzialam, że już dłużej nie wytrzymam, bardzo powoli ale udało mi się uwolnić z żelaznego uchwytu. Zamknęłam się w łazience. Tam załatwiam podstawową toaletę. Niestety spotkałam mojego ówczesnego wroga. Od pewnego czasu lustro było dla mnie bardzo nieprzychylne. Z dnia na dzień, dziewczyna, którą w nim widziałam traciła coraz więcej życia. Jej skóra szarzała a oczy gasły. Nie mogłam na siebie patrzyć. Złapałam się dłoniom za przedramię i wbiłam w nie paznokcie. Próbowałam zatrzymać potok myśli zalewający moją głowę. Czułam się tak fatalnie, że pierwszy raz od dnia porwania pzwoliłam by łzy opuściły moje oczy. Opadłam na kolana. Miałam dość. Totalnie dość. Moją głowę nawiedziła wizja domu, dzieciństwa z Katy i Marni, wszystkich szczęśliwych chwil które były jeszcze przede mną. Przecież one były by takimi wspaniałymi babciami...

- Genevieve! - rozległ się krzyk. Później skrzypienie i przekleństwa. Krzykacz zaczął szarpać za klamkę. Nie zamknęłam drzwi na klucz. Miałam nadzieję, że nie da rady podnieść się z łóżka - Genevieve?

- Zostaw mnie – łkamłam, chociaż starałam się przestać. Nie chciałam by widział jak słaba jestem, ale straciłam siły. Co miałam zrobić? Najchętniej wbilabym mi coś w szyję. Niestety złapali by mnie za coś takiego... jeśli wcześniej sama bym się nie oddała w ręce policji przez poczucie winy.

- Coś się stało?

- Nie nic się nie stało. Wszystko w porządku - wyjakałam wściekła, że zadaje tak głupie pytania.

- Hej Eve. Mi Możesz powiedzieć – podszedł do mnie i kucnął naprzeciwko. Miałam ochotę napluć mu w twarz. Jednak mimo wszystko byłam wdzięczna, mogłam trafić na gorszego przewoźnika.

- Chce do Mam – zaczęła wyć niczym rasowa pięciolatka, którą pierwszy raz zaprowadzono do przedszkola. Ale co mi się dziwić. W końcu moje kumulowane od wiwlu dni emocje wybuchły.

- Oj Eve - Loyd usiadł po czym wciągnął mnie na swoje kolana mocno przytulając.

- Nie chce żebyś mnie dotykał –wychlipałam obejmując szyję mężczyzny. W mojej głowie to nie był Loyd porywacz. W tamtej chwili był jedynym wsparciem na jakie mogłam liczyć, więc wyobrażałam sobie na jego miejscu Katy.

- Wiem Eve – gładził mnie po głowie a moje łzy spływają na jego niebieski podkoszulek tworząc na nim ciemne plamki. Chciałam żeby nic nie mówił. Było by łatwiej.

- Krzyczałeś – szeptam gdy już udaje mi się troszkę uspokoić.

- Przepraszam - westchnął opierając policzek na czubku mojej głowy - Byłem pijany.

- Nie wolno tłumaczyć się alkoholem. Jak nie umiesz pić, to tego nie rób.

- A ty co zamieniasz się w moją matkę? - parsknął odsuwając się na tyle, by spojrzeć mi w twarz. Odwróciłam wzrok, moja chwila słabości minęła. Lecz poczucie wstydu po niej pozostało - Jestem za stary na kazania.

- Zostaw mnie – ułożyłam dłonie na jego klatce piersiowej odsuwając się - Proszę.

- Okay, okay – odsunął się tworząc między nami bezpieczny dystans -Myślałem, że przyda ci się trochę wsparcia.

- Wystarczająco mi go okazałeś - pociągam nosem.

- Wiesz Eve... Przepraszam za wczoraj – posłałam mu zaskoczone spojrzenie.

- Pamiętasz chociaż?

- Nie za bardzo - skrzywi się. Prychnęłam spuszczając wzrok na podłogę.

- To nie przepraszaj – mruknęłam podnosząc na niego wzrok - Jeśli nie wiesz za co, to lepiej tego nie rób. Według mnie przepraszać powinno się gdy zrozumie się swój błąd i się go naprawdę żałuje.

- Ile ty masz lat? - zapytał z czymś dziwnym w głosie. Skrzywiłam się.

- dwadzieścia – westchnęłam odwracając wzrok. Zastanawiałam się po co ja do niego mówię skoro on mnie nie słucha.

- Kiedy skończyłaś

- Ile mnie już wieziesz? - rozglądam się na boki. Nie byłam pewna czy chciałam to wizieć.

- Będzie jakieś dwa tygodnie?

-W takim razie od jakiegoś tygodnia? – warknęłam zła. Tyle czasu już straciłam. Nie byłam nawet tego świadoma. To wytłumaczą dlaczego moje ciało zmarniało. Bardzo mało i niezdrowo jadłam do tego nie ruszałam się prawie wcale, czego mogłam oczekiwać?

-Nie powiedziałaś mi że masz urodziny? Jak mogłaś, upiekłbym tort – skrzywił się

-Nawet nie wiedziałam że skończyłam dwadzieścia lat. Nie mam pojęcia nawet który jest dziś.

- Jutro już prawdopodobnie będziesz w rękach odbiorcy. Jak się z tym czujesz?

- Super – mruknęłam przymykając oczy.

- Nie duś tego w sobie – Loyd złapał mnie za ramie i potrząsnął - To niezdrowe.

- Jak wielu ludzi przewoziłeś? - i cyk zmiana tematu. Jak już kiedyś wspominałam jestem mistrzem tego zabiegu.

- Nie potrafię zliczyć – wziął rękę z mojego ciała i odsunął się- Raczej staram się was nie zapamiętywać.

- Okay

- Ja mam trzydzieści – odezwał się po chwili ciszy zaskakując mnie, w końcu nie spodziewałam się jakiś wyznań z jego strony. On z reguły raczej pytał, rzadko odpowiadał na pytania związane z jego życiem osobistym.

- Super.

- Jesteś śliczna wiesz? – posłałam mu zdziwione spojrzenie. Dlaczego mi to mówi? - Bardzo podoba mi się kolor twoich oczu. Są takie bardzo jasne.

- Matka ćpunka takie miała – mruknęłam pod nosem.

- Jak to się stało, że cię porwali? Byłaś na jakiejś imprezie?

- Tak. Mojej urodzinowej - Parsknęłam. Nie ma co będę miała co opowiadać moim dzieciom. Jeżeli ich dożyje - Moje mamy zorganizowały mi niespodziankę. Było świetnie.

- Zabrali cię z imprezy urodzinowej? Mamy? - uniósł brwi w niedowierzaniu. Tak, pomyślałam, witaj w moim pełnym niespodzianek życiu.

- No. Wpadło kilku napakowanych zamaskowanych typków z bronią i mnie zabrali. Byłam ostro najebana. Jestem adoptowana od dziesięciu lat nie mieszkam z biologicznymi rodzicami.

- Strasznie od ciebie śmierdziało - skrzywił się jakby właśnie sobie to przypomniał. Co za hipokryta, gdy ja śmierdiałam po imprezie on tylko złapał mnie za rękę i zaprowadził śmierdzącą do łazienki a on nawalony tulił się do mnie cała noc, a potem jeszcze na podłodze w łazience.

- Też nie pachniesz fiołkami.

- Zajmujesz łazienkę!

- Już wychodzę - wstałam i miałam zamiar zrobić to co powiedziałam, ale zasłonił mi drogę do drzwi swoim ciałem. Spojrzałam na niego zaskoczona. O co mu znów chodzi?

- Zamówię jedzenie i pójdę się umyć – wytłumaczył swe poczynania. Wzruszyłam ramionami. Co mnie to.

- Dobra.

Loyd wciąż był pod prysznicem gdy z krzykiem „Pizza" ktoś zapukał do drzwi. Nie wiedząc co robić po prostu siedziałam i wpatrywałam się w wejście.

- Halo jest tam ktoś - zawołał dostawca. Zdenerwowana zaczęłam się wiercić na swoim miejscu. Nie dostałam żadnych instrukcji co mam zrobić w takim momencie. Może dostawca mi pomoże? Mój oddech przyspieszył gdy ta myśl pojawiła się w mojej głowie.

- Eve na stoliku są pieniądze odbierz pizzę. Tylko nic nie kombinuj!

Z sercem na ramieniu zrobiłam to co mi kazał. Walczyłam ze sobą żeby nie uciec i wyrzucałam głupotę, że nie zrobiłam tego gdy spał. Przecież drzwi były cały czas otwarte a jesteśmy w miasteczku. Głupi pizda.

- Grzeczna dziewczynka - zaświergotał Loyd opasany tylko ręcznikiem gdy zamknęłam drzwi. Nie patrząc na niego odłożyłam pakunek na łóżko i pognałam do okna. Panie Boże, dlaczego oszczędziłeś na czymś takim jak mózg dla mnie? Mogłam wyjść zadzwonić do Katy! Ona by mi powiedziała co robić. Byłam na siebie tak bardzo wściekła. Przecież ten chłopak mógł mi pomóc.

- Zbieraj się - mruknął szperając w torbie gdy już zjedliśmy. Niestety nie wcisnęłam w siebie za dużo. Myśl o tym że mogłam się uwolnić przejechała po mnie jak walec po świeżym aswalcie.

- Przecież nic nie mam - mruknęłam pod nosem. On chciał mnie dobić, czy jak? Czasem zachowywał się naprawdę źle.

- Racja – pokiwał głową z głupim przepraszającym uśmiechem - Wybacz. Chodź idziemy.

Gdy stanęliśmy przy aucie mężczyzna otworzył drzwi. Ale co dziwne, nie te od bagażnika! Byłam w szoku.

- Chyba nie myślałaś, że zapakuję cię tam w ciągu dnia? Jesteśmy w środku miasta gdzie kręcą się ludzie - parsknął widząc moją minę.

- Nie masz kaca? – zapytałam spostrzegając, że wyjeżdżamy z miasta. Tabliczka z napisem mignęła mi tak szybko... nie zdążyłam nawet przeczytać co na niej było. Zirytowałam się tym strasznie, chciałam wiedzieć gdzie się znajduje.

- Coś tam mnie głowa boli ale bywało gorzej.

- I nie boisz się prowadzić? - bo ja się boje jak prowadzisz, chciałam powiezieć lecz powstrzymałam się. Nie chciałąm go denerwować.

- Dam radę nie martw się - faktycznie szło mu całkiem sprawnie a przy tym miał na tyle dobry nastrój, że wciąż mnie zagadywał. Odciągał moje myśli od tego co się miało stać.

Gadaliśmy całą drogę. Śmialiśmy się i plotkowaliśmy. Ja mu opowiadałam zabawne historię z mojego życia a on mi o swoim. Nie pamiętam kiedy ostatnio tak dobrze się z kimś rozumiałam. Gdy śmiałam się z jakiegoś głupiego żartu. Nadszedł ten moment. To wtedy zatrzymaliśmy się pod jakimś wielkim obrzydliwie drogo wyglądającym hotelem.

- Jesteśmy na miejscu Eve. To tutaj nasza przygoda się kończy - westchnął zaciskając ręce na kierownicy -To były naprawdę spoko dni.

- Nie było źle - przełykam strach rosnący mi w gardle. Kurwa, nie byłam na to gotowa. Chciałam zaproponować by wziął mnie na ostatnią przejażdżkę, chociażby dziesiecio minutową. Podczas tych tygodni stałam się bardziej wierząca niż kiedykolwiek. Modliłam się za moją rodzinę i za możliwie szybko koniec bez cierpień.

- Boje się o ciebie wiesz? Boje się o to co cię tam spotka.

- Też się boje.

Po tych słowach wysiedliśmy z auta. Loyd odprowadził mnie do środka. Miałam ochotę złapać go za rękę a jednocześnie chciałam brać nogi za pas i zwiewać. Wokół było tyle ludzi, myślałam nad możliwościami, ale wtedy zobaczyłam ich.

Wielkich mężczyzn ubranych w czarne garnitury. Przyglądali się nam. Jeden z nich pojawił się przed nami. Zaczęliśmy podążać za nim. Nerwowo rozglądałam się po pomieszczeniu. Loyd złapał moja rękę bardzo mocno przez co na niego spojrzałam, on tylko twardo patrzył przed siebie. Zostaliśmy wprowadzeni do windy. która wjechała na bardzo wysokie piętro, z długim korytarzem i tylko jednymi drzwiami.

- Macie kwadrans - mężczyzna otworzył drzwi magnetyczna kartą i stanął na obok nich.

- Wyjdzie jak będzie gotowa - zimno odparł mój towarzysz. Mimo tego iż gość w czarnym garniturze był większy i wyglądał na bardzo nieprzyjemnego mój porywacz się go wcale nie bał. Wręcz zdziwiła mnie jego pewność siebie i spokój.

Przed nami rozpostarło się niesamowicie piękne wnętrze - W tej torbie masz ubrania i kosmetyki idź się umyj uczesz wysusz głowę i wypachnij – Loyd wręczył mi swoją torbę i wskazał na łazienkę. Byłam zestresowana i zdezorientowana. Skąd wiedział gdzie jest toaleta? - Będę tu na ciebie czekać – uśmiechnął się pocieszająco. Nie spuszczał ze mnie wzroku. Pokiwałam głową i poszłam zrobić to co mi kazał.

Po prysznicu i wysuszeniu włosów, wciąż w ręczniku pomalowałam się troszeczkę poperfumowałam i założyłam ubranie, które mi wręczył. Były to jasnoniebieskie koronkowe majtki i zwiewna sukienka sięgająca mi do kolan. Co to jest? Myślałam, że wystroją mnie jak dziwkę. To odzienie idealnie komponowała się z moimi sprawnym już kolorem włosów. Opuściłam tą piękną wielką łazienkę, w której chętnie bym została i stanęłam twarzą w twarz z wysokim mężczyzną o niesamowicie jasnych oczach mocno zarysowanej szczęce. Włoski na jego głowie znaczyły odrastać ich kolor zaskoczył mnie. W końcu czarne włosy i niebieskie oczy? Niesamowicie dodawało mu to uroku. Potrząsnęłam głową. Uświadomiłam sobie że prawdopodobnie widzę go już ostatni raz. Oczy zaszły mi łzami. Zaczęłam myśleć o tym że jeśli się rozpłacze to na nowo będę musiała się malować a tego bardzo nie chciałam. Podczas tych dni spędzonych w domu merzczyzny który właśnie przede mną stoi przywykłam do braku makijarzu.

- Piękne wyglądasz Eve - Loyd uśmiechnął się do mnie delikatnie i wystawił w moją stronę rękę. Podeszłam do niego a on nie czekając na to żebym podała mu dłoń mocno mnie przytulił. Zmarszczyłam brwi - Przepraszam Eve. Bardzo mi przykro.

- Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej Loyd - chciałam go odepchnąć.

- Będę tęsknić Eve.

- Ja też będę tęsknic - szepnęłam mu do ucha -Ale ja będę tęsknić za moim starym życiem – odepchnęłam się mocno i ruszyłam do drzwi. Nie chciałam go widzieć, nie chciałam mu mówić że mi też będzie go brakowało. Targały mną prze różne emocje. Tak bardzo nie chciałam żeby to był koniec a jednocześnie chciałam już go. Chciałam już wiedzieć co mnie czeka.

- A ja za dziewczyną, która rozkochała mnie w sobie w ciągu kilku chwil – łzy zaczęły cisnąć się do moich oczu. Nie mogłam uwierzyć, że powiedział coś takiego w takiej chwili. Czy on chciał mnie złamać? Był tego bardzo bliski.

- Jesteś niepoważny Loyd - moją głowę przepełniała myśl, że przecież im pomógł, oni mu za mnie płacili mój smutek przekształcił się w wściekłość - Życzę ci żebyś znalazł dobrą legalna pracę i założył rodzinę.

-To nie jest możliwe. Wiesz co się teraz z tobą stanie? – przełyka ślinę.

-Skąd miałabym wiedzieć? Nawet nie chce wiedzieć. Lecz jestem pewna, że ty jesteś świadomy tego co może mnie spotkać. I dobrze. Pamiętaj o mnie Loyd. Pamiętaj jak skończyła się ta opowieść i do czego doprowadziły twoje wybory. Nie jesteś już dzieckiem Loyd.

-Do zobaczenia Eve - otworzyłam drzwi i spojrzałam na niego ostatni raz przez ramię. Z jego oka popłynęła łza.

- Żegnaj Loyd – zostałam złapana za przedramię a drzwi za mną trzasnęły. Zacisnęłam oczy. Zaczęło się. Typ pociagnął mnie przez pusty korytarz. Oczy zaszły mi mgłą. Miałam ochotę się rozpłakać. Gdy zatrzymaliśmy się przed wielkimi drzwiami ze złotą klamką, mój oddech przyspieszył a serce chyba chciało opuścić ciało. Góra mięśni stojąca obok mnie zapukała a po jakiś dziesięciu sekundach wepchała mnie do środka. Przerażona rozglądam się po ciemnym pokoju. Nie ruszam się, nie wiedziałam gdzie jestem. Strach mnie sparaliżował. W tamtym momencie strasznie żałowałam, że nie dałam się zaciągnąć na lekcje samoobrony.

- Witaj Genevieve - od tego głosu przeszedł mnie dreszcz. Co do...

-To Ty...


________________

Continue Reading

You'll Also Like

110M 3.4M 115
The Bad Boy and The Tomboy is now published as a Wattpad Book! As a Wattpad reader, you can access both the Original Edition and Books Edition upon p...