Wega. Zakończmy wojnę.

By WariatkowoAg

2.7K 270 302

Na wyspie, położonej wśród Nieprzebytych Wód, pozostawionej łaskawie przez same Gwiazdy, dwie dusze, nieświad... More

mapka
1. Rozdział 1
3. Rozdział 1.3
4. Rozdział 1.4
5. Rozdział 1.5
6. Rozdział 1.6
7. Rozdział 1.7
8. Rozdział 1.8
9. Rozdział 1.9
10. Rozdział 1.10
11. Rozdział 1.11
12. Rozdział 1.12
13 Rozdział 1.13
14. Rozdział 1.14
15. Rozdział 2
16. Rozdział 2.2
17. Rozdział 2.3
18. Rozdział 2.4
19. Rozdział 2.5
20. Rozdział 2.6
21. Rozdział 2.7

2. Rozdział 1.2

157 22 11
By WariatkowoAg

~ * ~

W małym ognisku trzaskające drewno wznosiło ku Gwiazdom wesołe iskierki. Niewielkie szczapy drewna żarzyły się na czerwono-pomarańczowo, a skapujący tłuszcz z pieczonego kurczaka sprawiał, że syczały od czasu do czasu. Delikatne, ciepłe światło jaśniejących Gwiazd padało na pozostałości murów. Ruiny domu, w którym odpoczywał mały oddział wojska ochotniczego, był miernych rozmiarów, jednak w zupełności wystarczał. Grupa młodszych i nieco starszych chłopców siedziała wokół niewielkiego paleniska, odpoczywając i czekając na posiłek. Tay wpatrywał się w płomienie w głębokiej zadumie. Myślał nad ludźmi i ich dobrocią. Frith zdjął kurczaka z oskrobanego z kory patyka i zaczął równo dzielić mięso między swoich ludzi. W tym czasie niski chłopak, nadział następnego obrobionego ptaka na prowizoryczny rożen.

– Smacznego. – Dowódca z przypadku z uśmiechem podał zamyślonemu chłopakowi jego porcję mięsa. – Jedz póki ciepłe.

– Dzięki – mruknął.

Frith skończył rozdzielać pożywienie i usiadł koło niego na kawałku muru z częściowo zawalonego domu.

– Niezwykłe... – powiedział pod nosem Tay.

– Cóż takiego jest niezwykłego? – zapytał z rozbawieniem blondyn, zaczynając jeść swoją porcję.

– Ta kobieta dała nam dwie kury. – Spojrzał na kawałek mięsa, który trzymał w ręku. – Ot tak, po prostu.

– A widzieliście jej wdzięczność na twarzy? – Zaśmiał się Chad, siadając twardo tuż przy Tayu.

Chłopak posłał mu karcące spojrzenie, nie do końca wiadomo czy za naśmiewanie się z kobiety, czy raczej przez to, że siadł jak pijany, gruby chłop w podrzędnej karczmie, przez co czarnowłosemu wypadł kawałek mięsa, który właśnie chciał włożyć do ust.

– Wiecie... – podjął najstarszy chłopak, nie zauważywszy małego spięcia między jego ludźmi. – Odparliśmy tych z Megrez. Nie przejęli miasteczka, nie splądrowali, nie zabili, nie zgwałcili, nie podpalili. Jedynie parę szyb pobitych i drzwi wyważonych. I za to walczę... – szepnął, unosząc wzrok ku Gwiazdom.

– Dla dwóch kuraków? – zakpił Chad.

– Dla szczerej wdzięczności od bezpiecznej osoby – sprostował niejasności.

– Chciałeś powiedzieć ładnej dziewki? – Poruszył brwiami.

– A idź! – Podniósł odrobinę głos, jednak uśmiechnął się lekko. – Ile ty w ogóle masz cykli dzieciaku, że już o dupach myślisz?

– Piętnaście! – powiedział dumnie wypinając klatę. – Nigdy za wcześnie na oglądanie się za zgrabnymi tyłkami, a najlepiej, kiedy duże dekolty mają... – Rozmarzył się.

Frith roześmiał się i z rozbawieniem pokiwał głową. Tay skrzywił się lekko, jednak nie skomentował, jedynie słuchał. Nie był zbyt rozgadany. Lubił, kiedy inni mówili, wtedy dużo się dowiadywał. A takie słuchanie, to też nie łatwa sztuka, nie każdy umiał robić to mądrze i w mądry sposób wykorzystywać. Wrzucił w płomienie chrząstkę. W ognisku coś się zsunęło, strzeliło i dalej delikatnie płonęło. Młodzieńcy dłuższą chwilę obserwowali ogień pozwalając popłynąć myślom.

– Ja myślę, że to nie megrezyjskie wojska. – Chad zaskoczył towarzyszy nagłym przemyśleniem.

– Prze to czarne mordy prosto z Megrez! – Oburzył się Frith. – Megrezyjskie ryje, megrezyjskie szmaty, którymi owijają się, Gwiazdy wiedzą po co, od pięt po same czubki głów!

– Przed piachem się chronią – mruknął Tay, nieśmiało próbując przebić się przez potok słów dowódcy. Jednak nie udało mu się.

– Pieprzone megrezyjskie miecze, zakręcone tak, że jak trafią cię w brzuch to wszystkie bebechy wyciągają z ciebie za jednym pociągnięciem. Jeszcze brakuje, by przyjechali tu na swoich diabelskich zwierzętach!

Raczej nie przyjadą, bo dezerty to zwierzęta pustynne. Stworzone do jazdy po piachu, a nie po równinach, a tym bardziej po bruku - myślał Tay, jednak nie odważył się drugi raz zwracać uwagi koledze z wyższym stopniem.

– Spokojnie człowieku. – Chad uniósł ręce w uspokajającym geście, zaskoczony wybuchem dowódcy. – Powinieneś schować w kieszeń nienawiść do całego kraju.

– Wytłumacz mi dlaczego...? – ściszył głos starając się uspokoić. – Ty jesteś podupadły na umyśle czy ślepy, że nie widzisz tego, co się dzieje?

– Może zamiast zabijając każdego jak leci, zwróciłbyś uwagę, kogo zabijasz? – Zadał retoryczne pytanie, nie czekając na odpowiedź. – Wtedy zauważyłbyś, że nie wszyscy mają te pieprzone megrezyjskie miecze.

– Jak to nie? – Dał się zaskoczyć.

– Ano nie. – Zaśmiał się lekko. – Może i na początku wojny były to regularne wojska Megres. Może nie tyle, co wojska, a odpowiednio przygotowani jeźdźcy pustyni.

Tay kiwnął głową, bo już miał w głowie uwagę o tym, że wojsk w Megrez jako takich to nie ma.

– Jednak – podkreślił mocno te słowo – od dłuższego czasu, nie są to wyszkoleni i niezawodni jeźdźcy. Nie wiem ile siedzisz w wojsku, ale teraz jest łatwiej ich podejść i pokonać. Ja sam tego nie doświadczyłem, ale starszy brat podzielił się ze mną swoimi doświadczeniami.

– Do brzegu... – zniecierpliwił się Frith.

– Megrjczykami to oni może i są, jednak nie tymi, co kiedyś.

– Najemnicy. – powiedział Tay.

– Chyba... Nie jestem pewien. A do tego da się zauważyć również ludzi z Merak, nie tylko Megrez, jak to było wcześniej.

– A skąd ty to...? – Przez chwilę Frith nie mógł zebrać myśli.

– Brat zawszę powtarzał mi, że dobry ze mnie obserwator. – Wyszczerzył się szeroko, drapiąc się po karku. – Uważa, że nadaję się do zwiadu. Ba! Może do wywiadu mnie wezmą!

– Nie rozpędzaj się tak młody. – Roześmiał się dowódca z przypadku. – Tam to tylko zasłużonych biorą.

– A jak myślisz, po co do ochotniczego poszedłem? By ktoś mnie tu zauważył.

– Tu nikt na nas nie patrzy. – Śmiech ucichł, za to pojawił się smutny uśmiech. – Jesteśmy samą szpicą naszego wojska. Wystawieni na pożarcie.

Zapadła chwila ciszy, nie tylko między trójką rozmawiających. Cały oddział słysząc słowa dowódcy zamilkł. Ci, którzy jeszcze nie zdawali sobie z tego sprawy, właśnie zrozumieli, że są jednym z wielu frontowych jednostek. Nie wiadomo, gdzie jest dowództwo wojska ochotniczego. Pewnie tam, gdzie cała reszta dowództwa – bezpieczni, blisko Władcy. A akurat nad tymi chłopcami wisiało coś złego. Jakiś czas temu nawet nie byli oddziałem. Zgodnie z rozkazami, kiedy żołnierz oddzieli się od swoich ludzi, kierował się w głąb kraju w poszukiwaniu kogoś wyższego rangą. Tay był w dobrze zorganizowanej jednostce, pod dobrym dowództwem weterana. Większość z żołnierzy była doświadczona i wiedziała, co ma robić. Niestety. Oddział został rozbity przez atak z zaskoczenia. Tay choć walczył, nie zdołał odszukać swoich. Wraz z kolegą cofali się w głąb kraju. Jedynie brunet zdołał odnaleźć regularne wojsko. Jak się okazało, mieli wiele takich zagubionych owieczek z wojska ochotniczego. Zlepili z tego jeden pseudo oddzialik i wysłali na front. Nikt nie patrzył na to, że większość z nich to dzieciaki, które dopiero od niedawna są w wojsku, a wojny to na oczy nie widzieli.

Czarnowłosy rozejrzał się po towarzyszach. Na większość z nich padł blady strach. Przecież to garstka młodych ludzi nazwana oddziałem. Żołnierze z nich tacy, jak z koziej dupy trąba. Jedynie ich dowódca z przypadku wiedział, jak używać miecza, by nie zginąć za szybko. Ten Chad też umiał co nieco. A reszta? Dzieciaki, które pod wpływem chwili postanowiły coś zmienić, wzięły widły w ręce i poleciały do pierwszego posterunku zgłaszać się do wojska ochotniczego. A kiedy przyszło co do czego, kiedy stanęli twarzą w twarz z przeciwnikiem, kiedy zobaczyli jak naprawdę wygląda śmierć, i to nie ważne czy kolegi, czy wroga, posrali się ze strachu na widok krwi. Byli garścią przypadkowej zbieraniny, a nie oddziałem. Ośmiorgiem małolatów, którzy cudem wyszli żywcem z ostatniego starcia. Nie licząc oczywiście tych trzech biedaków, których już z nimi nie było...

– Czyli nie jesteś głupkowatym śmieszkiem – Zaczął Tay, chcąc pozbyć się tej grobowej atmosfery. – Umiesz korzystać z rozumu.

– I to całkiem dobrze! – Oburzył się Chad. – Za takiego mnie miałeś?!

– Troszeczkę. – Uśmiechnął się lekko.

Frith zaśmiał się cicho, przyznając się tym, że on również tak myślał. Ponownie zapadła cisza. Tylko tym razem w głowie Taya buzowały myśli. Faktycznie od jakiegoś czasu coraz łatwiej pokonać wroga, choć ich oddziały są większe. I owszem, zasilane ludźmi z Merak. Nawet pokusiłby się o stwierdzenie, że widział, z dwóch ludzi o szarej skórze, cechującą się u ludzi z odległego Alioth. Oddziały, które pamiętał z początku wojny, kiedy był mały, również wtedy, kiedy dołączył do wojska, były nieliczne, bezwzględne, szybko działające. Strach dławił gardło, kiedy tak nieliczny oddział w mgnieniu oka rozgromiał strażniczą jednostkę i przejmował miasto. A to, co jeszcze zauważył, dawniej nie grabili dóbr miasta. Zabierali jedynie trochę jedzenia, picia, ewentualnie środki do opatrzenia nielicznych ran. To wszystko. A teraz? Robili w miastach kipisz jakich mało, urządzali sobie biesiady do samego rana, zabawiając się z ładniejszymi młodymi albo nielicznymi kobietami, jeśli jakąś udało im się znaleźć, albo z chłopakami. Coś się zmieniło... Pytanie, co takiego i dlaczego?

– A ty wiesz, że masz krew na twarzy? – Chad przyglądał się koledze.

– Co? – mruknął mało inteligentnie, wyrwany z własnych myśli.

– O tu. – Wskazał na lewą stronę swojej twarzy.

– Kurwa mać – zaklął, dotykając zaschniętą już posokę. – Któryś musiał mnie obryzgać. Mogę, sierżancie?

– Jasne, idź. – Frith nawet nie oderwał wzroku od płomieni. – Kiedy wrócisz, zmienisz wartę.

Tay jedynie kiwnął głową. Wrzucił resztki kurczaka do ognia i wstał z ziemi.


~ * ~


Ubrana już w prostą, ciemnoczerwoną suknię panienka z zadowoleniem schodziła po schodach. Kompletnie nie przejmowała się czekającymi na nią przyjaciółmi. Była pewna, że przyszli za wcześnie, a nie ona spała zbyt długo. Doskonale wiedziała, które z nich w tym momencie czeka ze spokojem, które właśnie ściska z irytacji. Uśmiechnęła się pod nosem.

– Dzień dobry, Ealish – przywitał się rudy mężczyzna.

– Papo... – Skrzywiła się dziewczyna. – Prosiłam cię byś nie nazywał mnie pełnym imieniem.

Władca Orrin zaśmiał się ciepło, dotykając dłonią jej policzka.

– To ja nadałem ci te imię i będę cię nim nazywał.

– Jest archaiczne... – Zerknęła na ojca z nadzieją, że go tym nie uraziła. – Dobrze wiesz, że wolę jego nowszą wersję.

– To bardzo piękne imię dawnej władczyni, która...

– Która dokonała bohaterskich czynów, obroniła swój lud i okryła chwałą nasz kraj – przerwała ojcu, recytując bardzo dobrze znane jej słowa. – Alicja również jest pięknym imieniem, a ma to samo znaczenie. Mama stosowała się do mojej prośby.

– Mama również powtarzała, że jestem cholernym konserwatystą. – Zaśmiał się na wspomnienie ciętego języka ukochanej.

Alicja również uśmiechnęła się na wspomnienie mamy i tych wszystkich sytuacji, kiedy paroma słowami potrafiła zbić z pantałyku samego władcę Muscida, a ten nie umiał jej się sprzeciwić. Zawsze bawiło to ich córkę, która, oczywiście, rzetelnie trzymała stronę rodzicielki. Zazwyczaj. Kiedy wychodziło jej to na korzyść.

– Co powiesz na kompromis? – powiedziała po dłuższym zamyśleniu.

– Słucham? – Władca szczerze się zainteresował.

– Kiedy jesteśmy na osobności pozwolę ci się tak nazywać – mówiła pewna siebie.

Władca powstrzymał się przed uśmiechem na słowa "pozwolę ci".

– Na tej samej zasadzie, kiedy przy ważnych gościach muszę zwracać się do ciebie po tytule. Jednak, kiedy będziemy wśród innych, będziesz mówił do mnie Alicja.

– Niech będzie, Ealish. Jednak spotkania władców oraz ważne uroczystości również są dozwolone.

Ruda całymi siłami powstrzymała się przed ponownym skrzywieniem i wymusiła na sobie uśmiech. Jej ojciec już nie wytrzymał, pozwolił sobie na bezgłośny, krótki śmiech.

– Dziękuję ci córeczko za chwilę rozrywki, ale muszę wrócić do pracy.

– A właśnie, co robisz w tym skrzydle? – Zainteresowała się. – Rzadko można cię tu spotkać.

– Idę do biblioteki.

– Po książkę? Sam? – Rzucała retorycznymi pytaniami. – Nie mogłeś kogoś po nią posłać?

– Od samego rana siedzę za biurkiem. Przyda mi się odrobina ruchu. – Z rozbawieniem spojrzał na swój brzuch.

Orrin, niegdyś rosły mężczyzna, teraz przybrał na wadze. Za młodu bywał na wielu wyprawach i uczestniczył w wielu pojedynkach. Później brał udział w wojnie i osobiście jeździł na zwiady graniczne. Nawet wtedy, kiedy stał się władcą. Jednak po utworzeniu sojuszu z sąsiednimi państwami, odłączyli się od wojny. Władca przestał uczestniczyć w bojach na polu bitwy, teraz zajął się bojami za biurkiem z papierzyskami. Oczywiście pomagali mu mistrzowie pióra, skrybowie, prawnicy i notariusze, jednak musiał wszystko sprawdzać. Wolał osobiście dopilnować, by zawarty sojusz funkcjonował jak najsprawniej. Do tego dochodziły indywidualne sprawy państwa. Za jego rosnącym brzuszkiem kryło się również podjadanie. Niezdrowy nawyk pojawił się po paru dniowej głodówce, spowodowanej załamaniem Władcy po śmierci jego ukochanej.

– Jak wiesz, zbliża się spotkanie, do tego czasu muszę wszystko przygotować. – Przyjrzał się uważnie córce. – A ty się przygotowałaś?

– Po części...? – Niestety zabrzmiało to jak pytanie, więc od razu dodała pewniej. – Już prawie skończyłam! Wiesz papo, muszę iść. An i Oscar na mnie czekają.

– Nie wypada kazać czekać gościom. – Uśmiechnął się pobłażliwie.

Alicja widząc szansę na ucieczkę, pocałowała ojca w policzek i ruszyła schodami w dół. Nie miała zamiaru tłumaczyć się przed władcą, dlaczego odkłada jeden z ważniejszych obowiązków na później. Na pewno zdąży przygotować się na spotkanie władców.


~ * ~

Continue Reading

You'll Also Like

765K 50.3K 200
Oryginalny tytuł: "사실은 내가 진짜였다" (czyt. "Sasil-eun Naega Jinjjayeossda") Tytuł angielski: "Actually, I Was The Real One" Polski tytuł: "Prawdę m...
11.1K 1.1K 32
Jest Dalia. Jest babcia. Są Święta Bożego Narodzenia i cała ich magia. Jest i kufer na stryszku, który za pomocą cudownego zapachu lawendy przenosi...
51.2K 2.5K 134
Dopiero po stracie córki i męża zdałam sobie sprawę, jak pokręcony jest świat. Jakimś cudem dostałam drugą szansę na życie. Tym razem będę żyła tylko...
43.9K 2.6K 181
Tłumacze to manhwe na discordzie jeśli ktoś chciałby przeczytać zapraszam Demoniczny kultywator, Xie Tian, uważa się za jedynego słusznego kandydata...