Otoczona Światłem

By ZaczytanaiBestia

42.9K 2.5K 530

Wiele rzeczy się zmieniło, odkąd Marinette i Adrien otrzymali swoje miracula: uczucie Marinette do Adriena zg... More

She works at nights, by the water
She's gone astray, so far away from her father's daughter
She just wants a life for her baby
All on her own, no one will come
She's got to save her
Single mum, how're you doing out there?
Facing the hard life, without no fear
'Cause any obstacle come, you're well prepared
And no mama, you never shed tear
'Cause you have to shed things year after year
And you give the youth love beyond compare
You find her school fee and the bus fare
Mmm Marie, the paps' disappear in the wrong bar can't find him nowhere
Steadily you work flow, everything you know
You know say you nuh stop the time fi a jear
Now she got a four-year-old
Trying to keep her warm
Trying to keep out the cold
When she looks her in the eyes
She don't know she is safe when she says
Ooh love, no one's ever gonna hurt you, love
I'm gonna give you all of my love
Nobody matters like you
So, rockabye baby, rockabye
Ukryta W Cieniu

Just see and know that you really care

1.5K 103 8
By ZaczytanaiBestia

– Adrien, poczekaj!

Nie mógł. Nie mógł patrzeć na tego człowieka, na ten dom, na swoją matkę w tej maszynie, złożoną w niej jak potwór Frankensteina. Na samo porównanie stanęły mu włoski na karku.

Wbiegł do windy. Wciskał co rusz guzik tak długo, dopóki nie zamknęły się drzwi. Przyległ do tylnej ściany, patrząc z przerażeniem na walącego w szybę Władcę Ciem. Jego ojca.

Potwora.

Winda ruszyła w górę. Jego ojciec zaryczał, znów waląc w szybę. Kiedy odjeżdżał w górę, dostrzegł małe pęknięcie w szkle. Oddychał ciężko, dalej przyciśnięty do ściany. Zamknął oczy, czując mdłości. Napadły go tak okropne dreszcze, że zaczął się trząść.

– Adrien – Plagg wyleciał z jego kieszeni. – Adrien, otwórz oczy.

Zrobił to z trudem. Jego kwami patrzyło na niego z tak ogromnym współczuciem, że samo to pokazywało powagę sytuacji.

– Wydech i wydech, dzieciaku.

Zaczerpnął wdech, dopiero uświadamiając sobie, że faktycznie od wejścia do windy tego nie robił. Zacisnął dłonie na włosach, pochylając głowę. Wyrwał mu się zdławiony szloch.

Plagg położył mu łapkę na głowie.

– Tak mi przykro. Ale musisz zdecydować, co dalej.

– Nie zostanę tu – oznajmił od razu. Uniósł głowę. – Nie mogę.

Winda wysadziła go w gabinecie. Zatoczył się, tracąc oparcie. Upadł na podłogę, ale zaraz poderwał się na nogi. Potrzebował planu. Rozpaczliwie. Wdech, wydech, jak przykazywała mu mama, gdy był mały. Mama. W trumnie na dole. Nie. Nie teraz. Plan. Mama. Mama nie żyła. Plan.

Co zrobiłaby Biedronka?

Spojrzał na portret. Mama.

Sejf.

Pociągnął za ramę, odsłaniając skrytkę.

– Plagg, otwieraj.

Kwami bez zbędnych pytań przeniknęło do środka. Drzwiczki uchyliły się, odsłaniając znajome wnętrze. Zastanawiał się, jak on nic nie skojarzył, gdy po raz pierwszy tutaj zajrzał.

Zgarnął swój paszport, księgę w niezrozumiałym języku i stojącą obok broszę z ulotką Tybetu. Drobiazgi wsadził do kieszeni, a księgę upchał pod pachę. Zatrzasnął drzwiczki od sejfu i obraz, po czym wypadł z gabinetu. Pognał po schodach po dwa stopnie naraz, już słysząc głos ojca.

– Adrien, porozmawiaj ze mną!

Nie było o czym.

Nacisnął klamkę od drzwi do swojej sypialni. Rozejrzał się nieprzytomnie. Czas. Potrzebował cholernego czasu. Wdech, wydech. Portfel. Chociaż portfel. Zgarnął go z biurka i schował do kurtki.

– ADRIEN!

Sięgnął po pilota. Prawie wypadł mu z drżących dłoni. Wciskał po kolei wszystkie guziki, nie pamiętając, który był od otwierania okien.

Drzwi walnęły o ścianę. Pilot wypadł mu z ręki. Jedno okno zaczęło się wreszcie otwierać.

– Adrien... – Nie mógł na niego patrzeć. Nie w tym stroju. Wycofał się pod okna. – Adrien, zrozum, że to wszystko z myślą o tobie!

Chciał zapytać jak, ale żółć podeszła mu do gardła. Mężczyzna w stroju Miraculum Motyla ruszył w jego stronę. Przemienił się w jego ojca. Wyraz jego twarzy wyrażał błagalną prośbę, ale już wiedział lepiej niż żeby w nią uwierzyć.

– Plagg, wysuwaj pazury – wychrypiał.

Odwrócił się. Wskoczył na stolik i odbił się, żeby skoczyć do otwartego okna. Wyleciał przez nie do ogrodu. Serce podeszło mu do gardła. Wyciągnął przed siebie ręce, które powoli pokrywał znajomy kostium.

Niespodziewanie wylądował na masce samochodu. Zleciał na ziemię, kompletnie pozbawiony tchu. Przycisnął wykradzioną księgę do piersi.

Podniósł się oszołomiony. Spojrzał zdumiony na siedzącą za kierownicą Audrey z otwartymi ustami. Szlag by to.

Sięgnął po kij. Odbił się i przeleciał nad murem. Usłyszał jeszcze ostatni ryk ojca, nim wylądował na pobliskim dachu i zaczął biec, ile miał tchu. Na oślep szukał na komunikatorze Biedronki, odrzucając połączenia od Władcy Ciem.

– Biedronko – rzucił do słuchawki, biegnąc. – Nie mam za dużo czasu, by ci wszystko wyjaśnić i... nie bardzo jestem w stanie. Muszę zniknąć, nie wiem na jak długo. Władca Ciem odkrył moją tożsamość i... – Zdawało mu się, że usłyszał za sobą, jak ktoś wylądował za nim. – Przepraszam, muszę kończyć.

Rozdzielił kij na dwa. Rzucił jednym z nich za siebie. Trafił Władcę Ciem gdzieś w głowę. Zatoczył się, zwalniając. Zeskoczył na ulicę, po stokroć żałując, że nie miał Miraculum Konia.

Dobiegł do stacji metra. Zrzucił transformację jeszcze na schodach. Zbiegł na peron, wyminął ludzi i wpadł do stojącego na stacji pociągu. Oparł się o szybę, ściskając drżącymi dłońmi książkę.

***

Okazało się, że jeśli Plagg twierdzi, że jest prawie pewien, gdzie leżała świątynia, to tak naprawdę ma jedynie mgliste pojęcie, że to było gdzieś w paśmie Wyżyny Tybetańskiej. Już trochę bardziej pomogła mu skradziona ojcu ulotka.

Zaszył się w jednej z lodowych wnęk. Skulił się, łapiąc oddech. Lodowate powietrze kłuło go w płuca pomimo noszenia kostiumu.

Duusu zadygotała z zimna. Nakrył ją dłonią, patrząc na szalejącą zamieć.

– A-ale z-z-zimno.

– No – przyznał, samemu szczękając zębami. – Ale przynajmniej nie pada na nas śnieg.

– Chyba już wolałam stać na półce.

– Możesz zmienić Plagga.

Wypowiedział formułkę od Miraculum Pawia, łącząc go na chwilę w fuzję z Miraculum Czarnego Kota. Następnie uwolnił z fuzji kwami destrukcji, które opadło na jego wyciągnięte dłonie. Przygarnął Plagga do piersi, nieporęcznie pozwalając mu czerpać z niego energię. Nauczył się tej sztuczki na własną rękę. Podobnie jak tworzenia fuzji. Dalej miał księgę ojca, ale niewiele mu ona dała, bo nie potrafił jej odczytać.

Plagg schował się w futrze jego płaszcza, który składał się na jego strój nosiciela Miraculum Pawia. Gdyby tylko Biedronka go teraz widziała; jak używał fuzji, karmił kwami swoją energią i potrafił modyfikować wygląd swoich strojów. Martwiły go jednak ciemne pajączki, jakie pojawiły się na jego piersi, gdy ostatnim razem używał Miraculum Pawia. Duusu wspomniała, że coś z nim było nie tak.

Przymknął powieki, słuchając szalejącej zamieci. Okrył się szczelniej płaszczem, dygocząc z zimna.

Jego myśli wracały do Paryża. Do ojca, mamy, Biedronki. A przede wszystkim do Marinette. Miał do siebie żal, że nie wyjaśnił jej sytuacji przed odejściem. Tak strasznie chciał to uczynić, ale tylko by ją naraził. Poza tym, czas dosłownie uciekał mu przez palce. Chwila zwłoki i ojciec by go dopadł. Cholera, ale i tak na pewno ją zranił.

Był już taki zmęczony. Ścigali go trzy dni po Francji. Tydzień ukrywał się w Belgii, gdzie gonili go wynajęci przez ojca detektywi z lokalną policją. Musiał przyznać, Gabriel był sprytny. Upozorował jego porwanie. Wiadomo, znany model z pierwszych stron gazet nie uciekłby z własnej woli.

Prawie dopadli go na lotnisku w Brukseli i musiał przełożyć swój lot. W konsekwencji zamiast lecieć do Chin, wylądował w Turcji. Miesiąc spędził w Istambule, błąkając się po ulicach. Za resztę wypłaconych jeszcze we Francji pieniędzy opłacił podróż do Nepalu. Stamtąd już musiał nielegalnie przekroczyć granicę z Chinami, uważając na chińskie władze, i dotarł do Wyżyny Tybetańskiej. Stracił rachubę czasu, ile błąkał się w tych górach. Dni, tygodnie, miesiące?

Musiał przysnąć wraz z Plaggiem. Błąd, nie zdążył wykreować żadnego sentimonster, które dawałoby ciepło lub strzegło go we śnie. Sen, który go zmorzył, był ciężki, wręcz kamienny. 

Kiedy go znaleźli, podobno był na skraju hibernacji. Podejrzewał, że gdyby nie magia, wiosną, gdy śnieg by stopniał, odnaleźliby jego szczątki. Leczono go dobre paręnaście dni. Przynajmniej tak mu powiedziano, kiedy się wreszcie obudził.

Powieki miał jak z ołowiu. Mrugał, ale jasne plamy nie znikały mu sprzed oczu. Widział zarys pochylającego się nad nim mężczyzny, lecz nic więcej.

– Daleką drogę do nas przebyłeś, chłopcze – powiedział nieznajomy. Rozpoznał chiński dialekt i ten jeden raz był wdzięczny ojcu za naukę języka. – Nie widzisz pewnie. Nic dziwnego, jeśli spędziłeś tam tyle czasu.

– Gdzie...

– Tam, dokąd zmierzałeś – uspokoił go mężczyzna, kładąc mu coś na czole. – Musisz leżeć, wojowniku destrukcji. Oszczędzaj siły.

– Mój ojciec...

– Kwami nam o wszystkim opowiedziały. Moc twojego ojca cię tu nie dosięgnie.

Przymknął na powrót powieki. Te plamy były naprawdę irytujące.

Gorączkował i miał dreszcze, to było mu zimno, to za gorąco. To zasypiał, to się budził. Niezależnie w jakim stanie się znajdował, zawsze ktoś przy nim był. Obmywał go, podawał jakieś napary z ziół i karmił, a od czasu do czasu mówił coś w niezrozumiałym języku, trzymając ręce na jego piersi tam, gdzie pojawiły się pajączki.

Dwudziestego dnia wreszcie zaczął widzieć.

Mistrz Dawa, który doglądał go, pomógł mu wstać. Prawie od razu musiał usiąść, bo zakręciło mu się w głowie. Starzec postawił przed nim miskę pełną ryżu i przykazał jeść.

– Jesteśmy ci wdzięczni za sprowadzenie jednego z zaginionych Miraculi i naszej księgi z powrotem tam, gdzie ich miejsce – powiedział, gdy Adrien pochłaniał ryż, niezdarnie posługując się pałeczkami.

Milczał, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Jaki mamy dzień?

– Koniec zimy, roku królika. Kwami destrukcji i kwami pawia były zgodne, że weszliście w góry pod koniec lata.

Prawie pięć miesięcy błąkał się w górach?

– Zechcesz się ze mną przejść, wojowniku destrukcji?

Miał niejasne wrażenie, że nie miał wyboru. Mistrz Dawa pomógł mu wstać i pozwolił wesprzeć się na sobie, mimo że sięgał mu raptem do dolnych żeber.

Wszyscy, których napotykali, schodzili im z drogi, skłaniając się przed mistrzem w pełnych szacunku pokłonach. Rzucali Adrienowi ukradkowe spojrzenia, w których tlił się jedynie szacunek, a nie ciekawość czy zazdrość. To była dla niego nowość.

Minęli z mistrzem salę, w której młodzieńcy powtarzali ruchy za stojącym na przedzie mężczyzną w kwiecie wieku.

– To nasi adepci – wyjaśnił mistrz Dawa, idąc dalej.

Dotarli do ogromnego pomieszczenia z sadzawką. Na środku źródła wystawał płaski kamień. Przystanęli na brzegu. Mistrz zachęcił go, by wsiadł do małej tratwy. Zasiadł za nim i odbił ich od brzegu. Powoli popłynęli w stronę kamienia.

Mistrz pokazał Adrienowi, by wysiadł. Młodzieniec stanął na kamieniu. Był tak mały, że mistrz Dawa nawet nie spróbował stanąć obok niego. Uśmiechnął się do niego zagadkowo.

– To dobre miejsce, by zastanowić się, co dalej, wojowniku destrukcji.

Nagle odbił od kamienia, pozostawiając go samego. Adrien patrzył osłupiały, jak mistrz wychodzi na brzeg, po czym oddala się i zamyka za sobą drzwi. Był pewien, że to żart, ale minuty mijały, a nikt po niego nie przychodził.

Skądś skapywały krople wody. Kap, kap, kap.

Usiadł w końcu na samotnej wyspie, krzyżując nogi. Zmierzył ciemną taflę złowrogim spojrzeniem, jakby to ona była wszystkiemu winna. Był za słaby, żeby dopłynąć do brzegu, zatem najwyraźniej utknął tu na jakiś czas.

To dobre miejsce, by zastanowić się, co dalej. Mnisi mieli jednak poczucie wyboru.

Kap, kap, kap, woda skapywała dalej. Patrzył na niezmąconą powierzchnię jeziora aż dostrzegł swoje odbicie. Odgarnął przydługie włosy. Będzie musiał się ogolić.

Nie mógł wrócić do Paryża, dopóki jego ojciec miał nad nim kontrolę. Ze zdumieniem pojął, że jeśli mieli koniec zimy, to chyba stał się już pełnoletni. Ale co to znaczyło, skoro nie miał z czego się utrzymać ani dokąd pójść. Ba, nie miał nawet skończonej szkoły. Czy chciał czy nie, dalej był zależny od ojca.

Kap, kap, kap.

Ojciec miał wpływy i środki. Dokąd by nie poszedł, znajdą go jego sojusznicy. Dalej miał Miraculum Motyla. Dobrze, że nie wiedział o Marinette. Marinette. Zamknął oczy, czując bolesną gorycz.

Kap, kap, kap.

– Cholera jasna!

Uderzył z pełnym bezsilności rykiem w powierzchnię wody, rozchlapując ją. Dlaczego to zawsze jemu musi się coś przydarzyć?! Dlaczego padło na jego matkę, na jego ojca, na jego dziewczynę, na niego?!

Zamachnął się jeszcze raz. Syknął, uderzając o coś twardego pod taflą. Przyłożył obolałą dłoń do warg, patrząc na zmąconą wodę. Powoli zanurzył rękę do łokcia i dotarł do twardej powierzchni. Dno. Pomacał dalej, ale wszędzie była ta sama głębokość. Sadzawka wcale nie była głęboka, jedynie ciemna woda sprawiała takie wrażenie.

Zapatrzył się na zanurzoną rękę.

Może jego sytuacja też nie była wcale tak krytyczna, jak sądził.

Continue Reading

You'll Also Like

278K 13K 90
Riven Dixon, the youngest of the Dixon brothers, the half brother of Merle and Daryl dixon was a troubled young teen with lots of anger in his body...
3.6K 86 6
ta opowiesc bedzie o Haile monet - co gdyby nigdy sie nie poznali? co gdyby mama Haile zmarla juz po ukończeniu przez nią pełnoletności? co gdyby rod...
1.4M 83.7K 53
The last thing Amna wanted in her life was to get married. Being British, the last thing she expected was to get married to a sheikh! Two very diffe...
16.4K 384 20
Hailie Monet-Santan jest tuż tuż po ślubie z Adrienem Santanem lecz pewna rzecz wywraca ich życie do góry nogami. Dalsze losy bohaterów Rodziny mo...