Coś więcej| Geralt x Jaskier

By Mooramo

60.3K 5.4K 3.7K

|Zakończone| ,,Teraz to ja uratuję ciebie,, U Jaskra zjawia się ranny Geralt, a bard jest zmotywowany, by zro... More

1/11
2/11
3/11
4/11
5/11
6/11
7/11
8/11
10/11
11/11

9/11

3.5K 367 141
By Mooramo

Rozdział zawiera dość obrazowe sceny gore.

. . .

Jaskier

Siedziałem przy stole z całą rodziną. Nie pamiętam, żeby zapowiadała się jakaś uroczystość, ale moi krewni zbierali się często, by świętować, nawet bez wyraźnej okazji. Ciotka o wdzięcznym imieniu Opuncja jak zwykle spijała z kieliszka po łyku, zanim skończył się toast, nie mogąc powstrzymać ciągu do słodkiego trunku. Kuzyn Sylwiusz podrygiwał nogami pod stołem, nie potrafił usiedzieć w miejscu dłużej niż trwała rozmowa na temat pogody. Za to matka jak zwykle wydawała rozkazy służbie, by ta szybciej podawała brakujące przystawki.

Mój wzrok biegał od jednego okna do kolejnego, w których liczyłem kolorowe szkiełka z witraży. Robiłem to od dziecka i doskonale pamiętałem, że w pierwszym oknie jest ich trzysta sześć, w drugim osiemdziesiąt trzy, a w trzecim dwieście czterdzieści jeden. Robienie tego było jedną z nielicznych czynności, które pozwalały mi oderwać myśli od niezbyt zajmujących rozmów gości, ani trochę zabawnych żartów oraz narzekań matki na niedopieczony stek czy za dużo pomidorów w sałatce. Potrafiła dyskutować o tym z ciotką Zeldą, do czasu aż przypomniały sobie o moim istnieniu, a to ciągnęło za sobą łańcuszek zainteresowania oraz temat numer jeden "Ponarzekajmy na Juliana".

Tak się składa, że każdemu przy tym stole podpadłem w taki czy inny sposób. Pakowanie się w kłopoty miałem we krwi, a przy dworskich manierach, jakich ode mnie wymagano, psuło mi to opinię, nawet wśród własnej rodziny.

- To było dokładnie dwadzieścia lat temu. Chyba trzy lata przed narodzinami Juliana. Bratanku, ile ty masz lat? - Zwróciła się do mnie ciotka Zelda.

Oho, zaczęło się.

- Trzydzieści pięć. - Odparłem bez zawahania, ale z oczywistym znudzeniem.

- Pytam poważnie, dwadzieścia trzy prawda? - Zrugała mnie ciotka.

Niestety, może i chciałbym wrócić do tamtych lat, ale czas płynął nieubłaganie, a ja dokładnie pamiętam swoje trzydzieste urodziny, które spędziłem w domu niejakiej Sary. Do dziś dnia wspominam jej mały nosek i zdobiący uroczy pieprzyk przy lewej dziurce. Spojrzałem na ciotkę, która zupełnie poważnie przyglądała się jak błogo wspominam noc z Sarą. Czy coś mi się wyrwało na głos? Kilka par oczu również zwróciło się w moim kierunku.

- Mam coś na twarzy? - Spytałem dotykając opuszkami palców, policzków.

Albo mi się wydawało, albo pierwszy raz od kilku lat poczułem na skórze wypustki, które wychodziły mi regularnie w okresie dojrzewania. Sześć dni temu byłem u balwierza, który podcinał mi włosy, teraz łaskotały mnie po czole i z tyłu na karku. Jak wcześniej mogłem tego nie zauważyć?

Ostatni raz widziałem swoją rodzinę lata temu. Uciekałem z domu w pełni tego świadomy i zdecydowany. Zapłakana twarz matki to ostatnie, co pamiętam z tamtego dnia. A jednak siedziałem z nimi przy rodzinnym stole i liczyłem szkiełka w witrażach. Pamiętałem nawet ich ilość.

Zrobiło się cicho, a mnie ogarnął lęk. Bałem się podnieść głowę. Ustało stukanie kieliszków, szuranie krzeseł, kaszel wuja Barkley'a, nawet gadanie matki i ciotki Zeldy. Jedyne co byłem w stanie usłyszeć, to szum krwi w uszach i bicie własnego serca.

- Mamo... - Zwróciłem się w jej stronę.

Jeśli to sen i tak muszę prosić ją o przebaczenie. Od zawsze wierzyłem w moc snów. Ufałem, że i ona śni teraz to samo co ja i usłyszy, dlaczego postąpiłem tak samolubnie.

Wtedy służący docisnął moje krzesło do stołu, wbijając jego kant między żebra, co wyrwało mi oddech z płuc. Ustawiono przed nami, pod zakrytymi, srebrnymi kloszami, po identycznym daniu. Próbowałem znów odezwać się do mamy, lecz byłem za mocno zaciśnięty między blatem a oparciem, żeby dać radę wydusić choćby słowo.

- Jedzmy. - Wypłowiały z emocji głos matki zaszumiał nad stołem niczym wiatr.

Nie chciałem tego robić, ale moje ciało robiło to na co samo miało ochotę albo to, co podpowiadał mu instynkt. Odkryłem klosz, reszta zrobiła to samo.

Mój krzyk rozniósł się po sali jadalnej, poprzedzony łoskotem opadającego w tył krzesła. Pozłacane obicie uderzyło o marmurową podłogę, a pośród panującej grobowej ciszy, przeniknęło powietrze niczym armatnia salwa.

Moim ciałem wstrząsnął dreszcz i jedynie strach trzymający mnie w zimnym uścisku nie pozwolił, abym przewrócił się i zwymiotował.

Na każdej z kilkunastu srebrnych tac leżała jedna, lub kilka części ludzkiego ciała, co gorsza brakujących u moich zmasakrowanych krewnych. Na talerzu ciotki Zeldy wypatrzyłem różowy język, z delikatną naleciałością bieli i krwistą juchą skapującą z talerza na kremową, aksamitną suknię ciotki. Dopiero po chwili zauważyłem, że krew nie spływa jedynie ze stołu, ale i z otwartych ust kobiety, gdzie zamiast narządu mowy, jawią się dwa rzędy zakrwawionych zębów i pusta przestrzeń. Nie mogła nic powiedzieć, choć zdawało mi się, że bardzo chce. Z jej oczu kapały łzy.

Wytrzeszczyłem oczy w przerażeniu, widząc przed kuzynem Sylwiuszem dwie, przylegające do siebie, obdarte ze skóry nogi. Siedział w bezruchu, wpatrując się w nie, a jego umysł opuściła cała wola. Już nie podrygiwał w miejscu, w nadmiernej ekstazie czekania na szybką ucieczkę.

Na tacy wuja Jeana ułożono parę uszu. Nigdy nie słuchał co do niego mówię, tylko udawał, żeby potem dopytywać o jedno i to samo. Oczy kuzynki Margaret. Kiedyś naskarżyła na mnie matce, że uciekłem, by ze znajomymi kąpać się w jeziorze, wcześniej śledząc naszą czwórkę z ukrycia. Okropna, zapchana zmieloną paćką błona przed potężną stryjenką Oleną. Wyjadała mi wszystkie urodzinowe łakocie.

W panice wróciłem wzrokiem do matki. Jako jedyna nie odsłoniła swojego klosza. Patrzyła tylko na mnie zmęczonym wzrokiem. Granatowa opuchlizna pokrywała jej twarz. Podkrążone, przekrwione oczy straciły dawny blask. Dłonie miała schowane pod obrusem, a jej szyję pokrywała smuga krwi ciągnąca z dołu. Nie mogłem zmusić się, by tam spojrzeć.

- Wiesz, co tam jest, prawda Julianie? - Skinęła ostrożnie na swoje naczynie.

- Nie... nie... - Powtarzałem, próbując tym samym powstrzymać myślenie.

Co raz gorsze wizje pojawiały się znikąd w mojej głowie, ale usilnie je wypychałem. Znowu pragnąłem ucieczki, zostawienia za sobą, tego co sprawiało mi ból, w tym widoku załamanej matki.

- Musisz to powiedzieć i się z tym pogodzić.

- Nie chciałem, żebyś tak cierpiała. - Padłem do jej kolan i złapałem rąbek sukni.

W dzieciństwie byłem tak mały, że siadałem na jej krawędzi, a ona ciągnęła mnie po marmurowej posadzce, z początku wygrażając, że brudzę materiał, żeby potem śmiać się razem ze mną.

- Byłem młody, potrzebowałem lepszego życia. Gdybym wiedział, że pogrążysz się w takim cierpieniu, nigdy bym tego nie zrobił. Proszę, uwierz mi, mamo. - Łkałem, jak mały chłopczyk.

- Mimo to nie wróciłeś. Mimo plotek, które niosły się na dalekie ziemie i zapewne dotarły do ciebie, synu.

- Wybacz mi. - Potrafiłem powtarzać tylko te dwa słowa, bo prawda była zbyt okrutna, bym mógł ją wyjaśnić.

- Czekałam każdego dnia. Po kilku latach już tylko na wieści. Mówiono mi, że przybrałeś inne imię niż nadałam ci po urodzeniu. Czy byłam aż tak okropną matką?

- Nie! Nie, w całej tej sprawie nie chodziło o ciebie. Stałaś się tylko niezamierzoną ofiarą mojego egoizmu.

- Mój ból był wystarczającą karą za każde przewinienie przeciwko tobie.

- Niczym mi nie zawiniłaś. - Nie wiedziałem jak jej to wytłumaczyć. Pragnąłem tylko, by zrozumiała, że wina leży po mojej stronie. - Co mam zrobić, abyś zrozumiała moje powody i spróbowała mi wybaczyć?

- Już dawno ci wybaczyłam, synu. Teraz pora, żebyś ty wybaczył sobie. Wiesz co tu jest? - Zapytała ponownie, spoglądając na klosz.

- Wiem.

- Powiedz to na głos.

Moja prawdziwa matka nigdy nie wywierałaby na mnie wyrzutów sumienia. Ale to była próba, na którą się zgodziłem.

- Twoje serce. - Łzy nie ustawały, mocząc mi twarz, dłonie i suknię matki.

- Oddałam ci je zaraz po narodzinach. Nadal bije, bo i ty żyjesz. Dbaj o siebie, mój synu, a ono pozostanie twarde jak skała, mimo wszystkiego co przeszło.

- Gdybym tylko mógł cofnąć czas...

- Dawne czasy nie powrócą, a cierpienie, które oboje przeszliśmy nie cofnie swoich skutków. - Podniosła moją twarz, gładząc podbródek. Głęboka wyrwa opływająca krwią w jej klatce piersiowej, wbiła ostatni gwóźdź do trumny, w której pochowałem swoją więź z nią i rodziną. - Zawsze będziesz moim małym Julianem, nawet gdyby minęły setki lat. Ja po tak długim okresie zrozumiałam niektóre z twoich powodów, my wszyscy nimi jesteśmy. - Powiedziała spokojnie. - Jedyne co musisz zrobić, to pogodzić się z tym, że moje serce nie wróci na swoje miejsce. Będzie z tobą, byś mógł pamiętać. A może i kiedyś pojawić się na progu swojego domu i wszystko mi opowiedzieć.

Jeszcze wczoraj dom nie istniał w mojej głowie. Czułem jednak, że rodzi się we mnie odwaga, aby wrócić tam i zmierzyć się ze swoją przeszłością.

- Spróbuję, mamo. Przeproszą cię, gdy spotkamy się naprawdę.

- Będę na ciebie czekać. - Uśmiechnęła się, a nim zdążyłem mrugnąć, jej obraz zniknął, tak samo jak otaczającej nas sceneria.

. . .

Ponownie otoczyła mnie ciemność. Znów cisza i strach. Miałem nadzieję, że obudzę się w chacie staruszki, która zaprosiła nas na noc, ale tak się nie stało. Łzy nie zdążyły jeszcze obeschnąć na mojej twarzy.

- Geralt... - Szepnąłem w ciemną przestrzeń. - Jesteś tutaj? Proszę, pomóż mi.

Byłem sam, znów zdany na siebie. Miał rację. Po co piłem ten cholerny sok i pomagałem staruszce? Jeśli uda mi się wyjść z tego żywym, już nigdy nie pomogę drugiemu człowiekowi. Będę zimnym i bezuczuciowym skurwysynem. Nawet gorszym niż Lambert.

Obawiałem się, że czar kobiety podziałał i na Wiedźmina. Teraz obaj błąkamy się po chorej wizji naszego życia, w poszukiwaniu wybaczenia i zrozumienia. Nie chciałem mu tego robić. Fakt, że być może teraz cierpi sprawiał, iż czułem się jeszcze gorzej. Niedawne wspomnienie matki, walczący z własnymi demonami Geralt i strach przed tym co mnie czeka powodowało, że zacząłem się trząść.

Nagle dosłyszałem czyjś płacz. Natychmiast podążyłem za dźwiękiem, podnosząc się z ziemi. Stało przede mną wielkie lustro, a w odbiciu obok dostrzegłem zgarbioną sylwetkę Isabell. Poznałem ją po długim blond warkoczu i wplecionych w niego różyczkach z materiału. Dawno temu spędziłem z nią noc, kiedy to jej mąż przyłapał nas i miast pogonić mnie, gdzie pieprz rośnie, pełnym bólu i odrazy tonem, powiedział, że ich małżeństwo właśnie dobiegło końca i nie chce jej więcej widzieć.

Podobnie jak teraz chciałem ją wtedy pocieszyć, podać wspierające ramię, by mogła wypłakać swe łzy, ale mnie odtrąciła. Nigdy potem się nie spotkaliśmy, a ja szybko zapomniałem, gdy znalazłem sobie kolejną, młodszą i piękniejszą kochankę. Aż do teraz.

Odwróciłem się, ale sypialnia była pusta. Kobietę widziałem jedynie w lustrze.

- Isabell, słyszysz mnie? - Zapytałem, przykładając dłoń do zimnego szkła. Kobieta nadal kiwała się w przód i tył, zakrywała twarz i szlochała. - Proszę, porozmawiaj ze mną. Nie musi tak być.

A jak może być? Przecież nie zaproponuję jej małżeństwa, by odkupić swoje winy. To równałoby się utracie Geralta już na zawsze. Ale musiałem coś zrobić. To ja zaciągnąłem ją wtedy do łóżka i rozbiłem małżeństwo. Alkohol wcale mnie nie tłumaczył.

Isabell nie zwracała na mnie uwagi. Otarła spuchniętą od płaczu twarz i sięgnęła po coś pod poduszkę. Przeraziłem się, widząc, że to niewielki nóż.

- Proszę, nie rób tego! - Krzyknąłem, uderzając w lustro, gdy przystawiła ostrze do brzucha. - Isabell, porozmawiaj ze mną!

Uderzałem w szkło coraz mocniej, ale kobieta mnie nie widziała. Spojrzała w okno, gdzie zamiast zwykłego, białego księżyca, jawiła się ciemna otchłań.

W przypływie desperacji rozejrzałem się po pokoju, wtedy moje oczy zatrzymały się na lutni. Nie pierwszej lepszej, był to instrument, który dostałem jako pierwszy od mojego nauczyciela muzyki jeszcze w domu. Zniszczyli ją żołnierze, kiedy próbowałem przedostać się bez przepustki do miasta. Była wykonana z jasnego, pachnącego lasem drewna, a dźwięk, który wydawała, rozbrzmiewał czyściej niż każdej kolejnej, którą kupowałem od mistrzów. Łzy ponownie stanęły mi w oczach, widząc ją całą. Chwyciłem instrument, który prócz lustra i łóżka był jedyną rzeczą w pokoju.

Szybko przytuliłem ją do serca i nie czekając dłużej, uderzyłem lutnią w lustro, które rozbiło się na setki kawałków, niszcząc tym samym i lutnię, co kolejny raz załamało mi serce. Odwróciłem się w stronę łóżka. Zapłakana Isabell patrzyła na mnie przerażona. Wyrzuciłem instrument, żeby usiąść obok niej i ująć maleńkie dłonie.

- Dlaczego chciałaś to zrobić?

- Straciłam go... - Szepnęła. - Był miłością mojego życia.

- Przepraszam cię za to. - Serce już któryś raz z kolei miażdżyło mi poczucie winy. - Niepotrzebnie tyle piłem tamtej nocy.

- Ja nie. Byłam świadoma i pozwoliłam na to. Skrzywdziłam ukochanego przez pragnienie ciała.

- Czy nic nie da się już zrobić?

- Odszedł. - Pokiwała głową, a jej oczy zaszkliły się kropelkami łez. - Myślałam, że w ten sposób zrozumie jak bardzo żałuję swojego postępowania i wróci.

- Krzywdząc siebie, skrzywdzisz ponownie i jego.

- Nic innego nie przyszło mi do głowy. Jestem zdesperowana.

- Pozwól mu ochłonąć. Jeśli żywi do ciebie silne uczucie, będzie w stanie ci wybaczyć. Musisz dać mu czas, nie kolejne powody do utraty zaufania.

- Jaskier, nie rób tego już nigdy więcej. Z nikim. Rozumiem, że kobiety takie jak na to przystają, ale to nas krzywdzi. Nas, naszych mężów i ciebie...

Ścisnąłem mocniej jej dłoń. Nóż zniknął.

- Teraz już liczy się dla mnie tylko jedna osoba. Mogę ci obiecać, że to nigdy się nie powtórzy. Nikogo już nie skrzywdzę.

Byłem pewien tej obietnicy, a słaby uśmiech Isabell, przesłonił każde wyrzeczenie i zniszczenie ukochanej lutni.

. . .

Wędrowałem. Było zimno, szron osiadł na nagich gałęziach gęsto posadzonych przez naturę drzew. Moje letnie buty przemokły przez wilgotny śnieg, w którym brodziłem po kostki. Ściskałem ramiona i szczękałem zębami, było tak cholernie zimno.

W ciemności na początku zobaczyłem białe włosy. Nareszcie go znalazłem. Z nową siłą pognałem w jego kierunku. Moje serce w końcu biło z całych sił.

- Geralt! - Krzyknąłem, by zwrócił na mnie uwagę.

Wtedy ujrzałem jego twarz. Poharatana większą liczbą blizn, pokryta zielonymi znakami, tak jak zaraz po walce z Turkanem. A oczy jego zaczerwienione, jakby przepłakał długie godziny. Dopiero, gdy podszedłem bliżej zauważyłem, że klęczy nad czyimś ciałem. Czarne loki kontrastowały z jej spokojną, piękną i bladą niczym śnieg twarzą.

Nie oddychała. Na jej martwej dłoni leżała maleńka buteleczka z fioletowym płynem w środku.

- Geralt...

- Ona nie żyje. - Ból płynący z głosu Wiedźmina był nie do zniesienia.

Więc to jego największy lęk.

Continue Reading

You'll Also Like

48.7K 3.6K 19
Śmierć przyjaciela jest najgorszą i najlepszą rzeczą jednocześnie. Najgorszą, ponieważ już nigdy sobie jej nie wybaczysz. Najlepszą, ponieważ już dłu...
19K 1.1K 16
Bakugou chce się zemścic na Todorokim, za rzekome upokorzenie podczas jednego z treningów, dlatego gdy Kirishima sklada mu propozycje wyjazdu nad jez...
133K 9.6K 53
Więc jest to książka o DreamNotFound. Inaczej o Dream Team, postanowiłam ją napisać bo jest mało książek z tego shipu. Mam nadzieję że się spodoba bo...
920K 101K 124
Wiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystk...