Marzenia mają twoje imię.

By KlimkiewiczKarolina

400 21 3

On - nigdy nie spodziewał się, że w ciągu jednego dnia całe jego życie może runąć, niczym domek z kart. Wszys... More

Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 17

Rozdział 4

53 3 0
By KlimkiewiczKarolina

Tydzień minął jak w mordę strzelił. Nie mogę dłużej upijać się i staczać. Szef wydzwania, zaległości w pracy rosną, nieodebranych połączeń na skrzynce pocztowej przybywa.

Wstaję rano, golę się, biorę prysznic i zakładam czystą koszulę, spodnie w kant i marynarkę. Praca w banku wymaga ode mnie odpowiedniego wyglądu i skupienia. Jestem starszym bankierem, odpowiadam za klientów firmowych, którzy są wymagający i oczekują profesjonalizmu.

Wypijam łyk kawy, chwytam za torbę, spoglądam na nadgarstek, na którym brakuje zegarka. Rozglądam się dookoła, leży na szafce w przedpokoju. Staję naprzeciwko, tuż pod moimi nogami leży mały pakunek, o którym całkowicie zapomniałem. Podnoszę go z ziemi, wyciągając zawartość. W środku znajduję skórzaną, męską bransoletkę, z blaszką, na której wygrawerowane jest słowo Hodie. Spoglądam raz jeszcze na podarunek, a oczyma wyobraźni widzę drobną, brązowowłosą dziewczynę z windy. Mimowolnie uśmiecham się i odkładam bransoletkę na szafkę, żeby po chwili sięgnąć po zegarek i założyć go na dłoń.

Nie oglądając się za siebie, ruszam w stronę czekającej na podjeździe taksówki.

– Cztery przez osiem High St, Bank Ireland – zwracam się do kierowcy.

– Oczywiście – odpowiada mężczyzna

– Cedric, nareszcie, za pięć minut masz umówione spotkanie – odzywa się moja asystentka, gdy tylko przekraczam próg placówki.

Lexy jest pulchną, rudowłosą kobietą, po czterdziestce. Została mi przydzielona trzy lata temu, gdy awansowałem. Była dość zabawna i roztrzepana jak na asystentkę. Lubiłem jednak jej towarzystwo, zawsze potrafiła mnie rozbawić, nawet w kryzysowych sytuacjach. Do tego miała wspaniały gust, mogłem jej powierzyć kupowanie prezentów dla całej mojej rodziny i zawsze wychodziłem na tym zwycięsko.

– Z kim to spotkanie? – pytam, przeglądając papiery, które w pośpiechu podaje mi Lexy idąc długim, oświetlonym korytarzem.

– Cedrik! – robi wielkie oczy, zdziwiona moim brakiem przygotowania – zrobili ci pranie mózgu?

– Spokojnie, poradzę sobie. Daj dokumenty, a za piętnaście minut wejdź i powiedz, że dzwoni moja matka.

– Twoja matka? – nie rozumie.

– Tak – biorę od niej pozostałe dokumenty i z powagą wchodzę do środka. – Witam państwa, zaczynajmy.

Biznesowe spotkania odbywały się jedynie po to, żeby wybadać grunt. Wszyscy o tym wiedzieli, wszelkie podpisy umów i tak dokonywali prawnicy, czytając wszystkie druczki i haczyki. Moim zadaniem było ich przekonać, że warto nam zaufać i powierzyć swoje pieniądze. Mimo, że byłem wyprany i na ponad tygodniowym kacu, wciąż posiadałem umiejętność urobienia każdego. Podarowania mu dokładnie tego, czego potrzebował. Tak było i tym razem.

– Przepraszam, ale dzwoni pana mama – Lexy spisała się doskonale. Jej spanikowany wyraz twarzy i niepewność udzieliły się pozostałym.

– Nie widzi pani, że mam ważne spotkanie – skarciłem ją.

– Ale to ważne, ona chyba jest w szpitalu... – uśmiecham się w duchu, jednak zrozumiała przekaz lub doczytała, że spotykamy się z fundacją działającą na rzecz osób starszych.

– Nie ma problemu, proszę odebrać – odzywa się rzeczniczka fundacji.

– Ale to może potrwać – nie odpuszczam

– Wie pan co, zdrowie mamy jest najważniejsze. A my w zasadzie już się zdecydowaliśmy. Powierzymy państwu prowadzenie naszych finansów.

– Dziękuję i przepraszam, w takim razie umówię spotkanie z prawnikami.

– Oczywiście i proszę życzyć dużo zdrowia mamie – niska, zadbana, starsza pani koło pięćdziesiątki, podaje mi dłoń i uśmiecha się. Odwzajemniam tym samym i udaję się w stronę telefonu.

– Mamo? Ojej mamusiu, co się stało? – chwila ciszy i przejęta mina... – już do ciebie jadę. Jesteś pewna? Dobrze, zadzwonię za godzinę. Też cię kocham.

– Oni już poszli – przewraca oczami Lexy.

– Pamiętaj, tylko wiarygodną grą możesz coś zdziałać.

– Co się stało? Improwizacja, tygodniowy urlop, brak przygotowania? – miałem jej odpowiedzieć, gdy słyszę głos szefa.

– O' Reilly!

– Trzymaj kciuki, żeby mnie nie zabił – mówię do kobiety i ruszam w jego kierunku – Dzień dobry.

– Co się z tobą dzieje! – jest wściekły. Jego siwe wąsy ruszają się to w prawo to w lewo, a oczy lśnią od wściekłości. – Gdzie ty byłeś do cholery!?

– Musiałem coś załatwić, ale już jestem. Benjamin panu nie przekazał? – pytam, pamiętając, że dzwoniłem do przełożonego.

– Przekazał, nie wspomniał jednak, że gdy wrócisz nadal nie będziesz przygotowany.

Kentigern Bloylock, prezes zarządu, już w wieku trzydziestu lat zarobił swój pierwszy milion. Ludzie gadali, że wzbogacił się na współpracy z nazistami. Mi jednak było obojętne jak zarobił, był dobrym szefem. Sprawiedliwym i surowym. Miał pod sobą wszystkie banki z naszej sieci i pięćdziesiąt dwa procent w zarządzie. Czułem się zaszczycony, że mogłem się od niego uczyć. Już dawno mógł pójść na emeryturę lub zarządzać bankami za wielkiego, złotego biurka. On jednak codziennie był w pracy. Co tydzień w innym banku. Znał swoich pracowników, wymagał od nich i dbał o nich. Może chciał odkupić winy, a może był już starym dziadkiem, który potrzebował pracy bardziej, niż ona jego. Trzykrotnie rozwiedziony, z piątką rozpieszczonych dzieciaków na karku. Czasami wydawało mi się, że praca to było jego życie, jedyne, które kochał tak najbardziej i które odwzajemniało mu się tym samym.

– To nie tak panie Bloylock. – próbuję się tłumaczyć.

– Właśnie widziałem, spotkanie trwało piętnaście minut.

– Gwarantuję, że to był pierwszy i ostatni raz.

– Oczywiście, że tak, w innym wypadku wylatujesz. Nie ma tu miejsca, na takie zachowanie. Też coś – mamrocze pod nosem – Zabieraj się do pracy! – krzyczy, odwraca się i idzie w stronę swojego gabinetu.

Wzdycham. Jestem zmęczony tym dniem, mimo że to dopiero dwunasta. Przecieram twarz dłońmi i zabieram się do nadrobienia zaległości. Siadam przed stertą papierów, które na mnie czekały i zaczynam je przeglądać. Staram się skupić na liczbach, wykresach i opisach. Wszystko jednak migocze mi przed oczyma, w uszach piszczy, a głowę ściska imadło.

Ściągam marynarkę, otwieram okno, klepię się trzykroć po twarzy, starając doprowadzić do porządku. Potrzebuję tej pracy, teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jest jedynym co mi zostało.

– Ogarnij się! – mówię sam do siebie. Zamawiam u Lexi kawę i wracam do papierów, które czy chcę czy nie, są jedynym co teraz na mnie czeka i czym powinienem się zająć.

– Idę na obiad do Bright's – rzucam do Lex, około siedemnastej. Zazwyczaj o tej godzinie wracam już do domu, dziś zostaję dłużej, żeby przygotować się na jutrzejsze spotkanie. Przedtem muszę jednak coś zjeść. Czuję, że żołądek, przewraca się na wszystkie strony.

Restauracja Bright's, mieści się zaraz naprzeciwko banku. Jest dość tania i posiada duży wybór, od śniadania, po kolację i desery. Jedzenie jest syte i smaczne. Nie jest zbyt obszerna ani luksusowa. Po bokach znajdują się boksy z tapicerowanymi kanapami i drewnianymi stolikami, na środku postawiony jest jeszcze jeden rząd krzeseł i dwuosobowych stolików. Dużym atutem są dość spore witryny, które sprawiają, że Irlandzkie słońce, gdy tylko świeci oświetla przestrzeń w środku.

– Poproszę Lasanię i wyciskany sok z pomarańczy – zwracam się do kelnerki, która pojawia się gdy tylko siadam.

Usadawiam się wygodnie, w stałym dla siebie miejscu, w lewym rogu restauracji, na uboczu, tuż przy oknie. Gdy tam siedzę mam wrażenie, że mogę przyglądać się ludziom niezauważony. Uczestniczyć w ich życiu, zastanawiając się jacy są, jak minął im dzień i gdzie się tak śpieszą. Czasami z Dianą snuliśmy historię na temat nieznajomych przechodniów. O co się kłócą, gdzie pracują, jak wygląda ich codzienność. Godzinami mogliśmy siedzieć w parku lub małych kawiarenkach i opowiadać historię. Dziś jednak jestem tak zmęczony, że gdy tylko siadam, a kelnerka przyjmuje zamówienie i przynosi sok, zamykam na chwilę oczy. Dziś nie mam wystarczająco wyobraźni, żeby zobaczyć cokolwiek innego niż destrukcyjne zakończenie. Bez względu na to na kogo patrzę, mam wrażenie, że nie czeka go nic dobrego. Zwolnią go z pracy, będzie miał wypadek, rzuci go narzeczona... Moje katastroficzne myślenie jest zbyt uciążliwe. Dlatego staram się nie myśleć, a przynajmniej nie o tym.

Próbuję za to pojąć, co się właściwie stało w pracy. Z natury jestem profesjonalistą i uwielbiam mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Improwizacja i lekkoduszność jaką dziś zaprezentowałem, nie leżały w mojej naturze. Pomimo skrawka wrażliwości, jaką czasami prezentowałem przy Dianie i dla niej, byłem zdecydowanie chodzącym pragmatykiem, pesymistą. Dlatego mimo pozorów, dzisiejsza sytuacja w pracy wiele mnie kosztowała. Dopiero teraz, gdy siedzę swobodnie, w restauracji i przez pół godziny znów mogę być Cerdiciem, a nie bankierem, czuję napięcie jakie skumulowało się w moich ramionach. Poruszam nimi, żeby je lekko rozluźnić. Nic to jednak nie daje. Ciągle są twarde i napięte, a w mojej głowie wciąż widnieją pesymistyczne i obwiniające się wizje.

Wyciągam telefon, który cały dzień leży wyciszony w mojej kieszeni. Wiem, że to zły pomysł, w końcu jednak muszę skonfrontować się z wiadomościami. Spoglądam na wyświetlacz i na nieprzeczytane wiadomości. Diana, napisała aż trzy. Dłoń sama zaciska się na aparacie. Przygryzam wargę ze wściekłości i upijam łyk soku.

Diana: Cedric, proszę odezwij się. Musimy uzgodnić szczegóły.

Diana: Jesteś jak dziecko! Musisz zabrać swoje rzeczy.

Diana: Masz rację, nieodzywaniem się rozwiążemy nasze problemy! A później się dziwisz, czemu to zrobiłam????

Piszę wiadomość, pierwszą, która przychodzi mi na myśl.

Ja: Pewnie to moja wina, że się kurwisz!

Patrzę na migającą kursywę na końcu zdania. Tak czuję, nic i nikt tego nie zmieni. Kocham ją i ta miłość mnie niszczy. Wiem jednak, że jeśli wyślę tę wiadomość, rozpętam kolejną lawinę słów, pretensji i być może – a to wkurza mnie najbardziej – udowodniłbym jej, że postąpiła słusznie, że mnie zostawiła. Kasuję więc zdanie. Piszę kolejne, równie krótkie i mniej wulgarne. Jednak takie, które może na chwilę sprawi, że telefon zamilknie.

Ja: Wyrzuć rzeczy i usuń mój numer. Pa

Nie wkładam telefonu do kieszeni, jeszcze nie. Wchodzę na jej kontakt, szukam zakładki opcje i blokuję numer. Wiem, że nie odpuści, ma poczucie winny i żeby je stłumić, musi ze mną porozmawiać i udowodnić sobie, że postąpiła słusznie, że między nami jest okey i że nie będzie do końca życia, mieć poczucia, że jest wredną suką. Nie mam zamiaru jej tego ułatwiać. Być może powinienem, może wówczas ułatwiłbym i sobie pewne rzeczy.

W tej samej chwili na moim stole pojawia się lasania.

– Smacznego.

– Dziękuję – odpowiadam kelnerce.

Mimo, że danie wygląda na apetyczne, właściwie odechciewa mi się jeść. Odsuwam je na środek stołu i spoglądam w szybę. W jej odbiciu widzę, że do mojego stolika zbliża się znajoma twarz. Odwracam głowę, dopiero gdy dziewczyna staje tuż obok mnie.

– Cześć, nie wiem, czy mnie pamiętasz... – zaczyna, ja jednak szybko jej przerywam.

Ostatnie czego teraz chcę to rozmowa z tą gówniarą, która na domiar złego, przypomina mi o wydarzeniach z przed tygodnia.

– Pamiętam, ale nie interesuje mnie nic, co masz do powiedzenia.

– Chciałam zapytać, czy masz jakieś imię i się przywitać – mówi lekko speszona.

– Jasne, że mam imię... – marszczę brwi w grymasie. Ból głowy, towarzyszący mi od tak dawna, jeszcze się nasila. Czy to w ogóle możliwe? Spoglądam na nią z błagalnym spojrzeniem, żeby sobie poszła. Dziś nie mam nawet odrobiny samokontroli, a nie chcę wchodzić w kolejny konflikt, z nic nieznaczącą postacią.

– Aha... – kiwa głową, jakby nagle wszystko stało się dla niej jasne. Na jej twarzy widnieje lekki uśmiech – rozumiem i nie będę ci już przeszkadzać, przepraszam.

– Titty! – blondynka siedząca trzy stoliki dalej w głębi sali woła i macha do dziewczyny. Ta jednak stoi dalej. Patrzę na nią pytająco, nie do końca rozumiejąc, co chce osiągnąć.

– Nie wierzę w przypadki, a tym bardziej w zbiegi okoliczności. Nie wierzę też w to, że siedzisz tu samotny z wyboru lub że winda zrobiła ci coś złego.

Na to wspomnienie czuję zażenowanie. Chcę odpowiedzieć, przerwać jej, może nawet powiedzieć coś miłego, żeby tylko sobie poszła – ona jednak wyczuwa ten moment i zaczyna mówić głośniej i szybciej.

– Wierzę za to w przeznaczenie, w przyjaźń i w to, że nie bez powodu spotykamy się już drugi raz i to w najgorsze dni twojego życia.

Na końcu języka mam słowo spierdalaj. Gryzę się jednak w język, wzdycham zmęczony tą wymianą zdań i robię coś, co w tym momencie wydaje mi się najrozsądniejsze w rozmowie z wariatką.

– Jeśli spotkamy się trzeci raz, wówczas zdradzę ci swoje imię.

– Przeznaczenie? – upewnia się.

– Ty się na tym znasz – wzruszam ramionami i przysuwam lasanię, która jest już zapewne zimna. Chcę jednak, żeby wreszcie sobie poszła.

– W porządku, zostawmy to przeznaczeniu – uśmiecha się, tym razem radośnie i niewinnie niczym dziecko, które wierzy w świętego Mikołaja i czeka nadejścia świąt.

Nic więcej nie mówi, podskakuje w miejscu i oddala się. Siada wraz ze swoją znajomą i wesoło coś jej opowiada. Wpatruję się w nią jeszcze chwilę. Pierwsza myśl jaka pojawia się w mojej głowie, że to jakaś wariatka. Nikt o zdrowych zmysłach nie rozmawia z nieznajomym, nie podchodzi do niego, nie pieprzy bzdur o przeznaczeniu. Chyba, że liczy na śmierć i gwałt w ciemnej uliczce. Może właśnie jest tego typu dziewczyną, która szuka okazji na jedną noc. Może powinienem się zgodzić, pociągnąć bajeczkę, po bajerować, zaprosić na kawę, później na drinka i spędzić upojną noc z zainteresowaną i chętną dziewczyną. Coś mnie jednak powstrzymuje, mimo że ona zachowuje się dziwnie – teraz jak i w windzie – myśl, że jest dziewczyną na jedną noc, nie pasuje mi do niej. Jest zbyt delikatna, sensualna. Mówiąc o przeznaczeniu, miałem wrażenie, że naprawdę w to wierzy. Co jeszcze bardziej zmusza mnie do myślenia o niej, jak o niepoczytalnej. Przeznaczenie, miłość, los zapisany w gwiazdach, to wszystko fanaberie i bajki dla małych dziewczynek. Komercjalizacja miłości, tylko po to, żeby sprzedać książkę, film czy wino, które będzie można wypić ze swoją drugą połówką. Połówką, która nie istnieje, jest jedynie efektem ubocznym propagandy, którą wciskają nam od małego.

Zapominam jednak o niej. Odwracam głowę i dopijam sok. Dzióbię odrobinę makaronu. Zostawiam pieniądze na stoliku i wychodzę. Dość tych mrzonek, muszę skupić się na pracy. To dobry moment na to, żeby zająć się swoją karierą na poważnie. Cały czas ograniczałem się, żeby móc poświęcić, każdą wolną chwilę Dianie. Teraz nie było Diany, nie było przeszkody, z powodu której nie mógłbym awansować, mogę wreszcie wejść do spółki. Musiałem postawić sobie nowy cel w życiu, a praca wydawała się najlepszym priorytetem na ten moment.   

Continue Reading

You'll Also Like

540K 25.7K 31
He's a blind mafia man, the heir who lost his eyesight. She's a kindhearted girl whose job is to take care of him. Will the two of them find their wa...
1.6M 138K 46
✫ 𝐁𝐨𝐨𝐤 𝐎𝐧𝐞 𝐈𝐧 𝐑𝐚𝐭𝐡𝐨𝐫𝐞 𝐆𝐞𝐧'𝐬 𝐋𝐨𝐯𝐞 𝐒𝐚𝐠𝐚 𝐒𝐞𝐫𝐢𝐞𝐬 ⁎⁎⁎⁎⁎⁎⁎⁎⁎⁎⁎ She is shy He is outspoken She is clumsy He is graceful...
4.1M 170K 63
The story of Abeer Singh Rathore and Chandni Sharma continue.............. when Destiny bond two strangers in holy bond accidentally ❣️ Cover credit...
710K 43.5K 38
She was going to marry with her love but just right before getting married(very end moment)she had no other choice and had to marry his childhood acq...