desire ― jayroy one-shot.

Oleh movedaccovnt

278 34 50

◂ ❚ ⊱ꕥ⊰ ❚ ▸ czasami wystarczy jedno życzenie. ━━━━━━ ✦ takajakreszta 2019 ✦one-shot ✦ fluff ✦ some batcat, ha... Lebih Banyak

DESIRE.

278 34 50
Oleh movedaccovnt

✧✧✧

┏━━━━━━━━━┓
if love 
was all we had,
please say
you'd stay. 
┗━━━━━━━━━┛

✧✧✧

   Słońce wychylające się zza chmur raziło w oczy, wyglądającego za szybę samochodu, Jasona. Niebieskie tęczówki mężczyzny wręcz idealnie komponowały się z pogodnym niebem, które rozprzestrzeniało się nad multumem budynków widniejących w mieście. Jason obserwował jak rozciągający się przed nim miejski obraz migotał, tym samym zmieniając się w szybkim tempie; a powodem tego była rzecz jasna prędkość w której poruszał się pojazd.

   Na miejscu kierowcy znajdowała się  rudowłosa kobieta, wystukująca paznokciami rytm, aktualnie lecącej w radiu, piosenki zespołu The Neighbourhood. Brunet oderwał na moment policzek od okna, aby podgłosić muzykę. Kiedy to zrobił, ułożył się wygodniej na fotelu, przymykając powieki oraz krzyżując ramiona na karku.

   — Dziękuję, że zgodziłaś się być moją osobą towarzyszącą. Nie wiem, co bym bez Ciebie zrobił.

   Dziewczyna zerknęła kątem oka w stronę Jasona, a kąciki jej ust samoistnie uniosły się w górę.

   — Prawdopodobnie po raz kolejny musiałbyś wysłuchiwać od Bruce'a i Seliny, że powinieneś znaleźć w końcu kogoś na stałe oraz dać im wnuki, a nie zajmować się tylko kształceniem się zawodowo. — odparła, z powrotem skupiając wzrok na drodze. — Ale wiesz, czegoś tutaj nie rozumiem. Nigdy wcześniej nie zwracałeś na ich gadanie większej uwagi. Coś się zmieniło?

   — To wesele Dicka i Barbary. Mój brat się żeni, więc dzisiaj pewnie nie dawaliby mi spokoju jeszcze bardziej niż przy jakiejkolwiek innej uroczystości. — mruknął, zdejmując ręce z karku i układając je na kolanach. Milczał przez moment, aż zdecydował się dodać jeszcze kilka słów. — Nienawidzę, kiedy mnie do niego porównują. Idealny, pierwszy syn z samymi sukcesami na koncie. A ja to ta zakała rodziny, która nie potrafi znaleźć sobie partnerki.

   — Jay, słońce, to nie twoja wina, że przez pracę nie masz czasu na miłość. — odezwała się, przy okazji odgarniając kręcony kosmyk włosów za ucho. — I tak starasz się kogoś znaleźć; co z Rose lub Artemis?

   — Nie przypominaj, totalne niewypały. — westchnął. — W moim życiu są pewne dwie rzeczy; śmierć i to, że nie zostałem stworzony do związków.

   — Zapomniałeś o trzeciej — oznajmiła, a Jason spojrzał w jej stronę pytająco, unosząc brew. Rudowłosa oderwała jedną rękę od kierownicy i ułożyła ją na dłoni Todda. — Zawsze możesz liczyć na moją pomoc; niezależnie od tego, co się dzieje.

   Słowa dziewczyny spowodowały, że na twarzy bruneta pojawił się mały uśmiech. Skinął lekko głową.

   — Wiem, Kori. — odpowiedział, a ta z powrotem umieściła dłoń na kierownicy. — I dlatego cieszę się, że Cię mam. Jesteś niesamowita.

   Koriandr spojrzała w stronę mężczyzny i odwzajemniła uśmiech ciepło, przekrzywiając nieco głowę, przez co rude loki przykryły jej prawe oko od którego biła intensywna, hipnotyzująca zieleń. Była bliską przyjaciółką Jasona praktycznie od piaskownicy; a nawet możnaby rzec, że jego nieoficjalną siostrą. Nie przejmowali się więzami krwi, często zachowując się jak typowe rodzeństwo. Ale to była wspaniała rzecz mieć siebie nawzajem; zawsze starali się pomagać sobie w bardziej czy też mniej kryzysowych sytuacjach, a czasem wystarczała po prostu sama obecność drugiej osoby lub świadomość, że mają do kogo zwrócić się ze swoimi problemami. Dlatego Jason tak doceniał Koriandr — bo zazwyczaj to właśnie ona się dla niego poświęcała, a nie ta liczna rodzina, którą posiadał.

   W dobrych nastrojach dotarli pod dom weselny, który prezentował się wprost niesamowicie. Budynek był ogromny i malowany w jasnych kolorach, a także przystrojony różnego rodzaju dekoracjami, głównie prezentującymi się w odcieniach czerwieni oraz błękitu. Najbardziej rzucający się w oczy element znajdował się nad drzwiami wejściowymi; dokładniej była to wielka, szkarłatna wstęga z wydzierganym białym napisem: ,,Gratulacje, Dick i Barbara", a całość została otoczona kolorowymi balonami. Przy wejściu widniał również, ogrodzony balustradą, sporej wielkości taras z kilkoma większymi stolikami nad którymi stały rozłożone parasolki — a żeby znaleźć się w tym miejscu, należało wejść po dosyć dużej ilości schodów przykrytych miękkim dywanem w tym samym kolorze, co dumnie wywieszona nad drzwiami wstęga. Z tyłu budowli rozciągał się, pełny zieleni i alejek do spacerowania, ogród po środku którego został umieszczony plac zabaw dla mniejszych uczestników wesela. Oprócz tego, tutaj także można było ujrzeć kilka mniejszych bądź większych ławek.

   Jason wraz z Koriandr wolnym krokiem skierowali się w stronę znajomych twarzy, które wyłapali spośród tłumu zjeżdżających się gości. Bruce, Selina i James stali najbliżej wejścia, a zaraz obok nich znajdował się Damian z grymasem na twarzy, a także Colinem u boku. Jonathan próbował jakoś zagadać do małego Wayne'a, lecz ten po prostu go ignorował. Na położonym nisko parapecie siedział Tim z Connerem; obydwoje zdawali się być naprawdę pochłonięci rozmową, a w ich pobliżu kręciła się jeszcze piątka rówieśników, stanowiących ich przyjaciół. Cassandra, Stephanie i Harper opierały się o balustradę tarasu i podobnie do chłopaków, zajmowały się ożywionymi wymianami zdań, co jakiś czas wybuchając śmiechem. Kate obejmowała ramieniem Renee, zajmując się konwersacją z Clarkiem i Lois do której swoje trzy grosze od czasu do czasu wtrącał Alfred. Przed oczami Jasona w pewnym momencie przewinęła się nawet Talia, co w pierwszej chwili trochę go zaskoczyło. Po drodze przybił piątkę z Duke'm, który już zdążył wziąć skądś alkohol.

   — Home sweet home — zanucił pod nosem, wchodząc po schodach z Koriandr, która skwitowała jego słowa parsknięciem śmiechem.

   Przejechał wzrokiem po okolicy, w między czasie odmachując Helenie stojącej obok Karen — i w tamtym momencie zatrzymał spojrzenie na dwójce ludzi idących wzdłuż tarasu z uśmiechami na twarzach. Pierwszego z nich kojarzył z widzenia; elegancko ubrany, jasnowłosy mężczyzna z całą pewnością był Oliverem Queenem, znajomym rodziny. Drugiego za to nie widział nigdy wcześniej, a przynajmniej nie przypominał sobie, aby spotkali się w przeszłości. Miał sięgające do ramion, rude włosy, których niewielka część z tyłu głowy związana była w małą kitkę. Kiedy w trakcie ich kontaktu wzrokowego błękit spotkał zieleń, Jason poczuł jak zrobiło mu się gorąco, przez co postanowił poprawić kołnierzyk oplatający jego szyję. Wtedy nieznajomy puścił mu oczko, a we wnętrzu bruneta rozlało się przyjemne ciepło. Przełknął nerwowo ślinę, gdy mężczyzna zniknął mu z pola widzenia; nigdy przedtem nie zareagował podobnie na widok całkiem nieznanego mu człowieka — tym bardziej mężczyzny. Nie rozumiał reakcji swojego organizmu i chociaż starał się wyglądać tak, jakby nic się nie stało, to rumieńce rozlewające się na jego policzkach okazały się być naprawdę zdradliwe.

   — Rumienisz się. — mruknęła Kori, która przyglądała się całej tej sytuacji z delikatnym uśmiechem na twarzy.

   — Kto to był? — zapytał Jason, całkiem ignorując uwagę przyjaciółki.

   — Roy Harper, podopieczny Olivera. W dodatku przyjaciel Dicka i mój były. — odpowiedziała spokojnie, a widząc jak przez jej dwa ostatnie słowa na twarzy Todda stopniowo zaczął pojawiać się grymas, zaśmiała się krótko, dodając: — Spokojnie, nadal się przyjaźnimy. Możesz zarywać.

   Jason poczuł jeszcze większe zawstydzenie, ponieważ zdał sobie sprawę, że rudowłosa musiała wszystko widzieć. Ale zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, między niego a Koriandr wcisnął się Dick i objął ich ramionami z szerokim uśmiechem na twarzy.

   — Czeeeść, gołąbeczki. — zawołał, ściskając ich na tyle mocno, że gdyby trzymał ręce nieco wyżej, zapewne z łatwością mógłby ich udusić. — Tak naprawdę zawsze myślałem, że nigdy nie zostaniecie parą, ale...

   — Dick! — krzyknął z dołu Wally West; świadek mężczyzny, którego imię właśnie wołał. Wallace starał się samodzielnie wciągnąć na górę wózek inwalidzki na którym znajdowała się panna młoda, czyli Barbara. Grayson w jednej chwili stracił zainteresowanie Jasonem oraz Kori; poszedł w stronę żony i przyjaciela, ale wbrew oczekiwaniom Wally'ego nie pomógł mu z wniesieniem wózka, tylko wziął Barbarę na ręce, w taki sposób oficjalnie rozpoczynając wesele.

   Jednak Jason przez cały czas był rozkojarzony; ciągle wędrował wzrokiem wśród tłumu, szukając tego mężczyzny przez którego jego serce zabiło szybciej niż zwykle — aczkolwiek ten zdawał się rozpłynąć pośród ludzi.

   Wnętrze budynku również było obiektem zachwytu wielu gości. Zamiast typowych dla domów weselnych białych ścian, doskonale widoczne były różne odcienie brązu, kontrastujące z jasnymi krzesłami i stołami. Dopełniający charakter miały czerwone oraz niebieskie ozdoby podobne do tych znajdujących się na zewnątrz. Całość była naprawdę przestronna; zostało dosyć dużo wolnego miejsca, chociaż dekoracje znajdowały się na praktycznie każdym kroku. Sporą popularnością cieszyła się fontanna czekolady ustawiona w rogu do której już na samym starcie podbiegło kilkoro dzieci. Miejsca nie zostały podpisane, dlatego z początku zajęcie siedzeń  wywołało niemałe zamieszanie na sali — ale gdy wszyscy już się usadzili, przewodzący weselem za pomocą mikrofonu poinformował wszystkich obecnych o tym, aby skierowali się w stronę pomieszczenia przeznaczonego do tańca. Kelnerki rozdały dorosłym kieliszki z szampanem, za to dzieci dostały podobne napoje; tyle, że bezalkoholowe. Po pierwszym tańcu, który — trzeba przyznać — wyszedł im naprawdę spektakularnie, przyszła kolej na zaśpiewanie ,,Sto lat", a następnie wrócenie na salę w celu zjedzenia obiadu.

   — Więc, ty i Kori? Ile to już trwa? — zagaił Bruce, gdy skończyli jeść drugie danie. — I dlaczego dowiadujemy się o tym dopiero teraz, synu?

   Jason doskonale wiedział, że nie obędzie się bez pytań. Spojrzał w stronę Koriandr i uniósł kąciki ust, myśląc o tym, że być może właśnie w taki sposób zachowują się zakochani — prawdę mówiąc, kompletnie nie wiedział jak powinien postępować; zwłaszcza, że w siedzącej u jego boku kobiecie widział siostrę, a jego myśli zaprzątał rudowłosy mężczyzna, którego widział zaledwie przez chwilę. Nie miał pojęcia jak to możliwe, że przez tak krótki moment mógł aż w takim stopniu zawrócić mu w głowie.

    — Właściwie to niezbyt długo, tato. — zaczął niepewnie, w końcu odrywając wzrok od zielonookiej i udając, że przez cały czas trzymał ją za rękę pod stołem. W końcu w taki sposób zachowywali się zakochani, prawda? — Może trochę więcej niż miesiąc. Po prostu postanowiliśmy spróbować; jeśli się nie uda, pozostaniemy przyjaciółmi.

   Rudowłosa postanowiła nieco pomóc swojemu przyjacielowi i pokiwała głową, zabierając głos:

   — Dokładnie. — potwierdziła wersję Jasona, odgarniając loki za ucho. — Jesteśmy na tyle zżyci, że niepowodzenie w związku na pewno nie zaszkodzi nam w dalszym rozwijaniu naszej przyjaźni.

   Dotąd siedząca w ciszy Selina, odłożyła kieliszek z wypitym do połowy alkoholem, a na jej twarzy uformował się niewielki uśmiech.

   — Silna przyjaźń to podstawa dobrego związku, więc sądzę, że szybko się nie rozstaniecie; o ile w ogóle do tego dojdzie. Lepszej dziewczyny nie mogłeś sobie znaleźć, Jay. — rzuciła, powoli podnosząc się z krzesła. Pochyliła się nad mężem i cmoknęła go w policzek, trzymając dłoń na jego ramieniu. — Idę do dziewczyn. Nie zamęcz ich pytaniami, Bruce.

   Brunetka oddaliła się w stronę swoich przyjaciółek, które już czekały na nią przy wejściu na salę taneczną. Harleen i Pamela nie dość, że były wspaniałymi towarzyszkami Seliny, to w dodatku stanowiły naprawdę wyjątkowe małżeństwo w którym nie było czasu na nudę i była panna Kyle (ponieważ teraz miała już na nazwisko Wayne) zdołała się o tym niejednokrotnie przekonać. Po chwili we trójkę weszły do pomieszczenia, nie czekając ani chwili, aby dołączyć do reszty tańczących ludzi.

   Za to Bruce postanowił zastosować się do słów swojej żony i nie zamęczał Jasona oraz Kori zbyt wieloma pytaniami. W końcu ich rozmowa zeszła z tematu nieistniejącego związku na bardziej przyjemne sfery, więc kolejna godzina zleciała im wyjątkowo szybko; a w między czasie zdążyli zjeść deser, którym były lody. Po następnym kwadransie Selina wróciła, ale tylko w celu wyciągnięcia Bruce'a na taras, ponieważ chciała, aby ten chociaż trochę porozmawiał ze starymi znajomymi. Mężczyzna z nieukrywaną niechęcią w końcu się  zgodził i z lekkim ociąganiem wyszedł wraz z brunetką na zewnątrz.

   Jason odprowadził ich wzrokiem z rozbawieniem wymalowanym na twarzy, a kiedy wracał spojrzeniem z powrotem przed siebie, zauważył Dicka rozmawiającego z Wally'm... i Royem. Wcześniej widział go jedynie przez moment, więc teraz miał okazję  przyjrzeć mu się nieco bardziej — i wydawało mu się, że rudowłosy stał się jeszcze przystojniejszy niż przedtem. Na dłuższy czas zawiesił oko na klatce piersiowej mężczyzny; koszula w którą był ubrany idealnie opinała i eksponowała jego mięśnie, a spod średniej wielkości rękawów wystawał kawałek tatuażu, który zapewne pokrywał całą lub większość jego ręki. Jason ponownie nieświadomie zaczął się rumienić, a nawet rozchylił delikatnie wargi, podziwiając nieznajomego. Zdawał sobie sprawę, że to, co właśnie się działo było dosyć... niewłaściwe. W końcu przyszedł na wesele z Koriandr, którą od tej pory wszyscy zaczęli uznawać za jego dziewczynę, a on wzdychał do całkiem obcego mężczyzny i chociaż próbował się z tym kryć, to kompletnie nie wiedział jak. Nawet nie zauważył w którym momencie jego towarzyszka wstała z miejsca i przeniosła się bliżej Rachel, szybko pogrążając się w konwersacji.

    — Wygrałem, Kon. Teraz do końca wesela będziesz robił to, co Ci każę. — dopiero głos kolejnego z jego braci, Tima, sprowadził go na ziemię. Spojrzał w stronę chłopaków, stojących po przeciwnej stronie stołu i zmarszczył czoło. Zanim Conner zdołał zaprotestować, Drake ciągnął dalej: — Od początku wiedziałam, że to całe twoje umawianie się z Kori, Jason, było ściemą. A ten kretyn w to uwierzył; przecież jeszcze chwila, a zacząłbyś się ślinić. Sprawdzałeś może, czy twoje spodnie nie są już za ciasne?

   Kent delikatnie uderzył Tima w głowę, próbując go uspokoić, a następnie zakrył mu usta dłonią, w końcu zabierając głos:

   — Sorry, wypił już chyba z sześć drinków i zaczyna świrować. To właściwie nic nowego, tylko ja się z nim o nic nie zakładałem. — mruknął i wręcz pisnął, gdy brunet ugryzł go w palec, chcąc, aby ten wreszcie go puścił.

   Jason popatrzył na nich przez moment z zażenowaniem mieszanym z niedowierzaniem, finalnie kręcąc krótko głową z bezgłośnym westchnięciem.

   — Zejdźcie mi z oczu, przez was Roy po raz kolejny gdzieś mi zniknął. — burknął, próbując odszukać wzrokiem rudowłosego, ale bez skutku.

   — Okej, okej; tylko nie chcę zostać za wcześnie wujkiem, Jason! — zawołał Tim, kiedy w końcu udało mu się uwolnić z uścisku Connera, ale nie na długo. Roześmiał się jeszcze, nim Kon, który najwyraźniej nie miał już ochoty tłumaczyć swojemu przyjacielowi, że męskie ciąże jak na razie nie istnieją, złapał go za rękę i zaczął ciągnąć na bok.

   — Chodź, Tim. — westchnął. — Zrobię Ci kawę.

    Po tych słowach, Drake nie stawiał już większego oporu; prawdę mówiąc chętnie poszedł za Connerem i nikt nie mógł dostrzec tego, jak delikatnym ruchem splótł ich palce.

   Po pewnym czasie bezczynnego siedzenia i zastanawiania się, gdzie mógł pójść Harper, Jason w końcu podniósł się z krzesła i upewniając się, że Tim oraz Conner już ulotnili się z tamtego miejsca, poszedł zrobić sobie herbatę. A przynajmniej miał zamiar ją zrobić, ponieważ po drodze zderzył się z kimś, a gorąca zawartość filiżanki, którą okazała się być kawa, wylała się na jego marynarkę. W pierwszym momencie miał ochotę podnieść głos i rzucić sporą wiązankę przekleństw, lecz kiedy zobaczył przez kogo został oblany, od razu uciekł wzrokiem w bok, w kompletnej ciszy szybko zrzucając z siebie materiał pokryty kawą.

   — Cholera... wybacz, to nie było planowane, naprawdę. Nie oparzyłem Cię? — zapytał Roy, wbijając w bruneta nieco zmartwione spojrzenie, a ręką lekko musnął jego ramię, a następnie trzymaną przez niego marynarkę.

   — Um... nie, wszystko w porządku. Ja też powinienem uważać. — wymamrotał szybko, wciąż nie podnosząc wzroku na mężczyznę. Przełożył poplamiony materiał z jednej ręki do drugiej, starając się odpędzić przyjemne dreszcze spowodowane dotykiem rudowłosego.

   — Ale na pewno nic Ci nie jest?

   — Na pewno. Serio, to nic takiego. Każdemu może się zdarzyć.

   — Mam nadzieję, że da radę to uprać. — ciągnął dalej. — A jeśli nie, to obiecuję, że oddam Ci pieniądze.

   — Nie musisz. Mam pełno takich samych marynarek, więc to nie będzie żadna strata. Poza tym, wierzę w umiejętności Alfreda, plama na pewno zejdzie. — w końcu podniósł wzrok na twarz Harpera i szybko tego pożałował. Przez pewien czas po prostu patrzyli sobie w oczy, a spojrzenie rudowłosego było tak intensywne, że nie dość, iż Todd po raz kolejny zaczął się rumienić z jego powodu, to w dodatku całkowicie zapomniał jak się mówi, a jego kolana w jednej chwili stały się miękkie.

   — Cóż... — Roy odezwał się jako pierwszy, a na jego twarzy pojawił się zakłopotany uśmiech. Podrapał się po karku. — W takim razie oferuję inną formę... pokuty. Taniec. To znaczy, chciałbyś ze mną zatańczyć?

   Pytanie mężczyzny spowodowało, że Jason od razu uśmiechnął się szeroko, ale po chwili opanował się, nie chcąc zniechęcić do siebie Roya swoim zachowaniem. Pokiwał szybko głową, finalnie przypominając sobie jak się mówi:

   — Tak. Tak, jasne. — wymamrotał jedynie, po czym dodał, aby chwilę zaczekał i zaniósł marynarkę na swoje krzesło. Odpowiedź bruneta widocznie zadowoliła Harpera, ponieważ jego uśmiech stał się dużo pewniejszy i jeszcze bardziej onieśmielający. Gdy Jason do niego wrócił, rudowłosy podał mu ramię, które ten bez zawahania przyjął. I zanim zniknął za drzwiami sali tanecznej, zdążył zauważyć Koriandr, która pokazywała mu kciuk uniesiony w górę — i postanowił, że odwdzięczy się jej tym samym.

   Pomieszczenie do którego weszli było przepełnione tańczącymi ludźmi, a jedyne oświetlenie znajdujące się w sali stanowiły oplatające ściany, różnokolorowe światełka. Po barwach panujących dookoła można było łatwo wywnioskować, że wymyślaniem wystroju zajmował się Dick, co z reguły nie kończyło się zbyt dobrze, lecz tym razem wyszło naprawdę nieźle. Mimo, że to, co działo się w środku nie było do końca widoczne, to kilka znajomych twarzy wyłapało Roya oraz Jasona spośród tłumu i posłało im szczerze zdziwione spojrzenia — w końcu każdemu wydawało się, że Todd był w związku z Koriandr. Mężczyźni nie przejęli się tym zbytnio, ponieważ całkiem pochłonięci byli swoją obecnością i posyłaniem sobie niepewnych, ukradkowych spojrzeń.

   Finalnie znaleźli kawałek wolnego miejsca na parkiecie, więc nareszcie mogli zająć się tańcem tak samo jak multum innych par bawiących się wokół. Oboje tańczyli całkiem dobrze, więc nie potrzebowali dużej ilości czasu, aby skoordynować swoje ruchy. Poruszali się w rytm różnych piosenek; od rytmicznych i nie dających czasu na wytchnienie, do wolnych, przepełnionych spokojnym kołysaniem się ciał i wpatrywaniem się w oczy partnera. To właśnie w tym czasie Jason czuł jak jego serce po raz kolejny zaczęło bić o wiele szybciej niż przedtem; i chociaż przewyższał Roya wzrostem, to czuł się niewyobrażalnie mały, kiedy wymieniali się dosyć nieśmiałymi uśmiechami. To było tak cholernie dziwne — nie dość, że się nie znali, to w dodatku byli dorosłymi ludźmi, a zachowywali się jak zauroczeni w sobie nastolatkowie.

   — Kori mi o tobie opowiadała, Jason. — odezwał się rudowłosy, gdy muzyka stała się na tyle spokojna, że bez większego problemu można było porozmawiać, ledwo kołysząc się w swoich objęciach. — Właściwie to Jason jest zbyt oficjalne, nie sądzisz? Jay brzmi lepiej. Mogę Cię nazywać Jay? Och, mam jeszcze lepszy pomysł; Jaybird! Miło mi Cię w końcu poznać, Jaybird.

   Brunet zmarszczył czoło, wysłuchując słów swojego towarzysza, ale jego kącik ust drgnął delikatnie, gdy uświadomił sobie, że Harper znał go już wcześniej dzięki Koriandr.

   — Proponuję, żebyśmy pozostali przy zwykłym Jay.

   — Za późno, Jaybird. — zaakcentował przezwisko, którym od tej pory zamierzał ciągle nazywać Jasona. — Już dokonałem wyboru, łatwo nie zmienisz mojego zdania.

   Todd przewrócił oczami, a przez myśli przeszło mu, że choć Roy był przystojny, to potrafił działać na nerwy. Tak czy inaczej brunet nie wyglądał na zirytowanego — a wszystko za sprawą, ciągle pokrywających jego policzki, rumieńców, przez które Harper miał na temat Jasona zdanie o którym ten nawet by nie pomyślał; bowiem rudowłosy uważał, iż jego nowy znajomy naprawdę grzeszył urokiem.

   Spędzili na sali tanecznej jeszcze najbliższe dwadzieścia minut, aż w końcu dosyć spoceni oraz z wyraźnymi wypiekami na skórze wydostali się z owego pomieszczenia. Oboje mieli małe uśmiechy na twarzach i byli w pełni zadowoleni ze wspólnie spędzonego czasu; zwłaszcza, że w trakcie zdążyli jeszcze trochę porozmawiać. Dla Jasona ten taniec był najlepszą formą zapłaty za zniszczoną marynarkę; mimo to, że wcale nie miał tego za złe rudowłosemu, a Roy doskonale zdawał sobie z tego sprawę — aczkolwiek wykorzystał całą tą sytuację do zaproszenia bruneta na parkiet, co planował praktycznie od razu, gdy go zobaczył. A Jason naprawdę nie zdawał sobie sprawy, że wpadł w oko Harperowi tak samo jak on mu.

    — Zapomniałem wcześniej zapytać — rzucił Roy, kiedy stali nieopodal ściany, po tym jak napili się i coś zjedli. — Ty i Kori... wy naprawdę się spotykacie?

   Jason zastanowił się chwilę nad odpowiedzią; w końcu nie chciał okłamywać Roya, a w dodatku coraz bardziej wydawało mu się, że mógłby mieć u niego... szansę, co zapewne od razu zmieniłoby się, gdyby przed nim również zaczął udawać związek ze swoją przyjaciółką. Ale zanim zdążył odpowiedzieć, wyręczył go w tym nie kto inny, a Kori.

   — Nie, nie jesteśmy razem — rzuciła, upijając łyk kolorowego drinka. — Nie mogłabym umawiać się z kimś, kto stał się dla mnie rodziną już spory czas temu. Poza tym, od początku wesela robicie do siebie tak maślane oczy, że dziwię się, iż inni myślą, że naprawdę ze sobą chodzimy.

   — Daj spokój, księżniczko. — mruknął Harper, a Jason z niewiadomej przyczyny poczuł ukłucie w klatce piersiowej, kiedy rudowłosy nazwał tak jego przyjaciółkę. — To nie moja wina, że nie potrafię oderwać od niego wzroku. Gdzie ty go ukrywałaś przede mną całe życie?

   Kobieta zaśmiała się wesoło, a Jason zapewne stałby się jeszcze bardziej czerwony, gdyby nie fakt, że jego policzki i tak pokryte były rumieńcem.

   — Prawdę mówiąc, przez pewien czas miałeś go na wyciągnięcie ręki. Chodziliśmy razem przez dwa lata do podstawówki, dopóki się nie wyprowadziłeś.

   Brunet był nieco zaskoczony słowami Koriandr, ale z drugiej strony pewnie nie pamiętał Roya, ponieważ zbytnio ze sobą nie rozmawiali — a w dodatku byli wtedy młodzi.

   — I chcesz mi powiedzieć, że taki chłopak przeszedł mi koło nosa?

   — Wiesz... Jay nie od zawsze był wysportowanym przystojniakiem, więc dużo nie straciłeś. — zaśmiała się pod nosem.

   — Dzięki. — mruknął Jason ze wzburzeniem, przewracając przy tym oczami.

   Rudowłosa uśmiechnęła się złośliwie w stronę przyjaciela, a następnie podeszła do Roya i przyłożyła palec wskazujący do jego czoła, w między czasie upijając kilka łyków trzymanego wciąż alkoholu.

   — Zostawię was już — rzuciła, mrużąc delikatnie oczy. — A ty, Harper, masz używać chociaż trochę mózgu, jak w ogóle go posiadasz, a nie myśleć czymś innym. Bo jeśli coś się mu stanie, to pożałujesz.

   Przejechała pionowo palcem po szyi, dopiero po chwili odrywając wzrok od Roya. Gdy to zrobiła, pomachała im z uśmiechem błądzącym po twarzy, a następnie odeszła w swoją stronę.

   — Wow, jest naprawdę seksowna, kiedy stara się udawać groźną. — skomentował rudowłosy, gdy kobieta zniknęła im z pola widzenia. 

   — Ta. — mruknął Jason, marszcząc brwi ze wzrokiem wbitym w Roya. Zdecydowanie nie podobało mu się, kiedy mężczyzna komplementował Koriandr w jego obecności. Nie tylko przez fakt, że naprawdę zaczął mu się podobać, a też ze względu na to, iż Kori była jego przyjaciółką, a w dodatku kiedyś chodziła z Royem... Och, do bruneta zaczął powoli docierać fakt, że był o niego zazdrosny. Był zazdrosny o człowieka z którym prawdopodobnie tego dnia rozmawiał po raz pierwszy; jakie to musiało być komiczne. — Tyle, że ona wcale nie musi się starać, żeby być groźna. Na twoim miejscu wziąłbym sobie jej słowa na poważnie.

   — Wiem, wiem... ale spokojnie, dopiero się poznaliśmy, nie zamierzam ciągnąć Cię do łóżka. Mimo to obiecuję, że odpowiednio się tobą zajmę. — puścił mu oczko z szelmowskim uśmiechem przyklejonym do twarzy, ale zanim Jason zdążył wydusić jakiekolwiek słowa, dodał: — Tak poza tym, będziemy tutaj stać? Chodź, przejdziemy się na zewnątrz, jeszcze nie byłem na tyle budynku.

   Todd w tamtej chwili właściwie nie miał nic do gadania; Roy złapał go za nadgarstek i bez większego problemu wyciągnął na taras. Kiedy znaleźli się w tamtym miejscu, puścił Jasona, pozwalając mu iść samodzielnie. Wspólnie zeszli ze schodów, po czym idąc ścieżką osadzoną między trawą, skierowali się na tył domu weselnego; a w między czasie nie obyło się bez ciągłych rozmów, których tematy zazwyczaj narzucał Harper, lecz brunetowi widocznie to nie przeszkadzało. 

   Ogród rozciągający się w miejscu do którego po chwili doszli wyglądał fenomenalnie. Pogrążone w mroku kompozycje kwiatów i niewielkich drzew prezentowały się magicznie, oświetlane jedynie małymi lampkami ustawionymi na krawędzi trawnika, a także nikłym światłem księżyca i niezliczonej ilości gwiazd, które pokrywały niebo — Jason niemal od razu pomyślał, że przypominają mu piegi zalewające twarz Roya. Wokół placu zabaw paliło się najwięcej świateł, a w pobliżu niego kręciło się kilkoro dzieci oraz nastolatków. Z boku widoczna była grupa dorosłych, opierających się o ścianę budynku i rozmawiających przy paleniu skrętów. Jason momentalnie wyjął z kieszeni paczkę papierosów oraz zapalniczkę, podchodząc wraz z Royem do ławy przy której ustawione zostały krzesła. Oboje się na niej usadowili; rudowłosy nieco się wyłożył, opierając dłonie z tyłu i wodząc wzrokiem po okolicy, a także przez cały czas mówiąc o czymś do swojego towarzysza. Zamilkł dopiero wtedy, kiedy zatrzymał spojrzenie na palącym papierosa Jasonie, a jego brew lekko uniosła się w górę. Todd chwilę później także na niego zerknął, po raz kolejny zaciągając się dymem. 

   — Chcesz jednego? — zaproponował, myśląc, że to właśnie przez niezaproponowanie Royowi wspólnego palenia, ten tak krzywo się na niego patrzył. On jednak pokręcił głową, co całkiem zbiło z tropu bruneta.

   — Nie palę. — odpowiedział zwięźle.

   — Jak chcesz. — rzucił tylko, wzruszając ramionami i wypuścił dym spomiędzy warg wprost na twarz Roya. Uśmiechnął się łobuzersko, kiedy usłyszał jak z ust mężczyzny wyleciała wiązanka przekleństw, którą poprzedziło krótkie kaszlnięcie. 

   — Kretyn — syknął, dalej mając skwaszony wyraz twarzy; aczkolwiek Jason nie zrobił sobie za wiele z tego określenia i Roy w jednej chwili zapragnął zedrzeć z jego twarzy ten przeklęty uśmieszek. Podniósł się całkiem do siadu i nachylił nad uchem mężczyzny. — Gdzie się podział tamten nieśmiały Jaybird, który rumienił się na mój widok, huh?

   Todd oblizał dyskretnie wargi, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo działała na niego bliskość Roya; aczkolwiek serce niezbyt chciało współpracować z mózgiem, co nie było wcale tak rzadkim zjawiskiem, i niemal podskoczyło mu do gardła, kiedy poczuł ciepły oddech rudowłosego na swoim uchu. 

   — Spadaj. — mruknął, z całych sił próbując się nie zarumienić, i odepchnął od siebie Roya, a ten ze śmiechem opadł na ławę.

   Następne minuty spędzili na rozmowie oraz wysłuchiwaniu krzyków dzieci bawiących się na placu zabaw; Jason w pewnym momencie nawet chciał zainterweniować, ale rudowłosy zdołał przekonać go, żeby tego nie robił; a ten choć opornie, to w końcu się zgodził, wyrażając przy tym swoją niechęć do tych małych, zdecydowanie za głośnych istot. Pod wpływem chwili Roy wyznał brunetowi, że jeszcze dwie wiosny temu samotnie wychowywał córkę o imieniu Lian — a działo się to po tym jak jej matka, a jego dziewczyna, ich opuściła — następnie dodając, że dziewczynka zmarła w wieku pięciu lat. Brunet nie do końca wiedział w jaki sposób powinien pocieszyć Harpera, więc po chwilowym zawahaniu, musnął drżącymi palcami wierzch jego dłoni. Podczas ich kontaktu wzrokowego Jason po raz pierwszy mógł zauważyć ból w oczach Roya; nie odezwał się już więcej — kolejny kwadrans przeleżeli w ciszy, wpatrując się w gwiazdy.

   — Ja też kogoś straciłem. — odezwał się nagle, nie odrywając wzroku od nieba. — W wypadku samochodowym zginęła moja matka, a ja zapadłem w śpiączkę. Przespałem praktycznie całe moje nastoletnie życie. Próbowali wybudzić mnie na różne sposoby; od ich eksperymentów została mi pamiątka, — w tym momencie ujął biały kosmyk włosów między wskazujący, a środkowy palec. — ale finalnie odnieśli sukces. Mentalnie wciąż byłem dwunastolatkiem, tylko... zamkniętym w ciele osiemnastoletniego mężczyzny. I dowiedziałem się, że zostałem na świecie całkiem sam.

   Roy przejechał kciukiem po dłoni Jasona, pokazując mu, że nie musi więcej mówić — ale ten kontynuował:

   — I wtedy pod swój dach przygarnął mnie Bruce. To było... to był dar. Prawdziwy dar.

   Po wypowiedzeniu tych słów bez zastanowienia splótł ich palce, ale Roy nie odtrącił jego dłoni — wręcz przeciwnie, opiekuńczo zacisnął opuszki na skórze mężczyzny, chcąc, aby ten poczuł, że nie jest sam. I już nigdy nie będzie.

   — Znasz jakieś gwiazdozbiory? — zapytał rudowłosy po przeleżeniu w milczeniu kilkunastu minut; pragnął, żeby atmosfera zrobiła się chociaż trochę cieplejsza – w końcu to on zapoczątkował temat o śmierci, więc przyszła pora, aby jak najszybciej go zakończyć. Para niebieskich oczu zerknęła w jego stronę na drobny moment, aby już po chwili z powrotem skupić się na obserwowaniu nieba; za to ich właściciel potrząsnął głową po krótkim zastanowieniu.

   — Nie, nie wydaje mi się. A ty?

   — Ja też nie. — przyznał, a z jego ust wydostało się ciche parsknięcie śmiechem. — Sądziłem, że będziesz jakieś znał.

   — Może kiedyś znałem, ale teraz na pewno nie. Nie interesuję się takimi rzeczami. Właściwie to nie wiem, kiedy ostatnio oglądałem gwiazdy. — odpowiedział. — Ale wiesz... — spojrzał na niego kątem oka. — Możemy wymyślić własne.

   Roy również zerknął w jego stronę.

   — To dziecinne. — rzucił zanim zastanowił się nad swoimi słowami; ale kiedy spróbował coś jeszcze dopowiedzieć, przerwał mu Jason.

   — I kto to mówi — uniósł kącik ust, a jego towarzysz dyskretnie przewrócił oczami.

   — Nie dałeś mi dokończyć! — zawołał od razu, starając się brzmieć na oburzonego. — Chodziło mi o to, że... no... nieważne. Po prostu może być ciekawie, więc możemy to zrobić. 

   Brunet był widocznie zadowolony z odpowiedzi, którą uzyskał, ponieważ na jego twarzy wykiełkował niewielki uśmiech. Oderwał wzrok od Roya i ponownie wtopił spojrzenie w rozprzestrzeniającą się nad nad nimi krainę wielkiego szczęścia, jak jego psycholożka nazywała niebo — mówiła, iż w tamtych sferach wszyscy ludzie żyli w dostatku i nieprzerywalnej radości, a te słowa szczególnie zapadły w pamięć mężczyzny. Dobrze wiedział, że jego matka nie trafiła w tamto miejsce, bo nie była dobra — zdawał sobie sprawę, że on również tam nie trafi, ale za to Lian... — myśląc o tym, zerknął w stronę rudowłosego. — Lian na pewno tam się znalazła. 

   Następne pół godziny spędzili, wpatrując się w niebo i wymyślając, często absurdalne bądź po prostu zabawne, nazwy dla kombinacji gwiazd. Nie obyło się bez wybuchania śmiechem co chwilę i poprawiania na twardej powierzchni ławy na której przez cały czas leżeli; a dzięki temu całkiem zapomnieli o ponurym nastroju, który jeszcze niedawno wśród nich gościł. W pewnym momencie na niebie pojawił się nieduży rozbłysk, szybko okazujący się być spadającą gwiazdą. Roy uśmiechnął się jeszcze szerzej, szturchając ramieniem Jasona.

   — Pomyśl życzenie, Jaybird! — zawołał, przymykając oczy i samemu myśląc nad pragnieniem, które zakwitło w jego głowie już na początku wesela. Brunet poszedł w jego ślady, ale cały czas ukradkiem patrzył w stronę mężczyzny z ledwo uniesionymi kącikami ust. W tamtej chwili jeszcze nie zdawali sobie sprawy, że ich życzenia były praktycznie takie same. 

   — Ale wiesz, że spadające gwiazdy to tak naprawdę perseidy, a ten świecący ślad, który po nich pozostaje to w rzeczywistości meteor, który jest zostawiany przez meteoroid, a--

   Harper przewrócił oczami, zatykając mu usta, przez co ten resztę swojej wypowiedzi wybełkotał w niezrozumiały sposób.

   — Po pierwsze; zamknij się, psujesz klimat, a myślałem, że to ja jestem w tym mistrzem. — zaczął, a z następnymi słowami uniósł lekko brew. — Po drugie; myślałem, że się tym nie interesujesz.

   Jason zsunął dłoń rudowłosego ze swojej twarzy.

   — Nie interesuję się gwiazdozbiorami, ale to nie oznacza, że nie wiem czym są spadające gwiazdy.

   Dźwięk dochodzący z budynku skutecznie przerwał ich rozmowę. Przez okna doskonale widać było jak goście po raz kolejny śpiewali ,,Sto lat" państwu młodym, a na środku sali ustawiony był ogromny tort weselny. Dzieci biegały obok Dicka i Barbary, rzucając w powietrzu płatkami kwiatów i konfetti. 

   — Jakie było twoje życzenie? — odezwał się Roy, nie odrywając spojrzenia od tego, co działo się w środku; podobnie jak Jason – przynajmniej do czasu aż nie usłyszał pytania zadanego przez swojego towarzysza. Wtedy najpierw spuścił wzrok, a następnie wbił go w siedzącego obok niego mężczyznę.

   — Jak powiem, to się nie spełni.

   Na twarz rudowłosego powrócił uśmiech, gdy odwzajemnił spojrzenie Todda.

   — Mogę pomóc w jego spełnieniu.

   Po raz kolejny tego dnia błękit wtopił się w zieleń; intensywne, silne emocje znowu przejęły kontrolę nad nieśmiałymi uczuciami, które jeszcze kilka godzin temu wydawały się Jasonowi tak absurdalne i nikłe, iż myślał, że po pewnym czasie po prostu się rozpłyną; jednak tak się nie stało — a z każdą sekundą spędzoną z Royem, Jason zaczął tracić wpływ na swoje zachowanie. Nawet nie wiedział, co tak naprawdę czuł, ale wiedział, że nie mógł tego ukrywać; wręcz nie wiedział jak to robić, ponieważ nigdy wcześniej nie czuł niczego podobnego przy żadnym innym człowieku. Przysunął się do rudowłosego, nie przerywając kontaktu wzrokowego nawet na krótki moment, a niepewny rumieniec znowu wkradł się na jego twarz; Jason był pełen obaw — w końcu Roy w tej chwili mógł go wyśmiać, odsunąć się i odejść... ale nie zrobił tego. Za to wpatrywał się w niego w taki sposób... brunet nie miał pojęcia, jakiego określenia powinien użyć; to, co widział... jego spojrzenie... było po prostu piękne. On cały był piękny.

   — Widzisz, Roy, cóż... ludzie odchodzą. Nie możemy nic z tym zrobić — zaczął, drapiąc się po karku. — Ale dzisiaj, kiedy Cię zobaczyłem... ja... Wiedziałem, że nie mogę pozwolić Ci odejść; niezależnie od tego, co się stanie.. niezależnie od tego ile się znamy; muszę zatrzymać Cię przy sobie. Dlatego moim życzeniem było, żebyś został ze mną. Na zawsze.

   Jason czekał w napięciu na odpowiedź; zdawał sobie sprawę, że mógł zostać w tej chwili odrzucony, ale nawet nie chciał o tym dłużej myśleć. Przygryzł nerwowo wargę od wewnątrz; jednak zamiast zwykłej odpowiedzi, najpierw usłyszał krótki śmiech, który wydostał się z ust Roya. Następnie na twarz mężczyzny wślizgnął się ciepły uśmiech, a jego spojrzenie znacznie zmiękło, tym samym powodując, iż serce bruneta po raz kolejny zaczęło bić znacznie szybciej niż wcześniej.

   — Wiesz, co w tym wszystkim jest najdziwniejsze? — zapytał cicho, chwytając brodę Jasona i przysuwając jego twarz do swojej. Wargi mężczyzny były lekko rozchylone, kiedy ten z zafascynowaniem wpatrywał się w rudowłosego. — Że moje życzenie było dokładnie takie same.

   Wargi Roya wpasowały się w usta Jasona, nim ten zdążył zarejestrować, co tak właściwie się stało; jednak już po kilku sekundach przymknął oczy, zaciskając palce na koszuli mężczyzny i oddając pocałunek. Harper zdołał uśmiechnąć się między kolejnymi muśnięciami, będąc całkowicie usatysfakcjonowany z tego, co właśnie się działo; a to samo można było powiedzieć o brunecie, który niedługo później powoli przeniósł się na jego kolana. Na krótką chwilą oderwali się od siebie, otwierając przy tym oczy, aby móc spojrzeć na siebie w przerwie między tymi wyjątkowo przyjemnymi gestami — a w tym spojrzeniu, które wymienili, nim ich wargi ponownie się ze sobą zderzyły, stapiając w jedność, było tyle sprzecznych i pięknych emocji, że oboje mogliby nawzajem tonąć w swoich oczach bez potrzeby ratunku. W końcu kto chciałby zostać uratowanym od tak cudownej rzeczy? Na pewno nie oni — chociaż w umysłach obydwóch mężczyzn nie działo się w tej chwili za wiele, w końcu nie mieli czasu na myślenie, to w ich podświadomościach tliło się jedne, jedyne pragnienie... zatrzymać czas właśnie w tym momencie; w swoich objęciach, z wargami ocierającymi się o usta osoby do której pałali tak żarliwymi uczuciami; a to wszystko pod szalem światła pochodzącego od księżyca. Żaden z nich wcześniej nie wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, — czy ktokolwiek w ogóle w nią wierzył? — ale tego dnia wydarzyło się między nimi tak wiele rzeczy, że sami nie wiedzieli, co powinni o tym myśleć. Aczkolwiek gdy na niebie zaczęły pojawiać się fajerwerki, które zostały wystrzelone w powietrze na cześć zawarcia małżeństwa przez Dicka i Barbarę, nie mieli wątpliwości, co do jednej sprawy — naprawdę chcieli tkwić w tej chwili już na zawsze.

   W tym czasie Bruce i Selina wyruszyli na poszukiwania swojego syna, chcąc, żeby pooglądał z nimi pokaz, który miał miejsce na niebie, oraz zjadł kawałek tortu — a Koriandr postanowiła, że pójdzie za nimi. Zdziwienie, które pojawiło się na twarzach Wayne'ów na widok Jasona całującego się z Royem, było nie do opisania. Za to rudowłosa uśmiechnęła się szeroko, po chwili kierując wzrok w niebo; bo wiedziała, że jej przyjaciel finalnie odnalazł to, czego szukał przez całe swoje życie — szczęścia.

            Cześć wszystkim, dawno nic tutaj nie wrzucałam, więc mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z tych <dokładnie> 5913 słów. Starałam się, żeby było uroczo, ponieważ moje prace z reguły są wyciskaczami łez; możecie dać znać, czy wyszło.

           Teraz chciałabym wymienić osoby, którym dedykuję te wypociny.

           [ hochsztapler ] przede wszystkim praca ta jest właśnie dla Ciebie, planeto. To dzięki tobie wkręciłam się bardziej w uniwersum DC, więc gdyby nie ty, nigdy nie poznałabym shipu o którym głównie opowiada ten jednostrzałowiec. Tak samo mały wątek z TimKonem pisałam z myślą o tym, że ten ship również kochasz. (tak samo jak ja)

         [ -flavo_citrea- ] niestety na twoje urodziny, słonko, nie zdołałam nic napisać, więc dobrze, jeśli czujesz się tak, jakby ten one-shot był przeznaczony też dla Ciebie; bo tak właśnie jest. 

        [ MADNESS8005JKR ] tobie za to, punk, dedykuję wątek z batcat i harlivy. :D

       [ KhalessiCrlBcr ] a z myślą o tobie wymyśliłam, że cała akcja będzie dziać się na weselu Dicka i Barbary. Wiem, że tak samo jak ja, uwielbiasz DickBabs. 

       Cóż, to tyle... nie wiem, kiedy opublikuję kolejną pracę, ale do zobaczenia!

Lanjutkan Membaca

Kamu Akan Menyukai Ini

129K 9.6K 57
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...
70K 1.6K 44
Co by było gdyby Hailie zgodziła się wyjść za Adrien podczas tej pamiętnej kolacji?
5.4K 298 24
Lucyfer wielki król piekła, Alastor overlord który budzi a bardziej budził postrach oboje cierpią do siebie nienawiścią ale serce nie sługa. [shipy...
Vegas || Mata Oleh W

Fiksi Penggemar

39K 2.3K 39
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.