One Shoty 2020

By FortunateEm

30.2K 869 642

Prace konkursowe, wakacje, 2020. More

!Regulamin głosowania!
Don't Forget Me
Happily Ever After
Hellish Love Fantasy DustAndNothing
I am awake
Innocent
ONE NIGHT
Marietta.
Melancholic Reflection
Nadzieja
Niestandardowy stróż
O U T O F S I G H T
Od dzisiaj Verity należy do mnie
Nie pozwolę ci odejść
Ángeles caídos
We'll be alright
MISTAKE
Perfezione nelle imperfezioni
Życie jest pełne niespodzianek
Tell No One
The Pale Moonlight
Three Cigarettes
County of Bloody Revenge/ Zedia 4
You don't do it for me anymore
Wyniki pierwszej części głosowania

To się nazywa przeznaczenie

1.2K 60 18
By FortunateEm

Kategoria: erotyk

Autor: Martyss_ka 

Liczba słów wg Wattpada: 7304

________________

Pierwszy rok studiów na swoim wymarzonym uniwersytecie był dla Manon Richards niemałym wyzwaniem. Zdawała sobie sprawę, że nie łatwo jej będzie pogodzić naukę z pracą na pełen etat, ale jakoś dawała sobie radę. Od zawsze była osobą upartą, która stawiała sobie coraz to wyższe cele, także nic więc w tym dziwnego, że akurat ona sprostała temu zadaniu. Może i miała pełne stypendium naukowe, dzięki któremu nie musiała się martwić o to, z czego zapłaci za studia czy książki, co zdecydowanie było dla niej wielkim odciążeniem, ale i tak była zmuszona pracować. Utrzymywała się sama i gdyby nie praca jako kelnerka w niewielkim barze mlecznym nie byłaby w stanie opłacać swojego mieszkania ani nie mogłaby sobie pozwolić na inne wydatki. Pewnie mogłaby mieszkać w akademiku jak większość studentów, którzy dopiero co wyprowadzili się z domu i poznawali smak dorosłości. Zdecydowanie byłoby to mniej kosztownym rozwiązaniem. Problem polegał na tym, że ona potrzebowała prywatności. Nie chciała mieć żadnego współlokatora, który mógłby zadawać niewygodne pytania. Wolała być sama. Po tylu latach mieszkania pod jednym dachem z rodzicami, którzy rodzicami byli tylko z nazwy, marzyła o posiadaniu własnego kąta. Dlatego wyprowadzenie się z deszczowego Oregonu do New Haven w Connecticut było najłatwiejszą decyzją w całym jej osiemnastoletnim życiu.

Od chwili, w której dostała list z przyjęciem na uczelnie, nie zawahała się nawet na sekundę. Wypłaciła wszystkie swoje oszczędności z banku, na które pracowała latami, spakowała najpotrzebniejsze rzeczy jedynie do dwóch walizek, bo tylko w ich posiadaniu była i kupiła bilet na najbliższy lot. Miała już zapewnione mieszkanie, ponieważ wcześniej znalazła w internecie ogłoszenie o jego wynajmie. Skontaktowała się z właścicielką i wszystko z nią ustaliła. Właśnie wtedy uznała to za dobry znak i tym bardziej nie rezygnowała z planów. Myślała, że przez jakiś czas, zanim udałoby jej się coś znaleźć, musiałaby pomieszkiwać w tanich motelach. Dzwoniąc w sprawie tego mieszkania, była pewna, że to nie wypali. W końcu była jedynie małolatą bez stałej pracy i z ograniczonym budżetem, której rodzice nie mogli za nią poręczyć. Na całe szczęście trafiła na wspaniałą kobietę, która nie dość, że okazała jej sporo zaufania, jak i całkowicie ją zrozumiała, to nawet dzięki niej znalazła pracę, ponieważ poleciła ją swojej dobrej znajomej, która akurat poszukiwała kelnerki.

Z rodzicami się nie pożegnała. Po prostu wyszła z domu, nie oglądając się za siebie. Zapewne nawet nie oczekiwali od niej żadnych ckliwych słów na pożegnanie i całkowicie obeszła ich jej nieobecność. Nie zdziwiłaby się, gdyby resztę jej rzeczy, które zostawiła w domu, sprzedali za marne grosze. Nidy nie miała z nimi dobrych relacji. Właściwie nie miała z nimi żadnej relacji. Oni po prostu...byli. Można powiedzieć, że była to pewnego rodzaju ucieczka. Chciała zacząć od nowa. Miała nadzieje na lepsze jutro, a zostając w tamtym miejscu, stanowczo by się tego pozbawiła.

Teraz rozpoczynając pierwszy semestr na swoim drugim roku, przeczuwała, że będzie jeszcze ciężej.

Dzisiejszy dzień nie był dla niej łaskawy. Zaczął się wręcz tragicznie. Nie dość, że spóźniła się na pierwszy wykład, z profesorem, który i tak za nią nie przepadał, a wchodząc do sali, potknęła się o własne nogi, przez co upadła i boleśnie obiła sobie kolana, to jeszcze czuła się i wyglądała jak siedem nieszczęść.

Rano obudziła się pół godziny później, niż powinna, ponieważ po usłyszeniu budzika postanowiła zrobić sobie pięciominutową drzemkę. Jak można się było spodziewać, nie była ona wcale pięciominutowa. Po tym, jak już się obudziła i zestresowana zwlokła się z łóżka, jedyne, na co miała czas to na szybki prysznic i na niedokładne wysuszenie włosów, które w efekcie i tak wciąż były wilgotne. Zresztą powinna się cieszyć, że miała czas, przynajmniej na to, ale to już mogła zawdzięczać jedynie temu, że jej mieszkanie znajdowało się jakieś dziesięć minut drogi od jej uczelni. Nad faktem, że nie dane jej było zjeść śniadania, mogła jedynie ubolewać.

Na całe szczęście przed wyjściem chwyciła za swoją kosmetyczkę, chowając ją do torebki, żeby mogła się doprowadzić do porządku w łazience po skończonym wykładzie. Źle się czuła, wychodząc z domu w takim stanie. Jej twarz była cała opuchnięta po nieprzespanej nocy, a jej błękitne oczy były tak czerwone, że nie obyło się bez kropli. Gdyby nie to, że na ten moment była całkiem opalona, to zapewne byłaby blada jak duch. Z ledwością mogła patrzeć na swoje odbicie w lustrze, więc kiedy tylko zakryła korektorem ogromne sińce pod oczami, wytuszowała rzęsy i nałożyła pomadkę w swoim ulubionym ciemnoróżowym odcieniu, od razu poczuła się lepiej. Tylko jej włosy nadal wyglądały koszmarnie, jakby miała na głowie siano. Na ogół bardzo je lubiła i nie miała z nimi problemów. Były podatne na wszelkie stylizacje, ale kiedy nie robiła z nimi dosłownie niczego, bardzo się puszyły.

I pomyśleć, że nie tak dawno temu ta przerwa od zajęć wydawała jej się tak dłużyć i tęskniła za wykładami. Nie wiedziała, co z nią wtedy musiało być nie tak. Teraz zrobiłaby wszystko by powrócić do wolnych dni, podczas których spotykała się ze swoimi znajomymi. Ile by dała, aby mieć czas, żeby wyjść z nimi na durne piwo.

Po skończonych wykładach Manon odetchnęła z ulgą, cieszyła się, że to koniec na dzisiaj. Marzyła o powrocie do domu i o porządnej drzemce. Od tak dawna nie przespała pełnej nocy. Zawsze miała z tym problem i tylko w wolne dni mogła wypocząć. Niestety zaraz potem przypomniała sobie, że właśnie tego dnia miała zmienić koleżankę w pracy, więc nie dane jej będzie zaznać odpoczynku, którego tak bardzo jej było potrzeba. Z miną męczennika przemierzała kampus, popijając kawę z trzymanego w swojej dłoni kubka. Tak właściwie bardziej to było mleko z kawą niż kawa z mlekiem. Czasami się zastanawiała, czy to ona nienawidziła życia, czy to życie nienawidziło jej. Co takiego musiała zrobić, że świat był dzisiaj tak bardzo przeciwko niej.

Schodząc na dół po schodach była już tak bardzo pogrążona w swoich myślach, że nie zauważyła chłopaka, który centralnie na wprost niej wchodził z kolei na górę. On również nie wydawał się patrzeć przed siebie, tylko ze znudzoną miną wpatrywał się w swoją komórkę. W pewnym momencie i on i ona unieśli swój wzrok do góry, ale było już za późno. Manon z rozmachem wpadła na niego całym swoim ciałem, przez co ten nie zdążył złapać za barierkę i poleciał do tyłu. Otoczył swoimi ramionami jej talie i oboje upadli na podłogę z głośnym jęknięciem.

Jej twarz, jak i klatka piersiowa była przyciśnięta do jego, a jej dłonie były po obu jego stronach, co nieco zamortyzowało upadek, który i tak w większości przyjął na siebie chłopak. Kubek, który wcześniej trzymała, wypadł i przetoczył się jakiś metr od nich. Dobrze, że zdążyła wypić całą kawę, bo inaczej ktoś byłby poparzony. To wszystko wydarzyło się tak szybko, że oboje nie mieli nawet czasu, żeby przyjrzeć się, na kogo tak niefortunnie wpadli.

Manon uniosła głowę i zobaczyła parę wpatrujących się w nią piwnych oczu, których złote plamki wydawały jej się iskrzyć najprawdziwszym złotem. Doskonale zdawała sobie sprawę, do kogo one należały i ta właśnie świadomość spowodowała, że nie była w stanie zapanować nad tym, jak jej twarz oblewa się szkarłatnym rumieńcem.

— Bardzo lubię jak piękne panie na mnie leżą, nie powiem, że nie, aczkolwiek znacznie bardziej by mi odpowiadało jakieś miększe miejsce, bo obawiam się, że moje plecy, jak i głowa płaczą w tym momencie — odezwał się zabarwiony nutą wesołości głos. — Jak dobrze, że jesteś taką kruszyną i mnie nie przygniotłaś.

Głos ten należał do Rhys'a Farrella.

Na całym ich kampusie chyba nie było osoby, która nie wiedziałaby, kim on jest. Był sportowcem i już samo to powodowało, że był on znany. Należał do jednej z najlepszych drużyn uniwersyteckich w całym stanie. Mało tego. Był na tyle dobry, że został kapitanem już na swoim pierwszym roku. Podobno dostaje tyle propozycji od innych kubów, że po skończeniu studiów, od razu będzie mógł grać w najlepszym składzie. Manon jakoś nigdy nie potrafiła zapamiętać, w co tak dokładnie on grał, jako iż nigdy nie pojawiła się na żadnym meczu, ale z jego budową ciała obstawiała, że był to futbol amerykański.

Rhys był wysoki i naprawdę muskularny. Widać po nim było, że dużo ćwiczył. Przez większość damskiej populacji uważany był za prawdziwy ideał. Był cholernie przystojny i nawet Manon musiała to przyznać, zwłaszcza teraz kiedy swoimi szerokimi ramionami przyciskał ją do swojego ciała, przez co bez problemu wyczuwała twardość jego mięśni. Miał ciemnobrązowe, niemal czarne włosy, które nieco się wywijały i dodawały mu takiego świeżego wyglądu. Jego podłużną i mocno zarysowaną szczękę zdobił lekki kilkudniowy zarost, za którym ona normalnie nie przepadała, ale ilekroć go u niego widziała, powodował, że coś w jej wnętrzu przyjemnie się skręcało.

Poznała go ponad rok temu, kiedy zaczynała swój pierwszy rok na Yale. On był wówczas na trzecim i wśród pierwszoroczniaków uchodził za istną legendę. Krążyło o nim mnóstwo plotek, ale Manon i tak w większości z nich nie nie wierzyła, a chyba powinna. Niestety jak bardzo był według niej przystojny, tak bardzo był również irytujący. Często zdarzało mu się ją zaczepiać, tylko po to, by chwilę ją podenerwować.

— Wybacz, gdybym wiedziała, że to ty to specjalnie na tą okazję przytyłabym dwieście kilko, by móc wgnieść cię w ziemie — powiedziała Manon i nawet nie zdając sobie z tego sprawy, położyła mu dłonie na piersi i unosząc się na rękach, usiadła na nim okrakiem, zamiast zejść z niego całkiem.

— Dosyć drastyczna wizja. Nie wiedziałem, że taka okrutna z ciebie kobieta — wymruczał pod nią filuternie, mocniej zaciskając na jej ciele swoje dłonie.

— Może dlatego, że tak właściwie to nie wiesz o mnie niczego.

Prawda była jednak taka, że Rhys wiedział o niej znacznie więcej, niż gotów był przyznać nawet przed samym sobą.

Manon zmarszczyła nagle brwi, zauważając na jego czole niewielką stróżkę krwi. Odgarnęła mu z twarzy kosmyki włosów, pod którymi znajdowało się niewielkie rozcięcie.

— Rozciąłeś sobie głowę — powiedziała, przysuwając się bliżej by dokładnie obejrzeć skaleczenie.

— Rozciąłem? — Dotknął palcami swojego czoła, krzywiąc się nieznacznie i zobaczył, że zostało na nich trochę krwi. — O, faktycznie.

— Wybacz, to chyba moja wina. Pewnie podczas upadku niechcący uderzyłam cię swoją torbą.

— Nic się nie stało. Jestem dzielnym chłopcem, jakoś zniosę ten ból — zaśmiał się dźwięcznie.

— Czekaj. — Manon chwyciła za swoją torbę i wyciągnęła z niej chusteczki odkażające, jak i małe metalowe pudełeczko, w którym trzymała plastry. Rana na czole Rhys'a może i była płytka i całkowicie niegroźna, ale jako studentka medycyny Manon zawsze była przewrażliwiona na punkcie każdych ran czy skaleczeń, z których sączyła się krew. Wyciągnęła jedną chusteczkę z paczuszki i delikatnie przetarła nią jego ranę. Chłopak dokładnie śledził jej działania i kiedy ta wyjęła różowy plasterek i przykleiła mu do czoła, uniósł jedną ze swoich równych brwi. — Gotowe.

— Czy ty właśnie przykleiłaś mi plasterek z jednorożcem?

— Tak. Masz z tym jakiś problem? — spytała, uśmiechając się z zadowoleniem.

— Skądże — zaprzeczył. — Jest doprawdy uroczy.

Dla Manon widok tego dwudziestodwuletniego faceta, z różowym plasterkiem w jednorożce na czole również był cholernie uroczy.

— Tak Apropo tego, że nic o sobie tak naprawdę nie wiemy. Być może moglibyśmy to jakoś zmienić i udać się razem na jakąś kolację. — Złocistość jego spojrzenia zmierzyła się z lodowatym odcieniem jej błękitnych tęczówek. Patrząc w jej oczy, Rhys nie mógł oprzeć się myśli, że jest to najpiękniejszy kolor, jaki kiedykolwiek widział.

— Może i byśmy mogli, ale nie jest to coś, na co miałabym w tym momencie ochotę — odparła Manon, w myślach jednak nie skupiała się na niczym innym jak na tym, jak jej ciało reagowało na jego dotyk. — Więc lepiej oboje pójdźmy w swoją stronę i tak będzie najlepiej.

—Lepiej dla kogo?

— Dla nas.

— Cóż, gdybyś zmieniła kiedyś zdanie, dla ciebie zawsze znajdę czas. — Błysnął przed nią swoimi białymi zębami, ukrywając zawód, jaki mimowolnie poczuł. Nie był on jednak zdziwiony jej odmową, bo to, co było powszechnie wiadomą rzeczą o Manon Richards to to, że się z nikim nie umawiała. Nigdy.

— Zapamiętam. — I mimo tego, że wiedziała, że się z nim nie spotka, zaczęła rozważać, co by było, gdyby jednak się zgodziła.

Manon rozejrzała się wokół siebie i dopiero w tym momencie zorientowała się, że nadal znajdowali się na podłodze przy schodach, w dodatku wciąż siedziała na Rhysie. Niespokojnie się na nim poruszyła z zamiarem wstania i to, co poczuła w tamtej chwili, spowodowało, że czerwony rumieniec na powrót zagościł na jej twarzy. Rhys za to jęknął i zakrył swoją twarz dłońmi.

— Ty naprawdę jesteś okrutna.

— Przepraszam! To nie moja wina.

— Oj, uwierz, twoja.

Choć Manon do wstydliwych osób zdecydowanie się nie zaliczała, to z lekkim zażenowaniem szybko wstała na równe nogi, jednocześnie nie mogła nic poradzić na nagły przypływ gorąca, jaki poczuła. Jej ciało było naprawdę zdradzieckie.

— Wstajesz? — wyciągnęła rękę w jego stronę.

— Wiesz co, daj mi chwilę — wymamrotał, głośno wzdychając.

— Jak chcesz. To ja idę. — Nie mówiąc nic więcej, obróciła się na pięcie i poszła, nie odwracając się nawet na sekundę.

Droga do pracy była dla niej katorgą. Była tak bardzo rozkojarzona, że dwa razy przejechała na czerwonym świetle i raz niemal grzmotnęła w tył jakiegoś białego mercedesa. Całe szczęście, że w porę udało jej się zahamować, bo właściciel tamtego samochodu nie wyglądał zbyt przyjaźnie i podejrzewała, że nawet gdyby jedynie lekko go drasnęła, to mogłoby się to dla niej skończyć szpitalem. Zapewne mogłaby to zwalić na swoje marne zdolności w kierowaniu. Nigdy nie była w tym najlepsza i nadal zastanawiała się jakim cudem udało jej się zdać prawo jazdy, gdy wciąż nie potrafiła porządnie parkować. Niestety, doskonale wiedziała, iż jej rozkojarzenie wynikało wyłącznie z tego, że przed oczami wciąż widziała te cholerne złotawe oczy.

Manon miała pewną zasadę, której do tej pory nie złamała. Mianowicie jeszcze za czasów liceum postanowiła, że nie będzie z nikim wchodzić w bliższą relację. Twierdziła, że na związki przyjdzie czas dopiero po zakończeniu studiów. Nie chciała się niczym rozpraszać. Chodziła zazwyczaj na pojedyncze, niezobowiązujące randki, zawsze z kimś innym. Wierzyła w to, że tak będzie lepiej. Tak przynajmniej zawsze sobie wmawiała, choć gdzieś w jej podświadomości była taka myśl, że to dlatego, iż bała się odrzucenia. Wynikać to mogło z tego, że jako mała dziewczynka bardzo ubolewała nad tym, że jej rodzice się nią nie interesowali i nie poświęcali jej należytej uwagi. Zresztą, ilekroć tylko patrzyła na nich i na ich relację Manon nie widziała miłości. Jej mama nie patrzyła na jej tatę z żadnym uczuciem, tak samo, jak on nie patrzył tak na nią. Nie miała żadnego wzorca, którym mogłaby się kierować. Dorastając, była jedynie świadkiem niepokojącej obojętności, jaką emanowali jej rodzice. Ona chciała czegoś więcej i żeby poznać to więcej, potrzebowała czasu. Dlatego właśnie stworzyła tę zasadę.

Rhys Farrell był kimś, dla kogo Manon mogłaby ową zasadę złamać, dlatego też nie zgodziła się na jego propozycję, Bała się, że jedno spotkanie mogłoby jej nie wystarczyć. Pociągał ją jak nikt inny i nie była w stanie tego ukryć. Nawet gdy ją irytował to i tak potrafił ją wprowadzić stan, w którym nie przejmowała się niczym dookoła. Był pokusą, której musiała unikać za wszelką cenę.

W pracy jej samopoczucie nieco się poprawiło. Lubiła tam pracować, choć w duchu i tak przeklinała Harriet, której to zmianę dzisiaj przejęła, za to, że przez nią musiała tu przychodzić w dniu wolnym. Bar mleczny „U Betsy" był niewielkim, ale bardzo przytulnym lokalem w centrum miasta. Zazwyczaj przychodziło tam sporo ludzi, więc zawsze było co robić. Bywały dni gdzie nie wiedziała, w co włożyć ręce i gdy nie miała nawet chwili na odetchnięcie. Manon dostała tam prace praktycznie zaraz po swoim przyjeździe do New Haven, z czego była wtedy uradowana jak nigdy. Jej szefowa okazała się niesamowicie kochaną i ciepłą osobą i już na samym wstępie kazała sobie mówić po imieniu. Troszczyła się o każdego swojego pracownika jak o własną rodzinę. W sumie to wszyscy tworzyli tam taką małą rodzinkę, która wzajemnie się wspierała. Manon nigdy nie spodziewała się, że zostanie tak mile przez wszystkich przyjęta. Właśnie to sprawiało, że zawsze, kiedy tam przychodziła była tak zmotywowana i wręcz cieszyła się, że jest takie miejsce, oprócz jej mieszkania, gdzie czuła się bezpiecznie.

Kiedy zrealizowała ostatnie zamówienie, Manon pożegnała się z resztą i już nawet nie zmieniając roboczego stroju, na który składała się żółta sukienka z białymi wstawkami, wsiadła do swojego samochodu i pojechała do domu. Po drodze zatrzymała się jedynie w pobliskiej cukierni, ponieważ była głodna i miała ochotę na coś słodkiego, a eklerki zza lady ją nawoływały.

Po wejściu do bloku, w którym mieszkała, udała się w stronę windy, po czym nacisnęła przycisk, który otworzył jej drzwi i weszła do środka. Mieszkała co prawda tylko na jakimś piątym piętrze, ale była zbyt leniwa, by wchodzić po schodach. Kliknęła przycisk z numerem pięć. Drzwi zaczynały się już zamykać, kiedy czyjaś noga wcisnęła się przez szczelinę, aż ponownie się rozwarły. Wysoki chłopak wszedł do środka, drzwi za nim ponownie się zamknęły. Winda ruszyła do góry, a Manon wybałuszyła oczy, nie wierząc w swojego pecha.

— Proszę, proszę — Rhys spojrzał się na nią z góry, mając na sobie typowy dla niego uśmieszek. — Cóż to za ponowne spotkanie.

— Taa, też nie mogę w to uwierzyć — bąknęła dziewczyna.

— To prawie tak jakby wszechświat chciał, żebyśmy się na siebie natknęli. — Jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, co wcześniej wydawało jej się już niemożliwe.

— Ja bym powiedziała, że wszechświat raczej po prostu leci sobie w chuja.

— O nie, nie. To się nazywa przeznaczenie. — Wyciągnął swój wskazujący palec i delikatnie pstryknął ją w czubek nosa. — Pogódź się z tym Richards.

Manon na te słowa głośno prychnęła, po czym mało dyskretnie zlustrowała go wzrokiem. Na jego czole nadal widniał różowy plasterek z jednorożcem. Miał na sobie dokładnie te same ubrania co wcześniej, czyli czarny gładki T-shirt oraz tego samego koloru spodnie. Wszystko na pozór tak zwyczajne na nim wydawało jej się być nadzwyczajne. On cały był dla niej nadzwyczajny. Był dosłownie ucieleśnieniem wszystkiego, co kochała w mężczyznach. Swoim wzrostem przewyższał większość znanych jej osób. Zdecydowanie miał z metr dziewięćdziesiąt jak nic. Manon mając marne metr sześćdziesiąt pięć, czuła się przy nim jak karzeł, ale z niewiadomych przyczyn było to coś, co kochała. Im dłużej na niego patrzyła, tym bardziej zaczynało jej się robić duszno.

Rhys zresztą nie był jej dłużny i również zawiesił na niej swój wzrok. Miał do niej słabość już od dawna a wciąż, ilekroć na nią spoglądał, czuł się jakby, widział ją pierwszy raz. Zdawał sobie sprawę, że zapewne gapił się na nią z idiotyczną miną, która wyrażała jedynie oszołomienie, ale widząc ją w tej króciutkiej, żółtej sukience nie mógł inaczej. Według niego Manon była piękna zarówno zewnętrznie, jak i wewnętrznie To był ten rodzaj piękna, który zapierał ludziom dech w piersi. Miała długie orzechowe włosy, które gdzieniegdzie były przeplecione jaśniejszymi pasmami. Wyglądały na takie miękkie. Zawsze wręcz marzył o tym, aby móc przeczesać je dłońmi. Była niska i drobna, a mimo że jej nogi były krótkie, zdawały się nie mieć końca. Patrząc na jej owalną twarz, największą uwagę przykuwały oczy. Ich błękitny odcień był tak jasny, że wydawał się nierealny. Elektryzował i powodował, że chciał zatracić się w jej spojrzeniu bez reszty.

Może i nie znał jej zbyt długo i może rozmawiał z nią raptem parę razy, ale wiedział, że była ona dobrą osobą. Kiedy pierwszy raz ją zobaczył, wracał zmęczony do domu po treningu i zobaczył jak pomagała jakiejś dziewczynce, która się przewróciła i rozwaliła sobie brodę. Pamiętał, że dziewczynka płakała tak bardzo, że nic nie było w stanie jej uspokoić. Wtedy Manon uśmiechnęła się do niej łagodnie, zapewniła, że wszystko będzie dobrze i to wystarczyło, żeby przestała płakać. Jeden uśmiech. Sam nie wiedział dlaczego, ale ta scena w tamtym momencie bardzo go rozczuliła. Tak samo, jak ten uśmiech.

Rhys wiedział również, że Manon miała temperament. Była jak taki maleńki kotek. Z pozoru łagodny, ale kiedy trzeba, pokazuje pazurki. Sam nie raz był naocznym świadkiem, jak się odpalała. Ba! Nawet często był tego przyczyną. Zazwyczaj z premedytacją robił coś, aby ujrzeć ją w takim stanie. Była wtedy niczym nieopanowana bogini.

— Wierzysz w przeznaczenie? — zapytała prześmiewczo. Dla niej to był zwykły przypadek, że cały czas na siebie wpadali dzisiejszego dnia.

— Wierze, że wszystko, co się zdarza, ma swój sens — odparł, po czym w jego spojrzeniu ujrzała nagły blask. — A najwidoczniej ty i ja mamy sens.

Zanim Manon zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, winda stanęła. Bynajmniej nie na piętrze na, którym powinna, ponieważ znajdowali się dopiero na trzecim. Drzwi zaś pozostały zamknięte.

— No to już są jakieś jaja — sarknęła.

— Spokojnie, bez paniki. — Rhys zaczął panikować i naciskać każdy możliwy przycisk.

— Zostaw. — Złapała go za rękę. — I tak nie działa.

Rhys spojrzał na swoją dłoń, na której znajdowała się jej ręka i lekko się uspokoił.Przynajmniej do chwili, w której jedna z żarówek nie zgasła, pozostawiając ich w półmroku.

— Zginiemy — wymamrotał. — Manon, zginiemy.

— Uspokój się — westchnęła. — Nie wspominałeś wcześniej, że dzielny z ciebie chłopiec?

— Kłamałem. — Na te słowa Manon nie mogła ukryć uśmiechu rozbawienia. Kto by pomyślał, że ten wyrośnięty futbolista będzie się tak bał.

— No cóż. Chwilę poczekamy może to chwilowa awaria. — Manon zaczęła się rozglądać, aż ujrzała kartkę, której szukała. — W razie czego zadzwonimy pod ten numer. — Wskazała na niego palcem. — I wtedy ktoś powinien nam pomóc.

— Właśnie dlatego nienawidzę wind. — Rhys mruknął bardziej do siebie niż do niej.

— Więc dlaczego do niej wsiadłeś? — spytała, na co odrobinę się zmieszał.

— Bo widziałem, jak wsiadałaś. — O proszę i znów ten cudowny rumieniec zagościł na jej twarzy.

— A tak w ogóle to, co tu robisz? — Szczerze ją to ciekawiło. — Odwiedzasz kogoś?

Może nawiedza też jakąś inną dziewczynę — pomyślała, w duchu karcąc się za to, że ją to obchodzi.

— Nie Manon — Rhys zaczął się śmiać. — Mieszkam tutaj.

— Że co? — Szok, jaki wtedy poczuła, był nie do opisania. — Od kiedy?

— Od trzech lat tak mniej więcej. — Widząc jej minę, pokręcił głową. — Na piątym piętrze tak dokładniej.

— Pierdolisz. — Nie dowierzała. — Ja też na tym mieszkam!

— Wiem. — Manon pomrugała oczami. patrząc na niego z jeszcze większym zdumieniem. — Mieszkam dokładnie, dwa mieszkania dalej od ciebie.

— Jakim cudem ja cię wcześniej nie widziałam?

— Prawdę powiedziawszy, nie mam pojęcia, ale już dawno zdążyłem zauważyć, że nie jesteś zbyt spostrzegawczą osobą.

— Jestem spostrzegawcza. — Nie była. — Po prostu najwidoczniej moją uwagę zawsze pochłaniało coś innego. — Nie wiedząc czemu, próbowała się przed nim wytłumaczyć.

— Nie wiem, czy powinienem czuć się przez to obrażony, czy też raczej ucieszony, że zawsze, gdy się z tobą witałem, nie odpowiadałaś mi nie dlatego, że mnie ignorowałaś, tylko autentycznie mnie nie widziałaś.

Manon patrzyła teraz wszędzie tylko nie na niego. Było jej głupio, że mieszkając tam od ponad roku, nie zauważyła, że Rhys był jej sąsiadem. Jeszcze bardziej było jej głupio, jak pomyślała o wszystkich razach, kiedy on coś do niej mówił, a ona nie odpowiadała. Musiał myśleć, że jest straszną suką.

— Nawet nie wiem co powiedzieć — odchrząknęła. — Serio ani razu cię nie zauważyłam, nie chciałam być niemiła.

— Spokojnie. — Potarł dłonią jej ramie, w pocieszającym geście. — To nie tak, że mam ci to za złe czy coś.

Nagle winda, w której się znajdowali, zjechała odrobinę w dół, po czym znowu się zatrzymała. Cyferki nad drzwiami, które nadal były zamknięte, pokazały, że znajdowali się między drugim a trzecim piętrem.

Rhys poczuł kołatanie swojego serca. Nienawidził takich sytuacji. Czuł, jak narasta w nim panika i jak zaczynają mu drżeć ręce. Miał coraz większą trudność w złapaniu oddechu.

— Hej, wszystko w porządku? — spytała Manon, widząc, że zaczął głośniej oddychać. — Masz jakiś atak? — Rhys pokiwał głową.

Od kiedy był dzieckiem, bał się małych, zamkniętych pomieszczeń. Jego ojciec kiedyś zatrzasnął go przypadkiem w samochodzie i przez bardzo długi czas nie mógł z niego wyjść. Od tamtej pory nabawił się tej dziwnej fobii.

— Już, spokojnie — Manon objęła go w pasie i zaczęła uspokajająco głaskać po plecach. — Zrób wdech i wydech.

Rhys zamknął oczy i zrobił to, o co go poprosiła.

— Dobrze — mruknęła zachęcająco. — Jeszcze raz.

Powoli zaczął się wyciszać, aż poczuł, że znów jest w stanie normalnie oddychać. Otworzył swoje oczy i natknął się na jej lodowate spojrzenie, które wbrew wszystkiemu biło ciepłym blaskiem.

— Już lepiej? — spytała, wciąż trzymając go w objęciach.

— Tak — wychrypiał. — Wybacz, mam klaustrofobie.

— Domyśliłam się. — Uśmiechnęła się lekko, patrząc na niego z dołu.

— Jeśli zamierzasz mnie tak przytulać całą noc — spojrzał na obejmujące go ręce. — Narzekać nie będę.

Manon opuściła swoje ramiona i ze śmiechem uderzyła go z pięści w ramie.

— Oh! — skrzywił się, udając, że go to bolało i potarł to miejsce dłonią. — Mówiłem ci już, że jesteś okrutną kobietą?

— A no, zdarzyło się raz czy tam dwa.

To był ten moment w którym zaczeli odczuwać narastające napięcie. On patrzył na nią. Ona patrzyła na niego. Żadne z nich nie było w stanie przerwać tego kontaktu wzrokowego.

— Za mało. Chyba będę musiał ci to powtarzać codziennie. — Rhys zaczął powoli się nachylać w jej stronę.

— Chyba tak — powiedziała niemalże szeptem.

I wtedy ich usta się zetknęły.

Trudno powiedzieć kto pocałował kogo pierwszy. Oboje wręcz rzucili się na swoje usta. Manon wspięła się na palce, oplotła jego kark i jeszcze bardziej przyciągnęła w swoją stronę. Chciała, żeby był tak blisko, jak to tylko było możliwe. Rhys chyba również o tym pomyślał, ponieważ złapał ją za biodra, dociskając mocniej do swojego ciała. Zamknęła oczy, po czym rozchyliła swoje wargi, by wpuścić go do środka, co jego język wykorzystał od razu.

Ich pocałunek był wygłodniały. Jakby od dawna na niego czekali i nie mogli się nim nasycić. Byli jak spragnieni ludzie, którzy w końcu dostali dostęp do wody i chcieli wypić wszystko aż do dna.

Rhys wędrował dłońmi po jej ciele, aż chwycił ją za tyłek. Zręcznie ją podsadził, na co ona oplotła swoje nogi wokół jego pasa i z jeszcze większą pasją zaczęła obdarowywać go pocałunkami. Obrócił nimi tak, by plecami opierała się o jedną ze ścian. Manon chwyciła go za włosy, zachwycając się tym jakie były jedwabiste w dotyku i kiedy tylko przeniósł swoje pocałunki na jej szyję, mocno za nie pociągnęła, przez co z jego gardła wydostało się stłumione warknięcie. Już miała zamiar włożyć mu ręce pod bluzkę, by pozachwycać twardością jego mięśni, kiedy drzwi od winy się rozsunęły tym razem na piętrze, na którym chcieli wysiąść.

A za tymi drzwiami stała pani Alcaster, ich starsza sąsiadka, patrząca na nich jakby zobaczyła coś, czego zobaczyć nie chciała.

Rhys, który stał do niej tyłem, był nieświadomy jej obecności, nie zauważył tego, że drzwi się otworzyły ani, że Manon całkowicie zamarła wytrzeszczając swoje oczy i jak gdyby nigdy nic kontynuował wędrówkę swoich ust, przesuwając się w stronę jej szczęki. Manon odsunęła się od niego, jak tylko mogła, przez co spojrzał na nią z zaskoczeniem i osunęła się na ziemię, patrząc na panią Alcaster z niemałym zażenowaniem. Trzepnęła Rhysa w ramię, aby ten spojrzał się do tyłu, a kiedy tylko zauważył stojącą staruszkę, otworzył usta z zaskoczenia, ale szybko zmienił to na uśmiech.

— Dzień dobry.

— Chyba raczej dobry wieczór — mruknęła niezbyt przyjaźnie.

Pani Alcaster była już starszą kobietą, której obawiali się wszyscy, którzy zamieszkiwali ten budynek. Zawsze patrzyła na każdego nieprzychylnym wzrokiem i tylko czekała, aby wytknąć komuś jego błędy. Była również niesamowitą plotkarą i jakimś cudem wiedziała wszystko o wszystkich. Innymi słowy należała do osób, które określano mianem osiedlowego monitoringu.

— A powiem pani, że i bardzo dobry. — Brunet wyszczerzył się w jej stronę, widząc na jej twarzy grymas. — Miło panią widzieć, ale na nas już czas, do widzenia. — Chwycił Manon za łokieć i pociągnął ją w stronę wyjścia. Kiedy znaleźli się już na korytarzu, z dala od ich sąsiadki, westchnął przeciągle. — Mam nadzieje, że teraz to tamta starucha tam utknie. Najlepiej na zawsze.

— Rhys! Nie można tak mówić! — krzyknęła Manon, choć zaczęła się śmiać.

— Daj mi marzyć kobieto.

Oboje wciąż nie odrywali od siebie wzroku, nie mogąc przestać myśleć o tym co przed chwilą między nimi zaszło.

— No tak, więc no... — Język jej się plątał i nie potrafiła zebrać myśli.

— Jesteś może głodna? — przerwał Rhys.

— Hm? — wymamrotała wpatrzona w jego usta, których różany kolor zmysłowo ją przyciągał, przez co nie skupiała się na wypowiadanych przez niego słowach. — Powtórzysz?

— Pytałem czy masz może ochotę wpaść do mnie i coś zjeść, albo wypić wino, albo jedno i drugie.

Manon rzuciła okiem na drzwi od swojego mieszkania, po czym pokiwała głową. Zmęczenie po pracy, naglę, ją opuściło. Rhys chwycił ją za rękę i zaprowadził pod swoje mieszkanie. Dokładnie dwa drzwi dalej. Naprawdę głowiła się jakim cudem nie zdawała sobie sprawy, że mieszka tak blisko niej. Brunet sięgnął do swojej tylnej kieszeni, wyjął z niej klucze, po czym otworzył drzwi, wpuszczając ją do środka.

Dziewczyna weszła do przedpokoju i pierwsze co rzuciło jej się w oczy to to, że jego mieszkanie miało dokładnie taki sam układ jak to jej. Salon połączony z kuchnią, dwa pokoje, łazienka. Wszystko wyglądało tak podobnie, ale jednak tak zupełnie inaczej. Widać było w nim męską rękę. Wszystko było w stonowanych kolorach bez zbędnych bibelotów. O dziwo miał większy porządek od niej.

Rhys zamknął drzwi i rzucił klucze do miski stojącej na komodzie. Ściągnął buty, co Manon uczyniła zaraz po nim. Potem oboje udali się do salonu.

— Więc na co masz ochotę? — spytał.

— A co proponujesz? — Podeszła do niego bliżej, przez co do jego nozdrzy wdarł się cytrusowy zapach jej perfum. Zapach, który kojarzył mu się tylko z nią.

— Zaproponować mogę wiele rzeczy — wymamrotał do jej ucha, powodując na jej ciele gęsią skórkę. — Pytanie, czego ty chcesz.

Najwyraźniej i jemu i jej przeszła ochota na kolację i zamierzali przejść do czegoś innego.

Manon chwyciła przód jego koszuli, zniżając go do swojego poziomu, po czym gwałtownie wpiła się w jego usta. Rhys nie był obojętny i z równą żarliwością, chwycił ją w pasie, oddając pocałunek. Wtuliła się w niego jeszcze bardziej, powodując, że ich ciała się o siebie ocierały. Byli tak blisko, że nie dałoby się włożyć między nich choćby szpilki. Manon wyraźnie czuła jak bardzo chłopakowi podoba się jej bliskość, szczególnie wyczuwała nabrzmiałą wypukłość przy swoim brzuchu. Jęknęła wprost w jego usta i to najwidoczniej zburzyło wszystkie bariery, które go powstrzymywały od całkowitego zatracenia. Zaczął iść przed siebie, powodując, że musiała raz za razem stawiać kroki w tył. Wciąż nie przerywali pocałunku. Przeszli przez drzwi wchodząc do sypialni, której jedynym źródłem światła, był srebrzysty blask księżyca padający przez okno. Manon poczuła, jak zahacza nogami o jakąś deskę i razem z górującym nad nią chłopakiem upadli na miękki materac. W końcu się od siebie oderwali, by zaczerpnąć powietrza.

Rhys dotknął jej czoła swoim. Oboje oddychali ciężko, a ich serca biły przyśpieszonym rytmem. Potarł kciukiem jej policzek, nie mogąc przestać zachwycać się jej pięknem, bo w istocie w jego oczach była najpiękniejszym stworzeniem stąpającym po ziemi. Dziewczyna zamknęła oczy, oddając się tej łagodnej pieszczocie. Wędrował opuszkami palców po jej twarzy, szyi, dekolcie. Po chwili dołączyły do tego jego usta i język. Zostawiał mokre szlaczki, a Manon coraz bardziej traciła oddech i nie mogła powstrzymywać się od westchnień. Wydawało jej się, że rozum również zaczynała tracić, ale już nie obchodziło jej to, że łamała swoje własne zasady. Podciągnęła się wyżej na materacu, aby było im wygodniej. Jednym pchnięciem zrzuciła go z siebie po to, aby samej na niego wejść. Oczy bruneta pociemniały, od narastającego pożądania. Widok siedzącej na nim dziewczyny sprawiał, że czuł jakby przez jego żyły, przepływały prawdziwe błyskawicę. Jakby ona była burzą, przed którą nie chciał się chować. Burzą, która nawoływała go do tego, by te błyskawicę z siebie uwolnić.

Manon pochyliła się nad ciałem chłopaka i zaczęła obdarowywać go pocałunkami. Najpierw jego czoło, nos, ledwie widoczną bliznę przy uchu, potem jego mocno zarysowaną szczękę, którą chwyciła, odchylając w bok, by dostać się do jego szyi. Kąsała ją, delikatnie przygryzając zębami. Chciała zostawić ślad. Kiedy wsunęła dłonie pod jego koszulkę, a następnie ją z niego ściągnęła, zacisnął mocniej palce na jej biodrach. Jej ręce błądziły po jego ciele. Po tych twardych mięśniach, na które wciąż nie mogła się napatrzeć. Były tak idealne, jakby zostały wyrzeźbione przez najwybitniejszego artystę. Napawała się tym jakie były w dotyku.

— Podobają się widoki? — spytał, nie mogąc powstrzymać głupkowatego uśmiechu.

— Nie jest źle jak na takiego futbolistę, ale mogło być lepiej. — Ukryła to, jakie wrażenie na niej robił.

Nie spodziewała się, że na tą uszczypliwość zacznie się on nagle niepohamowanie śmiać. Całe jego ciało, zatrząsło się pod nią, wprawiając ją w osłupienie. Zupełnie nie wiedziała, o co mu chodziło. Nie oczekiwała takiej reakcji.

— O co ci chodzi? — Na to pytanie zaczął się jedynie jeszcze bardziej śmiać, aż z kącików jego oczu zaczęły leciec łzy.

— I ty śmiesz się uważać za spostrzegawczą. — Powoli zaczął się uspokajać. — Przykro mi, że muszę cię uświadomić, ale ja nie gram w futbol.

— Jak to nie? — Zmarszczyła brwi w zdezorientowaniu. Przez cały ten czas była pewna, że to właśnie w tej dyscyplinie chłopak odnosił tyle sukcesów. Zawsze jak widywała go ze znajomymi, wszyscy wydawali jej się tacy masywni i dobrze zbudowani, uznała, że skoro wyglądają na futbolistów to zapewne nimi byli. — To w takim razie w co?

Rhys spojrzał na nią z błyskiem w oku, chwycił pasmo jej włosów, które opadało mu na twarz i założył jej za ucho.

— Hokej, kochana. Hokej. — Wyszczerzył się.

— Drobna różnica. — Wywróciła oczami.

— Właśnie nie bardzo, biorąc pod uwagę, że... — urwał, kiedy usta dziewczyny znalazły się na jego, po czym ponownie się oderwały.

— Przymknij się.

W chwili, w której przejechała mu swoim długim paznokciem po piersi, a następnie zahaczyła nim o guzik jego spodni, przełknął głośno ślinę. Miał wrażenie, że jego serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Był niewiarygodnie pobudzony. Zresztą, gdy patrzył w jej oczy i widział te rozszerzone źrenice, wiedział, że ona również. Kiedy odpięła guzik i już chwytała za suwak, złapał ją delikatnie za dłoń.

— Wiesz, że nie musimy nic robić? — Choć sam był w stanie pozwolić jej na dosłownie wszystko i nie ukrywał, że bardzo podobało mu się, w jaką stronę zmierzało ich spotkanie, nie chciał, aby później tego żałowała.

— Pytasz, bo wymiękasz, czy robisz za gentlemana? — Uniosła jedną ze swoich brwi. Z niewiadomych przyczyn jego pytanie ją zarówno rozbawiło, jak i rozczuliło. Zazwyczaj nie zdarzało jej się, aby ktoś dawał jej chwilę na zastanowienie. Pewnie dlatego miała tak wiele przykrych wspomnień, bo zwyczajnie dawała się ponieść chwili i dopiero później rozmyślała o tym, jak bardzo głupia była, by to zrobić.— Może to ja powinnam o to zapytać.

— Chyba nie ma rzeczy, której nie chciałbym z tobą zrobić w tym momencie.

— To się idealnie składa. — Tym razem Rhys nie powstrzymał jej, kiedy jednym pociągnięciem rozpięła suwak i zaczęła zsuwać z niego spodnie razem z bokserkami. — bo jestem chętna na wszelkie propozycje.

Po usłyszeniu od niej, tych słów i po zobaczeniu iskierek w jej oczach, nie mógł się już dłużej powstrzymywać. W mgnieniu oka razem ze wciąż siedzącą na nim dziewczyną przeniósł się na kolana, po czym obrócił nimi tak, że teraz to ona leżała pod nim. Przykrył ją swoim ciałem i zaczął rozpinać guziki jej żółtej sukienki, do chwili aż uznał, że zajmuje to zbyt wiele czasu i nie przejmując się tym, jak zareaguje na to Manon, po prostu je rozerwał. Na całe szczęście wydawało się, że całkowicie obeszło ją to, że właśnie pozbawił ją uniformu do pracy, który teraz wylądował na podłodze obok jego spodni. Choć ta króciutka sukienka zdecydowanie pobudzała jego już i tak bujną wyobraźnie z niczym nie dało się porównać tego, co robił z nim widok Manon odzianej jedynie w czerwony koronkowy stanik i pasujące do niego stringi. Wycisnął mocny pocałunek na jej wargach, na co ona oplotła go nogami, przyciągając bliżej. Dłońmi pocierał jej uda i wędrował nimi coraz wyżej i wyżej aż sięgnął ręką za jej plecy i zręcznie odpiął jej stanik. Przejechał palcami po jej krzyżu, przez co zadrżała i wyprężyła całe swoje ciało, dociskając dopiero co obnażone piersi do jego nagiej klatki.

Odchylił się, by spojrzeć na jej nagie od pasa w dół ciało. Chciał je zbadać. Każdą jego krzywiznę i miękkość. Chciał je posiąść. Patrzył na nią urzeczony. Każdy ukryty pieprzyk wydawał się czymś, co należałoby wielbić. I to też właśnie zamierzał robić. Scałowywał każdy skrawek jej ciała. Każdą najmniejszą niedoskonałość, która dla niego stanowiła boską perfekcje. Objął jej piersi, masując je szorstką fakturą swoich dłoni, potem nachylił się i delikatnie przygryzł jej sutek, by następnie złożyć na nim lekki niczym piórko pocałunek.

Manon wsunęła mu palce we włosy, mocno za nie ciągnąc. Przyglądała się bez tchu, jak brunet zatacza swoim językiem kółka wokół jej piersi. Nie mogła poradzić nic na to, że wiła się pod nim w przyjemnych konwulsjach. Sprawiało jej to ból, ale był to najlepszy ból z możliwych. Był to ból dla duszy spowodowany niemożliwym do zaspokojenia pragnieniem, pożądaniem, żądzą, która opanowała jej ciało i otumaniała jak narkotyk. Czuła tak wiele rzeczy naraz, że już nawet nie wiedziała, na czym ma się skupić. Zaczynała się niecierpliwić, co chłopak z pewnością wyczuł. Zahaczył o gumkę jej koronkowych majtek i zsunął z niej ostatni kawałek materiału, który ją okrywał. Teraz była przed nim całkowicie naga i całkowicie gotowa.

Kolanami rozsunął jej nogi i ułożył się między nimi. Przesunął dłońmi po jej łydkach, potem po wewnętrznej stronie jej ud, a następnie jego ręka znalazła się w miejscu, na które Manon z sykiem wciągnęła powietrze. Przesunął kciukiem po jej nabrzmiałej łechtaczce, na co głośno i bezwstydnie zajęczała, ale i ten dźwięk zamarł, gdy w ruch poszedł jego język. Lizał ją, drażnił swoimi zębami, rozpalał do czerwoności, nie dając chwili wytchnienia. Kiedy usta zastąpił palcami i zaczął zanurzać je w jej słodkiej wilgoci, niemal zaczęła szlochać z tej rozkoszy. Zacisnęła dłonie na pościeli, fale przyjemności przechodziły przez jej ciało. Wygięła plecy w łuk i z jego imieniem na ustach nadeszło jej upragnione spełnienie.

— Boże — wychrypiała. To były katusze w najlepszym wydaniu.

— Jaki tam Boże. — Rhys opadł na łóżko obok niej. Chwycił ją za udo, przerzucając przez swoje ciało tak, że praktycznie na nim leżała. — Zapewniam, że w żadnym stopniu nie jestem święty i jeszcze dziś się o tym przekonasz, bo to dopiero początek.

Manon również do świętych nie należała. Dlatego też chcąc się odwdzięczyć chłopakowi i przejść do dalszej zabawy, teraz to ona uklękła przed nim. Bez zbędnego gadania ujęła w dłoń jego imponującą długość, twardą od samej jej obecności. Zacisnęła na nim palce, gładząc go od góry do dołu. Tym razem to on zadrżał. Widziała, że chciał wstać i wziąć ją w ramiona, przechodząc do rzeczy.

— Hola, hola. — Chwyciła go za ramiona i popchnęła z powrotem na plecy. — Twój czas minął. Teraz moja kolej by się trochę pobawić.

Już otwierał usta, chcąc coś powiedzieć, ale kiedy oblizała wargi i spuściła głowę, Biorąc go do ust, zamilkł, odchylając głowę do tyłu. Pieściła go tymi pełnymi wargami, jak i niewielkimi dłońmi poruszającymi się raz za razem. Z uśmiechem wpatrywała się w niego swoimi wielkimi oczami, nie przerywając czynności. Złapał ją za włosy, nie mogąc się powstrzymać od wypychania bioder, wchodząc coraz głębiej do jej buzi. Zachłysnęła się, wyciągając go i przeniosła usta na jego jądra. Kciukiem wygładziła główkę, po czym ponownie wsunęła jego członka w głąb gardła. Przejechała językiem po całej jego długości, aż w końcu Rhys szarpnął ją do góry i pocałował prosto w usta. Rozchyliła wargi, dotykając jego języka swoim.

— Obawiam się, że dużej już nie wytrzymam — wymruczał w jej usta.

— Więc na co czekasz? — wyszeptała mu do ucha. Ona sama była podniecona do granic możliwości i nie mogła się doczekać chwili, w której się w niej znajdzie. Choć ich figle zdecydowanie jej się podobały, miała ochotę na więcej.

Dwa razy powtarzać mu nie musiała.

Rhys ponownie znalazł się między jej nogami. Sięgnął do szafki przy łóżku, otworzył szufladę i wyjął z niej niewielką paczuszkę z prezerwatywą, którą następnie założył. Uniósł jej biodra odrobinę do góry. Potarł członkiem jej wejście, upewniając się, że jest gotowa, po czym gwałtownie się w nią wsunął. Oboje wciągnęli powietrze. Wszystkie ich myśli gdzieś uleciały. Manon potrzebowała chwili, by przywyknąć do uczucia, jakim było trzymanie go w sobie. Zanurzał się w niej mocnymi ruchami. Z każdym pchnięciem czuła się jakby była na skraju rozkoszy. Wypychała biodra do przodu, zataczając nimi koła, co potęgowało przyjemność, jaką właśnie doznawała. Gdy ostrymi paznokciami przejechała mu po plecach, niewątpliwie zostawiając po sobie ślady, z jego gardła wydostało się warknięcie.

Ich ciała były idealnie do siebie dopasowane. Tam, gdzie on był twardy, ona była miękka. Po jej czole spływał pot. Oplotła go ramionami, chwytając dłońmi za tył jego głowy. By stłumić ponowne jęknięcie, ugryzła delikatnie zębami jego szyje. Rhys narzucał szybkie tempo i schylił się do jej ust. Ich pocałunek był z kolei leniwy, niespieszny. Przesunął językiem po jej podniebieniu, a następnie przygryzł jej wargę. Dotykał ją, w miejscach, które zdążył już poznać. Gładził i pieścił opuszkami palców jej biodra i brzuch. W końcu oboje zaczęli drżeć, czując nadchodzący orgazm. Szczytowali, patrząc sobie w oczy, jakby jutra miała nie być.

Dyszeli, nie mogąc złapać oddechu. Brunet wciąż się w niej znajdował i wciąż z uwielbieniem na nią patrzył. Zresztą ona też była wpatrzona w niego jak w obrazek. Zgarnęła dłonią, kosmyki, które przykleiły się do jego czoła. Ta cisza stanowiła dla nich coś naprawdę intymnego. Zaznali właśnie czegoś, przed czym w pewien sposób się wzbraniali. Przed czym ona się wzbraniała. I tak jak się tego spodziewała. Ten jeden raz ją uzależnił.

Rhys opadł na poduszkę obok niej i przewrócił się na bok, podpierając głowę o rękę, by ponownie zaszczycić ją swoim spojrzeniem. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, który powoli pojawiał się na jego twarzy. Właściwie to szczerzył swoje zęby jak jeszcze nigdy. Był zadowolony, tym co się między nimi wydarzyło oraz tym, że zwyczajnie dziewczyna, która pojawiała się w jego myślach kilka razy na dzień, w końcu zwróciła na niego uwagę. Mogła robić z siebie twardzielkę, która nie przejmuje się niczym i nikim. Mogła po tym udawać, że to nic nie znaczyło. Ale widział to, jak kąciki jej ust lekko się unoszą, a kiedy spojrzała na jego minę, której uśmiech był godny samego jokera, zamknęła oczy i unoszące kąciki zamieniły się w pełen uśmiech. Tak radosny, jakiego nigdy u niej nie widział. I właśnie on spowodował, że w jego piersi wzbierało się ciepłe uczucie.

— Zaprosiłem cię na kolację — zaczął, na co Manon otworzyła oczy i obróciła twarz w jego stronę. — Odmówiłaś. Nie sądziłem, że powinienem był celować w śniadanie. — Zaśmiał się, kiedy pięść dziewczyny zderzyła się z jego ramieniem. — Wciąż jesteś okrutna.

— A kto powiedział, że będę tu jeszcze rano by zjeść z tobą śniadanie — zauważyła.

— Będziesz — powiedział z pewnością siebie, układając się wygodnie na poduszce i zakładając ręce za głowę. — Robię najlepszą jajecznice na świecie. Nie mogłabyś z czegoś takiego zrezygnować.

Manon prychnęła, ale miał rację. Nie zamierzała się stąd ruszać. Po raz pierwszy nie miała takiej ochoty.

— Skoro tak stawiasz sprawę. Mam nadzieje, że nie pożałuje.

— Nigdy.

I w tamtym momencie, kiedy to przybliżyła się do niego i składając mu pocałunek na piersi, wtuliła się do jego rozgrzanego ciała, zaczęła się zastanawiać czy może faktycznie ich spotkanie nie było przeznaczeniem, tak jak wcześniej zasugerował to chłopak. Może to los płatał im figla, a może chciał złączyć ich ścieżki, wiedząc, że od tego nie uciekną. Z taką właśnie myślą zasnęła, nie wiedząc, że przyjdzie czas, gdzie budzenie się w ramionach Rhys'a będzie dla niej codziennością.

________________

Continue Reading

You'll Also Like

110M 3.4M 115
The Bad Boy and The Tomboy is now published as a Wattpad Book! As a Wattpad reader, you can access both the Original Edition and Books Edition upon p...