Traitor's Oath

By Lotthiaa

6.7K 799 3.1K

Rodzeństwo Verhmar nie łączy nic więcej poza nazwiskiem, nawet rodzinna tragedia nie jest w stanie ich do sie... More

1. Komiczna ironia losu
2. Wszelkie i jedyne prawo
3. Niepewne ścieżki przyszłości
4. Mur różnic
5. Śmierć rozwiąże wszystkie problemy
6. Nie za taką cenę
7. Błędy ojca
8. Wyrok na własnego brata
9. Zawieszona na sznurkach marionetka
10. Wszystko albo nic
11. Mordercze zapędy znajomych Carvena
12. Labirynt niewiadomych
13. Niedorzeczne pomysły ojca
14. Tylko jedno wyjście
15. Kretyn ma rację
16. Nigdy nie chodziło o pieniądze
17. Imperium kłamstw
18. Grono zdrowych na umyśle Verhmarów
19. Kim właściwie byli oni?
20. Nic tu nie wydarzyło się przypadkiem
21. Wszystko jest dozwolone, jeśli przynosi korzyści
22. Nowy lord Verhmar
23. Ofiara Verhmarów
24. Lepiej zniszczyć życie innym niż sobie
25. Zguba, której szukali
26. Papierowe obietnice
27. Ostatnia część przedstawienia
28. Wieczny spokój

Prolog

983 81 417
By Lotthiaa

Dom.

To słowo miało gorzki smak w ustach Carvena. Ogromnej rezydencji, wykupionej za garść aklingów od poprzedniego tonącego w długach właściciela, nigdy nie mógł nazwać swoim domem. Nie zachował w pamięci żadnych ciepłych ani przyjemnych wspomnień powiązanych z tym miejscem. Dzieciństwo kojarzyło mu się jedynie z samotnością, pogardliwymi spojrzeniami przyrodniego rodzeństwa, wiecznie nieobecnym ojcem i pokrzykiwaniem jego zmieniających się jak passa Carvena w kartach konkubin. Rzadko odwiedzał rodzinne miasto. Nie bywał tu częściej, niż było to konieczne. Wracał tylko po to, by rozliczyć się z poczynionych wydatków i uzupełnić ziejącą pustkami sakiewkę, a następnie wyjeżdżał na długie tygodnie. Nikt nie wiedział i wiedzieć nie chciał, co się z nim działo.

Jednak tym razem miało być inaczej.

Carven zatrzymał wierzchowca na żwirowanym podjeździe i z nieudolnie skrywanym podekscytowaniem rozejrzał się po znajomym terenie, rozciągającym się wokół marmurowego budynku. Wysoki mur, odgradzający posiadłość od mieszkańców Daleeun, osłaniał go przed wścibskimi spojrzeniami prostaków, którzy natrętnie tłoczyli się na ulicach, utrudniając mężczyźnie przejazd. Nic nie dawały jego przekleństwa i groźby stratowania przez rozpędzonego konia — ludzie nie zamierzali osunąć mu się z drogi, jakby nie chcieli, by najmłodszy syn Teamisa Verhmara dotarł do domu jako pierwszy. Carven ich za to nienawidził, najchętniej nakazałby wychłostać wszystkie te bezczelne szumowiny za niewykonywanie jego rozkazów, ale nie miał takiej władzy. Jeszcze. Planował to zmienić, a wtedy przykładnie ukaże tę bandę niesfornych obdartusów. Wtedy przekonają się, czym grozi ignorowanie poleceń Carvena Verhmara.

Uśmiechnął się szeroko, gdy nie dostrzegł nigdzie śladów obecności starszego rodzeństwa. Mógł odetchnąć z ulgą. Zdążył, był pierwszy. Wszystko szło zgodnie z jego planem. Raźno zeskoczył na ziemię i natychmiast skierował się w stronę wejścia, zostawiając wierzchowca w miejscu, w którym się zatrzymał. Niech służba się nim zajmie, za to w końcu jej płacono. Za usługiwanie.

Panujący w okolicy spokój zakłócał jedynie chrzęst ugniatanych pod stopami mężczyzny kamieni. Nie zatrzymywał się. Rozpierająca go od środka ekscytacja dodawała mu energii, choć na twarzy Carvena malował się już dobijający smutek. Szpecący jego oblicze żal nie docierał jednak do skutych lodem oczu. Z trudem utrzymywał pożądany w tej sytuacji wizerunek zrozpaczonego syna, gdy odczuwana radość z nadejścia długo wyczekiwanego dnia wykrzywiała jego usta w uśmiechu.

Jego ojciec umierał, a on prawdopodobnie dotarł do Daleeun jako pierwszy. Jak mógł się z tego nie cieszyć?

Nim jednak doszedł do drzwi, jego postawa stała się wzorowym odbiciem pogrążonego w głębokiej żałobie człowieka. Bez słowa wyminął spieszącego w jego stronę majordomusa i udał się do pokoju ojca. Z każdym krokiem pewność Carvena topniała jak pozostawiona na słońcu bryła lodu, a zagrzebane na dnie serca ziarenko niepokoju zaczynało kiełkować. Szedł coraz wolniej i ostrożniej, odwlekając spotkanie z Teamisem najdłużej, jak było to możliwe. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy widział go po raz ostatni. Rok temu? Dwa lata temu? Nie pamiętał. Wiedział jednak, jak kończyły się wszystkie spotkania z ojcem — próbami przemówienia mu do rozsądku, a w ostateczności awanturami. Jak powinien się teraz zachować? Udawać, że nic się nie wydarzyło, a może błagać o wybaczenie? Nigdy wcześniej za nic nie przepraszał — nie uważał, by miał za co — ale dla osiągnięcia celu Carven był gotów paść na kolana i zalać się łzami, byleby tylko zdobyć to, po co tu przybył. To była jego ostatnia szansa.

Zatrzymał się przed właściwymi drzwiami, kładąc dłoń na klamce. Chłód metalu odrobinę ukoił jego rozgorączkowane myśli. Przywołał się do porządku, zapukał i ostrożnie wszedł do środka.

— Kto tam?

Na dźwięk słabego, ochrypłego głosu Teamisa zamarł w bezruchu. Przymrużył powieki i spojrzał w stronę ogromnego łoża, ustawionego przy oknie, by zmożony chorobą lord Verhmar mógł przez nie wyglądać na okolicę — skrawek zaniedbanego ogrodu i mur. Godny pozazdroszczenia widok na ostatnie chwile życia.

Gdyby nie świszczący oddech ojca, Carven niechybnie mógłby nie zauważyć wychudzonego, bladego mężczyzny, niknącego w morzu otaczającej go bieli. Wymizerniały i wyniszczony przez chorobę Teamis w niczym nie przypominał tego postawnego, porywczego człowieka ze wspomnień tkwiących w pamięci Carvena. Potrząsnął głową. To nie był jego ojciec, tylko zupełnie obca osoba. Zerknął w stronę wyjścia, znajdującego się kilka stóp za nim. Zawładnięty obrzydzeniem i niechęcią do leżącego w łóżku człowieka ledwo powstrzymał się przed ucieczką.

Co, jeśli było to zaraźliwe?

Carven odetchnął głęboko, starając się zapanować nad mdłościami. Robiło mu się słabo na samą myśl zbliżenia się do ojca. Zaczynał żałować, że w ogóle zdecydował się przyjechać do Daleeun. Wyprostował się z ociąganiem. Jeśli już tu przybył, nie mógł zrezygnować. Czekająca go fortuna była warta chwili męki i poświęcenia.

— Kto tam? — zapytał ponownie Teamis. Poruszył się niespokojnie, jakby obawiał się, że to sama śmierć po niego przyszła.

Carven skrzywił się z odrazą, ale zdołał powstrzymać cisnące mu się na usta przekleństwo i zmusił się do odezwania jak najbardziej przybitym tonem głosu. Myśl o nagrodzie ułatwiła mu zapanowanie nad emocjami i narastającym zniesmaczeniem.

— To ja, Carven.

— Carven, wiedziałem, że przybędziesz! Obawiałem się, że... — Teamis urwał. Z wysiłkiem uniósł się do pozycji siedzącej, ruchem dłoni przywołując syna do siebie. — Cieszę się, że cię widzę.

Carven wykrzywił usta w czymś, co miało być uśmiechem, a przypominało raczej gniewny grymas. Nie mógł odpowiedzieć ojcu tymi samymi słowami. Jego radość, obecnie przyćmiona odczuwanym wstrętem, nie miała nic wspólnego z widokiem Teamisa. Nie był tu dla niego, lecz przez niego. Nie zamierzał jednak wyprowadzać rodzica z błędu. Niech myśli, co chce — dla Carvena nie było istotne, w jakich stosunkach się pożegnają. Nie zależało mu na ociepleniu relacji z Teamisem ani uzyskaniu rozgrzeszenia. Ważny był cel. Cel, dla którego był gotów — pomimo nienawiści do całej swojej rodziny — uczynić wszystko, czego ojciec od niego zażąda.

— Merran jeszcze nie przyjechał? — spytał Carven, siadając na drewnianym taborecie przysuniętym do łóżka. — Gibrilla i Veirona też nigdzie nie widziałem.

— Nikogo nie ma. — Teamis uśmiechnął się słabo. Matowe, cienkie włosy strąkami opadały na jego bladą twarz. — Jesteś pierwszy.

— A Lyramie?

Carven położył splecione dłonie na kolanach, próbując ukryć ich drżenie. Serce tak głośno tłukło mu się w piersi, iż był pewien, że jego ojciec również je słyszał. Denerwował się odpowiedzią, ale musiał ją usłyszeć. Nie pytał o swoje rodzeństwo z troski czy tęsknoty. Nie obchodziło go, gdzie byli i co się z nimi działo; zależało mu jedynie, by znajdowali się jak najdalej od Daleeun. Nic poza tym go nie interesowało.

— Wkrótce powinni tu dotrzeć, mój synu. Dlaczego pytasz?

Carven obojętnie wzruszył ramionami, gdyż był zbyt pochłonięty walką z wykrzywiającym jego usta uśmiechem, by się odezwać. Zagryzł wargi i spojrzał na ojca. Nie spodobał mu się przebiegły błysk w jasnych oczach Teamisa. Co ten stary pryk znowu planował? Młody Verhmar nawet nie chciał się nad tym zastanawiać. Wolał wierzyć, że jego ojciec nie był tak podły i złośliwy, by utrudniać mu życie nawet zza grobu.

— Gdzie się podziewałeś? — dopytywał Teamis, zadając synowi pytanie, na które Carven nigdy nie chciał odpowiadać. — Kazałem Veironowi cię odszukać, ale okazało się to wyzwaniem nawet ponad jego możliwości.

— Widocznie nie jest tak dobry, jak twierdzi — odparł beznamiętnie Carven. Nie przybył do Daleeun, by rozmawiać o swoim rodzeństwie.

Nikt też nie musiał wiedzieć, że jego obecność w rodzinnym mieście była przypadkiem. Był przekonany, iż Veiron nie odnalazł go tylko dlatego, że nie zamierzał go znaleźć ani też powiadomić o umierającym ojcu. Zależało mu, by młodszy brat nie przybył do domu o czasie. Carven jeszcze przez kilka tygodni żyłby w błogiej niewiedzy, trwoniąc ostatnie pieniądze, a o śmierci Teamisa dowiedziałby długo po całym zdarzeniu, gdy majątek zostałby już rozdzielony między jego rodzeństwem. Na szczęście Carvena plotki o zdrowiu lorda Verhmara rozprzestrzeniły się szybciej niż sprzedawane pod jego nazwiskiem towary i dotarły do najmłodszego syna, który niezwykle ochoczo jak na skrywaną w sercu nienawiść do rodziny porzucił wszystko i wrócił do domu.

— Posłuchaj mnie uważnie, mój synu, nie zostało mi już dużo czasu. — Jakby na potwierdzenie swoich słów Teamis potwornie się rozkaszlał, a na koniec splunął krwią do niewielkiej miseczki. Odłożył ją z powrotem na stolik. — Spisałem testament, Ishard odczyta wam go po mojej śmierci. Twojemu rodzeństwu... może się nie spodobać.

— D-dlaczego? — Carven z trudem przełknął ślinę. Drgnął niespokojnie. Ledwo powstrzymał się przed potrząśnięciem ojcem za ramiona, gdy ten uporczywie milczał. — Co tam zapisałeś?

— Dowiesz się w swoim czasie, ale musisz mi obiecać, że uczynisz wszystko, co przykazałem. Wszystko, rozumiesz? — Teamis zacisnął dłonie na skrawku poszwy, jakby rozpaczliwie próbował uchwycić uciekający mu czas. — Przysięgnij mi to.

— Przysięgam — odpowiedział bez namysłu Carven.

Zgodziłby się na każdy, nawet najgłupszy warunek Teamisa, jeśli dzięki temu miał otrzymać przypisaną mu część spadku. Nim tu przyjechał, obawiał się, że niczego nie dostanie. Teraz nie musiał się już niczym martwić. Osiągnął to, co chciał. Złożonego przyrzeczenia i tak nie zamierzał dotrzymać. A jeśli ten prawilny, upierdliwy dziad, Ishard, czuwający nad prawidłowym wykonaniem testamentu, będzie się upierał, spełni ostatnią wolę ojca.

Przecież nie mogło to być nic trudnego.

***

Traitor's Oath miało być eksperymentalną historią, lekką i krótką, pisaną dla odstresowania. No właśnie, miało, bo ostatecznie nie wyszło. Wszystko odrobinę mi się rozrosło, wstępny plan się zmienił i TO nabrało trochę innego kształtu. Mimo wszystko mam nadzieję, że się Wam spodoba, chociaż TO wyraźnie różni się od DoP, kto czytał, powinien zauważyć różnice.

Rozdziały będą pojawiać się co dwa tygodnie w piątek, choć wyjątkowo pierwszy rozdział wrzucę już za tydzień. Mam napisane kilka części do przodu i postaram się wstawiać je regularnie. Zobaczymy, co z tego wyjdzie, bo z systematycznym pisaniem bywa u mnie różnie!

Duże podziękowania należą się Anna_Dziedzic, zarówno za pomoc przy opisie, jak i betowanie tekstu. Bez niej TO prawdopodobnie nigdy by nie powstało! Przez długi czas była jednym czytelniczką tej historii, która nieustannie motywowała mnie do dalszego pisania. I to, że TO w ogóle pojawiło się na moim koniec, również jest jej zasługą! Więc jeśli ktoś będzie miał jakieś zażalenia... to wiadomo do kogo je kierować!

Dziękuję także oneyellowbee za cudną okładkę i themariamagdalena za piękny baner!

Do następnego!

Continue Reading

You'll Also Like

10.1K 1.1K 28
Drugi tom. Lily wciąż zmaga się z nową, nieznaną rzeczywistością, w jakiej przyszło jej żyć. Stara się dostosować do surowych warunków Krainy Gniewu...
32K 2.5K 34
"Nożyce tną..." to nie tylko rozległy poradnik pisarski, ale i publikacja łącząca w sobie artykuły z pogranicza psychologii, literatury i sztuki. Zna...
49.6K 3.7K 57
Deku to 16-sto letnia omega żyjąca w świecie 5 królestw. Królestwo z którego pochodzi deku jest na 4 pozycji pod względem siły więc by zapewnić sobie...
1.1K 62 3
Kochani już niedługo będzie dostępna całość 💜 Najlepsza książka roku! Sam się przekonaj! Główny bohater, zwykły nastolatek posiadający marzenia, któ...