Otoczona Światłem

بواسطة ZaczytanaiBestia

41.6K 2.5K 493

Wiele rzeczy się zmieniło, odkąd Marinette i Adrien otrzymali swoje miracula: uczucie Marinette do Adriena zg... المزيد

She works at nights, by the water
She's gone astray, so far away from her father's daughter
She just wants a life for her baby
All on her own, no one will come
She's got to save her
Single mum, how're you doing out there?
Facing the hard life, without no fear
Just see and know that you really care
And no mama, you never shed tear
'Cause you have to shed things year after year
And you give the youth love beyond compare
You find her school fee and the bus fare
Mmm Marie, the paps' disappear in the wrong bar can't find him nowhere
Steadily you work flow, everything you know
You know say you nuh stop the time fi a jear
Now she got a four-year-old
Trying to keep her warm
Trying to keep out the cold
When she looks her in the eyes
She don't know she is safe when she says
Ooh love, no one's ever gonna hurt you, love
I'm gonna give you all of my love
Nobody matters like you
So, rockabye baby, rockabye
Ukryta W Cieniu

'Cause any obstacle come, you're well prepared

1.5K 101 12
بواسطة ZaczytanaiBestia

Kat po raz kolejny zanurzyła gumowego delfina w wannie. Ścisnęła go (jak niemądrze ją nauczyłam), by wyleciało z niego powietrze, wydając przy tym dźwięk jakby ktoś puszczał bąka. Moja córka zaśmiała się zachwycona, a ja razem z nią.

– No dobrze, zostawmy już pana Stefana w spokoju – oznajmiłam, gdy po raz kolejny zanurzała delfina. – Musimy wychodzić, bo będziesz cała pomarszczona.

– Nieee! – zaprotestowała Kat, umykając mi na koniec wanny. Nie byłoby to pewnie problemem, gdyby to nie była wanna z hydromasażem wielkości basenu. Wyciągnęłam rękę, pochylając się najbardziej jak mogłam, ale ledwo dosięgłam ramienia Kat. – Nie złapiesz mnie!

Przytrzymałam się wanny, pochylając nieco bardziej.

– Kocurku, chodź do mamusi.

– Nie-e!

Wyprostowałam się. Moje długie włosy opadły mi na twarz. Zdmuchnęłam je, zakładając ramiona na piersi.

– Nie? W takim razie sama obejrzę Boba Budowniczego.

– Nie!

Nie. Ulubione słowo czterolatki. Otwórz buzię, wleci brokułowy samolocik – nie. Zejdź z drabinki, musimy wracać do domu – nie. Chodź, zrobimy siusiu, zanim cię ubierzemy w zimowy kombinezon – nie (zawsze jak już mamy wychodzić do przedszkola, okazuje się, że jednak jej się chce).

Przykucnęłam ponownie przy wannie. Kat patrzyła na mnie z trochę mniejszym zacięciem. Jej mokre włoski przykleiły się do jej policzków, a zielone oczy wydawały się jeszcze większe. Czasami, gdy patrzyła na mnie w ten konkretny sposób, miałam przed oczami jej ojca.

– To chodź do mamusi.

Kat powlokła się ku mnie w ślimaczym tempie. Wyjęłam ją z wanny i opatuliłam (koniecznie!) „księżniczkowym" ręcznikiem z Arielką. Wzięłam ją na ręce i pochyliłam się, żeby mogła wyciągnąć samodzielnie kurek z wanny. Teraz miała na to ogromną fazę. Lepsza już taka niż mieszanie drewnianą łyżką w muszli klozetowej, którą miała wcześniej.

Kat zachichotała, gdy wycierałam jej stópki. Chwilę toczyłyśmy bój z pidżamką.

– Sama – obwieściła, gdy chciałam ją ubrać w czarną, polarową bluzę z kapturem z kocimi uszami. Wręczyłam jej zatem ubranko i pozwoliłam się ubrać samodzielnie. Autentycznie byłam z niej dumna, gdy włożyła dobrze, a nie tył naprzód.

Podałam jej czarne spodenki z przyszytym kocim ogonem.

– A ogonek gdzie ma być? – spytałam, jak już miała włożyć lewą nogawkę na prawą nogę. – Z ty...

– ...łu – dokończyła, obracając spodnie. Pozwoliła, żebym to ja zawiązała jej sznurki od spodenek. Dobrze, bo ostatnio wykręciła taki supeł, że nie mogłam go rozwiązać. Narzuciła sobie na głowę kaptur z kocimi uszami i okręciła się w kółko. – Tadam!

– Brawo – odpowiedziałam z ciepłym uśmiechem. – A gdzie kapcie?

– Yyy...

Okazało się, że pod łóżkiem. Przeniosłam ją do naszej sypialni i ułożyłam na moim (naszym) łóżku. Opatuliłam ją szczelnie kołdrą i poszukałam pilota, żeby włączyć tego Boba Budowniczego.

Zgrzytnął mechanizm w drzwiach. Po chwili ktoś nacisnął klamkę i do środka wpadła piszcząca na cały głos Chloe. Podbiegła do mnie w kilku susach i rzuciła mi się na szyję, piszcząc prosto do ucha. Objęłam ją, obracając się razem z nią w kółko. Chloe puściła mnie, jeszcze raz piszcząc.

– Patrz!

Wyciągnęła do mnie rękę, na której pysznił się pierścionek. Wytrzeszczyłam oczy. Pisnęłyśmy jednocześnie, rzucając się sobie w tym samym czasie na szyje. Tym razem jeszcze podskakiwałyśmy.

– Ja też chcę! – Kat podreptała do nas po materacu. Chloe złapała ją, nim spadłaby na podłogę i okręciła się z nią. Kitty pisnęła wesoło. – A co się dzieje?

– Ciocia Chloe wyjdzie za wujka Lukę – wyjaśniłam jej, odbierając ją od Chloe. Usiadłam z nią na kolanach na łóżku. – Gratuluję, Chlo.

Chloe obdarzyła nas promiennym uśmiechem. Radość wręcz od niej biła i w pełni na to zasługiwała. Odkąd wróciła wtedy z wózkiem po rozmowie z Luką i obwieściła mi, że jestem najbardziej podstępną najlepszą przyjaciółką, jaką miała, wiedziałam, że będzie tylko lepiej. Objęłam mocniej Kat i cmoknęłam córeczkę w policzek.

– A będziesz miała taką księżniczkową sukienkę, ciociu?

– Taką bardzo księżniczkową, Kocurku – potwierdziła Chloe, przysiadając się przy nas.

– Taką jak Kopciuszek?

– Taką jak Kopciuszek. Pomożesz mi wybrać?

– Tak!

– A może twoja mama mi ją zaprojektuje? – zapytała, unosząc na mnie spojrzenie.

Rozchyliłam usta z wrażenia. Wprawdzie miałam już skończony licencjat, na którym miałam już praktykę u Audrey, i od przyszłego semestru zaczynałam drugi rok magisterki z projektowania, ale sama nie wiedziałam.

– A twoja mama nie będzie chciała zatrudnić jakiegoś znanego projektanta?

Chloe machnęła ręką.

– Po pierwsze, to mój ślub. Po drugie, pracujesz dla mojej mamy. Po trzecie, chciałabym mieć suknię od ciebie. A jeśli będzie naprawdę brzydka, to nie martw się, nie omieszkam tego powiedzieć.

Zaśmiałam się. Puściłam jedną ręką Kat, żeby objąć Chloe. Moja przyjaciółka pogładziła mnie po plecach, pociągając nosem.

– Kto by pomyślał, nie? – spytała. – Mam na myśli to wszystko.

– No.

Otarłam łzę, patrząc po sobie z Chloe. W liceum w życiu bym nie powiedziała, że będę zaszczycona, projektując jej suknię ślubną. Nie pomyślałabym, że zostaniemy przyjaciółkami. Albo że będę mamą.

Kat upomniała się o Boba Budowniczego. Włączyłam jej bajkę i zaszyłyśmy się z Chloe na kanapie, kładąc obok siebie nogi. Nasze kwami przycupnęły w ukryciu, aby Kat ich nie dostrzegła.

– Wiesz co, Mari? – spytała cicho Chloe. – Trochę mnie przeraża, że Jagged Stone będzie moim teściem.

Zachichotałyśmy.

– Może pozwoli ci mówić sobie „tato".

– O Boże, oby nie. Mari?

– No?

– Będziesz moją świadkową?

Klepnęłam ją po nodze.

– Myślałam, że nie spytasz.

Ułożyłyśmy się w poprzek, aby wyprostować nogi. Kat krzyczała razem z Bobem, że dadzą radę, a kwami coś robiły w szufladzie komody, gdzie zrobiłam dla Tikki jej kącik. Chloe sięgnęła po mojego laptopa.

– Chcemy ustalić datę na przyszłe lato, ale już teraz muszę zrobić swoją listę gości – mruknęła blondynka. – Ustaliliśmy, że każdy zrobi osobno, a potem przejrzymy je razem. Oczywiście mama będzie chciała zaprosić same osobistości, a Anarka woli kameralne przyjęcia w gronie najbliższych.

– Dogadacie się.

– No i myślę, by zaprosić koniecznie ludzi ze studiów i większość naszej klasy z liceum. Oczywiście bez Lili.

Poprawiłam się na kanapie.

– Z dziewczynami mamy dalej kontakt, a one wciąż chodzą z chłopakami, ale myślisz, że dasz radę ściągnąć Alyę, Nino i Adriena?

Chloe uśmiechnęła się znad laptopa?

– Myślisz, że ja czegoś nie mogę? Kiedy ostatnio pisałaś z Alyą?

– Trochę po jej wyjeździe. Potem jeszcze do mnie pisała, ale wiesz – Wskazałam głową na Kat – nie bardzo miałam głowę jej odpisywać i tak jakoś się nam urwał kontakt.

Chloe już klepała w klawiaturę jak szalona.

– Nie ma jej na Facebooku, przynajmniej pod jej nazwiskiem. Może wyszła za mąż. Jak nazywała się ta szkoła, do której ona miała się przenieść? O, czekaj, coś mam. Absolwenci, rocznik... czekaj, skończyła wtedy co my... Zjedziemy na C... O, miała czwartą najwyższą średnią i dostała Nagrodę Średnika, cokolwiek to jest. Dobra, wracamy do internetu. Wyszukamy jej nazwisko razem ze szkołą... C-E-S-A-I-R-E... Wejdź w profile... – Chloe zapowietrzyła się. – Patrz!

Obróciła do mnie monitor, ukazując znaleziony profil. Ze zdjęcia profilowego uśmiechała się do mnie starsza wersja Alyi z nieco krótszymi włosami, pozującą do obiektywu na tle Big Bena. Spojrzałam w bok na imię i nazwisko. Alya Lahiffe.

– Wyszła za mąż!

– Teraz zastanawiam się, czy ją zapraszać – fuknęła Chloe. – Ona nas nie zaprosiła. Mnie to jeszcze mogę zrozumieć, ale ciebie?

Uśmiechnęłam się wymuszenie.

– Urwał nam się kontakt.

– Ale śluby to doskonała okazja, żeby go odnowić! – oburzyła się Chloe. – Dobra, sprawdzę jej znajomych. Nie znam, nie znam... nie znam... nie znam... O, Nino. Nic się nie zmienił.

Kiedy obróciła do mnie monitor, musiałam przyznać jej rację. Jedyną różnicą była nowa czapka z daszkiem, dla odmiany nałożona daszkiem do tyłu. Te same nieśmiertelne okulary, jakieś słuchawki na szyi i sprany tiszert. Łzy stanęły mi w oczach.

– A co skończył?

– Hmm... – mruknęła Chloe. – Jakieś liceum w Stanach, ale nic mi nie mówi. Nie ma też informacji, że studiuje. Ale pracuje w... The Bananas w Soho w Londynie. O Boże, to chyba jakiś klub nocny.

Parsknęłam śmiechem.

– A Alya?

– Czekaj – rozkazała Chloe, znów śmigając palcami po klawiaturze.

– Damy radę! – krzyknęła z łóżka Kat razem z Bobem.

– O kurde – wyrwało się Chloe. – Studiuje dziennikarstwo w Imperial College London. Ale jej zazdroszczę. Londyn to świetne miasto. Kiedyś musimy tam pojechać.

Skwitowałam to cichym mruknięciem. Chociaż odbywałam praktyki u Audrey oraz co wakacje pracowałam dla niej w roli asystentki i każdej innej, w jakiej mnie akurat widziała, cała praca była pro bono. Pokój w hotelu, wózki, a potem zabawki i ubranka dla Kat, które Audrey mi regularnie prezentowała musiały kosztować niemało. Nie mogłam jeszcze domagać się płatnej posady. Dlatego pracowałam na najwyższych obrotach, wielokrotnie ponad osiem godzin, aby wyrazić w ten sposób moją wdzięczność.

Nie, o wakacjach w Londynie nie mogło być mowy.

– Ciekawe co u Adriena.

Wyprostowałam się. Tak jak wszystkich przesłuchiwała mnie policja i detektywi wynajęci przez starszego Agreste'a. Razem z Nino byliśmy przerażeni, że naprawdę go uprowadzono. I to chyba zniknięcie Adriena ostatecznie przekonało Lahiffe, żeby pojechać za Alyą.

Nikt nie miał chyba pojęcia, co dokładnie się stało z Adrienem. Kiedy przez trzy dni nie przyszedł do szkoły, jeszcze nie panikowaliśmy. Zdarzało mu się już wcześniej opuszczać lekcje, a zbliżał się letni pokaz mody. Poza tym miałam złamane serce po Czarnym Kocie i przyznaję, użalałam się bardziej nad sobą niż nieobecnym przyjacielem. Kiedy jednak tydzień później przyszli do nas policjanci i detektywi, a w wiadomościach podano, że Adrien zaginął, dopiero wtedy powiedziano nam, że nikt go nie widział od sobotniego wieczoru. Byłam zła na pana Agreste'a, że nie skontaktował się z nami od razu po tym, jak zorientował się, że jego syn zaginął, ale to był specyficzny człowiek.

Sześć miesięcy tkwiliśmy w niepewności. Początkowo regularnie zachodziliśmy do rezydencji spytać o wieści, ale niewiele nam powiedziano. Jedynie pani Nathalie, jeśli w pobliżu nie było jej szefa, przekazywała nam niejasne wieści, jakie zgromadzili detektywi. Podobno widziano go w Belgii i w Turcji, a także na Ibizie, Karaibach, w Grecji i Egipcie. Chloe dosłownie warczała na każdego, a na mnie w szczególności, ale wiedziałam, że to dlatego, że się martwi. Potem, kiedy już zaczęło być między nami lepiej, często przychodziła do mnie wieczorami i obie ryczałyśmy – ja za Kotem, ona za przyjacielem.

Pewnego dnia na profilu Adriena zostało zamieszczone jego zdjęcie na jakiejś plaży z dopiskiem, że „trochę przedłużyły mu się ferie wiosenne" i przeprasza za kłopot. Napisał także, że niedawno osiągnął pełnoletność i kończy „przygodę" z modelingiem, by odkrywać „uroki miksologii w plażowych barach". Po podsłuchaniu rozmowy Audrey z Gabrielem Agrestem ponad trzy lata temu wywnioskowałam, że ojciec wciąż go szukał.

– Nic nie zamieścił – oznajmiła Chloe. Wydawało mi się, że dosłyszałam zawód w jej głosie.

***

Wybiegłam ze stacji metra, targając naręcza toreb i odebrany strój Audrey z pralni. Jeśli oglądaliście kiedykolwiek film „Diabeł ubiera się u Prady" wyglądałam mniej więcej jak Anne Hathway targająca te wszystkie rzeczy dla Mirandy. I tak też się czułam, tylko mi za to nie płacili.

– Możesz powtórzyć? – poprosiłam, przyciskając ramieniem telefon do ucha. – Wyszłam z metra.

– Mówiłam, że wychodzę do Gino na szesnastą. Zejdzie mi tak ze trzy godzinki, ale muszę zrobić coś z włosami. – Robiła tydzień temu, ale przemilczałam to. – Podrzuć mi do jego salonu teczkę z mojej sypialni. Ta biała, powinna leżeć na ławie. Jest w niej jutrzejszy numer „Vogue". Aha i mogłabyś po drodze kupić mi kawę? Gino jest wspaniały, ale jego asystentki w ogóle nie znają się na parzeniu kawy.

Spojrzałam na wiszący na budynku zegar. Mieliśmy piętnastą trzydzieści. Musiałam polecieć do hotelu i zostawić rzeczy Audrey. Do Gino sama podróż stamtąd zajmie mi dwadzieścia minut, nie mówiąc o powrocie.

– Muszę odebrać Kat z przedszkola.

– Proszę cię, Marinette. Tylko o to jedno. To naprawdę kryzysowa sytuacja. A tak w ogóle, to mam nowe ubranka dla Kat.

Poczułam gorzkie wyrzuty sumienia.

– Zostawię rzeczy i już do ciebie jadę.

– Jesteś kochana! Liczę na ciebie, Mari.

Pobiegłam do hotelu. Windziarz przytrzymał dla mnie windę. Wpadłam do niej z wdzięcznym uśmiechem. Wcisnął piętro, zanim poprosiłam. Następnie wypadłam na górze i potruchtałam do sypialni Audrey, przytrzymując w zębach mój klucz do jej drzwi. Tikki ostrożnie wychynęła z mojej torebki i odebrała go ode mnie, a następnie przytknęła do czytnika. Nacisnęłam łokciem na klamkę i popchnęłam drzwi. Pędem wypakowałam z toreb pudła i pudełka i ułożyłam je na właściwe miejsca w garderobie – buty do butów, sukienki do sukienek, dodatki do szkatułek.

Rozejrzałam się za tą białą teczką. Dostrzegłam cztery. Zajrzałam pobieżnie do środka każdej z nich, próbując nie czytać schowanych w nich dokumentów. W oczy rzuciła mi się jakaś nieprzychylna opinia, którą wydała Audrey dla ostatniej kolekcji Gabriela Agreste'a. Wreszcie znalazłam teczkę z magazynem. Upchnęłam ją do torebki i pognałam dalej.

Spóźniłam się tylko pięć minut. Audrey już siedziała na fotelu i gawędziła z jej fryzjerem Gino. Położyłam koło niej teczkę i kubek z jej ulubioną Mokkę z bitą śmietaną i cynamonem, która prawie skończyła na mojej służbowej marynarce.

– Jesteś nieoceniona – podziękowała Audrey, na chwilę przerywając rozmowę z Gino. – Aha, przypomniało mi się jeszcze, że trzeba odebrać z pralni płaszcz.

– Byłam już w pralni – zauważyłam, siląc się ponad miarę, by nie okazać zirytowania.

– Bardzo cię przepraszam, kochana. Ale błagam, potrzebuję go na j u t r o   r a n o, a pralnię otwierają od dziesiątej. Mari, proszę cię.

– Dobrze – zgodziłam się, powstrzymując westchnienie. – Masz kwit?

Audrey cmoknęła.

– Pewnie nie wzięłaś go z teczką? Leżał obok.

***

– Bardzo, bardzo przepraszam – rzuciłam, truchtając do stojącej w drzwiach przedszkolanki. Kat pobiegła do mnie z wesołym piskiem. Przykucnęłam i wzięłam ją na ręce, dając buziaka. – Cześć, Kocurku. Bardzo panią przepraszam.

Kobieta pokiwała sztywno głową, ewidentnie zirytowana. Było już wpół do szóstej i to nie był pierwszy raz, gdy przychodziłam spóźniona.

– Może zamiast pani mógłby odbierać Kat jej tata? – zapytała z trochę mniejszą uprzejmością niż witała mnie rano. – Oczywiście Katherine może przychodzić do nas ten kwadrans przed otwarciem, ale przy zamknięciu sprawa już się komplikuje.

Podtrzymałam wymuszony uśmiech.

– W miarę możliwości będę ją odbierała wcześniej albo przysyłała przyjaciółkę.

– Bardzo proszę panią. Inaczej... – Zerknęła na Kat. – Obawiam się, że będę musiała porozmawiać z dyrektorką.

Mina mi zrzedła. Postawiłam Kat na ziemię i podałam jej rękę. Przedszkolanka uśmiechnęła się do mojej córki pożegnała z nią miło, a ze mną po prostu uprzejmie. Wróciła do środka.

Kat podśpiewywała sobie pod nosem jakieś wyliczanki, drepcząc przy mnie w stronę najbliższego metra. Poprawiłam jej różowy plecaczek i wzięłam od niej pluszowego zająca, którego dostała od Audrey na dzień dziecka. Był bardzo słodki, ubrany w słodkie ogrodniczki i trzymał w łapkach kapustę. Po metce sprawdziłam go w internecie i przeżegnałam się. Podkreślałam, że jeśli już Audrey chciała jej coś dać, to miał być to drobiażdżek.

Uścisnęłam lekko rączkę Kat, oglądając się dookoła. Już było ciemno, a ulice w tej części miasta nie były dobrze oświetlone. Gdybym była sama, to przemieniłabym się w Biedronkę i wróciła dachami.

Przez dłuższy czas za nami podążał jakiś człowiek. Metro było jeszcze kawałek i nie widziałam nikogo na ulicach. Pogoniłam Kat, żeby szła trochę szybciej. Człowiek za nami też przyspieszył. Zaczęłam się rozglądać za jakimś zaułkiem, w którym mogłabym się przemienić. Nie chciałam ujawniać się przed Kat, ale wolałam już zdradzić tożsamość niż dopuścić, by cokolwiek stało się mojej córce.

Obok mnie przejechał samochód. Zatrzymał się kawałek przed nami. Serce podeszło mi do gardła. Odsunęłam się od jezdni z Kat, gotowa złapać ją na ręce i biec, co tchu.

W tym momencie opuszczono przyciemnianą szybę. Kiedy zobaczyłam kto siedział w środku, upewniłam się, że mam proste plecy i lekko uniesiony podbródek. Chloe porównywała taką postawę do dumy pawia, ale ja nazywałam tę postawę dumną lwicą broniącą młode.

– Marinette Dupain-Cheng – powitał mnie Gabriel Agreste. – Co za zmiana, odkąd widziałem cię po raz ostatni.

– Minęło dużo czasu, proszę pana.

Chloe już tak mi to wbiła do głowy, że posłałam mężczyźnie niemal harde spojrzenie, ściskając rączkę Kat. Tak, na koszulce miałam plamę po spaghetti (że też nie zapięłam marynarki). Tak, jestem młodą samotną mamą.

Pan Agreste uśmiechnął się serdecznie.

– Podwieźć was? Macie kawałek do hotelu.

– Nie, dziękuję, proszę pana.

– W takim razie pozwól, że was odprowadzę. – Ku mojemu zdumieniu rozpiął pas i wysiadł z samochodu. Odwróciłam głowę w stronę podążającego za nami mężczyzny. Już znikał za rogiem. Agreste obrócił się do kierowcy. – Poczekaj na mnie pod Le Grand Hotel.

– Dzień dobry – przywitała się Kat.

Pan Agreste posłał mojej córce kolejny uśmiech. Instynktownie przyciągnęłam ją bliżej siebie. Nie podobało mi się to.

– Dzień dobry. Jak masz na imię?

– Katherine. A na drugie Gina.

– Bardzo ładnie. Dostałaś po kimś te imiona?

– Gina jest po mojej babci – odpowiedziałam sztywno.

Pan Agreste rzucił mi lekko rozbawione spojrzenie. Zaczął iść po mojej drugiej stronie, już nie zaczepiając Kat. Schował ręce w kieszeniach stylowego płaszcza.

– Słyszałem, że w październiku rozpoczniesz ostatni rok studiów. – Przytaknęłam. – Wiesz już, co potem? Gdzie zamierzasz odbyć staż?

Nie wiedziałam, o co chodziło. To była niby niezobowiązująca rozmowa, ale w mojej głowie powiewała wielka czerwona flaga. Wciąż pamiętałam złożoną Audrey obietnicę.

– U Audrey.

– Myślałem, że chciałaś zostać projektantką, a nie krytykiem?

Jasne, kiedyś marzyły mi się pokazy mody takie jak te pana Agreste'a. Reflektory, błysk fleszy, własna firma i renomowane nazwisko. Widziałam ustawioną do mnie kolejkę gwiazd, żebym zaprojektowała im stroje na rozdanie Oscarów. Takie marzenie ładnie brzmi, kiedy jest się nastolatką z głową w chmurach. A potem idziesz na studia, gdzie odzierają cię z pasji, pokazują, że jesteś jedynie cyferką w indeksie, a żeby osiągnąć sukces nie wystarczą talent i dobre oceny. A już resztka drzwi, jakie jeszcze stały przed tobą otworem zamykają się, jak tylko wspomnisz o dziecku.

Moje milczenie musiało być wymowne.

– Chyba żartujesz. – Projektant spojrzał na mnie zdumiony, a gdy zobaczył konsternację na mojej twarzy, aż zmarszczył brwi. – Widziałem twoje oceny. Masz nawet czwórkę u Giordano z ubioru teatralnego. Wygrałaś konkurs u Gaultiera i jeszcze wcześniej u mnie. Nie mierzysz wyżej?

Tak, świetnie to brzmi z jego punktu widzenia. Mówił jak typowy facet. I to mnie wkurzyło.

– Nie mogę być dostępna o każdej godzinie, panie Agreste. Nie będę na każde zawołanie. Nie mogę jeździć w delegacje. Nie mogę pracować w weekendy i zostawać po godzinach, bo mam zamknięte przedszkole i nie mam z kim zostawić Katherine. Jeśli moja córka będzie chora, będę musiała wziąć zwolnienie, co przy powszechności chorób w przedszkolach będzie dość częste. Ponadto pomagam Audrey jako asystentka i nie mogę z tego zrezygnować. W zamian mogę zaoferować jedynie sumienną pracę w czasie wymiarowych godzin i pilne przyswajanie instrukcji. – Wydałam z siebie sfrustrowane westchnienie. – Chciałby pan taką praktykantkę, panie Agreste?

Projektant patrzył na mnie wnikliwie dobre kilka sekund, pocierając podbródek. Hotel już zamajaczył na horyzoncie. Chciałam przyspieszyć kroku, bo w samej marynarce zaczynałam zamarzać, ale pan Agreste specjalnie jeszcze zwolnił.

– Dawna niepewność ustąpiła miejsca wyniosłości?

I tak lwica zwiała w krzaki. Poczułam zdradliwy rumieniec na policzkach.

– Nie, proszę pana. To raczej reakcja obronna na... spojrzenia. – Dyskretnie wskazałam mu wzrokiem idącą przy mnie Kat, która kompletnie nie była zainteresowana naszą rozmową. – Przepraszam, jeśli pana uraziłam.

– Gdybym brał do siebie każde niezbyt miło powiedziane zdanie, moi prawnicy pracowaliby dniami i nocami nad pozwami. To dobrze, że stajesz w obronie siebie i córki. Musisz pracować dla Audrey?

– Tylko pracą mogę się jej odwdzięczyć.

Projektant pokiwał głową z dziwnym wyrazem twarzy.

– A gdybym zaoferował ci lepszą pensję? – zapytał. – Elastyczne godziny pracy, brak natarczywych telefonów w czasie wolnym.

Byłam tak zdumiona, że zamiast podać warunki albo kategorycznie odmówić, wypaliłam:

– Pan chce mnie?

– Inaczej bym nie pytał.

– Ale przecież-

– Postawiłaś uczciwie sprawę, panno Dupain-Cheng – powiedział. – Podałaś swoje mocne strony i nie kłamałaś na temat słabych, co jest bardzo powszechne wśród praktykantów i bardzo mnie denerwuje w trakcie rozmów o pracę. Po obejrzeniu twoich prac u wykładowców i rozmowie z tobą, jestem zdecydowany przyjąć cię na staż. Szkoda, żebyś się marnowała pod pieczą Audrey jako jej asystentka.

Projektant zatrzymał się przed ostatnimi pasami. Także przystanęłam, ściskając rączkę Kat. Drżała mi ręka.

Przyjąć. Nie przyjąć. Szansa dla siebie. Lojalność wobec Audrey. Zaryzykować. Postąpić jak oczekiwała pani Bourgeois.

– Audrey nie by pochwalała, bym dla pana pracowała.

– Mamy z Audrey zatarg o kilka spraw – przyznał, wzruszając ramionami. – Jeśli bardzo chcesz skończyć jako jej asystentka, to nie zatrzy-

– Zgadzam się – wypaliłam. – Przyjmuję pańską ofertę. Chcę być u pana na stażu.

Pan Agreste uśmiechnął się.

– W takim razie do zobaczenia latem.

Poczekałam aż odejdzie, a następnie przeszłam z Kat przez ulicę. Głowiłam się, w co ja się właściwie wpakowałam i jak miałam powiedzieć o tym Audrey. Chociaż... miałam jeszcze trochę czasu do lata. I mogłabym udać, że jestem na stażu gdzieś indziej.

واصل القراءة

ستعجبك أيضاً

1M 65.1K 119
Kira Kokoa was a completely normal girl... At least that's what she wants you to believe. A brilliant mind-reader that's been masquerading as quirkle...
7.4K 256 7
For many, the coronavirus disrupted the structures of their lives and placed them in new, often isolating positions. For Alexia Rey, a confident thou...
1M 40.6K 93
𝗟𝗼𝘃𝗶𝗻𝗴 𝗵𝗲𝗿 𝘄𝗮𝘀 𝗹𝗶𝗸𝗲 𝗽𝗹𝗮𝘆𝗶𝗻𝗴 𝘄𝗶𝘁𝗵 𝗳𝗶𝗿𝗲, 𝗹𝘂𝗰𝗸𝗶𝗹𝘆 𝗳𝗼𝗿 𝗵𝗲𝗿, 𝗔𝗻𝘁𝗮𝗿𝗲𝘀 𝗹𝗼𝘃𝗲 𝗽𝗹𝗮𝘆𝗶𝗻𝗴 𝘄𝗶𝘁𝗵 �...
192K 4K 46
"You brush past me in the hallway And you don't think I can see ya, do ya? I've been watchin' you for ages And I spend my time tryin' not to feel it"...